Kiedy
bladym świtem Syriusz otworzył drzwi dormitorium, wciąż tylko połowicznie
obudzony i pozbywający się resztek snu z kącików oczu, sądził, że to Meredith
przyszła po swojego kota. Przed nim stała Dorcas. A przynajmniej tak mu się
wydawało. W pierwszym odruchu chciał się upewnić, czy aby przypadkiem wciąż nie
śnił, a to tylko jedna z jego fantazji. Zrezygnował, kiedy zorientował się, że
Dorcas była całkowicie ubrana. Tylko co, na Merlina, mogła robić w męskim
dormitorium o tej porze? Miał szczerą nadzieję, że – o cokolwiek by tu nie
chodziło – nie miało to bezpośrednio związku z nim.
Poranne myślenie nie stanowiło dla Łapy sprawy prostej,
szczególnie jeśli nie budził się z własnej woli.
–
Na Merlina, Dorcas, byłem pewien, że już
ci przeszło – wypalił po krótkiej chwili, przecierając twarz dłonią.
Westchnęła
ciężko, zaplatając ręce na piersiach.
–
Nie wiem, czy ktokolwiek przedstawił ci kiedykolwiek tę prawdę objawioną, ale
powinieneś wiedzieć, że świat nie kręci się wokół Syriusza Blacka.
Uśmiechał
się teraz na to wspomnienie, w myślach wcale nie przyznając jej racji.
Doskonale wiedział, że właśnie tak było. Nie bez powodu nazwano go imieniem
najjaśniejszej gwiazdy we wszechświecie.
Jego
uwagę przykuł Peter – zaczął mamrotać pod nosem, drobiąc w miejscu i uważnie
rozglądając się wkoło niczym mysz wypatrująca orła. Syriusza zaplótł dłonie na
piersi, przyglądając mu się z nieskrywanym zaskoczeniem. O, to coś nowego.
–
Wszystko w porządku, Glizdogonie? Chodzi o rano?
–
Nie – sapnął. – Wiedziałem, że wybieranie obrony na ostatnim roku to nic
dobrego. To wszystko wasza wina! – rzucił nerwowo, spoglądając na przyjaciół z
wyrzutem. – A co, jeśli okaże się straszny?
–
Caradoc? Straszny? Nie żartuj – prychnął James i machnął dłonią.
Syriusz
wymienił z Remusem zdziwione spojrzenia. Co on w ogóle gada? Przecież to
dopiero pierwsze zajęcia. Skąd on mógł to w ogóle wiedzieć? Może wieczorem za
mocno dostał od Remusa gargulkiem w łeb, kiedy nalegał po raz tysięczny, żeby z
nim zagrał? Przecież dobrze wie, że on tego nienawidzi.
–
Jesteś pewien…? – wyjąkał Peter.
Nie
zdążył jednak otrzymać odpowiedzi, ponieważ w oddali pojawił się nauczyciel.
Syriusz zaczął się przesuwać bliżej wejścia wraz
z Huncwotami, żeby zająć jak najlepsze miejsca. Profesor ruchem różdżki
otworzył drzwi, a Syriusz ruszył agresywnie do przodu, czując między łopatkami
uderzenia kościstych łokci Remusa.
Peter
powtarzał szeptem niczym mantrę wszystko będzie dobrze, wszystko będzie
dobrze. Jego zaciśnięte pięści, z nieznanych Syriuszowi powodów,
niezmiernie go rozbawiły. To chyba wciąż wpływ porannej przemowy w stylu to
wy stanowicie nadzieję czarodziejskiego świata… Nie wiedział, co bawiło go
bardziej: że chodziło też o niego, czy że nadzieją czarodziejskiego świata
był również Peter. Ten sam, który właśnie bał się nowego nauczyciela obrony
przed czarną magią.
Mijając
przyjaciela, poklepał go pocieszająco po ramieniu, posyłając równocześnie
spojrzenie mające wyrazić o wiele dobitniej niż cichy i niepewny głos Petera,
że wszystko będzie dobrze. Kiedy zajmował miejsce obok Jamesa w
ostatniej ławce, Peter odwrócił się do niego z bladym uśmiechem.
–
Nazywam się Caradoc Dearborn, ale dopóki nasza współpraca będzie przebiegała
jak należy, możecie mi mówić po imieniu – przemówił, gdy już wszyscy zajęli miejsca, i poprawił rękawy szaty.
– Ta sama zasada ma zastosowanie również co do was, żeby łatwiej dało się
rozpoznać, kiedy jestem na was zdenerwowany – zażartował.
Ale
w ułamku sekundy jego mina zmieniła się tak, że Syriusz wcale nie był już co do
tego taki przekonany. Zaczął iść w ich kierunku, a Syriusz zauważył, jak Peter
drętwieje i podciąga ramiona.
–
Wiem, że przez ubiegłe sześć lat nie udało wam się utrzymać żadnego
nauczyciela. Wiem też, że niektórzy z Was maczali w tym palce – dodał,
zatrzymując się gwałtownie i wbijając wzrok w Jamesa.
–
Sam się prosił tym ciągłym gadaniem o bahankach – stwierdził zduszonym szeptem
Rogacz, kiedy Dearborn się oddalił.
Syriusz
rozkasłał się, próbując zatuszować śmiech. Nie dało się zapomnieć podkładania
obrzydliwych czarnych jajek w zasłonach profesora. Szczególnie że z pośpiechu i
nerwów Peter prawie kilka upuścił – wysysanie jadu bahanek to nie najlepsza
perspektywa. Na szczęście akcja dywersyjna w wykonaniu Remusa i Jamesa dała im
wystarczająco dużo czasu, by uspokoić Glizdogona i dokończyć robotę. Żałował
tylko, że nie zobaczył tamtego pokazu latających talerzy w kuchni.
–
Mam cię na oku, Jim – dobiegło ich, gdy nagle Dearborn odwrócił się w ich
stronę. – Spróbuj się jeszcze raz odezwać nieproszony, a zajmiesz specjalne
miejsce w tej klasie.
Syriusz
spojrzał kątem oka na Jamesa, który właśnie otwierał usta. Ale zaraz, przecież
nie użył nazwiska Rogacza. To chyba znaczyło, że żartował. No, chyba że jednak
nie.
–
Nie radzę – zaczął ostro nauczyciel, zanim James zdążył cokolwiek powiedzieć. –
Na czym skończyłem? Ach tak. Z powodu absolutnego braku konsekwencji w
nauczaniu i dlatego że w tym roku czekają was owutemy… – Peter odwrócił się
najpierw do Remusa, a potem przeniósł wzrok na Syriusza i Jamesa, posyłając
każdemu mordercze spojrzenie. – …muszę poznać wasz poziom i zorientować się,
czego nie przerobiliście w trakcie poprzednich lat, choć powinniście. Bo skoro
wybraliście te zajęcia, znaczy to, że w jakiś sposób wiążecie swoją przyszłość
z tym przedmiotem. Nie wiem, czy każdy się
ze mną zgodzi, ale wszystko wydaje się trochę lepsze, jeśli dodamy do tego
trochę współzawodnictwa! – Syriusz przyjrzał mu się uważnie, ten nagły wybuch
entuzjazmu wydał mu się dziwnie podejrzany. – Dla wyjaśnienia: Gryffindor
przeciwko Ravenclawowi. Test składa się z dwóch części: teoretycznej oraz
praktycznej. Dla najlepszego ucznia przewidziałem małą nagrodę. Zacznijmy od
części pierwszej, zasady drugiej wytłumaczę, jak skończymy. – Machnął różdżką i
przed każdym pojawił się pergamin długi na dwie stopy z pytaniami zapisanymi
drobnym, schludnym pismem. – Macie czterdzieści minut, zaczynajcie. I radzę
nawet nie próbować ściągać, nie chcielibyście wiedzieć, jaką przewiduję karę za
oszukiwanie na moich testach.
Syriusz
zbladł, przyglądając się ilości pytań. Powoli odwrócił pergamin na drugą
stronę, zaciskając kciuki i mrużąc oczy. Niepewnie rozchylił jedno oko.
Gwałtownie odłożył pergamin na biurko, uderzając w blat pięścią. Ściągnął tym
na siebie nieprzychylne spojrzenie Dearborna i Remusa. Nie jest pusta. Nie
jest pusta! Nudziło mu się w wakacje czy jak!?
Honorowy kodeks pojedynków; opisz sposób walki z druzgotkami; wymień
przynajmniej trzy gatunki smoków; najważniejsze zaklęcie, jakiego można się
nauczyć na zajęciach obrony przed czarną magią i dlaczego; zaklęcie tarczy –
formuła, zastosowanie, ograniczenia, modyfikacje… – lista zdawała się
nie mieć końca.
Zanurzając
pióro w kałamarzu, rzucił szybkie spojrzenie na Petera. Wyraźnie drżał, lekko
podskakując na krześle.
Przebiegł
wzrokiem pozostałe pytania, zupełnie nie wiedząc, od czego powinien zacząć.
Olśnienie przyszło, kiedy jego wzrok padł na pytanie z sumów: podaj pięć
oznak, po których można rozpoznać wilkołaka. To, co się działo po tamtym
egzaminie… Nie przerywając pisania, zagryzł prawą rękę. Tamten żart bawił go
mimo upływu czasu. Zupełnie nie potrafił zrozumieć Evans. Przecież wieszanie
Smarka do góry nogami zawsze należało do zabawnych.
Niecałe
czterdzieści minut później pergaminy wyrwały się nagle spod wciąż piszących
piór i poszybowały w stronę katedry, gdzie ułożyły się w zgrabny stosik.
Syriusz spojrzał tęskno za swoim arkuszem. Zacisnął usta, żegnając się na
zawsze z niedokończonym pytaniem dwudziestym szóstym dotyczącym sposobów
pozbycia się mściwych duchów.
–
Dziękuję bardzo, mam nadzieję, że wszystkim poszło świetnie. Przejdźmy zatem do
drugiej części. – Wyciągnął z kieszeni szaty plik kartoników przewiązanych
ciemną wstążką. Rozwiązał węzeł i ułożył stosik na
biurku. – Teraz sprawdzimy waszą wiedzę praktyczną. Na każdym kartoniku została
opisana sytuacja. Musicie się do niej ustosunkować, chodzi przede wszystkim o
to, jakich zaklęć możecie użyć, by się obronić lub zaatakować. – Wyrównał
stosik, obszedł katedrę i schował
zapisane pergaminy do szuflady biurka, którą zamknął na klucz. – Proszę do mnie
po jednej osobie z każdego domu.
Krzesło
Jamesa zaskrzypiało głośno o posadzkę – Syriusz spojrzał z politowaniem na
przyjaciela zmierzającego w kierunku katedry.
–
Awers czy rewers? – spytał Dearborn, wyciągając z kieszeni galeona.
–
Awers! – wykrzyknął James, jak gdyby chodziło co najmniej o to, kto dostanie
dodatkowy deser albo kto będzie spał na górnym łóżku.
Syriusz
ukrył twarz w dłoniach. Że też musiałem się zaprzyjaźnić akurat z tym
rywalizującym o wszystko idiotą…
–
Rewers – oznajmił profesor, kiedy moneta spadła na jego wyciągniętą dłoń. – W
takim razie Ravenclaw zaczyna. Siadaj, James – rzucił do Pottera, który wrócił
zgaszony na miejsce. – Wybierasz pierwszą kartę ze stosu, czytasz, odpowiadasz.
Jeśli odpowiesz poprawnie w ciągu minuty, kolejną kartę losuję następny w
kolejce Krukon. Jeśli nie odpowiesz, Gryfoni mają prawo przejąć pytanie, jeśli
udzielą poprawnej odpowiedzi na zasadzie kto pierwszy, ten lepszy. Niezależnie
od poprawności odpowiedzi, kolej i tak przechodzi na Gryffindor. Rozumiecie? –
Kiwnął energicznie głową, kiedy wszyscy niemrawo potwierdzili.
Najwyraźniej
nie tylko Syriuszowi niezbyt podobały się te zajęcia. A może raczej ten cały
Caradoc.
–
Każda poprawna odpowiedź jest punktowana, wynik będzie dodany do wyniku testu –
dopowiedział, wywołując falę poruszenia, która ucichła równie szybko, jak się
zaczęła, gdy przesunął po klasie
niezadowolonym wzrokiem. Spojrzał na zegarek. – Zaczynaj – skierował się do
Alby’ego.
–
Znalazłeś się w potrzasku otoczony trojgiem przeciwników, jakich zaklęć
użyjesz, aby wyjść z sytuacji cało? – przeczytał, odłożył kartonik na
biurko, wytarł dłonie w materiał szaty. – To… No… Moglibyśmy na przykład użyć…
hm… zaklęcia Drętwota!
–
Udało ci się powalić jednego, drugi w tym czasie zdejmuje z niego oszołomienie,
trzeci rzuca Drętwotę na ciebie. Obawiam się, że został pan osaczony. Ktoś z
Gryfonów? – Odwrócił się w ich stronę, rozkładając pytająco dłonie. – Tak?
–
Rzucam Bombarda na posadzkę pod stopami przeciwników, przygotowując się na
ewentualne złagodzenie swojego upadku, gdyby wyrwa objęła także miejsce, gdzie
stoję, żeby po wylądowaniu móc od razu zerwać się do ucieczki.
–
Bardzo dobrze! Jak się nazywasz?
–
Remus Lupin.
–
Właśnie o to chodzi w tym zadaniu! – Na tablicy pojawiło się imię Lunatyka, a
obok niego pojedyncza kreska. – Starajcie się myśleć nieszablonowo, nie dajcie
się zaskoczyć, musicie kalkulować, jakie są wasze szanse. Gryfoni, wasza kolej.
Syriusz
patrzył z lekkim niedowierzaniem, jak Remus przejmuje prawie wszystkie możliwe
punkty oraz jak James rozwiązywał swoją scenkę, którą z całego zdenerwowania
ledwo zdołał rozwikłać. Syriusz pokręcił z niedowierzaniem głową. Idiota.
Westchnął poddenerwowany, kiedy Peter odpowiedział poprawnie na pytanie, jak
wyswobodzić się z więzów. Co komu po tym, że wie, jakiego zaklęcia użyć,
jeśli nie potrafi go rzucić?
Przez
kolejne trzydzieści minut Syriusz zerkał co chwilę na Jamesa z przyganą.
Zaczynała go denerwować nerwowa atmosfera, jaką wprowadzał Rogacz. A już
najbardziej ze wszystkiego ten absurdalny zawód za każdym razem, kiedy Krukonom
udało się zdobyć punkt.
–
Dziękuję wszystkim za aktywny udział, liczę, że współpraca ułoży nam się
pomyślnie! Widzimy się we wtorek.
W
sali rozległ się szum odsuwanych krzeseł i zbierania rzeczy z biurek.
–
Remusie! Mógłbyś podejść do mnie na moment? – Głos Caradoca poniósł się ponad
gwarem.
–
Dołączę do was na zaklęciach… – rzucił z ciężkim westchnieniem Remus, po czym
zaczął się przepychać w przeciwną stronę niż wszyscy.
Po
półtorej godziny spędzonej na zajęciach z obrony przed czarną magią, Syriusz
wiedział tylko jedno: chyba mi odbiło, kiedy mówiłem, że wszystko będzie
dobrze.
♠
Późnym
popołudniem, po skończonych zajęciach i wizycie w bibliotece, Lily dotarła
wreszcie do dormitorium. Stanęła przed pokaźnym stosem książek, które wydały
jej się konieczne do napisania pracy z transmutacji na odpowiednio wysokim
poziomie. Nie mogła przecież napisać całości na podstawie dwóch książek, jak co
po niektórzy. Przyglądała się każdej książce z osobna, szukając tej właściwej.
Skrzywiła się, gdy ją znalazła. Na samym spodzie konstrukcji. A jakże by
inaczej.
Delikatnie
spróbowała ją wyciągnąć, ale przy każdym ruchu cała konstrukcja niebezpiecznie
się chwiała. Podskoczyła uradowana, kiedy udało jej się wydobyć ją bez
naruszenia pozostałych. Odwróciła się na ułamek sekundy, żeby schować
podręcznik do torby. Podskoczyła ze strachu, kiedy rozległ się kaskadowy hałas
spadających na podłogę książek. Jęknęła, gdy jedna z nich boleśnie uderzyła jej
duży palec u stopy.
Spojrzała
oskarżycielsko na sprawcę całego zamieszania – patrzącego na nią jak gdyby
nigdy nic i beztrosko machającego puszystym ogonem. Z pełną premedytacją, wciąż
spoglądając Lily głęboko w oczy, łapą
strącił z szafki budzik, a następnie kubek, który roztrzaskał się w drobny mak.
–
Osz ty…! – prychnęła na Bastet, podnosząc ją za skórę na karku. Trzymając go
jak najdalej od siebie, przełożyła na łóżko Meredith. Zaczęła kichać, jeszcze
zanim zdążyła zrobić cztery kroki.
–
Reparo. – Skierowała różdżkę na zniszczone przedmioty, które już po chwili
stały na wcześniejszych miejscach.
Rzuciła
Bastet jeszcze jedno groźne spojrzenie, po czym wyszła z dormitorium, zatrzaskując
za sobą drzwi. Nie dotarła nawet do połowy schodów, kiedy ponownie usłyszała
trzask pękającego szkła. Każdy jej mięsień stężał na ułamek sekundy. Zacisnęła
mocno zęby, starając się nie wybuchnąć. Za jakie grzechy mnie to spotyka? I
to jeszcze akurat teraz! Westchnęła ciężko. Merlinie, daj mi siłę. Całą
siłą woli powstrzymywała się przed wróceniem do dormitorium i pokazaniu Bastet,
gdzie jej miejsce.
–
Twój kot mnie nienawidzi – rzuciła zrozpaczona, kiedy mijała Meredith. –
Uważajcie przy wchodzeniu do dormitorium, na podłodze pewnie leżą kawałki szkła
– dodała, odwracając się przez ramię, i po chwili przeszła przez dziurę pod
portretem.
Ruszyła
w stronę lochów, mając nadzieję, że bez większego problemu znajdzie wszystkie
składniki potrzebne do uwarzenia eliksiru odczulającego na tego cholernego
futrzaka.
–
Lily! Poczekaj. – Odwróciła się w stronę nadchodzącego szybkim krokiem Remusa,
którego obdarzyła szerokim uśmiechem.
–
Gdzie idziesz?
–
Muszę się wrócić do biblioteki, zostawiłem tam nowy komiks Spider-Mana. A ty?
–
Byłeś wcześniej w bibliotece? Nie widziałam cię, a spędziłyśmy tam ze Skyler
dobrą godzinę. – Spojrzała na niego z ciekawością. – Jak to możliwe, że się nie
spotkaliśmy?
–
Nie wiem, dziwna sprawa. Musieliśmy się jakoś minąć. – Wzruszył ramionami,
unikając jej wzroku. Lily przyjrzała mu się uważnie, czując, jakby nie do końca
mówił prawdę. – A ty gdzie idziesz?
Uniosła
lekko miedziany kociołek. Remus spojrzał na nią z brakiem zrozumienia.
–
Eliksiry? Przecież jeszcze ich nie
miałaś. Ledwie zaczęliśmy, a McGonagall nawaliła nam tyle roboty… I ty naprawdę
chcesz teraz przygotowywać się do eliksirów? I tak jesteś w nich najlepsza.
–
To nie o przygotowanie się chodzi, tylko o tę kulkę futra, którą przywiozła
Meredith. Przez to uczulenie i tak nie umiem się na niczym skupić, a minie
jeszcze tydzień, zanim uda mi się uwarzyć lekarstwo i zacznie działać. –
Skrzywiła się lekko i poprawiła pasek torby na ramieniu.
Weszli
na schody zjeżdżające na piąte piętro. Lily spojrzała na Remusa, przekonana, że
miała mu coś powiedzieć. Aż zachłysnęła się powietrzem, kiedy wreszcie jej się
przypomniało.
–
Właśnie, bo miałam cię zapytać… Czego chciał od ciebie ten Dearborn po
zajęciach?
Remus
wzruszył ramionami.
–
Pytał mnie, co chcę robić w życiu i jak bardzo wiążę przyszłość z jego
przedmiotem. A że nie bardzo mogłem mu powiedzieć, że moja przyszłość raczej
nie rysuje się w kolorowych barwach, wypaliłem, że bardzo. Myślałem, że jakoś
tym zapunktuję, ale liczyłem bardziej, że pokiwa głową i coś powie na ten
temat, niż że zaproponuje mi dodatkowe zajęcia.
–
Powinieneś się cieszyć, Remusie – zauważyła, przytulając go lekko. – Przecież
to zaszczyt, zostać docenionym w taki sposób. A co ważniejsze, słyszałam, że w
takich przypadkach wybitny z owutemów wcale nie jest taki rzadki.
–
To naprawdę nie o zajęcia chodzi, cariad… A raczej o to, że nie czeka
mnie żadna dobra przyszłość – westchnął ciężko. – Co prawda zawsze miałem tego
świadomość, ale dzięki wam zwykle udawało mi się jakoś o tym zapomnieć.
Niestety potem przychodzą takie momenty… – Głos mu się załamał. Wbił wzrok w
podłogę. – …kiedy już nie mogę dalej się oszukiwać, że jestem cokolwiek wart –
dokończył zduszonym głosem.
–
Wszystko się ułoży, Remusie. Musi. A jeśli ty nie zasługujesz na dobre życie,
to ja tym bardziej. – Zadrżała, zdając sobie sprawę, w jak strasznych barwach
malowała się jej przyszłość, jeśli nie uda im się wygrać tej wojny. Nie
potrafiła sobie nawet wyobrazić ponownego życia bez magii. Oczywiście o ile w
ogóle czekałoby na nią jakiekolwiek życie. – Wszystko będzie dobrze –
powtórzyła stanowczo, kiedy dotarli na czwarte piętro, mocno ściskając dłoń
Remusa.
Widziała
jednak, po jego zaciśniętych w cienką linię wargach i
smutnym spojrzeniu, że nie bardzo go to przekonało.
–
To do zobaczenia potem – dodała, trzymając wolną dłoń na poręczy.
–
Spokojnie, ty też na pewno się dostaniesz na zajęcia do Slughorna – rzucił na
odchodne, wykrzywiając usta w delikatnym uśmiechu, po czym odwrócił się i
odszedł w stronę biblioteki.
Lily
szybko ruszyła w dalszą drogę do lochów, nie mogąc się pozbyć nieprzyjemnego wrażenia
i niesmaku czającego się gdzieś z tyłu języka, które pozostały jej po rozmowie
z Remusem. Choć miała świadomość, że nie będzie to proste i możliwe, że już
teraz byli skazani na porażkę, czuła, że musieli walczyć. Że musieli chociaż
spróbować.
A już prawie się udało w lipcu.
Miałam nadzieję, że jak już doczłapie do wolnego, to moje pisanie ruszy z kopyta. Tak się jednak nie stało. Przyjmę wszelkie kopniaki motywacyjne, coby się udało nazbierać jakiś (jakikolwiek!) zapas na kolejny semestr.
Miałam nadzieję, że jak już doczłapie do wolnego, to moje pisanie ruszy z kopyta. Tak się jednak nie stało. Przyjmę wszelkie kopniaki motywacyjne, coby się udało nazbierać jakiś (jakikolwiek!) zapas na kolejny semestr.
No i jest! A ja jestem pierwsza :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny pomysł z tym konkursem na Obronie, przypominało mi trochę Familiadę :D
Szkoda, że notki są tak rzadko, bo zazwyczaj przy czytaniu nie pamiętam już co działo się wcześniej w historii :(
Dziękuję bardzo za komentarz :) W razie czego służę streszczaniem – znajdziesz je pod kafelką szklane kule, ale rozumiem o czym mówisz, i uwierz, jestem równie (a pewnie nawet bardziej) zawiedziona swoją postawą. Niestety, obrona pracy i egzamin inżynierski trochę mnie przygniotły czasowo, zapasy się skończyły, a pisanie nowości nie idzie mi tak szybko, jak bym tego chciała. Niemniej cieszę się niezmiernie, że wciąż tu zaglądasz.
UsuńPozdrawiam gorąco,
maxie
O, chętnie zajrzę do streszczenia, nie ogarnęłam, że jest coś takiego.
UsuńSama niedawno użerałam się z badaniami do magisterki i obroną, więc doskonale rozumiem, że na nic nie ma się czasu. Teraz ciesz się spokojem, bo czas szybko zleci i ani się obejrzysz, a będziesz kończyć studia i znowu pisać pracę :)
Czekam na notkę i (patrząc na jej status) mam nadzieję, że będzie szybciej :)
Pozdrawiam!
Jesli chodzi o pierwszy fragment, to na mój gust zbyt mało zaznaczyłas przejście miedzy wspomnieniem Syriusza z rana i spotkania z Dorcas (urwanego swoją droga) do lekcji. Musiałam jeszcze raz przeczytać fragment. Sam pomysł na lekcje mi sie podobał, ale za vardzo nie rozumiem, czemu Syriusz był az tak zdenerwowany Jamesem. Ponadto nie wspomniałaś, jak szło samemu Blackowi, pewnie nie za dobrze :p Plus za sarkazm. Bardzo podobała mi sie końcówka, w opowiadaniach o Huncwotach ludzie na ogol nie pisza tego typu fragmentów; a przecież to logiczne, ze oni musieli miec tego typu przemyślenia. Zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com
OdpowiedzUsuńSpotkanie z Dorcas było urwane celowo – nie chciałam przepisywać tego samego, co kończyło poprzedni rozdział, tyle że z reakcjami Huncwotów. Uznałam, ze dla czytelników może to być zwyczajnie nudne.
UsuńNie rozumiem do końca, czemu aż tak Cię dziwi reakcja Syriusza na zachowanie Jamesa. Syriusz po prostu nie rozumie jego narwania i czasami, w dużych ilościach, zwyczajnie go drażni (bo jest zwyczajnie trochę inne od jego własnego narwania).
Co do końcówki – przecież to już tu wiele razy było. Znaczy nie to dokładnie, oczywiście, ale fragmnety w podobnym tonie ;)
Pozdrawiam gorąco i dziękuję za komentarz,
maxie
Mi się jak zawsze podobało. Szkoda, że tak krótko, bo chciałoby się czytać i czytać, żeby już poznać dalsze losy bohaterów. Syriuszowi nie poświęcasz chyba za wiele czasu, więc plus za ten rozdział. Podobają mi się relacje między Twoimi huncwotami, mniej więcej tak właśnie sobie to wyobrażam. Zaśmiałam się z Syriuszem nad głupotą Jamesa, a nie kojarzę, żeby kiedykolwiek wcześniej zdarzyło mi się naprawdę zaśmiać nad jakimś opowiadaniem. Także to też Twój duży sukces :) Uwielbiam Syriusza i Jamesa w tym rozdziale! Twój Caradoc jest (niestety) również bardzo podobny do mojego wyobrażenia... :p
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział! Miłych, słonecznych, letnich dni i wypoczynku, jeśli wyjeżdżasz gdzieś chociaż na chwilę ;)
Przecież praktycznie cały okres wakacyjny należał do Syriusza!
UsuńUwaga co do Caradoca natomiast dziwi niezmiernie – przecież w sadze było o nim całe jedno zdanie.
Dziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam gorąco,
maxie
Kurcze, może ja już zapomniałam? Albo takie odniosłam wrażenie, bo to co było o Lupinie było istotniejsze? Albo jestem za wielką fanką Syriusza? W każdym razie miałam wrażenie, że dużo było Remusa, a Blacka mniej. Ale się tym nie przejmuj! Zazwyczaj przecież jest odwrotnie, nie? Przynajmniej tak mi się wydaje, że częściej jednak to Lupin jest pomijany.
UsuńAno właśnie! Jedno zdanie, w zasadzie tylko imię i nazwisko! Idealny materiał na stworzenie swojego bohatera, nie? :p Surowy, młody nauczyciel OPCM-u! Ale serio. Wcześniej nigdy o tym nie czytałam. Nie spotkałam się z wykorzystaniem Caradoca przed Tobą, dlatego jestem ciekawa co też dalej z nim wykombinujesz i czy będzie on w ogóle istotnym bohaterem.
Pozdrowienia! :)