środa, 9 października 2013

Prolog

Kiedyś Syriusz miał dom – rodzinę i swoje cztery kąty. Może i od zawsze odczuwał, że nie był najukochańszym synem, gdyż wiecznie stawiano mu za przykład młodszego brata, Regulusa, ale przynajmniej miał dokąd wracać. 
Wszystko zmieniło się pewnego deszczowego wieczoru, pod koniec lipca, gdy miał szesnaście lat. Tajemnica wypłynęła na wierzch, niczym jabłko, które wpadło do jeziora. Czuł się zdecydowanie zbyt pewnie, niedokładnie maskując swój związek z mugolską dziewczyną. Myślał, że to właśnie ta, z którą miałby spędzić resztę życia, dlatego nawet nie starał się ugasić pożaru rozgorzałego pięć lat wcześniej – gdy został przyjęty do Gryffindoru i zaczął na każdym kroku podkreślać własną odmienność od pozostałych członków rodu Blacków.
Gdy wrócił tego wieczoru do domu, Walburga sztywno siedziała w jadalni przy ogromnym stole, mogącym pomieścić przynajmniej tuzin ludzi. Obsługiwał ją domowy skrzat – Stworek, właśnie idący z kuchni z wazą pełną zupy, rzucając Syriuszowi przy tym nienawistne spojrzenie. Pani Black w ogóle się nie poruszała, zamarła w miejscu niczym starożytny posąg z ustami zaciśniętymi w cienką linię i ciężkimi powiekami zakrywającymi połowę oczu, tak jakby była na tyle zmęczona, że wyżej nie potrafiła ich podnieść. Syriusz miał zamiar zachować się tak jak każdego innego wieczoru – wejść po schodach na ostatnią kondygnację, nie zaszczycając jej nawet słowem, po czym zamknąć się w swoim pokoju, który dzięki zaklęciu Trwałego Przylepca stał się ostoją Domu Lwa w tej ponurej rezydencji przy Grimmauld Place 12. Tym razem tak się jednak nie stało. Nim postawił stopę na pierwszym stopniu, dobiegł go wyczyszczony z wszelkich emocji głos matki wymawiającej jego imię.
Początkowo nie wiedział, o co jej chodziło – wydawało mu się, że swój związek ukrywał dostatecznie dobrze, aby się o nim nie dowiedziała. Nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił. Ledwo przekroczył próg kuchni, tuż obok ucha śmignęło mu zaklęcie Totalnego Porażenia Ciała.
– Jak mogłeś mi to zrobić?! – wysyczała przez zaciśnięte zęby, w palcach obracając swoją elegancką różdżkę; z każdym słowem dało się wyczuć narastającą w jej głosie nienawiść.
Powoli odsunęła krzesło od stołu, jeszcze wolniej przy tym wstając. Zaklęcie znowu chybiło o cal. Może z powodu trzęsących się ze złości rąk, czy przez to, że właśnie chciała skrzywdzić swoje dziecko, co okazało się trudniejsze, niż myślała.
Jej kolejne czary, którymi miała zamiar uraczyć syna, nie były już tak łagodne jak to pierwsze. Pozostało mu tylko jedno – uciekać. W popłochu wbiegł na schody, przeskakując po kilka stopni na raz. Jak burza wpadł do swojego pokoju, przywołując do siebie starą żeglarską torbę, jako że szkolny kufer akurat teraz wydawał się zdecydowanie zbyt duży. Walburga bardzo nie lubiła teleportacji, na pewno właśnie wchodziła po schodach. Jak dobrze, że miała na sobie ciężką i długą suknię. Trzęsącymi się dłońmi wrzucał do worka co potrzebniejsze i bardziej osobiste przedmioty. Pluł sobie w brodę, że nigdy nie nauczył się pomocnych w takich chwilach zaklęć.
Nagle, za jego plecami pojawił się jego młodszy brat. Regulus cicho wypowiedział zaklęcie i wszystkie przedmioty wylądowały w środku.
– Jest już na półpiętrze. Idź, ja ją zatrzymam – dodał, patrząc mu w oczy smutnym wzrokiem.
– Dziękuję – odparł. Dziękował nie tylko za pomoc, dziękował również za to, że brat jeszcze nie stał się takim ścierwem jak reszta rodziny.
Tego samego wieczoru, Regulus z ogromnym bólem i śladem po wymierzonym przez matkę policzku stanął w pokoju z gobelinem przedstawiającym drzewo rodowe Blacków. Wypalił wielką, czarną dziurę w miejscu, gdzie znajdowała się głowa starszego brata, ale też po części gdzieś na dnie swojego serca.
Wydarzenia tamtego dnia Skyler pamiętała zaskakująco wyraźnie z jednym tylko wyjątkiem: wypadku. To był grudniowy dzień roku sześćdziesiątego ósmego, nie wyróżniał się niczym szczególnym spośród wielu innych. Nadszedł piątek, a w ramach nagrody za pomoc w winnicy Skyler została obiecana wycieczka do kina, na nowy film Disneya – Księgę Dżungli. W trakcie drogi dziewczynka czytała Kubusia Puchatka – od zawsze uwielbiała tę książkę, niemalże znała ją na pamięć. Jej ulubionym bohaterem było Maleństwo i posiadała nawet jego pluszową podobiznę, którą zabierała ze sobą wszędzie. Również teraz kurczowo przyciskała ją do piersi.
Drogę do Sydney pokonali bez większych trudności. Chociaż żar lał się z nieba, a opony zdawały się topić od rozgrzanej nawierzchni drogi, rodzinie to nie przeszkadzało.
Gdy zaczęli zjeżdżać nadmorską aleją, obraz nagle się urwał. W świadomości dziewczyny pozostał jedynie głośny huk, szarpnięcie pasa bezpieczeństwa, odgłos tłuczonego szkła oraz kolor autobusu, który zlikwidował przednią część samochodu.
Następną rzeczą, którą pamiętała, były ciągnące szwy na brzuchu oraz widok z okna; przez żaluzje można dało się dostrzec słońce zachodzące nad niedokończoną operą.
Skyler została całkiem sama – mama zmarła na miejscu wypadku, tata nie przeżył operacji. Ona miała więcej szczęścia, choć personel medyczny nie dawał jej szans; nie po tym, gdy zobaczyli, że przez brzuch przechodzi na wylot autobusowy drążek.
Na pogrzeb przyszykowała ją babcia, która przybyła z Anglii pierwszym możliwym samolotem, a przynajmniej taką przedstawiła wersję. Skyler nie wiedziała jeszcze bowiem, że rodzina matki dysponowała magicznymi zdolnościami. Przez cały pobyt w szpitalu nie odezwały się do siebie ani słowem, cierpiąc w milczeniu.
Dopiero gdy babcia usadzała ją na wózku, szepnęła do niej łamiącym się głosem.
– To nie twoja wina, Roo. Teraz jest im lepiej.
Te słowa stały się dla niej oparciem i podporą. Wciąż wierzyła, że teraz byli wolni i szczęśliwi, i chociaż nikomu o tym nie mówiła, czasami miała wrażenie, że zawsze znajdowali się gdzieś blisko.
Od tamtego feralnego dnia comiesięczny ból stał się wyznacznikiem rytmu życia Remusa, a księżyc w pełni jego największym lękiem. Jednak ugryzienie wilkołaka miało wpływ nie tylko na niego, ale również na wszystkich domowników. Egzystencję całej rodziny zaczęły wyznaczać fazy Srebrnego Globu. Lyall Lupin obwiniał o wszystko siebie i chwilową utratę nerwów w towarzystwie sprowadzonego na przesłuchanie do Ministerstwa Magii człowieka podającego się za mugolskiego włóczęgę. Nie dał się jednak tak łatwo zwieść – od razu wysnuł przypuszczenie, że Fenrir Greyback był bezdusznym, złym i zasługującym wyłącznie na śmierć wilkołakiem. Świadomość, że to on sprowadził na Remusa ten okropny los, zmieniła Lyalla nie do poznania, zdawało się, że zapadł się w sobie – stracił na wadze, jakby zmalał i całkowicie osiwiał. Do końca życia wypominał sobie, że zmienił swojego radosnego chłopca w potwora. Obawiał się nie tylko przemiany, ale również o to, jak będzie wyglądać jego codzienne życie, martwił się, że nie dostanie się do szkoły oraz że nie znajdzie pracy.
Pomimo wydania fortuny na specjalistyczne medykamenty, rana nie chciała się goić. Nie pomagały ani zaklęcia, ani specyfiki, zarówno magiczne jak i mugolskie – zakażenie było nieodwracalne. Pierwsze przemiany okazały się dla wszystkich najtrudniejsze.
W dniu, kiedy próg ich mieszkania przekroczył sam Albus Dumbledore, informując, że nie widział żadnych powodów, by Remus nie mógł uczęszczać do Hogwartu, w domu zapanowała ogromna radość. Istniała jeszcze szansa, by ich syn stał się członkiem czarodziejskiego społeczeństwa. Ciągnęło to jednak za sobą kolejne zmartwienia. Dopiero teraz Remus miał się dowiedzieć, jak źle mógł być traktowany z powodu swojej choroby.
Jeszcze większe było jego zaskoczenie, gdy odnalazł w szkole przyjaciół na tyle oddanych, by nauczyli się specjalnie dla niego tajników animagii, łamiąc przy tym prawo. Dzięki temu mogli mu towarzyszyć pod postacią zwierząt w nocnych wędrówkach. Ponieważ James i Syriusz zamieniali się w duże ssaki, nie musiał się bać, że zrobi komuś coś złego. Dzięki temu podczas pełni był w stanie opuszczać Wrzeszczącą Chatę – miejsce, które zostało specjalnie przygotowane do tego, aby miał gdzie przeżywać przemiany.
Zazwyczaj wałęsali się po Zakazanym Lesie, otaczającym Hogwart, i choć pod postacią wilka zachowywał niewielkie strzępy świadomości, czuł, że miał kogoś, kto będzie przy nim niezależnie od wszystkiego. To, że takich osób było aż trzy, tylko czyniło go szczęśliwszym człowiekiem.
Jednym z ważniejszych wydarzeń w krótkim życiu Lily było oficjalne przyłączenie do społeczności czarodziejów – można by rzec, że to jedna z chwil, które miała zapamiętać na zawsze. W dniu swoich jedenastych urodzin od wczesnego ranka siedziała przy kuchennym stole jak na szpilkach, raz po raz nakręcając rude pasma włosów na palec, wyczekując sytuacji, o której opowiadał jej Severus. Jako że rodzice Lily byli mugolami, czyli ludźmi niemagicznymi, musiała przejść trochę inną drogę rekrutacji niż przeciętny uczeń szkoły magii.
Ostatecznie który z rodziców uwierzyłby w list napisany szmaragdowym atramentem, mówiący o tym, że ich dziecko zostało przyjęte do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, czy w listę potrzebnego wyposażenia szkolnego, gdzie znajdowały się takie przedmioty jak różdżka, kociołek czy podręcznik do zaklęć?
Jak nigdy dotąd z niecierpliwością wyczekiwała dzwonka do drzwi. Z każdą chwilą ogarniał ją coraz większy niepokój spowodowany niepewnością, czy rodzina aby na pewno zaakceptuje, że była od nich trochę inna. Dokładnie w momencie, gdy na jej talerz zjechał parujący naleśnik, dobiegło ją energiczne pukanie do drzwi frontowych. Jej starsza siostra, Petunia, wchodziła właśnie do kuchni w nieco wyciągniętej piżamie, przecierając zaspane oczy.
Po krótkiej rozmowie przy drzwiach, wszyscy przeszli się do salonu. Lily zaskoczył zwyczajny wygląd przybysza – nie miał na sobie długiej szaty ani niczego, co można by uznać za odbiegające od norm panujących w mugolskim świecie. Garnitur w zielono-szarą kratę wydawał się być zrobiony z wyjątkowo grubego, jakby odrobinę spłowiałego materiału; wyginał się zabawnie, gdy jegomość zasiadł na fotelu w domu rodziny Evans. Zdjął melonik, ukazując kręcone, przyprószone siwizną włosy, po czym podjął opowieść.
Lily słuchała zafascynowana, gdy jegomość opisywał magiczny świat, do którego miała od tego dnia przynależeć, mimo że już wielokrotnie słyszała tę historię z ust przyjaciela. Zanim rodzice zrozumieli, o co w tym wszystkim chodziło, i upewnili się, że to na pewno nie żart, profesor musiał powtórzyć przemówienie cztery razy. Jak na ilość zadawanych pytań, zachował niesamowity spokój, starając się odpowiadać najdokładniej, jak potrafił. Petunia siedziała w kącie kanapy, lekko naburmuszona, spoglądając gdzieś za okno, jako jedyna nie odzywając się przez cały czas. Na koniec mężczyzna wręczył jeszcze kopertę, zawierającą listę rzeczy, w które powinien być zaopatrzony każdy adept, oraz bilet na ekspres Hogwart-Londyn.
Jedynym wspomnieniem, które Meredith zachowała o swoim biologicznym ojcu, było uczucie tęsknoty i to, że skłamał. Skłamał, że powróci z kolejnej morskiej wyprawy, gdy w rzeczywistości nigdy tego nie zrobił. Ten, zdawałoby się, zwyczajny dzień, odmienił życie jej matki o sto osiemdziesiąt stopni. Sytuacja zmusiła Branwen do podjęcia pracę w zakładzie krawieckim Madame Malkin, co wystarczało na pokrycie zobowiązań. Obowiązki zawodowe wiązały się jednak z czymś, co dla okazało się dla kobiety niesamowicie bolesne – czuła, jakby straciła nie tylko męża, ale i córeczkę. Doskonale wiedziała, że Meredith była bezpieczna u dziadków, ale mimo to Branwen ogromnie tęskniła, dlatego starała się poświęcić dziecku każdą wolną chwilę.
Kojący szum fal stanowił nieodłączną częścią życia Meredith, od kiedy tylko sięgała pamięcią. Podobnie jak zapach słonego powietrza, piasek między palcami stóp, mała drewniana żaglówka oraz śpiew matki. Mogłoby się zdawać, że całe jej istnienie było nieodłącznie splecione z tą falującą otchłanią. Najpierw nadało jej imię, następnie zabrało ojca, a jeszcze później podarowało nowego, spychając jego żaglówkę na mieliznę.
Mężczyzna ten pojawił się znikąd i tak samo nagle wkroczył w ich życie. Zanim Meredith zdążyła się obejrzeć, wyprowadziły się od dziadków, a mama znowu nie musiała pracować. To sprawiało, że zasadniczo była szczęśliwa. Istniało tylko jedno ale: musiała nauczyć się dzielić, do czego nigdy wcześniej nie została przyzwyczajona. Wraz z Abrahamem zyskała bowiem również przyrodniego brata, Antona.
Chociaż początkowo zupełnie się nie lubili, z biegiem czasu przekonali się do siebie. Stopniowo odnosili się do siebie z coraz większą sympatią, nawet tego nie zauważając, aż zostali przyjaciółmi. Nie sądzili, że ich relacja kiedykolwiek przybierze taki obrót – zupełnie jakby spędzili ze sobą całe życie, a nie kilka lat. Znali wszystkie swoje sekrety, nawet te pozostające tajemnicą dla ich najlepszych przyjaciół. Nie łączyły ich może więzy krwi, ale czuli się niczym prawdziwa rodzina.
James Potter urodził się w Szpitalu Świętego Munga dwudziestego siódmego marca roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego, jako pierwsze i chyba najbardziej wyczekiwane dziecko. Euphemia Potter zdecydowanie odbiegała wiekiem od wszystkich innych rodzących w tym dniu kobiet – w gruncie rzeczy dawno zdążyła stracić z mężem nadzieję, że uda jej się zajść w ciążę.
Już od dnia narodzin właśnie te dwie okoliczności doskonale charakteryzowały jego dzieciństwo. Na każdym kroku był rozpieszczany przez całą rodzinę, aż zaczął uważać, że wszelkie zachcianki powinny zostać spełnione, niezależnie od kosztów i konsekwencji. To, że przybył na świat jako pierwszy tego dnia noworodek, mogło się wydawać pozornie nieznaczące. Z biegiem wszyscy w jego otoczeniu zaczynali rozumieć, że w ten sposób po raz pierwszy spróbował zaznaczyć swój niesamowity upór, który zdawał się cechować go od tamtej chwili. Fleamont wciąż powtarzał moja krew, uśmiechając się przy tym szeroko za każdym razem, gdy syn dążył do wygranej. To była prawda, której nie dało się ukryć: James Potter nienawidził przegrywać.
Na szczęście dla siebie samego, a nieszczęście wszystkich wkoło, natura obdarzyła Jamesa przystojnym wyglądem oraz niesamowitym urokiem osobistym. Okazało się, że nie tylko w domu otrzymywał wszystko z łatwością. Chłopak był bystry, ale pracowitość zdecydowanie nie należała do jego mocnych stron – wystarczyło jednak kilka słów wymienionych z profesorem i jakoś zawsze udawało się przesunąć termin oddania wypracowań, czy też skrócić czas szlabanu o kilkanaście minut. Istniało co prawda kilka wyjątków, które nie poddawały się tym zabiegom, jednak zdecydowana większość kadry nauczycielskiej dawała się urabiać bez większych problemów.
Nikogo nie zaskoczyło, gdy Jamesowi udało się dostać do reprezentacji Gryffindoru w quidditchu. Mimo że wielu zazdrościło, że wszystko przychodziło mu z taką łatwością, cieszył się dużą popularnością wśród uczniów. Przede wszystkim dzięki strojeniu sobie żartów z Ślizgonów, a w szczególności jednego z nich – Severusa Snape’a.
Jakież wielkie okazało się jego zdziwienie, gdy nagle w piątej klasie ktoś odważył się nie dać mu tego, czego sobie zapragnął. Tą osobą była Lily Evans, którą zapragnął zaprosić na randkę. Dziewczyna jednak uparcie odmawiała, pomimo jego usilnych prób – dlatego postawił sobie to za cel znajdujący się na bardzo wysokiej pozycji wśród jego priorytetów. Komu jak komu, ale Jamesowi Potterowi się nie odmawiało!
Tylko skąd mógł wiedzieć, że dziewczyna owinie go sobie wokół palca tak samo, jak on robił to wszystkim wkoło przez wcześniejsze lata? 

Aktualizacja: 29 stycznia 2016.

30 komentarzy:

  1. Super prolog :) Czekam na wiecej ;) Tutaj jest bardziej rozbudowany niz poprzedni lecz oba są cudowne :) pozdrawiam duzo weny i czasu na pisanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :) Czas się przyda. Nawet bardzo...

      Pozdrawiam,

      Usuń
  2. Przeczytałam, obiecuję, że w najbliiższym czasie napiszę co sądzę! Narazie kompletnie nie mam na nic czasu!
    Twoja Największa Fanka,
    opti.maja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie nie chcesz być oceniana przez pryzmat swojego poprzedniego opowiadania, ale spodziewałam się, że ten prolog będzie tak fajny jak ten poprzedni, albo i jeszcze lepszy. Rozczarowałam się :(
      Część tego, co akurat w tamtej wersji mnie strasznie urzekło zmieniłaś, zostawiając to co strasznie mi się nie podobało.
      Zacznę od początku:

      Syriusz:
      Po pierwsze primo - Gdzie się podział ten wspaniały moment na błoniach, ta rozmowa Blacka i Pottera, gdzie te wyjce, które tak uwielbiam i to zdanie o początku największej przyjaźni w Hogwarcie? :(
      Po drugie primo - Syriusz, który myśli, że jakaś dziewczyna może być tą jedyną? To mi do niego nie pasuje, ale możliwe, że naczytałam się innych fan ficków gdzie Łapa jest przedstawiony bardzo stereotypowo, a ty może chcesz by był inny.
      Po trzecie primo - bardzo spodobało mi się to jak przedstawiłaś Regulusa. Nigdy nie patrzyłam na niego z tej strony i mam nadzieję, że jeszcze się pojawi i będę mogła bardziej go poznać i zmienić o nim zdanie (mam nadzieję, że na lepsze).
      Szczerze mówiąc rozczarowałam się! Liczylam na to, że przedstawisz Syriusza w zabawny sposob, w którym będzie można bardziej poznać jego charakter, chociaż to jak doszło do jego ucieczki z domu zawsze bardzo mnie ciekawiło.

      Skyler: Najbardziej podobał mi się ostani akapit! Takie zakończenia uwielbiam!
      Całość też w gruncie rzeczy niezła, chociaż wydaje mi się, że lepiej oddałabyś wypadek krótkimi, urwanymi zdaniami, ale żadna ze mnie ekspertka :)
      Ciekawi mnie, czy później dalej kochała Kubusia Puchatka i Maleństwo. :)
      Mam nadzieję, że Sky w tej wersji będzie tak samo fajna jak w poprzedniej.

      Remus <3 : Znowu urzekła mnie końcówka! Odnoszę jednak wrażenie, że skupiłaś się na jego ojcu, a nie synie, nie wiadomo czemu. W gruncie rzeczy, ten fragment chyba prawie taki sam jak poprzednio.
      Jeszcze chwilę porozpływam się nad ostatnim zdaniem <3 Kochany Remus!

      Blair: Zdecydowanie SUPER! Wspaniałe!
      Fajnie napisałaś o jej ojcu, zawsze mnie to interesowało!
      I ta końcówka pierwszego akapitu, o dzieleniu się mamą - urzekło mnie!
      Sto razy bardziej podobało mi się ta wersja! Nie wiem co jeszcze napisać :) .

      James: Gdzie ten fragment o koszulce z Pustułkami? To było naprawdę niezły w poprzedniej wersji! Czemu to zmieniłaś? :( Według mnie tamten tekst naprawdę oddawał jego charakter, chociaż ten jest nawet fajny!
      I ta końcówa! Jak ty to robisz, dziewczyno?!

      Lily: Nigdy jej nie lubilłam, :-) ale tekst w gruncie rzeczy niezły!

      Pominęłam kogoś?

      Zauważyłam, że im dłużej piszę ten komentarz tym mniej zawieram w nim informacji! Przepraszam :) Na początku chciałam o każdym napisać po 10 zdań, ale nie potrafię, ponieważ jest zamało słów takich jak WSPANIAŁE, CUDOWNE, GENIALNE, IDEALNE, PIĘKNE itp., bo tylko takimi da się opisać to jak i co piszesz!

      opti.maja
      (dawniej, Trol (wreszcie udało mi się zalogować na bloggera:)))

      Usuń
    2. Zapomniałam, o jeszcze jednym:
      Czy mogłabyś, proszę, zrobić coś z szablonem, albo kolorem tekstu ponieważ nic nie widać (a przynajmniej na moim laptopie)?
      opti.maja

      Usuń
    3. Na początku muszę podziękować za taki wyczerpujący komentarz. Nigdy nie mówiłam, że nie chce być "czytana" przez pryzmat poprzedniego opowiadania; wręcz przeciwnie, to pokazuję czy mój warsztat jest coraz lepszy, czy też tkwię w miejscu. Wolałabym co prawda być porównywana nie na podstawie warstwy fabularnej, a raczej językowej, ale dobre i to. Naprawdę, muszę przyznać, że jestem zaskoczona tą wypowiedzią. Skoro rzeczywiście Cię zawiodłam, mogę jedynie przeprosić za to, że akurat te fragmenty, które Ci się podobały zostały zmienione.

      Odpowiem w tej samej kolejności, jako, że komentarz należy do tych rozbudowanych:

      S: Syriusz tak myślał. Zostanie to jeszcze wytłumaczone, ale właśnie ta historia stała się powodem, dlaczego Syriusz stał się taki, jaki jest teraz. Chciałam tylko dodać, że to, że zmieniłam prolog, wcale nie świadczy o tym, że poprzedni jest nieaktualny. Może nawet gdzieś wplotę to wspomnienie o początku huncwotów, w sumie ­- wypadałoby, a ty poniekąd podsunęłaś mi tą myśl, za co dziękuję.

      S: Sky bardzo się zmieni, więc mam nadzieję, że spodoba Ci się równie mocno co w wersji pierwszej. Jeśli chodzi o Maleństwo, to jest to drobna gra słów, ponieważ w wersji angielskiej nazywano je właśnie "Roo".

      R: Tak, Remi jest praktycznie taki sam jak poprzednio; był chyba jedną postacią, której nie chciałam zmieniać. Chociaż nie wiem skąd wrażenie, że skupiałam się głównie na ojcu, zdecydowana większość jest właśnie o Lunatyku.

      B: Już w zasadzie nie Blair, a Meredith, to postać która zmieniła się najbardziej. Tamta była przedobrzona, a równocześnie poświęcałam jej zbyt mało miejsca w tekście. Teraz postaram się naprawić błędy.

      J: Wcześniejsze fragmenty prologu był bardziej scenkami z życia, teraz starałam się skupić bardziej na całości, jakoś oddać charakter i całą historię. Nie wiem czy mi to wyszło, może rzeczywiście wcześniej było lepiej. Mam jedynie nadzieję, że kolejne rozdziały nie pozostawią podobnego wrażenia, że opowiadanie się stacza w porównaniu do wersji pierwszej.

      Och, witaj Trolu :) Nie wiedziałam, że to Ty :)

      Spróbuje coś z tym zrobić, choć muszę przyznać, że jesteś pierwszą osoba, która się na to skarży. Może spróbuj coś pokombinować z kontrastem lun jasnością ekranu? Ostatnimi czasy i tak noszę się z myślą o zamówieniu nowego szablonu...

      Pozdrawiam gorąco,
      summer-sky

      Usuń
    4. O kurczę! Jeszcze raz przeczytałam mój komentarz i pomyślałam: "Ale narzekam!" Strasznie Cię przepraszam! :)

      To, że wolisz być oceniana przez pryzmat poprzedniej wersji zdecydowanie ułatwia sprawę!

      Kurczę! Zbyt skupiłam się na fabule, a nie na kwestii językowej, (Uwaga! Będę słodzić!) ale tak trudno jest znajdować błędy, kiedy ty tak super, wspaniale i wciągająco piszesz! Smaruję właśnie komentarz do pierwszego rozdziału i postaram się na tym skupić!

      Wspomnienia Huncwotów? To, jest to co Tygryski (czytaj: opti.maja) lubią najbardziej! :)

      Roo, znaczy Maleństwo? Nie wiedziałam :) !

      Co do Remusa, nie wiem czemu odniosłam takie wrażenie!

      Meredith, nie Blair, Meredith, nie Blair, Meredith nie Blair - chyba nigdy się nie przestawię!

      Pokombinowałam trochę z jasnością i już trochę widać!

      Twoja największa fanka, ZAWSZE i NA ZAWSZE,
      opti.maja

      Usuń
    5. To, że tak słabo widzę ten tekst, to chyba wina mojego laptopa. Weszłam przez komputer rodziców i wszystko jest okej!
      Twoja,
      trolowata opti.maja

      Usuń
  3. Najwięcej to chyba w Mer i Syriuszu zmieniłaś.
    Wściekła Walburga ciskająca zaklęciami - bezcenne. <3
    Cieszę się, że już zaczęłaś. Mam nadzieję, że jesteś w formie.
    Życzę weny. Pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie żeby coś, ale sama to napisałam ponad rozdziałem ;) Jedynie Meredith-Blair jakoś drastycznie pozmieniałam, reszta bohaterów pozostaje taka, jaka była wcześniej. Nawet Syriusz, choć może się tak nie wydawać. Taki miałam zamysł na jego postać i powody dlaczego stał się szkolną Casanovą miały wypłynąć akurat w kolejnym rozdziale, który nie został już opublikowany na starym blogu.

      Nie do końca wiem, co mam rozumieć przez bycie w formie ;) Chciałabym pisać więcej, ale dziekan i remont bardzo mi to utrudniają ;)

      Pozdrawiam,

      Usuń
  4. No doczekaliśmy się w końcu. Cóż mogę powiedzieć...Ten prolog jest chyba trochę bardziej dopracowany a postacie bardziej wyraziste. Bardzo mi się spodobała postać Blair, która w poprzednim opowiadaniu nie wywarła na mnie jakoś wielkiego wrażenie. Pisz dalej, czekamy na więcej. Pozdrawiam... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest zdecydowanie bardziej dopracowany. Poprzednio, gdy coś mi się nie podobało, machałam na to ręką i leciałam dalej. A teraz... Wolelibyście nie wiedzieć ile tu było skreślonych fragmentów. A Syriusza pisałam trzy razy bodajże... Jednak prolog jest rozdziałem reprezentacyjnym i powinien zachęcać do dalszego czytania. A na poprzedniej wersji zdecydowanie od tego odbiegał, podobnie jak rozdział pierwszy. A Blair chyba wcześniej przedobrzyłam, poświęcając jej przy tym zbyt mało czasu. Mam nadzieję, ze tym razem wyjdzie mi lepsza.

      Pozdrawiam,

      Usuń
  5. Jest prolog..
    Nie wiem co mogę o nim napisać. Postacie wydają się lepiej opisane, łatwiej je sobie teraz wyobrazić.

    OdpowiedzUsuń
  6. Prolog jest świetny. Wszystko dobrze dopracowane :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Bardzo miło i Cię gościć ponownie w moich skromnych progach ;)

      Pozdrawiam,

      Usuń
  7. Summer-sky, wybacz mi. Przeczytałam, przeczytałam naprawdę. Nie miałam jednak czasu (poniekąd tez nastroju ;<), żeby napisać jakikolwiek komentarz. W każdym razie wiesz, że mi się podoba i podobać będzie na bank. Dlatego chciałam, żebyś wiedziała, że przeczytałam i że Cię nie olałam :D Dasz wiarę, że weszłam na bloggera pierwszy raz od czterech dni? Jak na mnie to dziwne. Dobra, dosyć biadolenia.
    Życzę weny, czasu oraz cierpliwości, trzymaj się ;)
    Pozdrawiam cieplutko! :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za wykrzesanie choć odrobiny ochoty po to, żeby dać znać, ze jesteś ;) miło wiedzieć, ze jednak się nie pogubiliście przy tej przeprowadzce... No rzeczywiście cztery dni to dość długo, ja też na bloggera wchodzę bardzo często ;)

      Pozdrawiam gorąco :)

      Usuń
  8. I nareszcie do Ciebie dotarłam! :) Podoba mi się sposób, w jaki napisałaś prolog. Przedstawiasz historię każdego bohatera osobno, przez co pozwalasz nam bliżej poznać ich charaktery. Opisujesz także, jak poszczególne postacie dotarły do magicznej szkoły. Chyba najbardziej urzekła mnie historia Syriusza i Sky. Matka chłopaka jest okropnie rygorystyczna... żeby zabijać własne dziecko za romans z mugolską kobietą? Bez przesady... całe szczęście, że Regulus uratował mu życie.
    Biedna Sky... strata rodziców w tak straszliwym wypadku musiała być przeżyciem, które nieodwracalnie ją zmieniło. Była tak mała, a już przyszło jej zmierzyć się z nieprawdopodobnymi przeciwnościami losu. Dobrze, że została jej ciocia.
    Czekam na ciąg dalszy! Liczę oczywiście na kontynuację dużo wątków z Lily i Jamesem.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :) Poprzedni prolog też miał podobną konstrukcję. Matka Syriusza zawsze była bardzo stanowczą kobietą, dla której czystość krwi była największą wartością. A Syriusz od zawsze lubił łamać zasady, lecz w końcu... miarka się przebrała, jak to mówią. I nie ciocia, tylko babcia ;) Aż sprawdziłam czy się nie pomyliłam przy pisaniu ;)

      Ciąg dalszy mam nadzieję, że już niedługo :)
      Pozdrawiam gorąco :)

      Usuń
  9. Na początku zaskoczyła mnie długość prologu, rzadko spotyka się tak rozbudowane wstępy. Muszę jednak przyznać, że jestem zachwycona. Bardzo podoba mi się sposób przedstawienia postaci, dowiadujemy się o nich mnóstwo już na samym początku. Lekko, bardzo przyjemnie się czyta. Urzekł mnie. Nie czytałam, niestety, poprzedniej wersji opowiadania, ale z przyjemnością zabiorę się za to ;) Mam nadzieję, że znajomość poprzedniego nie będzie potrzebna.
    Pozdrawiam i weny życzę! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, jakie miłe słowa. Zawsze pchają do dalszego pisania :)

      Bardzo przyjemnie to uczucia, gdy ktoś piszę, że zostanie tu na dłużej. I nie, znajomość poprzedniego zdecydowanie nie jest konieczna, i decydowanie nie ma czego żałować, że go nie czytałaś; szczególnie początki miałam bardzo "pordzewiałe", zupełnie jakbym rozgrzewała się do tej, właściwej, wersji tekstu.

      Pozdrawiam gorąco,
      summer-sky

      Usuń
  10. Bardzo długi prolog, ale jakże mi się spodobał :3 Praktycznie tylko u Ciebie i kilku osób są tak rozbudowane wstępy! :D
    W super sposób przedstawiłaś postacie i muszę powiedzieć, że czytało mi się to tak no...wygodnie xD W sensie, że lektura wciąga, a nie usypia :>
    Pozdrawiam i życzę weny :*
    Aleksja

    OdpowiedzUsuń
  11. Witam dopiero co zaczęłam czytać to opowiadanie.
    Zaskoczyłaś mnie przedstawieniem postaci, wyszło ci to bardzo ładnie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. Kurcze, szkoda, że dopiero teraz tu trafiłam. Na prawdę świetnie się zaczyna, choć istotnie prolog jest bardzo długi, ale to dobrze, lubię kiedy jest co czytać.
    Bardzo mi się podoba to w jaki sposób go napisałaś. Przytoczyłaś czytającemu najważniejsze chwilę z życia wszystkich bohaterów, co bardzo mi się podoba, bo już na starcie wiemy z kim mamy do czynienia.
    Lecę czytać dalej, obserwuję i zapraszam do siebie ;)
    hogwart-moimi-oczami.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Witam witam ;) z braku lepszego zajęcia postanowiłam coś dzisiaj przeczytać i po przeszukaniu kilku spisów wreszcie trafiłam tutaj. Powiem szczerze, że jest to nie lada wyczyn, by trafić teraz na opowiadanie o huncwotach. Wszędzie, aż się roi od Dramione i temu podobnym.
    Co do prologu, to jest on bardzo przyjemny. Chyba najbardziej przypdł mi do gustu fragment o Syriuszu, być może dlatego, że jest to mój ulubiony bohater.
    Przez dłuższy czas nie mogłam się wyzbyć wrażenia, że gdzieś już czytałam coś podobnego i dopiero na końcu postu okazało się, że gdzieś już wcześniej pojawił się ten prolog.
    Nie zanudzając dalej, lecę czytać następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  14. Hej :) Dopiero dwa dni temu odkryłam twojego bloga i już jestem na bieżąco. Pomysł jest świetny, wykonanie także. Uwielbiam HP od małego i twój blog naprawdę przypadł mi do gustu, nie mogę się doczekać co będzie dalej. Prolog świetny i jestem ciekawa dalszych losów Huncwotów ;)
    Z pozdrowieniami,
    Kinga ^^

    OdpowiedzUsuń
  15. Byłam średnią fanką Huncwotów, pewnie dlatego, że większość skupiała się jedynie na Jamesie i Lily. Z tego co widzę to u Ciebie ten wątek też jest głównym wątkiem, ale nie odstrasza mnie to. Uwielbiam Syriusza i Lupina. Bardzo podoba mi się twój styl pisania i za chwilę biorę się za czytanie kolejnych rozdziałów. Ciekawa jestem, co się stanie w twojej wersji i mam wrażenie, że nie będzie to banalne :)
    Baj de łej znalazłam jeden błąd.
    ,,czy też skrócić czas szlabanu i kilkanaście minut." chyba chodziło o "o".
    Idę czytać następny rozdział, może jeszcze dzisiaj go skomentuję.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie cieszę się, że udało mi się zmienić Twoje nastawienie do Huncwotów. A Lily i James wcale nie są najważniejszym wątkiem tej historii, staram się wszystkim bohaterom poświęcić mniej-więcej tyle samo czasu.
      Błąd już poprawiam ;)
      Pozdrawiam,
      maximilienne

      Usuń