–
James!
Zatrzymał
się w pół kroku. Wszędzie rozpoznałby ten głos. Czy ja śnię? Przecież w
realnym świecie nie nazwałaby mnie Jamesem. Nie bez tortur. To musi być sen –
doszedł do wniosku. Tylko dlaczego w takim razie w tym okrzyku nie znalazł ani
grama szczęścia?
Odwrócił
się i… rzeczywiście. Lily szła w jego stronę. Szybko. Bardzo szybko. Aż zaczął
się zastanawiać, czy aby przypadkiem czegoś nie przeskrobał. Czegoś, czego, w
przeciwieństwie do niej, wcale nie postrzegał jako coś złego albo czegoś, o
czym zwyczajnie zdążył dawno zapomnieć.
Syriusz
rzucił mu pytające spojrzenie. A więc i on to widział. Może to jakaś dziwna,
zbiorowa halucynacja?
–
Idźcie, spotkamy się w wieży – rzucił do Huncwotów. Nie wiedział, o co mogło
chodzić tej furiatce, ale… skoro nazwała go Jamesem… wolał przegonić
chłopaków. Niewykluczone, że wreszcie do niej dotarło, co tracił.
Dopadła
do niego, ledwo pozostali zniknęli w tajnym przejściu. James spoglądał na nią,
martwiejąc. Wiedział już doskonale, że na pewno nie chodziło o żadną randkę.
–
Co się stało? Jesteś blada jak ściana! – Zupełnie jakby z przyzwyczajenia
wyciągnął dłoń, by dotknąć jej prawie białych policzków, na których wyraźnie
odciskał się każdy z piegów.
W
ostatniej chwili oprzytomniał i cofnął rękę w pół ruchu, jakby licząc, że nic
nie zauważyła. Niby jak miała nie zauważyć, idioto? To, że rzeczywiście
nie zareagowała w żaden sposób, tylko nadal stała przed nim, bez słowa, mocno
obejmując się ramionami, budziło w nim zaniepokojenie. Pochylił się
nieznacznie, patrząc na nią pytająco.
Uciekła
spojrzeniem, błądząc nim gdzieś po podłodze. Coś jest nie tak. Coś jest
zdecydowanie nie tak.
–
Lily? – spytał jeszcze raz, cicho, głosem pełnym troski.
Starał
się zachowywać delikatnie, choć trudno było mu utrzymać nerwy na wodzy. Przez
krótką chwilę miał ochotę nią potrząsnąć, żeby wreszcie się odezwała, ale
podświadomość mówiąca głosem Remusa w ostatniej chwili go przed tym
powstrzymał. Zamiast tego dodał:
–
Wszystko w porządku? – Tak spokojnie jak tylko potrafił.
Podniosła
głowę, mocno zagryzając usta, wyglądając, jakby miała się za moment rozpłakać.
–
Nic nie jest w porządku. – Ledwie ją słyszał. Zgłupiał, dostrzegając jej
szkliste oczy. – Możesz mnie odprowadzić do wieży? – zapytała nagle, niezwykle
nerwowo, gdy w oddali dało się słyszeć jakieś głosy.
Szybko
kiwnął głową, zupełnie nie rozumiejąc, co właśnie się działo. I wciąż nie
potrafił zrozumieć, dlaczego zawołała akurat jego, a nie Remusa. Mimo wszystko
serce urosło mu w piersi.
Zanim
zdążył się ruszyć, Lily chwyciła go za rękę i praktycznie wciągnęła do tajnego
przejścia. Stanęła, nasłuchując. Głosy stawały się coraz głośniejsze. W
pośpiechu zaczęła się wspinać po schodach, przeskakując po dwa stopnie na raz.
Aż ścisnęło go w dołku, gdy zauważył, że cała drżała.
Przyśpieszył,
by ją dogonić. Głosy znajdowały już gdzieś daleko – najwyraźniej ich
właściciele nie korzystali z tego przejścia.
–
Lily!
Chciał
ją ostrzec, że zaraz się przewróci, lecz nie
zdążył. Potknęła się. Serce podeszło mu do gardła, ale udało mu się ją złapać w
ostatniej chwili. Powstrzymał Lily przed dalszą ucieczką i, trzymając za
ramiona, odwrócił w swoją stronę. Potrzebował odpowiedzi. Nie mógł przecież
ganiać za nią po całej szkole bez żadnego wyjaśnienia. Prychnął w duchu, gdy
zdał sobie sprawę, jak głupia i nieadekwatna okazała się ostatnia myśl.
Lily
wciąż wyglądała, jakby chciała zerwać się do ucieczki. Przecież ona nawet
nie lubi biegać, dotarło do niego, gdy przypomniał sobie czerwcową ulewę.
Coś tu na pewno było mocno nie tak. I on miał zamiar się dowiedzieć co.
–
Lily, uspokój się – poprosił delikatnie, pochylając się lekko, by móc spojrzeć
jej w oczy.
Ona
jednak uciekła wzrokiem i rozejrzała się
wkoło. Tak bardzo przypominała królika zagonionego w pułapkę, że aż przeszedł
go dreszcz. Zmartwił się, gdy znalazł w jej oczach coś znajomego. I niezwykle
niepokojącego.
Zupełnie jak… tamtej nocy, zorientował się, a płuca jakby ścisnęły się,
wypychając z siebie całą swoją zawartość. Zacisnął powieki, starając się
uspokoić galopujące nerwy.
–
Co się stało, Lily? Mnie możesz powiedzieć – odezwał się półszeptem po chwili, przypatrując się jej ze zmartwieniem.
–
To nie był koniec, James. Wszystko zaczęło się od nowa – szepnęła
przestraszona, a po twarzy popłynęły łzy.
Nie
musiała mówić nic więcej. Jej spojrzenie wyrażało wszystko.
–
Wszystko będzie dobrze, Lily… – odparł cicho, delikatnie ocierając jej policzki
z łez. Starał się zapanować nad narastającym gniewem.
Nie teraz James, nie teraz. Na to przyjdzie czas później. Teraz ona cię
potrzebuje.
–
Coś wymyślimy. Będziemy cię odprowadzać na zajęcia… Coś wymyślimy – powtarzał,
szczerze wierząc, że wspólnymi siłami uda im się wymyślić sensowny plan.
Teraz
nawet nie potrafił trzeźwo myśleć. Miał wrażenie, jakby coś w nim pękło, kiedy
patrzył na jej zapłakaną twarz i smutne oczy.
Energicznie
zaprzeczyła, wysuwając się z jego dłoni i postępując krok w tył.
–
Nikt inny nie może się dowiedzieć.
Wciąż
kręciła głową, mocno obejmując się ramionami, a zdanie zawisło między nimi
zupełnie jak jakiś brudny sekret.
♠
Remus
nie rozumiał, co się z nim działo. Miał ochotę wydrapać sobie oczy, rozorać
paznokciami mózg… pozbawić się serca. Bo niby dlaczego musiało być takie
głupie? I dlaczego przegrywało każdą jedną rozgrywkę z umysłem?
Przecież
postanowił, jak to wszystko musi się skończyć. Przez wakacje nawet udało mu się
prawie o niej nie myśleć. Niezależnie od tego, jak bardzo starał się temu
zaprzeczyć, wystarczyło, że zjawiła się w pomieszczeniu, a serce stawało mu w
piersi. Zupełnie jakby zapominało, jak należało wykonywać swoją pracę. I po
części chyba tak było. Przecież powinno pompować krew, nie głupieć jak u
jakiegoś szczeniaka. Musiał być ponad to. Musiał, jeśli to wszystko miało się
dobrze skończyć.
Westchnął,
wchodząc do sali na zajęcia numerologii. Nogi, zupełnie jakby same z siebie,
kierowane jakąś dziwną siłą, ruszyły w stronę pustego miejsca obok Skyler.
Remus mocno potrząsnął głową i zmusił się, by usiąść na drugim końcu klasy.
Westchnął ciężko, wyciągając książkę z torby. Kątem oka rzucił jej krótkie
spojrzenie. Momentalnie poczuł, jak serce ucichło. Całą siłą woli przemógł się,
by oderwać od niej wzrok i skupić wzrok
na katedrze.
Przez
całe zajęcia starał się skupić na prowadzonym wykładzie. Nie bardzo mu to
jednak wychodziło. Lwią część jego uwagi pochłaniało zmuszanie się do patrzenia
przed siebie oraz robienia notatek, zamiast rzeczywiste słuchanie Fergusa
Fitzroya.
Wywrócił
oczami, błagając, by zajęcia dobiegły już końca.
Wariuję. Z całą pewnością wariuję. Przecież to niemożliwe, żebym nie
potrafił nawet wytrzymać z nią w jednym pokoju.
Gdy
tylko profesor oznajmił, że mogą się rozejść, Remus wypadł z sali, po drodze
wpychając podręcznik i pergamin do torby. Skierował się do biblioteki, licząc,
że uda mu się tam zaszyć na dobrą chwilę. Potrzebował ciszy i spokoju. Chociaż
z drugiej strony… niewykluczone, że skończy się to zupełnie odwrotnie. Nic,
tylko czekać, aż sam się wykończę. Po raz kolejny żałował, że nie mógł z
nikim o tym porozmawiać. Dobrze wiedział, że to wyłącznie przyniosłoby odwrotny
skutek do zamierzonego. Zarówno James, jak i Syriusz, a nawet Peter!, byli
zupełnie innego zdania niż on. Wzdrygnął się. Jeszcze by się starali go
przekonać do zmiany decyzji. A to nie miało prawa dobrze się skończyć.
Z
Lily nawet nie musiał rozmawiać. Podczas wizyty w Cardiff powiedziała
wystarczająco dużo, nawet nie wiedząc, jak bardzo trafiła w punkt. Potrząsnął
głową, popychając drzwi do biblioteki. Szybko przemknął przez pomieszczenie i
zaszył się w sekcji mugolskiej literatury tak rzadko odwiedzanej przez
kogokolwiek.
Starał
się czymś zająć rozkołatany umysł, ale nic nie dawało mu wystarczającego
ukojenia. Czego by się nie chwycił, już po chwili tylko teoretycznie śledził
tekst, tak naprawdę nie mając bladego pojęcia, o czym był, nawet czytając to
samo zdanie po kilka razy. W końcu głośno zatrzasnął książkę, mając szczerą
ochotę rzucić ją gdzieś daleko. Oparł łokcie na kolanach, mocno ściskając
nasadę nosa, starając doprowadzić się do porządku.
Zły,
że nic z tego, niedbale wcisnął książkę do torby z taką siłą, że o mały włos
nie rozerwał już i tak mocno nadszarpniętego przez czas dna. Nie zwracając na
nikogo uwagi, wyłamując sobie palce, szybkim krokiem przeszedł przez
bibliotekę. Kątem oka zauważając niepochlebne spojrzenie bibliotekarki i
wyszedł na chłodny korytarz. Westchnął ciężko.
Nie mam teraz na to czasu, uderzył się w czoło. Owutemy za pasem, co ja
wyprawiam?!
Potrząsnął
głową, zupełnie jakby chciał z niej wytrząsnąć wszystko co złe. Wziął głęboki
oddech i ruszył w stronę schodów. Wszedł na jeden z biegów, spodziewając się,
że ten zawiezie go bezpośrednio na siódme piętro. Schody ruszyły w dół.
Rozejrzał się wokół, marszcząc czoło. Doskonale, po prostu doskonale. Ynfytyn,
pewnie wsiadłeś nie na te schody, co trzeba, mruknął pod nosem, uderzając
pięścią w kamienną balustradę.
Skrzywił
się, obrzucając schody groźnym spojrzeniem, gdy zatrzymały się na pierwszym
piętrze. Westchnął ciężko, rozważając, czy ryzykować po raz kolejny, że inne
schody uznają oszukanie go za równie zabawne. Ostatecznie stwierdził, że to
chyba niezbyt rozsądne i o wiele bezpieczniej będzie skorzystać z tajnego
przejścia. Przynajmniej wiedział, jakie niebezpieczeństwa skrywało.
Gdy
tylko dotarł na miejsce, jego uwagę od razu przykuła Skyler, która ugrzęzła aż
po pół uda w stopniu-pułapce. Zmarszczył brwi. Przez krótką chwilę zastanawiał
się, jak do tego doszło. Przecież powinna dobrze wiedzieć, że się tam znajdował.
Zrobił pół kroku w tył, wahając się, czy jednak nie powinien się wycofać. Nie
miał pojęcia, jak bardzo było późno – w bibliotece zupełnie stracił poczucie
czasu. Tym bardziej nie wiedział, ile czasu już tu spędziła Skyler. Zaciekawiło
go, że w sumie nie zdawała się jakoś zbytnio przejmować zaistniałą sytuacją.
Jak gdyby nigdy nic czytała książkę.
Nie no, nie mogę jej tak tutaj zostawić, zreflektował się. Wyciągnę
ją z tego cholernego stopnia i już mnie tu nie ma.
Starał
się stąpać najciszej, jak potrafił, by podejść niepostrzeżenie. Delikatnie
chwycił Skyler pod ramiona i pociągnął w górę, uwalniając z pułapki.
Wystarczyło jednak, że dotarł do niego zapach jej perfum, by zdezorientować go
na tyle, że na krótką chwilę zapomniał o planie ucieczki. Tylko tyle, ale
dostatecznie długą, by zaprzepaściła
wszystko.
–
Dziękuję – powiedziała z wyraźną ulgą, rozmasowując sobie udo. – Zaczynałam
sądzić, że zostanę tu na zawsze.
Spojrzała
na niego z zaskoczeniem. Remus mógłby przysiąc, że o wiele bardziej
spodziewałaby się Ślizgona niż jego. Nie dziwił jej się. Przecież to on tak
skrupulatnie jej unikał.
Zacisnęła
usta, odwróciła się na pięcie, po czym ruszyła szybkim krokiem w górę schodów,
jakby chciała znaleźć się jak najdalej od niego. I choć nie chciał tego
przyznać nawet przed samym sobą, poczuł, jakby właśnie zabrała ze sobą jego
serce.
Popatrzył
na nią i w klatce piersiowej zakłuło go boleśnie. Wciągnął powietrze, kiedy odwróciła
się w pół kroku i zbiegła po schodach. Zatrzymała się tuż przed nim, a on
musiał zacisnąć dłonie w pięści, żeby przypadkiem jej nie dotknąć.
–
Nawet nie masz pojęcia, jak trudno cię nienawidzić! – wykrzyczała mu w twarz,
kurczowo zamykając wisiorek w palcach.
–
Przepraszam – odezwał się cicho, speszony. Cofnął się o jeden stopień, nie
bardzo wiedząc, jak powinien zareagować.
–
Dlaczego nie możesz być okropnym człowiekiem, no dlaczego?! Wtedy wszystko
byłoby o wiele łatwiejsze. – Pokręciła energicznie głową, mocno obejmując się
ramionami w talii. – Na Merlina, Skyler, ty idiotko – sarknęła półgłosem i
zaczęła się odwracać. – Wiesz, chyba właśnie to, że nic z tego nie rozumiem,
boli mnie najbardziej – rzuciła jeszcze.
Kiedy
usłyszał w jej głosie wyraźną nutę smutku, ścisnęło mu się serce. Ale przecież
nie mógł jej wyjawić prawdy. Nawet jeśli teraz bolała go każda komórka ciała,
na samą myśl, że skrzywdził ją samą decyzją. Jak to wszystko skończyłoby się,
gdyby pozwolił decydował emocjom? Wzdrygnął się. Nawet wolał tego nie rozważać.
–
Być może kiedyś zrozumiesz, że to wszystko dla twojego dobra – powiedział
cicho, wbijając wzrok w stopień-pułapkę.
Idiota, skończony idiota! Na chwilę straciłeś panowanie i widzisz, do
czego to doprowadziło! Trzeba było nie kupować żadnego cholernego prezentu,
trzeba było nie leźć za nią pod te cholerne schody i trzeba było, do diaska,
trzymać łapy przy sobie!
–
A kim ty niby jesteś, żeby decydować co dla mnie dobre?!
Niepewnie
podniósł wzrok. Stała przed nim, dużo wyżej, ale jednak odwrócona w jego
stronę, z rękoma zaplecionymi na piersi. Zły wybór, chłopie. Jeśli
wcześniej wyglądała na zdenerwowaną, to nawet nie wiedział, jak nazwać jej
obecny stan.
–
Nie! Nie masz prawa! – podniosła głos, schodząc kilka stopni.
–
Nic nie rozumiesz, Skyler.
Wystarczyło,
że na nią spojrzał, a już wiedział, że po raz kolejny lepiej wyszedłby na tym,
gdyby wcale się nie odezwał.
To jest jak spacer po pieprzonym polu minowym! Trzeba było ją zostawić w
tym cholernym stopniu. Cholerne schody.
–
Jak mam niby rozumieć, skoro nawet nie próbujesz niczego wytłumaczyć? Tylko
chowasz się po kątach jak jakiś dzieciak. Wciąż udajesz, że nic się nie stało –
przerwała, zacisnęła usta.
Zauważył,
jak mocno wbijała sobie paznokcie w przedramiona i aż poczuł niewysłowioną
ochotę rozprostować jej palce. By uwolnić ją przynajmniej od tego.
–
Najwyraźniej tylko sobie ubzdurałam, że… – urwała, potrząsając głową.
Remus
spojrzał na nią ze smutkiem. Zaprzeczył, żałując, że do tego doszło. Uszy
paliły go żywym ogniem. Chciał dobrze, a wyszło… jak zwykle.
–
Co ty ze mną robisz? – zapytała po chwili. – Jak mogłam być tak głupia? –
Prychnęła. – Byłam idiotką, że miałam cię za innego faceta, Remusie Lupinie.
Gorąco
liczył, że dało się to wszystko jeszcze odkręcić. Cofnąć czas, wymazać chwilę
zapomnienia. Wziął głęboki oddech. Oczami wyobraźni już widział, jak
odchodziła. Na zawsze. Mózg doradzał, że powinien się na to zgodzić, że tak
będzie najlepiej, ale wystarczyło jedno spojrzenie – na nią, na jej twarz, na
te krótkie włosy – żeby rozum został całkiem odsunięty od kontroli.
–
Całe moje życie to jedno wielkie pasmo nieszczęść – stwierdził cicho, zanim
jeszcze zdążył to dobrze przemyśleć. – Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Od
kiedy tylko pamiętam, wszystko dobre, co mnie spotyka, zostaje zniszczone. Nie
chcę, żeby i ciebie to spotkało.
–
Nie musisz się o mnie martwić. Jestem już dużą dziewczynką, potrafię o siebie
zadbać.
–
To chyba raczej jedna z tych spraw, na które nie mamy większego wpływu. – Wbił
wzrok w stopnie, ze zdziwieniem zauważając, że Skyler wciąż stała w tym samym
miejscu. Supeł w brzuchu odrobinę się poluzował. – Zrozum, że robię to przede
wszystkim dla twojego…
–
Możesz wreszcie przestać powtarzać, że to dla mojego dobra? – wpadła mu w
słowo. – Co, niby co takiego strasznego mogłoby być w… – Zamachała energicznie
dłońmi w dzielącej ich przestrzeni. – …tym wszystkim? Co?
–
Nie jestem dla ciebie wystarczająco dobry. Dla nikogo nie jestem. Bo… –
Zacisnął dłonie w pięści, aż poczuł wbijające się w skórę paznokcie. – …jestem
potworem – wyrzucił z siebie na jednym wydechu, jakby wypluwał truciznę.
Wywróciła
oczami i spojrzała na niego z lekkim pobłażaniem.
–
Przecież to nie tak, że jesteś wampirem albo czymś takim, więc…
Zamarł.
Oddech uwiązł gdzieś w płucach, oczy rozszerzyły się gwałtownie, serce
przystąpiło do galopu. Momentalnie zrobiło mu się zimno, a krew odpłynęła z
twarzy. Sam już nie wiedział, czy bardziej pragnąłby, aby uciekła z krzykiem,
czy wręcz przeciwnie, aby została przy nim na zawsze.
–
Nic nie rozumiesz! Nie zrozumiesz, Sky, na Merlina, proszę, odpuść! Nigdy bym
sobie nie wybaczył, gdybym coś ci zrobił! Nigdy nie będziesz przy mnie bezpieczna,
słyszysz?! Każdego miesiąca będę… – urwał.
Cofnął
się o pół kroku, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co tak właściwie
powiedział. Brakowało mu tchu, ale każda próba nabrania oddechu wydawała się
bezcelowa. Zupełnie jak gdyby znalazł się w próżni. Zakręciło mu się w głowie.
Niepewnie złapał się poręczy.
Jestem kretynem. Sam się podłożyłem jak skończony idiota.
Powoli
podniósł wzrok, niepewnie się jej przyglądając. Patrzyła wprost na niego, ze
zmarszczonymi brwiami, bawiąc się perłą wiszącą na łańcuszku.
–
O czym ty w ogóle mówisz?
Wyraźnie
dosłyszał w jej tonie żartobliwą nutę. Nie potrafił w to uwierzyć. Wzięła to za
dowcip. Nieprawdopodobne. Płuca nagle jakby przypomniały sobie, jak oddychać.
Wszystko zdawało się wracać do normy. Ale… Co, jeśli jednak tylko się
przesłyszałem? Pobladł.
–
Wszystko w porządku, Remusie? Nie wyglądasz najlepiej – spytała z troską,
delikatnie się do niego przybliżając. – Nie chciałam cię urazić…
Potrząsnął
głową, starając się wyglądać, jakby to rzeczywiście nic nie znaczyło.
–
Wszystko w porządku. Po prostu… Zostaw mnie, proszę. – Raptownie cofnął rękę, widząc, że chciała go dotknąć.
–
Znowu wracamy do punktu wyjścia, tak? Kolejny raz będziesz uważał, że masz
prawo mówić mi, co dla mnie dobre, nie próbując mi nawet wytłumaczyć dlaczego?!
Nie! – Gwałtownie uniosła dłoń, kiedy tylko otworzył usta. – Nawet nie próbuj!
Nie zaczynaj znowu z tym, że niczego nie zrozumiem! Czy ty mnie masz za jakąś
idiotkę? Że niby nie pojmę wielkiej
tajemnicy pana Lupina? – prychnęła, zaplatając ramiona na piersiach. – A ja, głupia, cię… uch! Na co mi
było to wszystko! Trzeba było zostawić cię w spokoju, wtedy, po meczu.
Merlinie, gdzie ja miałam rozum? Gdybym była mądrzejsza… – Zamknęła oczy i
nabrała głęboko powietrza. Zagryzła usta. – Wiesz, ja nawet zamierzałam
zapomnieć. Twój komunikat był aż nad wyraz jasny. Bardzo uważałeś, żeby mnie
unikać. Jedyne, co mnie denerwowało to ta niepewność. To, że nie rozumiałam
dlaczego. Zresztą dalej nie rozumiem. – Energicznie pokręciła głową. – A potem
były Mistrzostwa Świata i… Anton – powiedziała cicho.
Oczy
Remusa się rozszerzyły, w piersi go zakłuło. Mocniej zacisnął palce na poręczy.
Miał wrażenie, jakby serce rozdarło się na strzępy. Czuł dziurę ziejącą tam,
gdzie było jeszcze przed chwilą. Oddychał płytko, starając się nie wybuchnąć.
Powstrzymywał się z całej siły, by nie chwycić się za głowę i nie zacząć
krzyczeć. Wyć z bezsilności. Dlaczego to tak cholernie boli?
–
Nie patrz tak na mnie – żachnęła się. – Jesteś bardziej zły, że to się stało,
czy że nie dowiedziałeś się wcześniej? – Już miał jej przerwać, że przecież
wcale nie był zły, ale nie zdążył nawet otworzyć ust. – Nikt o tym nie wie,
nawet Meredith. Cóż, nie skończyło się to dobrze. Nawet nie masz pojęcia, jakie
to frustrujące, gdy okazuje się, że coś dobrego jest dla ciebie złe tylko
dlatego, że dręczy cię świadomość, że wcześniej było lepiej – urwała,
spuszczając wzrok.
Remus
nie wiedział, co mógłby powiedzieć. Krew huczała mu w głowie, kiedy starał się
jakoś to wszystko uporządkować. Wiedział, że to nie jego miejsce, że tak…
powinno być. Żałował tylko, że każde jej słowo głębiej wbijało sztylet w jego
serce.
–
Więc… jeśli to naprawdę to, czego chcesz… – Westchnęła. Zacisnęła powieki,
odwróciła się i ruszyła w górę schodów.
Patrzył
na jej plecy, czując, jakby zabierała ze sobą część niego. Ścisnęło go w dołku,
kiedy zrozumiał, że być może to ostatni raz, kiedy znajdowała się tak blisko.
Tylko przecież tak miało być. To była właściwa decyzja.
Przymknął
oczy, gdy postawił nagły krok w przód. W ostatniej chwili, gdy przebywała jeszcze w jego zasięgu, złapał ją za rękę.
Wciągnął powietrze. Zaskoczył nawet samego siebie. Co ty najlepszego
zrobiłeś?
–
Przepraszam – wyszeptał, puszczając jej nadgarstek. Skruszony, cofnął się o pół
kroku.
Odwróciła
się do niego powoli. Widząc jej zaciśnięte usta i ogień w oczach, momentalnie
cofnął się jeszcze o krok. Żołądek zawiązał się na supeł. To było idiotyczne.
–
Jaki jest twój problem?! – wykrzyczała, wracając do niego. Każdy krok dźwięczał
echem. – Niby mówisz, że mam odpuścić, ale z drugiej strony nie pozwalasz mi
odejść! Zdecyduj się wreszcie! Chcesz, żebym odeszła, czy nie?!
–
Nie – usłyszał. Ale zaraz. Przecież to był jego własny głos. Jak to możliwe?
Jak to możliwe, że jesteś takim skończonym kretynem?! – Ale musisz to
zrobić – dodał, gdy tylko dotarło do niego, jak katastrofalne skutki mógł nieść
za sobą wcześniejsza impulsywność. Dlaczego nie mogłem pomyśleć, zanim
otworzyłem usta!?
–
Dlaczego?! Wytłumacz mi dlaczego albo nie odejdę!
Była
tak blisko. Zbyt blisko. Tak blisko, że każda komórka ciała boleśnie rwała się
ku niej.
–
Nie mogę cię narażać – powiedział w końcu z ciężkim sercem. – Nie mogę… Jeszcze
cię skrzywdzę. Nie przeżyłbym, gdybym… Gdybym zrobił to komuś… Gdybym skazał
kogokolwiek na taki sam los… – urwał, odwracając wzrok. Miał dość. Nie miał już
sił walczyć z samym sobą. – Nie powinnaś wiedzieć, jak to jest. Jak to jest
umierać odrobinę za każdym razem, gdy zdasz sobie sprawę z tego, jak bardzo
jesteś niebezpieczna. Dla wszystkich wkoło. Nawet dla tych najbliższych,
których nie chciałabyś, żeby kiedykolwiek spotkało coś złego. A potem dociera
do ciebie, że przecież już ich spotkało. Bo jesteś tuż obok. I nic, absolutnie
nic, nie możesz z tą świadomością zrobić – dodał po chwili ciężko.
–
Chyba trochę przesadzasz…
–
Nie, Skyler, nie, ani trochę nie przesadzam! – wybuchł. Wciągnął powietrze
przez zaciśnięte zęby. – Zrozum, wyjdziesz na tym lepiej, jeśli będziesz się
trzymać ode mnie z daleka! – Krew huczała mu w uszach. Zacisnął pieści, mocno
wbijając paznokcie we wnętrza dłoni. Liczył, że pomoże to chociaż trochę
zapanować nad sobą.
–
Ciągle mówisz i mówisz, jaki to niby jesteś przerażający, ale nic z tego nie
wynika! Dalej niczego nie wytłumaczyłeś!
–
Nie mogę…! – Pokręcił energicznie głową, cofając się o krok.
–
Co może być takiego strasznego, że aż nie wolno nikomu
o tym powiedzieć?! – wpadła mu w słowo. – No co?! – krzyknęła, jeszcze bardziej
się do niego zbliżając.
–
Nie rozumiesz! Nie zrozumiesz! Ja… Nie mogę. Gdyby ludzie poznali prawdę, to,
czym jestem, nie chcieliby mnie znać. – Cofnął się o stopień. Miał wrażenie,
jakby zapadał się do środka, jakby zaraz miał implodować. Cały ten ból, żal i
gniew nie potrafiły znaleźć ujścia. Nie, kiedy musiał ukrywać prawdę przed
wszystkimi. Pozostawało mu tylko krzyczeć we wnętrzu swojej głowy.
–
Nie musisz się mnie bać – powiedziała spokojnie, delikatnie dotykając palcami
jego zaciśniętej pięści. Zamknął oczy. Dlaczego to wszystko nie mogłoby być
prostsze? Jej dotyk był aż boleśnie doskonały. – Ale jak to czym jesteś?
– zreflektowała się po chwili.
Wstrzymał
oddech. Wszystko albo nic. To jak będzie? Uciekaj, zanim będzie za
późno, pomyślał, sam nie będąc pewien, czy bardziej mówił do siebie, czy
raczej do niej.
–
Mój kiepski żart o wampirach… nie do końca był żartem, prawda? – spytała po
chwili.
Zakryła
usta dłonią.
–
Powinnaś się mnie bać, Skyler. Uciekaj, póki jeszcze możesz – szepnął,
odsuwając się.
Po
jego słowach zapadła cisza – słyszał wyłącznie donośne bicie swojego serca. Sam
to na siebie ściągnąłeś, pamiętaj.
James był trochę arogancki w swoich początkowych przemyśleniach, ale zachował się bardzo w porządku. To na pewno dobry znak, że Lily postanwiła zawolać akurat jego. Zaczyna mu ufać. Ale generalnie sytuacja przyjemna nie jest i trochę się o nią boję.
OdpowiedzUsuńRemus i Sky... Myślałam, że ta ,a właśnie była. Lupin faktycznie musi czuć się tak, jakby żyły w nim dwie różne osoby i nie dziwię się Sky, że jest na niego wsciekła. Całkiem nieźle trafiła...teraz już się chyba domyśli, że chodzi o wilkołactwo, skoro Remus wspomniał o miesiacu. trochę szkoda, że tak urwałaś i nie wiemy, co zrobiła dziewczyna, ale mam andzieję, ze dowiemy się bezpośrednio w przyszlym rozdziale. wydaje mi się, że nawet jeśli będzie zszokowana, to i tak nie opuści Remusa. i bardzo dobrze! tego im wlaśnie obojgu zyczę!
pozdrawiam i zapraszam na nowość na niezaleznosc-hp.blogspot.com Jestem ciekawa Twojej opinii
Lily zawołała go głównie dlatego, że James jest już niejako w tę sprawę zamieszany, przez czerwcowe wydarzenia. A Lily bardzo zależy na tym, żeby jak najmniej osób się o tym wszystkim dowiedziało.
UsuńNastępny rozdział nie kontynuuje tej sceny. Specjalnie zdecydowałam się na takie otwarte zakończenie, żeby każdy mógł sobie sam dopowiedzieć, co się dalej stało.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam gorąco,
maxie
Witaj :) trafiłam na Twojego bloga jakieś 3 dni temu i od tego czasu przeczytałam wszystkie rozdziały na nim zamieszczone i bardzo Ci za te chwile spędzone przy Twoim opowiadaniu dziękuję. Podoba mi się Twój styl pisania, ale najbardziej lubię Twoich bohaterów, wydają się mi oni tacy prawdziwi, normalni, są jakby żywi. Nie mam zbyt talentu do pisania, ale chciałam dać Ci znać, że to co napisałaś jest super :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Podziwiam, przyznam szczerze. Strasznie dziękuje za miłe słowa ♥
UsuńPozdrawiam gorąco,
maxie
Próbuję się zabrać za ten komentarz od wczoraj, ale chyba przez to, że pochłonęłam te wszystkie rozdziały niemal jednym ciągiem (bo pod koniec zaczęłam zwalniać), teraz nie bardzo wiem do czego się odnieść...
OdpowiedzUsuńPodoba mi się. Bardzo. I chyba trochę żałuję, że zabrałam się za czytanie w tym czasie, a nie w dalszej przyszłości, po poprawieniu rozdziałów, bo jeśli ta wersja jest taka ładna, to po poprawkach będzie pewnie przewspaniała. Najwyżej przeczytam później jeszcze raz całość.
Urzekli mnie Twoi Huncwoci, Meredith, Lily, Skyler nosząca jedno z moich najulubieńszych imion... A natknęłam się na ten ff w przeszłości (taką ładną, estetyczną zakładkę z bohaterami trudno zapomnieć), ale właśnie przez tych Huncwotów, o których kiedyś nie lubiłam czytać, i niechęć do OC wśród głównych bohaterów, nie zdecydowałam się wtedy na czytanie.
Bardzo mocno podoba mi się przyjaźń Remusa i Lily i jak przypominam sobie o tym, że był (będzie) podejrzewany o bycie szpiegiem, przygnębia mnie to teraz podwójnie mocno. A jeśli jestem już przy Lupinie - wątek Remusa i Sky wypada bardzo przekonująco, chociaż w niektórych momentach miałam ochotę zacząć warczeć i potrząsnąć Lupinem, który przy tych rozterkach i upieraniu się, że z nikim nie może się związać jest strasznie kanoniczny. Na początku września odświeżałam sobie dwa ostatnie tomy pottera i tam przy Tonks było podobnie ( i, och, aż się teraz zaczęłam martwić o Skyler, bo co jeśli to się okaże ze sobą powiązane).
I nie pamiętam, co jeszcze w czasie czytania planowałam napisać w komentarzu. Fajnie, że Peter ma dziewczynę, to chyba niespotykane.
O jeżu, dziękuję ♥ aż człowiek nabiera chęci do dalszego pisania!
UsuńBorze, dopiero teraz widzę, jak mi się wskazuje palcem, jak bardzo ta wersja jest zła. Naprawdę. Momentami jest źle tak bardzo, że koszmarnie mi wstyd, że ktoś to kiedyś czytał.
Tyle strasznie miłych słów, aż się rumienię ♥ ♥ ♥
Też tak mam, dlatego nie przepadam za komentowaniem z opóźnieniem, dlatego rozumiem Cię doskonale ;)
Pozdrawiam gorąco i dziękuje za komentarz,
maxie
Wybacz opóźnienie w komentarzach, ale wiedz, że jestem, czytam. Udany rozdział, bardzo przypadł mi do gustu. Chociaż prawdę mówiąc rozmowę Remusa i Skyler ogarnęłam naprawdę dopiero po powtórnym przeczytaniu. Za pierwszym razem wydawała mi się trochę pogmatwana. Ale teraz już nie. Teraz wszystko ma sens. Zmieniłaś coś w międzyczasie czy to była bardziej moja niedyspozycja umysłowa za pierwszym razem? :p W ogóle podobna sytuacja już była... ale ją usunęłaś, tak? Jakieś tam zmiany wprowadziłaś pamiętam, ale niezbyt szczegółowo. Co z tym Antonem to też nie ogarniam za bardzo? Było coś o tym? (kurde. może mam sklerozę O.o) Jestem ciekawa czy Remus w końcu ulegnie :P
OdpowiedzUsuńJesienne buziaki dla Ciebie! Dużo weny! :)
Ta rozmowa przeszła gruntowne zmiany, właściwie poza tym, że rozgrywa się w tym samym miejscu i spowodowało ją to samo wydarzenie co poprzednio, jest całkiem inna. I tak, to już było, ale przy motaniu kolejnością uznałam, że lepiej będzie jeśli ta rozmowa pojawi się jednak po wakacjach niż tuż przed nimi. Nie, ta konkretna sytuacja z Antonem pojawiła się dopiero teraz, i powinna działać bardziej na zasadzie domysłu – otrzymaliście informację, że coś się pomiędzy nimi wydarzyło, ale jak to dokładnie wyglądało jest już akurat mniej ważne. Chyba że chodziło Ci w ogle o postać Antona, w takim razie tak, on się już pojawiał, to przybrany brat Meredith.
UsuńPozdrawiam gorąco,
maxie
Ok, tak, tak, o to mi chodziło. Wiem, że rozmowa jest inna, ale kojarzyłam samą sytuację ;) Z Antonem - tak właśnie myślałam. Czyli wszystko się zgadza, nic mi szczególnie nie uciekło. Spoko :) Nie martw się, kiedyś, jak już skończysz całe opowiadanie, z chęcią przeczytam je na raz w całości :D
UsuńBuziaki,
JS