środa, 10 września 2014

10. Jump in de line, rock your body in time



W piątek dwudziestego drugiego kwietnia Syriusz wpadł jak burza do dormitorium. Nie mógł przegapić ostatecznego wprowadzenia Huncwockiego kawału w życie.
– I znowu spóźnienie, Łapko… Wygląda na to, że już zawsze będziemy na ciebie czekać – przywitał go James z udawanym westchnieniem. Uśmiechnął się szeroko do przybysza, ewidentnie sobie z niego żartując.
– Długo będziesz mi jeszcze wypominać, że nie zdałem egzaminu na teleportację? – odpowiedział obruszony Black, ściągając brwi. Wcale nie podobały mu się te docinki. Jego mina rozbawiła Pottera, przez co zaśmiał się krótko.
– Gotowe – dobiegły ich słowa Remusa, przytłumione przez głośny syk eliksiru i zamknięte drzwi toalety.
James momentalnie wstał z posłania, a mijając Syriusza poklepał go po plecach, mówiąc:
– Spokojnie, zawsze masz jeszcze kolejny termin. – Czym tylko i wyłącznie bardziej zdenerwował chłopaka, sprawiając, że na jego policzkach wykwitły purpurowe plamy.
Potter zamaszystym ruchem otworzył drzwi łazienki i spojrzał na Remusa gaszącego właśnie płomień ruchem różdżki, a za pomocą kolejnego smagnięcia sprawił, że powierzchnia kociołka pokryła się szronem, który zniknął po kilkudziesięciu sekundach.
Eliksir, teraz już ochłodzony do temperatury pokojowej, przywodził na myśl rozgotowany szpinak, co wyglądało niezbyt zachęcająco, jednak zgadzało się z opisem podanym w podręczniku.
– To co, panowie, bez ryzyka nie ma zabawy, nieprawdaż? – zaczął James rozochocony, zacierając przy tym ręce. Na jego twarzy malował się czysty obłęd wywołany wyobrażeniami reakcji Ślizgonów na to, co dla nich szykowali. – Idziemy? – spytał, szybkim krokiem podchodząc do kufra, po czym wyjął z niego niewidkę i Mapę Huncwotów.
– Chodźmy. W tych ciemnych czasach wszystkim przyda się trochę rozrywki – odparł Łapa, narzucając pelerynę na Petera i Remusa trzymającego kociołek z przygotowaną miksturą. Black obszedł miejsce, gdzie przed momentem zniknęli, kontrolując, czy na pewno są całkowicie zakryci. Nie dostrzegł na szczęście żadnego fragmentu ich ciał lub odzienia, co znaczyło, że do tej pory plan szedł jak po maśle.
Oczywiście dopiero teraz miała się zacząć najtrudniejsza faza.
Jako że eliksir należało podawać doustnie, musieli go w jakiś sposób przemycić do ciał Ślizgonów, a najlepszą ku temu okazję stanowiło dodanie mikstury do wieczornego posiłku. W tym właśnie celu cała czwórka wyszła z dormitorium i skierowała się do piwnicy, aby odwiedzić szkolną kuchnię.
Pomieszczenie znajdowało się w piwnicach, dokładnie pod Wielką Salą. James i Syriusz kroczyli dziarsko przez szkolne korytarze, przemierzając kolejne kondygnacje. Gdy wreszcie dotarli do odpowiedniego korytarza, zatrzymali się przed obrazem misy owoców. Black przestąpił krok bliżej, po czym połaskotał gruszkę, która po chwili zamieniła się klamkę.
Huncwoci byli dobrze znani w kuchni z powodu częstych wizyt. Pomieszczenie wyglądało jak Wielka Sala – podobnie jak piętro wyżej znajdowało się tu pięć stołów w identycznym ustawieniu. Jedyne i najbardziej rzucające się w oczy różnice stanowiły brak okien oraz sufit tak niski, że Remus, jako najwyższy z Huncwotów, zamiatał czupryną po sklepieniu. Wszędzie dało się dostrzec skrzaty krzątające się przy przygotowywaniu kolacji. Kilka z nich kończyło właśnie rozstawiać dzbanki z herbatą oraz sokiem dyniowym na stołach.
Domowe skrzaty to stworzenia urodzone przede wszystkim po to, by służyć czarodziejom. Swoją pracę traktowały za życiowy cel i cieszyły się, gdy ich usługiwanie zadowalało właścicieli. Większość bogatych, magicznych rodzin posiadała na swoich włościach domowego skrzata, nie mogącego się w żaden sposób przeciwstawić swoim panom ze względu na wiążący skrzaty czar. Za każdą niesubordynację, delikwent musiał samodzielnie wymierzyć sobie karę. Skrzaty pozostały u danej rodziny aż do śmierci lub uwolnienia mogącego nastąpić w momencie, gdy jeden z właścicieli podarował stworzeniu kawałek ubrania. Wbrew pozorom te stworzonka, nie osiągające więcej niż dwadzieścia pięć cali wzrostu, dysponowały ogromną mocą, ograniczaną jedynie przez ich właścicieli. Oczywiście na mocy trzeciego paragrafu Kodeksu Użycia Różdżki nie mogły korzystać z różdżek, lecz mimo to potrafiły przykładowo teleportować się, w przeciwieństwie do czarodziejów, nawet na terenach Hogwartu.
Choć miały tak dużo pracy, kilku z pracowników kuchennych od razu oderwało się od swoich zdań, by przywitać się z przybyszami. Wizyty Huncwotów zawsze były mile widziane przez skrzaty domowe, które – choć nie otrzymywały wynagrodzenia – uwielbiały swoją pracę. Chłopcy mogli poprosić o to, czego tylko by zapragnęli, a te stworzenia zrobiłyby, co w ich mocy, by sprostać danej prośbie.
James i Syriusz zaczęli grać na czas, żeby jak najdłużej zajmować te niewielkie istoty, umożliwiając tym samym Remusowi i Peterowi dolanie odpowiedniej dawki eliksiru do każdego dzbanka mającego zostać wysłanym magicznym sposobem na swój odpowiednik stołu Ślizgonów w Wielkiej Sali.
Po dłuższej chwili, ku zaskoczeniu wszystkich zebranych w pomieszczeniu, dało się usłyszeć trzask i zduszone przekleństwo. Jednak zanim skrzaty rozglądające się z zaciekawieniem po pomieszczeniu zdążyły się zorientować, co właśnie miało miejsce, Syriusz i James ponownie przyciągnęli ich uwagę, wylewnie dziękując za obsługę i z kieszeniami szat wypchanymi smakołykami tyłem opuszczając kuchnię.
– Co się stało?! – wyrzucił z siebie Syriusz w pustą przestrzeń, gdy tylko znaleźli się na korytarzu. Rozejrzał się wkoło, nie wiedząc, gdzie dokładnie znajdywali się niewidzialni przyjaciele.
– Wyraźnie powiedziałem: nie! – krzyknął Remus. Spojrzał groźnie na Glizdogona, który rozmasowywał sobie potylice wciąż bolącą po ciosie, jaki wcześniej otrzymał. Lunatyk gwałtownie umieścił kociołek w dłoniach Petera, po czym chaotycznie wyplątał się z peleryny, upewniając się uprzednio, czy w okolicy nie ma żadnego ucznia. – Ty zostań! W tej chwili nie mogę na ciebie patrzećynfytyn – warknął Lupin, odwracając się w kierunku, gdzie jeszcze przed momentem sam się znajdował. 
– Co się stało? – powtórzył ponaglająco Syriusz, wbijając ręce w kieszenie spodni.
– Peter wpadł na świetny pomysł… – zaczął wzburzony Remus, gwałtownie gestykulując i kładąc sarkastyczny nacisk na słowo świetny. – …wylania pozostałego eliksiru do dzbanków na stole nauczycielskim, pomimo mojej wyraźniej dezaprobaty. To już nie ujdzie nam płazem. Musimy się przygotować na długi szlaban… – dodał z westchnieniem, ściskając nasadę nosa.
– A ty nie mogłeś mu przeszkodzić? – spytał Syriusz Lupina, wywracając oczyma. Nie potrafił pojąć, czemu Peter postanowił zepsuć jego perfekcyjny plan. Miał tylko głęboką nadzieję, że McGonagall nie padnie ofiarą ich dowcipu, bo to mogłoby przynieść katastroficzne skutki.
– Ja musiałem trzymać kociołek. Wiesz, ile to cholerstwo waży? – odparł Remus pytaniem na pytanie. Wcale nie podobało mu się, że wina nierozważnego Petera miałaby teraz spaść na niego.
Na korytarzu zaczynało się robić coraz tłoczniej, głównie ze względu na Puchonów opuszczających pokój wspólny w drodze na kolację. James obrzucił kilku z nich niepewnym spojrzeniem, nie sądził, że mieli aż tak mało czasu.
– Przedstawienie czas zacząć – stwierdził James, spoglądając na zegarek kieszonkowy, a następnie wyłamując palce, wydające przy tym ruchu ciche pstryknięcia. Na jego usta wpełzł szaleńczy uśmiech mogący przestraszyć niejednego, po czym Potter gwałtownie odwrócił się i ruszył za grupkami uczniów Hufflepuffu w stronę Wielkiej Sali.
Huncwoci, chwilowo zdekompletowani, zasiedli twarzami w kierunku stołu Ślizgonów, po czym – nie śpiesząc się zbytnio – zabrali się za jedzenie. Po kilku minutach dołączył do nich Peter, grubszy niż zazwyczaj, jako że pod szatę wcisnął pelerynę niewidkę. Zgodnie z planem za pomocą zaklęcia zmniejszającego ukrył również kociołek – spoczywał teraz w jednej z jego kieszeni.
Do widowiska nadal pozostała dobra chwila, bo eliksir uaktywniał się dopiero po około dwudziestu minutach od zmieszania z pokarmem. Huncwoci siedzieli jak na szpilkach, starając się równocześnie przybrać znudzony wyraz twarzy, podczas gdy cali aż się gotowali z niecierpliwości.
James spojrzał w górę – zawsze uwielbiał zaczarowany sufit jadalni. Niebo powoli szarzało, w miarę jak słońce chyliło się ku zachodowi. Dzisiaj spowijały je gęste chmury, niezaprzeczalnie zwiastujące ulewny deszcz. Potter miał nadzieję, że żart się uda, że po raz kolejny, i jak sobie w głębi ducha obiecywał, ostatni raz zdoła upokorzyć Smarkerusa. Dodatkowo skrycie liczył, że opiekunka Gryffindoru jakoś się uchowa przed strasznym losem, jaki zgotowali dla Ślizgonów. McGonagall była znana ze swojej sprawiedliwości i nigdy nie odpuszczała kar tylko ze względu na przynależność do jej podopiecznych. Co prawda ciężko będzie udowodnić, że to właśnie oni stoją za tym kawałem, ale nauczycielka nie potrzebowała dowodów – jeśli upewni się, że to oni stoją za jej upokorzeniem, nie odpuści. Huncwoci znali już ją na tyle dugo, że wiedzieli, że posiada ona niezwykłą zdolność perswazji.
Z zamyślenia wyrwało go donośne szuranie krzesła o podłogę, wybijające się ponad szczękanie sztućców i szeptane rozmowy. Zauważył, że od stołu profesorskiego powstał dyrektor, lecz jego mina świadczyła, że zrobił to wyraźnie wbrew swojej woli, a tuż za nim z siedzeń podnieśli się Hagrid oraz profesor Slughorn. Wszyscy zamilkli, myśląc, że panowie mają jakąś sprawę, natomiast Dumbledore zaintonował:
– Shake, shake, shake, Senora!*
W komnacie zapadła cisza jak makiem zasiał, większość uczniów rozglądała się skonsternowana po sali, nie mając pojęcia, co się wokół działo. W momencie, gdy pozostała dwójka przyłączyła się do starca, śpiewając i obracając się wokół własnej osi oraz równocześnie machając dłońmi nad głowami, gdzieniegdzie rozlegały się chichoty i coraz głośniejsze śmiechy, podczas gdy duża część studentów patrzyła na nauczycieli ze zdziwieniem.
– Shake your body line!*
Nagle jak na komendę powstali Ślizgoni i pozostali profesorowie, którzy upili choć łyk ze swoich pucharów, momentalnie przyłączając się do śpiewu, w tym także, ku utrapieniu Huncwotów Minerwa McGonagall. Choreografia stawała się coraz bardziej skomplikowana; wszyscy chodzili właśnie wkoło stołu, śpiewając i kręcąc młynki dłońmi. Zdecydowanym faworytem uczniów został jednak profesor Flitwick, tańczący kozaka w przejściu pomiędzy uczniowskimi stołami.
– Jump in de line, rock your body in time!*
Dyrektor był wyraźnie uradowany całą sytuacją; tańczący właśnie pod ramię z gajowym, któremu najwyraźniej również spodobała się inicjatywa Huncwotów.
Podczas gdy niektórzy naprawdę dobrze się bawili, inni nie mieli aż takiej radości z kawału zorganizowanego przez Huncwotów. Abraxas Wilkes spoglądał na nich z nieskrywaną nienawiścią w swoich heterochromicznych oczach, wciąż nie przestając wykonywać ruchów absolutnie od niego nie zależących. Posiadał niezachwianą pewność, że za całe zamieszanie są odpowiedzialni Huncwoci. Z nabywanego przez lata doświadczenia nikt inny nie przychodził na myśl, jako pomysłodawca takiej sytuacji, jak tylko Huncwoci. Zacisnął zęby ze złości, równocześnie obmyślając plan zemsty. Mszczenie się na samych Huncwotach nie stanowiło większego sensu, nie sądził, aby zbytnio się tym przejęli. Nie, na swoją ofiarę musiał wybrać kogoś bardziej bezbronnego. Kogoś, kto nie posiadałby siły lub odwagi by się obronić. Wilkes nie miał najmniejszego zamiaru bawić się w kotka i myszkę z tą czwórką do momentu skończenia szkoły, tak jak robił to Snape. Musiał wybrać kogoś, czyja krzywda ubodłaby ich najbardziej. Rozwiązanie jego problemu zdawało się tak doskonałe, że olśniło go swoją jasnością. Zdawało się wręcz lepsze niż doskonałe.
Szlama, przemknęło mu przez myśl i poczuł, że odzyskuje władzę nad własnym ciałem. Z zębami nadal zaciśniętymi z powodu kotłującego się w nim gniewu powrócił na swoje miejsce.
Gdy skończyły rozbrzmiewać ostatnie nuty piosenki, Dumbledore stanął przy profesorskim stole, wciąż lekko się śmiejąc.
– To był… Tak, to był zdecydowanie najlepszy kawał wywinięty mi przez uczniów. Dlatego też myślę, że sprawcy należą się brawa, choć oczywiście może lepiej, aby pozostał on w ukryciu przed niektórymi z moich kolegów nie mających takiego dystansu do siebie – powiedział, wciąż uśmiechając się szeroko.
Abraxas oparł łokcie po obu stronach własnego nakrycia, po czym złączył koniuszki palców, rytmicznie uderzając nimi o zaciśnięte usta.
Cios w szlamę zaboli ich wszystkich, pomyślał, odnajdując wzrokiem rudowłosą Gryfonkę.
Potter sądzi, że ona jest miłością jego życia, Lupin wydaje się z nią przyjaźnić, a Blacka zaboli sama krzywda jego przyjaciela. A Pettigrew… – zastanowił się, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Wzruszył ramionami, przekonany, że Peter i tak nie jest ważny w tej układance. On tylko stanowił tło dla pozostałej trójki, wiecznie kryjąc się w ich cieniu i tylko podpinając się pod zasługi i rzekomą chwałę, jaką im przypisywano.
Prefekt Ślizgonów obrzucił wzrokiem pobliskie potrawy, po czym zerknął na własne nakrycie, krzywiąc się przy tym lekko. Gwałtownie odsunął się od stołu i opuścił Wielką Salę i tak nie mając zamiaru nic zjeść, skoro nie miał pewności, że incydent się nie powtórzy. Jeśli nadal znajdował się pod wpływem magii, która spowodowała wcześniejsze zajście, wolał skompromitować się w zaciszu własnego dormitorium.
Gdy opuszczał pomieszczenie, kątem oka zauważył, że nie tylko jemu przyszło to do głowy i wielu innych Ślizgonów wstało od stołu i podążyło jego śladem.
Huncwoci nadal nie byli w stanie powstrzymać śmiechu. Duma aż ich rozpierała – nie mogło pójść lepiej. Syriusz już prawie się uspokoił, ale nagle jego umysł przywołał postać Snape’a, który z rękoma uniesionymi ponad głowę poruszał się w taki sposób, jakby zaraz miał dostać ataku padaczki, co ponownie wywołało atak śmiechu. Black nie sądził, aby kiedykolwiek był w stanie wymazać to wspomnienie z pamięci.
Nie zdążyli nawet opuścić sali wejściowej, kiedy ostrym krzykiem wymieniając ich nazwiska, zatrzymała ich profesor McGonagall. W jej oczach kryła się żądza mordu, ale mogli się tego spodziewać po tym, co jej zgotowali. Teraz miała ich czekać kara – długie pokutowanie za to, że narazili opiekunkę swojego domu na publiczne upokorzenie. Starając się zachować kamienne twarze wyrażające kompletną obojętność, powoli odwrócili się w kierunku nauczycielki, szybkim krokiem zmierzającej w ich stronę.
– Szlaban, cała czwórka, bez możliwości apelacji – stwierdziła ostro, marszcząc brwi i spoglądając głęboko w oczy każdemu z osobna. Wszyscy czworo zdawali się znacząco skurczyć pod wpływem tego spojrzenia. – I oczywiście może zapomnieć o jutrzejszym wyjściu do Hogsmeade!
– Ale dlaczego? – spytał Syriusz z wyrzutem. – Za co tym razem?! – dodał, uznając, że granie głupiego to ich ostatnia deska ratunku. W końcu w gruncie rzeczy nie miała na nich żadnych dowodów, opierała się jedynie na przeświadczeniu, że oni jako główni żartownisie w tej szkole muszą odpowiadać i za to zamieszanie.
– A jak pan myśli, panie Black? Takie upokorzenie… – stwierdziła nauczycielka, kręcąc głową z niedowierzaniem. Nie sądziła, że kiedyś dożyje dnia, gdy uczniowie będą się z niej otwarcie śmiali. Wciąż lekko drżącymi dłońmi wygładziła zmarszczki szaty w okolicach bioder, po czym gwałtownie uniosła głowę, spoglądając na Huncwotów karcącym wzrokiem. Gryfoni ponownie wydawali się o kilka cali mniejsi niż jeszcze ułamek sekundy wcześniej.
– Ale czemu zakłada pani profesor, że to my? – żachnął się Lupin, podejmując ton nadany wcześniej przez Łapę. Dobrze wiedział, że to jednak naiwne zagranie i już na stracie zostali straceni. Zabiła nas głupota Petera, pomyślał Remus, zerkając cierpko na Glizdogona.
– Może i nie ma dowodów, ale jestem przekonana, że to wasza sprawka. Kto inny wpadłby na taki diabelski pomysł!? – stwierdziła Minerwa, podnosząc głos. Choć na co dzień nauczycielka była aż nazbyt sprawiedliwa, równe traktowanie uczniów kończyło się w miejscu, gdy ich żarty dotykały jej własnej osoby. Może właśnie dlatego nikt wcześniej nie odważył się osobiście zadzierać z opiekunką Gryffindoru. Wzięła głęboki oddech, a gdy wypuszczała powietrze, na policzek opadło jej pasemko włosów, któremu udało się wysunąć z ciasnego koka. – Jeśli chcecie, to możemy zmienić zasady gry, ale uwierzcie, wolicie ten szlaban niż otrzymywać kolejne każdego dnia do końca waszej edukacji. A dobrze wiecie, że zawsze łamiecie jakieś punkty regulaminu, więc nie będzie to takie trudne do zrealizowania – syknęła ze złością, jeszcze groźniej spoglądając na Huncwotów, teraz zdający się nie wyżsi od domowego skrzata. – To jak będzie? – spytała spokojniej, umieszczając uwolnione pasemko za uchem.
– Przyjdziemy jutro… – mruknęli cicho Huncwoci z wyraźnym smutkiem w głosie. Pettigrew spuścił wzrok, przyglądając się swoim sznurówkom, Black wbił dłonie w kieszenie, ale zdawał się nie przejmować zbytnio otrzymaną karą, Lupin wyraźnie zmarkotniał, a Potter wyglądał na kompletnie zdruzgotanego.
Ostatni raz, pomyślał James. Ostatni raz i tym razem już naprawdę dorośleję.
– Dobrze – podsumowała McGonagall, wyraźnie z siebie zadowolona. To, że ci nicponie mieli odbyć karę, przynajmniej w minimalnym stopniu rekompensowało jej wyrządzone krzywdy. Odetchnęła, po czym odwróciła się na piecie i ruszyła z powrotem do Wielkiej Sali, aby zamienić jeszcze słówko z innymi nauczycielami. W końcu musiała znaleźć tej czwórce jakieś oddzielne, czasochłonne zadania.
– A nie mówiłem, że to zły pomysł? – prychnął Remus, po raz kolejny uderzając Petera w potylicę, w miarę jak przemierzali opustoszałe korytarze w drodze do wieży Gryffindoru. – Gdybyśmy poprzestali na Ślizgonach, pewnie tylko by się uśmiechnęła – dodał Lunatyk, krzywiąc się i patrząc wilkiem na Glizdogona, w głębi wiedząc jednak, że i wtedy nie obyło by się bez szlabanu. Choć zasadniczo być może udałoby im się coś ugrać, ze względu na to, że nie odkryto żadnych dowodów wskazujących Huncwotów jako sprawców zamieszania.
Łapa i Rogacz tylko pokiwali głowami, przyznając mu rację.
– Szlaban to jeszcze nie koniec świata! Nie pierwszy i nie ostatni raz – stwierdził Syriusz, rozwiązując krawat. Taki obrót sprawy nie powinien ich zbytnio dziwić, w końcu kara stała się oczywistością w momencie, gdy Peter postanowił zmienić ich doskonały plan.

*fragmenty pochodzą z piosenki Jump In The Line (Shake, Senora), z albumu Jump Up Calypso Harry'ego Belafonte'a z roku 1961.

Aktualizacja: 5 grudnia 2015.

6 komentarzy:

  1. Długo kazalas cźekac na sam kawał,ale musze przyznac,ze niczego sobie był, a to,Ze dotknął nauczycieli,tylko dodało uroku haha xD. Choc dziwne,źe Peter pozwolił sobie na taka niesubordynację...wlasciwie troche nieładnie ze strony pozostałych Huncoeotow,ze boja sie o własne tyłki. Skoro juz cos takiego robią,to wiadomo,ze liczą sie z konsekwencjami... Jesli chodzi o bledy, to nie wiadomo dlaczego połączyło Ci sie troche slow, ponadto napisałas np. Terenach Higwartu,a nie terenie. Ponadto musisz pisać nazwy cały czas tak samo,a nie raz z małej,a raz z wielkiej litery-np Huncwotow czy Wielka Sale. Byłabym wdzięczna za opinie na odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com dotyczącą notki.dziękuję za wskazówki dotyczące blogera :) wrocilam dziś do domu,wiec niedługo sie za to zabiorę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam długo, wcale nie :p kolejnych kilka rozdziałów mam już napisane, więc mam nadzieję, że będą się pojawiać w miarę regularnie, przynajmniej przez jakiś czas ;)

      Sądzę, że te sklejone słowa, to nie bezpośrednio moja wina :p Ostatnio, gdy dostaje rozdziały od bety niektóre wyrazy mi sklejają, nie mam pojęcia dlaczego i nie zawsze wszystkie wyłapie... Pamiętam też, że pod koniec, kiedy z onetem było już bardzo źle, też wyczyniał takie cuda w momencie publikacji ;/ Jeśli jeszcze kiedyś tu takie znajdziesz, możesz wypisać, będzie mi łatwiej poprawić ;P Oczywiście, postaram się wyłapać i te w tym rozdziale, ale to dopiero gdy skończą się egzaminy.

      Huncwoci nie boją się kary, tylko woleliby jej uniknąć, a gdy zaatakujesz nauczycieli to raz, że raczej będzie ona nieunikniona, a dwa, że zapewne również bardziej dotkliwa. Może i ciężko w to uwierzyć, ale żaden z huncwotów nie cieszy się z otrzymanego szlabanu.

      Jak skończą się egzaminy, postaram się wpaść, przeczytać i skomentować ;) dodaje już do mojej zaległościowej zakładki :)

      Pozdrawiam cieplutko,
      maxie

      Usuń
  2. super rozdział! martwię się tylko o lLily... mam nadzieję, że ten Ślizgon nie zrobi jej nic złego, jakoś uda im sie to zatrzymać, ale ciężko będzie. błędów nie widziałam, jedynie gdzieś przy początku zabrakło kilku spacji :)
    Puchonka
    lizwarters-w-hogwarcie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw - ten żart był naprawdę zabawny. Nie wiem, czy to pomysł z książki, czy też Twoja wyobraźnia, jednak wyszło znakomicie. Aż sama zaśmiałam się pod nosem, wyobrażając sobie tych wszystkich tańczących profesorów. A szczególnie tych poważnych jak profesor MacGonnagall (wybacz, jeśli źle napisałam to nazwisko, ale jestem zbyt wykończona, by to sprawdzić xD). W gruncie rzeczy czwórce chłopców nie uszło to na sucho, ale raz się żyje, prawda? Szlaban minie, a wspomnienia zostaną. I gdyby byli odrobinę bardziej uważni, mnie mogliby się aż tak bardzo cieszyć.
    Martwię się tylko o pomysł zemsty ze strony Ślizgonów. Kto wie, co im głupiego przyjdzie do głowy... nie mają kompletnie dystansu do siebie. Ech... mam nadzieję, że to nie będzie nic przerażającego, co drastycznie pogorszy relację Jamesa i Lily.
    Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę to zabrzmiało tak, jak gdybyś nie spodziewała się, że ten żart będzie śmieszny. Pomysł mój, tym bardziej ciesze się, że się podobało.

      Co do Ślizgonów, trzeba będzie poczekać na rozdział 14 ;) Tam się powinno wszystko wyjaśnić.

      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
    2. Po prostu rzadko mi się zdarza śmiać przy czytaniu, dlatego jeśli komuś się udaje mnie rozśmieszyć, to jest naprawdę duży sukces; ))

      Usuń