sobota, 11 października 2014

12. I don't believe illusions 'cos too much is real



W tym czasie Syriusz również dotarł na przynależne miejsce kaźni. Miał za zadanie doprowadzenie do stanu używalności najbardziej zapuszczoną szkolną toaletę znajdującą się w podziemiach. Gdy wszedł tu za pierwszym razem, aż zdziwił się, że się nie pochorował.
Nazwanie tej łazienki zaniedbaną, to co najmniej niedopowiedzenie. Niemożliwe było opisanie w kulturalny sposób, ilości brudu zalegającego nie tylko na podłodze, ale również na armaturze oraz, o zgrozo, na ścianach.
Nie dało się ukryć, Black nie miał najmniejszego pojęcia o mugolskich środkach czystości, dostarczonych przez Filcha, dlatego też praca szła mu nad wyraz powoli, choć paradoksalnie otrzymał najmniej czasochłonne zadanie. Choć akurat w przypadku Łapy, nawet posiadanie różdżki niewiele by mu pomogło.
Gdy tak zeskrobywał grubą warstwę brudu ze ścian, obiecywał sobie, że wreszcie się podszkoli w zaklęciach domowych, na przemian z rozmyślaniem nad tym, jak to się stało, że łazienka została aż do tego stopnia zapuszczona.
Dziś można by rzec, że powoli zbliżał się do końca. Z biegiem czasu nauczył się, która butelka skrywa jaki preparat i w jaki sposób najlepiej posługiwać się poszczególnymi narzędziami dostarczonymi przez woźnego. Pozostały mu jeszcze do posprzątania jedynie kabiny, gdzie należało odetkać zatkane odpływy i umyć armaturę, by przestała wydzielać zapach, jakby coś zdechło w środku.
Wziął głęboki wdech i z impetem wpadł do pierwszej z kabin. W środku zapach był o wiele gorszy niż w całej łazience. Blackowi od odoru aż zakręciło się w głowie – przeklął, łapiąc równowagę.
Wypadł z powrotem do łazienki, w tej chwili zdającą się lśnić i usiadł na umytej wcześniej podłodze, opierając się plecami o ścianę. Z kieszeni spodni wyciągnął lusterko dwustronne – cacko, jakie udało mu się zakupić wraz z Jamesem podczas jednej z wakacyjnych wypraw na Pokątną.
Przysunął szkiełko do ust i wyszeptał imię Pottera. Kilka chwil później w lusterku zobaczył nie swoje odbicie, ale fragment twarzy przyjaciela. Musiał przyznać, że obok peleryny niewidki i Mapy Huncwotów, to właśnie ten przedmiot najbardziej im się przydawał. Zawsze, gdy dostawali osobne szlabany, wystarczyło, że mieli przy sobie lusterko i już mogli swobodnie ze sobą porozumiewać.
– James, obiecaj mi, że jeśli wieczorem nie zastaniesz mnie przy stole, przyjdziesz tu sprawdzić, czy jeszcze żyję… – zaczął Syriusz, ocierając pot z czoła. Wcale nie miał ochoty wracać do tamtej kabiny, ani sprawdzać w jakim stanie są pozostałe, jeśli miał być szczery.
– Aż tak źle? – spytał Rogacz, wyglądający na równie umęczonego co Łapa.
– Wali tak, jakby w odpływie zalegało jakieś martwe zwierzę. Bracie, wszystko aż mi tu stoi – dodał, ruchem dłoni kreśląc na szyi linię tuż pod brodą. – A jak u ciebie?
– Też nie najlepiej – odparł James, krzywiąc się lekko, po czym Black mógł dostrzec w lusterku postęp jego pracy.
– No, stary… Gówniana robota – stwierdził Black, po czym oboje wybuchli śmiechem. Syriusz urwał nagle, uważnie nasłuchując. – Czekaj… Słyszę kroki, pewnie Filch idzie sprawdzić, jak mi idzie – rzucił krótko do lusterka, szybko wstając z podłogi.
– To znaczy, że za chwilę przyjdzie do mnie… – odparł James, wzdychając. Rozejrzał się szybko po sowiarni, oceniając postęp swojej pracy. – Taa… Dziś tego raczej nie skończę. Bez odbioru – dodał Potter.
Syriusz ponownie dostrzegał w lusterku jedynie odbicie swojej twarzy.
Wziął głęboki wdech i wszedł do tej samej kabiny co poprzednio. Z impetem wcisnął przetykacz do toalety, przeklinając bezgłośnie, zastanawiając się, czy uda mu się skończyć szlaban tego wieczora.
Odgłos kroków i dźwięki rozmowy zbliżały się z każdą chwilą, a Black coraz bardziej żałował, że nie posiadał przy sobie różdżki, bo być może z jej pomocą chociaż na chwilę udałoby mu się odgonić te paskudne zapachy.
Drzwi do łazienki skrzypnęły, a do Syriusza dotarło echo odbijających się od ścian kroków. Łapa szybko przekonał się, że nie należały one do woźnego, wręcz przeciwnie, wydawało mu się, że do pomieszczenia wkroczyły dwie osoby.
– I wtedy… – zaczął jeden, lecz urwał nagle, jakby mu przerwano. Ponownie dało się słyszeć odgłos kroków, teraz już jednak stawianych zdecydowanie ciszej, tak jakby ktoś się skradał, co Syriuszowi wydawało się absolutnie absurdalne. Zresztą, nie mógł pojąć, kto miałby ochotę przebywać w takim obskurnym pomieszczeniu, jakim jeszcze niedawno była ta toaleta.
Black odniósł wrażenie, że coś w tej sytuacji śmierdziało. Szczerze wątpił, aby którykolwiek z uczniów miał tu coś do załatwienia. Toaleta nadal nie nadawała się do użytku, a przede wszystkim dla zdecydowanej większości uczniów znajdowała się zbyt daleko od ich domów, a Ślizgoni do swojego domu mieli zaledwie kilka kroków. Łapa zaprzestał sprzątania, starając się zachowywać możliwie jak najciszej, uważnie nasłuchując.
Zaledwie sekundy po tym, jak rozmowa została przerwana, huknęły otwierane drzwi jednej z kabin. Syriusz dobrze wiedział, że zaledwie trzy pary drzwi dzieliły go od intruza. Nie było nawet co myśleć o pospiesznym zamknięciu się w kabinie, zamek został wyłamany dawno temu, zresztą miał pewność, że na wiele by się to nie zdało. Wiedząc, że bez różdżki wiele nie zdziała, chwycił przyrządy do sprzątania i z wzmożoną aktywnością wrócił do szorowania toalety.
Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem, mocno uderzając Blacka w udo.
– Smarkerusie! Jakże miło cię widzieć! – zaczął Syriusz radośnie, uśmiechając się przy tym szeroko. Choćby chciał, wiedział, że nie może sobie pozwolić na zbyt wiele przez to, że nie miał przy sobie różdżki.
– Co ty tu robisz, Black? – wysyczał Snape przez zaciśnięte zęby, obrzucając wnętrze kabiny podejrzliwym wzrokiem.
– Jak to co? Sprzątam – odparł, szczotką do toalet machając w stronę drugiego z uczniów; rozpoznał w nim jednego z prefektów naczelnych, należącego do domu węża. Chłopak opierał się o framugę niedawno wypucowanych drzwi łazienki. Ręce zaplótł na piersiach, nonszalancko spoglądając na rozgrywającą się scenę. W jego oczach dało się dostrzec coś na kształt zawiści, czy może pogardy, Black nie potrafił do końca określić. Ślizgon zdawał się emanować jakąś dziwną, niezdrową energią, wywołując istotnie antypatyczne odczucia. – Chcesz się przyłączyć? – dodał po chwili Syriusz, spoglądając na Snape’a z kpiącym uśmieszkiem na ustach.
Severus zacisnął usta w wąską linię, palce zaciskając na różdżce.
– Wiecie, kochasie… Widzę, że wam przerwałem, lecz niestety ja nie mogę opuścić tego pomieszczenia, więc… – wznowił Black, wolną ręką rozmasowując sobie kark. Liczył, że jakoś uda mu się ich wygonić, bo bez różdżki nie miał z intruzami żadnych szans. Pozostawały mu jedynie rękoczyny, ale nie sądził, aby Smarkerus zechciał się zniżyć do tego mugolskiego poziomu. Teraz żałował, że wcześniej nie mógł się powstrzymać od dokuczania mu, szczególnie że zdawał sobie sprawę ze swojej niezdolności do walki.
– Co się tu wyprawia? – Z opresji uratował Syriusza nikt inny, jak szkolny woźny, który właśnie wkroczył do łazienki z zamiarem skontrolowania postępu prac Blacka. Jak zawsze tuż przy Filchu kroczyła jego bura kotka. – Pogaduszek się zachciało, co…? Black! Wracaj do szorowania albo przydzielę ci kolejną łazienkę! – awanturował się Filch skrzeczącym głosem. – A wy to co? Chcecie pomóc Gryfonowi? Wynocha! – zakrzyknął do Ślizgonów, wskazując palcem drzwi na korytarz.
Gdy tylko Remus zorientował się, że w składziku profesora Slughorna panował o wiele większy porządek niż w tym należącym do dyspozycji studentów, ogarnęła go ogromna ulga. W obecnej sytuacji jego praca ograniczała się przede wszystkim do usuwania śladów kurzu z pojemników i ustawiania ich w poprzednich pozycjach, tylko sporadycznie musiał zamienić poszczególne buteleczki czy pudełka miejscami.
Pod koniec dnia pracy dobrnął niemalże do litery D, co oznaczało, że czekało go tu jeszcze kilka dni odbywania kary. Ogromnie żałował, że nie miał do dyspozycji różdżki.
Im więcej pojemników ułożył, tym bardziej automatycznie to robił, podczas gdy jego myśli zaczęły krążyć gdzie indziej. Wbrew wcześniejszym postanowieniom i zdecydowanie wbrew jego woli, na powierzchnię umysłu wciąż wypływał temat Skyler. Choć wcale nie był tym zachwycony, coraz częściej podważał swoje wcześniejsze postanowienia, czasami wręcz przychylał się do teorii Syriusza. Nie zamierzał jednak zachowywać się tak jak Black, który swoim zachowaniem, nawet jeśli nie miał tego celu, ranił każdą swoją partnerkę. A Lupin ponad wszystko nie chciał skrzywdzić Chenal, uważając, że w życiu spotkało ją już dość złego. Nie mógł wyrzucić z pamięci wspomnienia tego, jak wyglądała tamtej deszczowej nocy. Choć odmawiał tego przyznać, dręczyła go niezmierna ciekawość, co takiego sprawiło, że dziewczyna prezentowała się właśnie w ten sposób. Łzy i roztrzęsienie nie stanowiły zachowań typowych dla Skyler.
Remus wiedział, że zdecydowanie zasługiwała na coś lepszego niż on. Do tego przytłaczała go świadomość, że jeśli kiedykolwiek będą razem, prędzej czy później ją skrzywdzi. A tego chciał przecież uniknąć ponad wszystko.
Miesiąc maj zdawał się biec na łeb na szyję, zacierając kontury między poszczególnymi dniami. Temperatura zauważalnie zwiększała się z każdym dniem, w odczuciu mieszkańców zamku zwiastując wyjątkowo ciepłe lato. Co natomiast nie cieszyło uczniów, to fakt, iż z każdym wzrostem słupka rtęci, zwiększała się również ilość pracy, którą należało włożyć w szkolne obowiązki.
Profesorowie zdawali się przypominać na każdym kroku o zbliżających się egzaminach, a studentów szóstego roku uczulali na to, że powinni przyzwyczaić się do tak ciężkiej pracy, ponieważ pod koniec kolejnego roku czekało ich zdawanie owutemów, czyli Okropnie Wyczerpujących Testów Magicznych – egzaminów mających podsumować całą ich dotychczasową edukację. To, jakie stanowisko będzie można zajmować po ukończeniu szkoły, zależało głównie od wyników tych sprawdzianów.
Co chyba nawet bardziej wyczerpujące, Gryfonów czekał jeszcze ostatni mecz w tym roku szkolnym, tym razem ze Ślizgonami, a James postawił sobie za punkt honoru wygranie tego spotkania przynajmniej dwieście osiemdziesięcioma punktami przewagi, co miałoby zapewnić drużynie Puchar Quidditcha.
Dlatego też kapitan drużyny nie odpuszczał i od momentu, gdy tylko skończył szlaban, treningi odbywały się aż cztery razy w tygodniu, w tym również w soboty – podwójnej długości. Wszyscy gracze byli chronicznie przemęczeni, lecz Potter udawał, że tego nie dostrzegał i wciąż popychał drużynę do kolejnego wysiłku.
Wreszcie nadszedł długo wyczekiwany mecz, mający rozsądzić o wygranej Pucharu Quidditcha. James od wielu tygodni żyłował swoich zawodników, by doprowadzić ich do szczytowej formy.
W sobotę dwudziestego ósmego maja, zamiast udać się na śniadanie, wybiegł jak strzała z zamku, aby ocenić warunki. Choć quidditch towarzyszył Rogaczowi od najmłodszych lat, musiał przyznać, że przed rozgrywkami zawsze ogarniało go nadmierne podekscytowanie. Miał ogromną chęć zorganizowania jeszcze jednego, ostatecznego treningu, ale w końcu przekonał sam siebie, że nic dobrego by z tego nie wyszło. Przy tak bezchmurnym niebie i wręcz idealnej pogodzie, mecz teoretycznie powinien trwać trochę krócej, lecz nigdy nic nie wiadomo. Musieli się dziś naprawdę postarać, jeśli mieli wygrać ten turniej.
James rozejrzał się w koło i oczyma wyobraźni już widział zapełnione trybuny, mieniące się złotem i czerwienią oraz brązem i granatem.
– I jak warunki, kapitanie? – Potter usłyszał za plecami i momentalnie się obrócił. Przed nim stała Skyler, trzymająca w rękach talerz pełen kanapek. – Black na pewno nie pomyślałby o jedzeniu dla kogoś poza sobą, dlatego stwierdziłam, że ci coś przyniosę. W końcu nie możesz latać głodny cały dzień, musimy to wygrać – rzuciła, podając Jamesowi talerz, na co uśmiechnął się szeroko.
– Dziękuję – dodał krótko, gdy udało mu się przełknąć połówkę kajzerki niemalże za jednym razem.
Skyler obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem, kiwnęła głową, po czym obróciła się i ruszyła w kierunku szatni.
James nawet nie zdążył do końca zjeść, kiedy na boisku zjawili się pozostali członkowie drużyny. Wszyscy poza Eamesem. A jakby inaczej.
– Czy ktoś widział Paula? Czemu zawsze musi się spóźnić, czy on nie wie… – powiedział Potter w kierunku pozostałych Gryfonów. Przerwało mu pojawianie się pałkarza, który wpadając na boisko, prawie wywinął orła. James pokręcił głową z niedowierzaniem, po czym wraz z pozostałymi członkami drużyny skierował się do szatni, gdzie zastali przebraną Skyler. Gdy Rogacz zamykał za sobą drzwi, zauważył, że do szatni po przeciwnej stronie boiska zmierzali właśnie Krukoni.
– Drużyno! – zaczął kapitan w momencie, kiedy wszyscy mieli już na sobie szaty do quidditcha, a szum dobiegający z trybun wciąż przybierał na sile. Sięgnął do kieszeni po zegarek, zastanawiając się nad tym, ile zostało czasu.– Nie znajdujemy się w korzystnej sytuacji. Kontuzja Adriana w poprzednim meczu sprawiła, że zostaliśmy daleko w tyle. Jeśli zależy nam na pucharze, musimy przeskoczyć Puchonów znajdujących się na szczycie tabeli, czyli nie mamy innego wyboru, jak zdobyć przynajmniej dwieście sześćdziesiąt punktów. I oczywiście nie możemy zapomnieć o zagrażających nam Krukonach, czyli musimy ich pokonać przynajmniej o sześćdziesiąt punktów. Dlatego ty, Alex, złap znicza, dopiero kiedy uzyskamy wystarczającą przewagę, rozumiesz? Nawet gdyby ci bzyczał koło ucha – nie łap drania. – oznajmił, schylając się, tak że teraz patrzył zdenerwowanemu szukającemu prosto w oczy.
Choć debatowali na ten temat już wiele razy podczas treningów, czwartoklasistę całkowicie opanowały nerwy, dlatego tylko minimalnie pokiwał głową.
– A wy – powiedział Potter, podchodząc do pałkarzy, Syriusza i Paula. – Dzisiaj zajmujecie się przede wszystkim szukającym Ślizgonów. Nie możecie mu pozwolić złapać znicza. Niech przez cały mecz przynajmniej jeden z was nie spuszcza go z oka! Obrońcy i ścigający – dodał jeszcze, stając przy wyjściu. – Dajcie z siebie wszystko. Niech każdy da z siebie wszystko, to może mamy jakieś szanse – zakończył Rogacz z ciężkim sercem, po czym pchnął drzwi szatni, pozwalając, by zalało ją ciepłe światło poranka.
Już podczas pierwszych trzech kwadransów Gryfonom udało się zdobyć trzydzieści punktów. Wszyscy ściagający tworzyli dziś zespół bardziej zgrany niż kiedykolwiek wcześniej, a i każdy z osobna zdawał się dawać z siebie tego dnia ponad dwieście procent.
Eames, jeden z pałkarzy, stanął na wysokości zadania, po raz kolejny udowadniając swoją wartość dla drużyny. Paul poświęcił udział w meczu już po niespełna pół godzinie, kiedy udało mu się tak znokautować tłuczkiem szukającego Krukonów, że nie mógł uczestniczyć w dalszej rozgrywce. Obaj zawodnicy zostali zastąpieni przez graczy rezerwowych, jednak strata drużyny Ravenclawu okazała się o niebo bardziej dojmująca.
Mecz okazał się na tyle ekscytujący i obfitujący w zwroty akcji, że zdecydowana większość uczniów nawet nie zauważyła, kiedy minęła pora obiadowa. Gryfoni przodowali jedynie dziesięcioma punktami, dlatego Potter coraz bardziej przykładał się do gry. Nie dopuszczał do siebie opcji, że mógłby pozwolić wygrać puchar innej drużynie. Przejął kafla od Skyler, po czym ostro zaszarżował w stronę Krukońskich pętli, zwiększając różnicę punktów do dwudziestu.
Williams nadal wisiał wysoko ponad akcją meczu, uważnie nasłuchując komentowania i przypatrując się grze. Jak na razie nie miał wiele do roboty. Kątem oka zauważył właśnie znicza, dlatego też gwałtownie skręcił w przeciwną stronę, licząc na to, że niewprawiony rezerwowy szukający przeciwnej drużyny złapie się na ten zwód. Ku zadowoleniu Alexa stało się dokładnie jak planował, a gdy wrócił na swoje miejsce, znicz już dawno gdzieś zniknął.
Minęła właśnie godzina szesnasta, kiedy Skyler udało się przerzucić kafla przez pętlę po raz jedenasty, tym samym pozwalając Williamsowi wreszcie rozglądać się za zniczem. Dopiero teraz byliby w stanie uzyskać dwieście sześćdziesiąt punktów, które wywindowałoby ich na szczyt tabeli. Teraz musiał tylko pilnować wyniku i żeby drugi szukający nie dopadł znicza przed nim.
Dopisało mu niesamowite szczęście, gdy – tuż przed godziną siedemnastą – zauważył tuż pod stopami obrońcy Gryfonów złoty znicz, który następnie zaczął przemieszczać się wzdłuż pętli. Ku uldze Alexa, znajdował się o pół szerokości boiska bliżej celu niż szukający Krukonów, latający gdzieś w okolicy swoich pętli, w dodatku o wiele wyżej niż Williams. Niewiele myśląc, przylgnął do rączki miotły, ostro pikując w dół. Prawie zaciskał dłoń na zwycięstwie, podczas gdy szukający Slytherinu dopiero zrywał się do pogoni.
Kilka chwili później Alex lądował już na soczyście zielonej murawie, z szerokim uśmiechem na ustach ściskając w garści złoty znicz.
Jamesa tak zaabsorbowało zdobywanie kolejnych punktów, że o złapaniu znicza poinformował go dopiero nagle podniesiony jednostajny krzyk ze strony trybun zajmowanych przez Gryfonów. Gwałtownie rozejrzał się po boisku i dostrzegł osiadającego na trawie Williamsa, triumfalnie wymachującego pięścią nad głową. Potter ostro zanurkował i momentalnie znalazł się przy szukającym, krzycząc najgłośniej ze wszystkich. Krótki rzut oka na tabele wyników tylko upewnił go w świadomości, że po raz kolejny udało im się zdobyć Puchar Quidditcha.
Późniejsze wydarzenia działy się jedynie na krawędzi świadomości Rogacza. Ledwie zarejestrował moment, gdy w jego dłonie trafiły nagrzane popołudniowym słońcem złote rączki nagrody, tak wieka radość i duma rozpierała każdą komórkę jego ciała. Ledwie zdał sobie sprawę z tego, że tłum porywał go w kierunku zamku, następnie nieznana siła wtłoczyła go na ostatnie piętro, a później przepchnęła go przez dziurę pod portretem. W tamtej chwili liczyło się jedynie obezwładniające poczucie zwycięstwa.
Obudziły go dopiero gratulacje za gratulacjami i liczne wyrazy uwielbienia, czasami podszywane nutą zazdrości. Tylko tego trzeba było Jamesowi do niemalże pełni szczęścia. Do całkowitej pełni brakowało mu jeszcze tylko Lily. 

Aktualizacja: 5 grudnia 2015.

2 komentarze:

  1. 1. Znokautowany gracz nie może być zastąpiony (według quidditcha przez wieki).
    2. Skąd szukający Ślizgonów na meczu z Krukonami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pojęcia nie mam, jak te krzaki się tu uchowały. Zaraz się tym zajmę, dzięki za uwagi ;)

      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń