UWAGI WSTĘPNE: Tekst powstał na potrzeby Gwiazdkowej Wymiany
Fikowej 3.0 na forum Mirriel. Nie jest on powiązany z Płomykiem, więc nie
czytając go, nie tracicie niczego z fabuły. Nie wiem, kiedy będzie nowy
rozdział, bo nadal czekam na betę, więc wrzucam tę miniaturkę.
NICK AUTORA ŻYCZENIA: snylilith
ŻYCZENIE NUMER 4: „Harry Potter - jedyne wspólne święta Lily,
Jamesa i Harry'ego. Mile widziani Huncwoci, czy generalnie członkowie Zakonu
Feniksa i dużo fluffu. W końcu to święta. W końcu oni jeszcze nie wiedzą, że to
ostatnie święta”.
FANDOM: Harry Potter
TYTUŁ TEKSTU: Jedyny taki dzień
LICZBA SŁÓW: 5 855
STATUS: Zakończone
INFORMACJE DODATKOWE: Szczególne podziękowania należą się rewelacyjnej
Niah, która dzielnie znosiła wszystkie moje wątpliwości i zawsze znajdowała
czas by zajrzeć po raz setny do tekstu, a także z anielską cierpliwością
odpowiadała na moje liczne pytania oraz Nearyh, najlepszej becie pod słońcem,
która doprowadziła ten tekst do stanu używalności. Jesteście wielkie dziewczyny!
– Co zrobiłeś?!
– Lily wstała z kanapy, przestąpiła z nogi na nogę i zbliżyła się do Jamesa o
pół kroku. Potrząsnęła głową. Czasami naprawdę nie potrafiła uwierzyć w
idiotyzm swojego męża. – Zdradź mi – zastanowiłeś się nad tą decyzją chociaż
przez ułamek sekundy? – spytała słodkim głosem, poprawiając sobie w ramionach
Harry’ego.
Tak,
maluszku, wszystko w porządku, rodzice wcale się nie kłócą. Wcale a wcale.
– Hm? –
ponagliła Jamesa, który nadal miał na twarzy ten uroczy wyraz
kompletnego niezrozumienia dla sytuacji, w jakiej się znalazł.
– Yyy…
Zaprosiłem Franka?
– Zaprosiłeś
Franka – powtórzyła za nim. – Czy ty naprawdę nie dostrzegasz tej kolosalnej
dziury w logice? Nic ci nie świta? Tak zupełnie nic?
Westchnęła
ciężko, kiedy pokręcił głową i wzruszył ramionami.
– Skoro
zaprosiłeś Franka, to i Alicję, i… Na Merlina! Jeśli dodasz do tego Petera –
wyliczała na palcach – Caradoca, Dorcas, Benia, Marlenę, Emmelinę…
– I Syriusza,
nie zapominaj o Syriuszu! – wpadł jej w słowo.
– …i Syriusza,
z nami daje to w sumie aż jedenaście osób! Dwanaście, jeśli liczyć Neville’a!
Naprawdę, mogę nastawić każdą kość w ciele i wyleczyć więcej chorób, niż umiesz
wymienić, ale, na Merlina, gotować nie potrafię!
– Mnie tam
smakuje. – Wzruszył ramionami, posyłając jej rozbrajający uśmiech.
Co to, to
nie, Jamesie Potterze, tym razem nie nabierzesz mnie na swój urok osobisty! Nie mogła się jednak powstrzymać i jej usta
wygięły się w delikatnym uśmiechu.
– I jakoś nigdy
ci nie przeszkadzało, jak Syriusz przychodził na obiad – dodał.
– Bo nie dość,
że to tylko jedna dodatkowa osoba, to trzeba mieć na uwadze, że absolutnie nie
dbacie o jakość posiłków i pochłonęlibyście absolutnie wszystko. Niezależnie od
stopnia spalenia czy przesolenia, zawsze jecie tak, jakby to był wasz ostatni
posiłek w życiu – podsumowała, wywracając oczami.
Westchnęła,
godząc się z losem. Teraz i tak nie dało się już niczego odkręcić. Mleko się
rozlało. Podała Harry’ego Jamesowi i ruszyła w stronę kuchni.
– Myślisz, że
znajdę tu gdzieś jakąś książkę o przygotowywaniu świątecznego obiadu…? –
spytała, odwracając się do Jamesa przez ramię. Szedł za nią, bawiąc się z
Harrym, szczęśliwym, że miał wreszcie całego tatę tylko dla siebie. – Jak ja
mam niby ugotować obiad dla tylu osób?! – spytała gniewnie, z impetem
otwierając kuchenną biblioteczkę.
– Chyba nie
powinienem w takim razie dodawać, że zaprosiłem też Fabiana i Gideona…?
❅
– James, czy to
naprawdę musi być TO drzewko? – Lily zdjęła dłonie z rączki wózka i zaplotła je
na piersiach. Sceptycznie spojrzała na choinkę, z pewnością mającą więcej niż
jedenaście stóp. – Przecież ona nawet nie zmieści się w salonie!
– Jak to się
nie zmieści? Ja nie zmieszczę?
Lily wzięła
głęboki wdech. Doskonale znała ten głos. I to spojrzenie. Teraz to już na pewno
musieli kupić tę choinkę, choćby po to, by James mógł udowodnić, że da radę
ustawić ją w salonie. Dla niego ani trochę miało znaczenia, że drzewko było za
wysokie. Co to, to nie. Liczyło się przede wszystkim wyzwanie i to słynne jak nie ja, to kto?! Wywróciła oczami. Całe
przekonywanie, że i tak będzie zmuszony użyć zaklęcia zmniejszającego, a w
efekcie tylko przepłaci za takie kolosalne drzewko, nie miało najmniejszego
sensu. James już postanowił, wyraźnie to dostrzegała.
– Niech ci
będzie, kowboju – stwierdziła, wiedząc, że na jakichkolwiek przepychankach
wyłącznie straci czas. – Ale ja do tego ręki nie przykładam. Wiem, że się nie
zmieści, a w przeciwieństwie do co po niektórych nie mam stałej potrzeby
udowadniania komuś czegoś.
– Dobrze, sam
to zrobię, kochanie – powiedział czule.
Lily wyraźnie
widziała w jego oczach ten zadziorny błysk. Zdawała sobie sprawę z tego, że
niezależnie od tego, jak bardzo James by jej nie kochał, w głębi serca
brakowało mu codziennych wygłupów z Huncwotami.
Westchnęła.
Mimo tego, że za nic na świecie nie zamieniłaby życia, jakie miała teraz –
budzenia się każdego dnia obok Jamesa, słodkiego uśmiechu Harry’ego ani nawet
jego porannych humorów, a także niezwykle ciężkiej, ale jakże
satysfakcjonującej pracy magomedyka – jej samej także brakowało czasów, gdy
wszystko wydawało się prostsze. Kiedy nie musiała się martwić nadchodzącym
jutrem ani tym, że ktoś z jej bliskich znikał na długie miesiące na misji
Zakonu i nie wiadomo, czy wciąż żył.
Potrząsnęła
głową. To powinien być szczęśliwy okres. Uwielbiała święta. A te będą przecież
pierwszymi, które mieli spędzić we troje.
I z innymi
dwunastoma osobami, dodała w
myślach. Dasz radę. Wszystko będzie dobrze, Potter. Oby tylko brak
umiejętności kucharskich dało się jakoś zręcznie zatuszować kilkoma zaklęciami.
❅
Lily po raz
kolejny przeciągnęła palcem po przepisie na farsz do indyka i upewniła się, że
wykonała wszystkie punkty. Uśmiechnęła się lekko, słysząc za plecami gaworzenie
Harry’ego leżącego na kocyku. Po chwili dołączył się do tego uporczywy stukot
grzechotki o ziemię – najwyraźniej Harry odkrył nową zabawę. Miała nadzieję, że
szybko o niej zapomni. Wzięła głęboki wdech.
– Prawie jak na
eliksirach – powiedziała cicho. Jeszcze raz przebiegła wzrokiem przepis i
zgrabnym ruchem różdżki ściągnęła garnek z ognia.
Zerknęła na
zegar. Za oknem już pociemniało.
– Pójdziemy
zobaczyć się z tatą? Chciałbyś? – spytała, uśmiechając się szeroko do synka.
Umyła dłonie i
wzięła Harry’ego na ręce. Pchnęła drzwi salonu i, ku jej zdziwieniu, zauważyła
w nim nie tylko Jamesa, lecz również Syriusza i Petera. Odkąd zamieszkała razem
z Jamesem, zdążyła się już przyzwyczaić do częstych i niezapowiedzianych wizyt
Huncwotów. Tylko jak to się stało, że w ogóle nie zauważyła momentu ich
przybycia? Gotowanie musiało naprawdę ją zaabsorbować. Potrząsnęła głową. Przecież
to nawet bardziej niż pewne, że się tu dziś pojawią.
Starała się
powtrzymać rozbawienie, patrząc, jak jej mąż i jego przyjaciele uporczywie
wpatrywali się w wielką choinkę leżącą w poprzek salonu. James rytmicznie
rozmasowywał zmarszczone do granic możliwości czoło, Syriusz zaplótł dłonie na
piersi i raz po raz mrużył oczy, jakby to miało w czymkolwiek pomóc, a Peter
stał pomiędzy nimi i pogryzał jednego pierniczka za drugim z puszki kurczowo
trzymanej w ramionach, ani na chwilę nie odrywając wzroku od drzewa.
Harry gaworzył
głośno, wyciągając rączki w ich stronę, czym zwrócił na siebie uwagę. James
podszedł do Lily i wziął go na ręce.
– Miałaś rację,
chyba się nie zmieści – przyznał zduszonym głosem. Wbił wzrok w podłogę.
– A nie
mówiłam? Trzeba było mnie posłuchać, co?
– Och, Evans,
zupełnie jakby te kilka galeonów w tę czy we w tę robiło wam jakąkolwiek
różnicę – prychnął Syriusz, wzruszając ramionami. – No już, dość tego bezczynnego
wpatrywania się. – Machnął różdżką, a choinka lekko się zmniejszyła. Obrócił ją
do pionu i miękko ustawił w kącie pokoju. – A teraz daj mi mojego chrześniaka,
na pewno stęsknił się za wujkiem – zwrócił się do Jamesa, nie czekając na
jakąkolwiek reakcję, wyciągnął mu Harry’ego z ramion. – Z wujkiem ci najlepiej,
co? – Delikatnie trącił Harry’ego w nosek.
❅
Lily nachyliła
się nad gramofonem i delikatnie umieściła igłę na płycie.
– I really can’t stay… Baby it’s cold outside.
Obróciła się na
palcach wokół własnej osi i klasnęła w dłonie, wprost nie mogąc się już
doczekać wspólnego ubierania choinki.
– Evans, czy ty
naprawdę nie mogłaś puścić jakiejś normalnej muzyki? – zarzucił jej Syriusz – i
tak kiwał się lekko do rytmu, zupełnie jakby tańczył z Harrym. – Nie chciałabyś
chyba, żeby twój syn nie znał kanonu magicznych piosenek świątecznych, prawda?
Lily pokręciła
głową.
– Nie
chciałabym, żeby mój syn odstawał w którymkolwiek ze światów – powiedział
spokojnie, otwierając pudła z dekoracjami, które James postawił na środku
pokoju. – A co, jeśli zdecyduje się poślubić mugolską dziewczynę, hm?
Pomyślałeś o tym choć przez chwilę?
– Wiesz, z
ciężkim sercem muszę się z tobą zgodzić. Prawda, maluszku? Wyjątkowo twoja mama
miała dziś rację. Ale nie zapominaj, że zwykle to ja ją mam!
Lily wywróciła
oczami.
– Nie osłabiaj
może autorytetu Lily, dobrze? – James uniósł brew. – Poza tym, mówisz zupełnie
tak, jakbyś ty sam nigdy się nie mylił – prychnął. – Naprawdę chcesz, żebym ci
przypomniał…?
– A mamy tego
całkiem sporo! – wpadł mu w słowo Peter, właśnie wyciągający długi, złoty
łańcuch z pudełka. Zaśmiał się głośno.
Spojrzał na Syriusza,
który stał na środku pokoju, krzywił się i raz po raz nabierał oddech, zupełnie
jakby szukał jakiejś ciętej riposty. Tyle tylko, że najwyraźniej nie potrafił
żadnej znaleźć. Otrząsnął się zupełnie jak pies strząsający z siebie krople
wody i zacisnął usta.
– Może i
wygraliście tę potyczkę, ale wojna będzie moja! – Gwałtownie podnióśł palec
wskazujący na wysokość twarzy.
– Jaka znowu
wojna? – Peter spojrzał na Syriusza skonfundowany.
– Dobrze się
czujesz, Łapko? – spytał James, po czym podszedł do niego. Przyłożył mu dłoń do
czoła. – Nie, chyba nie masz gorączki… Piłeś? Chuchnij! – nakazał – z trudem
powstrzymywał śmiech. – I oddaj mi Harry’ego, troszkę zaczynam się o niego bać…
– Już ja ci dam
Harry’ego! – żachnął się. Mocniej przycisnął chrześniaka do siebie i skręcił
się lekko, tak by odsunąć go z zasięgu dłoni Jamesa. – Ty go masz cały czas!
Nie wiadomo, co ty mu tam wkładasz do głowy! On potrzebuje trochę czasu z właściwymi
ludźmi! A właściwie z właściwym człowiekiem! Znaczy ze mną!
Harry
przyglądał się tej scenie z nieskrywanym zainteresowaniem. Chyba chciał
powtórzyć „wyczyn” ojca i starał się dosięgnął pulchną rączką do twarzy
Syriusza, a kiedy mu się to nie udało, z zadowoleniem zacisnął piątkę na paśmie
jego długich włosów i szarpał raz za razem. Syriusz zdawał się tego nie
zauważać, a przynajmniej nie przeszkadzał w żaden sposób Harry’emu. Zdarzało mu
się tylko nieznacznie krzywić, gdy pociągnął wyjątkowo mocno.
Lily mimo tego,
że właśnie oplatała choinkę różnobarwnymi lampkami za pomocą zaklęć.
przyglądała się im kątem oka. Peter układał na wyższych gałęziach łańcuchy, a
James, Syriusz i Harry wybierali co ładniejsze bombki. Już po chwili zaczęli je
wieszać na gałązkach, przy trudnych do opanowania wybuchach radości Harry’ego,
któremu niezwykle podobało się światło igrające na błyszczących ozdobach.
❅
– A jutro
przyjdzie Mikołaj i przyniesie ci dużo pięknych prezentów, bo byłeś takim
grzecznym i kochanym chłopcem – opowiadał Harry’emu Syriusz, stojąc blisko
ubranego już drzewka.
Raz po raz
pokazywał co ciekawsze magiczne ozdoby wyczyniające akrobacje na gałęziach.
Harry przyglądał się im z zainteresowaniem i starał się dosięgnąć je rączkami.
– Prawda, że
byłeś kochanym chłopcem? – Delikatnie trącił go w nosek, na co Harry zaśmiał
się głośno.
– A twoim
rodzicom Mikołaj nie przyniesie żadnych prezentów, zobaczysz, dostaną tylko
bryłkę węgla! – powiedział z przejęciem.
Lily wymieniła
z Jamesem porozumiewawcze spojrzenia.
– Bo oni wcale
nie byli grzeczni. Wręcz przeciwnie, byli bardzo, bardzo niegrzeczni! Prawda?
Prawda, że kochasz mnie o wiele, wiele mocniej od nich? Kto jest najfajniejszy
na świecie, no kto?
Lily wywróciła
oczami.
– Wiesz,
Syriusz, ty może poczekaj z takimi żartami, aż Harry trochę podrośnie i będzie
w stanie ci odpowiedzieć – James podszedł do niego i niemalże siłą wyciągnął mu
Harry’ego z ramion. – Nie słuchaj wujka, gada głupoty. Jak zawsze zresztą.
– Nie mówię
żadnych głupot! – zaprzeczył donośnie Syriusz. – To wszystko najszczersza
prawda! Przysięgam na brodę Merlina! To tylko i wyłącznie suche fakty!
❅
Że też tobie
przychodzą do łba takie głupie pomysły!, wypominała sobie i z irytacją nastawiła minutnik na długie dwadzieścia
minut.
Lily musiała
przyznać, że zabieranie się za ciasteczka korzenne o godzinie siódmej wieczorem
okazało się cholernie głupim pomysłem. Mimo że nie było jakoś bardzo późno, ale
po pobudce, jaką zafundował jej Harry o czwartej nad ranem, ledwo trzymała się
na nogach i widziała na oczy. Tyle dobrze, że do wycięcia wszystkich ciasteczek
i poukładania ich na blasze wystarczyło kilka zaklęć. Nie wyobrażała sobie
nawet, że miałaby teraz poświęcić na to tyle czasu. I, przede wszystkim,
energii. Chociaż tak po prawdzie, tęskniła za wspólnym wycinaniem pierniczków,
nieodłącznym elementem każdych świąt w jej rodzinnym domu.
Ciężko zwaliła
się na kanapę, z silnym postanowieniem, że nie zaśnie, wciąż ściskając w dłoni
minutnik. Rozmasowywała sobie skronie, kiedy do salonu wszedł James, cicho
zamykając za sobą drzwi.
– Harry
wreszcie zasnął – powiedział zduszonym głosem.
Pocałował ją
czule, po czym usiadł obok. Lily uśmiechnęła się delikatnie mimo zmęczenia
odczuwanego w każdej komórce ciała.
– Już myślałem,
że to się dzisiaj nie stanie – westchnął ciężko, przechodząc do pozycji leżącej
i układając głowę na jej kolanach.
Lily nie mogła
się powstrzymać przed wpleceniem palców w jego rozczochrane włosy.
– Padam z nóg.
– Ziewnął. Lily zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co tak właściwie
powiedział, ale zanim zdążyła zapytać co?, James już spał.
Westchnęła
lekko i oparła się wygodnie, w jednej dłoni mocno ściskając minutnik, drugą
wciąż bawiąc się jamesowymi włosami. Z każdą chwilą coraz silniej odczuwała zmęczenie, a monotonny oddech męża i
miarowe tykanie zegara ani trochę nie pomagały w walce z sennością. Raz po raz
walczyła z opadającymi powiekami, które wydawały się niczym z ołowiu,
powtarzając w myślach: nie zasypiaj, nie zasypiaj, nie zasypiaj.
– Lily? –
odezwał się nagle James.
Otrząsnęła się,
starając się udawać przed samą sobą, że wcale przed momentem nie zasnęła.
– Tak?
– Kocham cię,
Lily. Bardziej niż zapiekankę – wymamrotał.
Odwrócił się na
bok, wtulając twarz w jej brzuch.
Lily siedziała
przez moment osłupiała, ale gdy wreszcie jej zaspany mózg zrozumiał, co właśnie
zaszło, zaśmiała się cicho, kręcąc głową z pobłażaniem.
Czegóż
innego mogłabym się spodziewać po Jamiem?
Aż ciężko jej
uwierzyć, że kiedyś wolałaby wziąć do ręki pająka, niż się z nim umówić.
Wzdrygnęła się na samą myśl o owłosionym odwłoku i tych długich, patykowatych
nogach.
Ugh, jak
kiedykolwiek mogłam woleć pająka od niego?
❅
Lily obudził
swąd spalenizny. Jęknęła głośno, gdy spojrzała na minutnik, który zapewne już
dawno się wyzerował. Przetarła twarz dłonią, szybko przełożyła głowę śpiącego
Jamesa na kanapę, wstała i ruszyła do kuchni wyciągnąć ciasteczka korzenne.
Westchnęła ciężko, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że na pewno już nawet
nie było czego ratować.
❅
Lily nie
sądziła, że ten dzień okaże się aż tak trudny. I to nawet nie chodziło o to, że
nie miała bladego pojęcia, jak powinna upiec tego ogromnego indyka
przyniesionego przez Jamesa, ani o to, że nie bardzo potrafiła sobie wyobrazić,
w jaki sposób wcisnąć go do piekarnika bez użycia zaklęcia zmniejszającego, ani
o to, że nie wiedziała, w co wsadzić ręce. Mogłaby wręcz przysiąc, że ten nawał
roboty odrobinę ją ratował, bo gdyby nie on, zapewne usiadłaby w kącie i
zaczęła płakać. Względnie zaczęłaby panikować, a James oberwałby rykoszetem.
Z salonu
dobiegł ją odgłos tłuczonego szkła. Westchnęła ciężko i ruszyła w tamtą stronę.
Spojrzała z przyganą na kota siedzącego obok resztek bombki. Patrzyła na nią
tak, jakby zupełnie nic się nie stało, ze spokojem zamiatając ogonem.
– Reparo –
powiedziała cicho, delikatnie machnąwszy różdżką.
Bombka już po
chwili wisiała z powrotem na swoim miejscu. Lily spojrzała z przyganą na kotkę.
Gdy zauważyła, jakim wzrokiem Bastet wpatrywała się w kołyszącą, odbijającą
błyski zimowego słońca czerwoną kulkę, machnęła różdżką po raz drugi. Bombka
oderwała się od gałązki i zawisła kilka cali wyżej, poza zasięgiem jej łap.
Spojrzała na nią nieprzychylnie, prychnęła, po czym wstała i wyszła z pokoju.
Lily usiadła na
ławeczce od fortepianu, starając się zebrać myśli. Oddychaj. Bez Jamesa
i Harry’ego w pobliżu było tak cicho. Jakby za cicho.
Panujący wokół
bezgłos wydawał się niepokojąco niepodobny do niczego, czego ostatnio
zaznawała. Miała trudność, aby przyzwyczaić się do tego spokoju. Przez ostanie
pół roku każdego dnia dom wypełniał głos Harry’ego, Jamesa i bardzo często
Syriusza. Do tego ostatniego nadal się przekonywała, choć musiała przyznać, że
odkąd zeszła się z Jamesem, ich relacje znacznie się poprawiły. Męska
solidarność Syriusza zadziwiała ją do tej pory.
Nawet w pracy,
oczywiście dopóki jeszcze mogła do niej chodzić, nigdy nie panował spokój. Co
więcej, zwykle chwila coś takiego oznaczało nadchodzące kłopoty. Ciarki
przeszły jej po plecach. Zupełnie jakby zaraz miało stać się coś strasznego.
Rozejrzała się
wkoło po pokoju. Od niechcenia machnęła różdżką, odkładając na właściwe miejsca
zabawki Harry’ego i Proroka Codziennego Jamesa, który ześlizgnął się z
podłokietnika kanapy na podłogę.
Chwilami,
niezależnie od tego, że naprawdę kochała rolę żony i matki, strasznie tęskniła
za szpitalem. Za tym, że mogła pomagać. Bardziej niż poprzez kilka sprytnych
domowych zaklęć czy umiejętność wyprodukowania jedzenia. Mimo tego, że
codziennie musiała patrzeć na skutki wojny. A może właśnie przede wszystkim
dlatego tęskniła – bo doskonale zdawała sobie sprawę, że każda para rąk była na
wagę złota.
Serce ścisnęło
Lily na samą myśl, ilu ludzi mogłaby uratować w trakcie swojej nieobecności.
Ilu mogłaby ulżyć w ostatnich chwilach. Ilu krewnym mogłaby powiedzieć, że
wszystko będzie dobrze.
Potrząsnęła
głową. Nie możesz teraz o tym myśleć. Nie dziś, nie teraz. Wszystko
się ułoży. Już nikt więcej nie zginie.
Chciałaby
uwierzyć w swoje kłamstwa.
❅
Z niemałym
trudem, po wielu próbach, Lily udało się przygotować synka na przyjęcie gości.
A nie było to proste zadanie. Harry z pewnością odziedziczył upór po swoim
ojcu, ponieważ przekonanie go, że to wcale nie w dobrym tonie, by gości witać w
samej pieluszce, było niemalże tak trudne, jak przekonanie Jamesa do zjedzenia
brokułów. Harry jednak uparł się, że śpioszki z ogromną plamą ulanego mleka na
brzuszku, były najlepsze na świecie. I oczywiście równocześnie jedynymi, które
w ogóle miał ochotę nosić. Niestety, Harry niezbyt chciał jej uwierzyć na
słowo, że w świątecznych śpioszkach będzie mu równie wygodnie i raz za razem
starał się pokazać, że bez śpioszków prezentował się o wiele lepiej. James aż
przyszedł na moment z kuchni, gdzie kazała mu stać i pilnować ziemniaków, by
sprawdzić, co zajmowało jej tak dużo czasu. Nie potrafił uwierzyć, że po raz
kolejny starała się do czegoś przekonać czteromiesięczne dziecko, zamiast
po prostu postawić na swoim.
– Idź pilnować
ziemniaków, Jamie! – Szybko odwróciła się do niego, by upewnić się, że nie
widział, jaką niespodziankę przyszykowała.
Nie mogła
powstrzymać uśmiechu, gdy zobaczyła, jak stał w nonszalanckiej pozie, oparty o
framugę z ramionami splecionymi na piersi, wyglądający tak olśniewająco w
odświętnej szacie i… różowym fartuszku z dużą ilością falbanek.
Wywrócił
oczami.
– Kocham cię,
wiesz? Najbardziej na świecie – powiedział, uśmiechając się szeroko, i odszedł
do kuchni.
Lily
potrząsnęła głową – ja też cię kocham, głuptasie – i wróciła do
ubierania Harry’ego. Ku uldze Lily chyba wreszcie zrozumiał, że tej wojny i tak
nie wygra, i że lepiej się poddać, i zbierać siły na kolejną potyczkę.
Chwilę później
weszła do kuchni z Harrym na rękach, z uśmiechem przypatrując się, jak James
nadzorował tłuczek ubijający ziemniaki na gładką masę.
– Kochanie,
chciałam ci coś pokazać. – Uśmiechnęła się i poprawiła synka w ramionach.
– Hm? –
Odwrócił się. Oczy zalśniły mu z zachwytu, a usta rozchyliły się w niemym
zaskoczeniu. – Przebrałaś Harry’ego… za mnie?! – spytał rozczulony.
Lily odniosła
wrażenie, że James za moment się rozpłacze ze wzruszenia.
Nie miała serca
mu powiedzieć, że właściwie to przebrała Harry’ego za renifera.
– Tak, Jamie,
przebrałam go za ciebie – odparła i podeszła do niego, by złożyć na jego ustach
czuły pocałunek.
❅
Lily ułożyła
Harry’ego na kanapie, otaczając go poduszkami, żeby przypadkiem się nie
sturlał, i przykryła go zielonym kocykiem w Mikołaje latające na miotłach.
Kreśliły esy-floresy po materiale, co chwila zatrzymując się nad jakimś kominem
i opróżniając do niego zawartość worka. Harry machnął ręką przez sen,
odsłaniając się, więc Lily ponownie go przykryła. Uśmiechnęła się delikatnie.
Jakby znikąd pojawiła się Bastet i umościła się przy jego boku, na co Harry
zaraz się w nią wtulił.
Lily spojrzała
na nich z uśmiechem i wyszła do jadalni, by pomóc Jamesowi.
– Chyba się
wszyscy nie zmieścimy, nie? – Przyglądał się stołowi krytycznie, zabawnie
przechylając przy tym głowę. Poprawił okulary, które zjechały mu na czubek
nosa.
– Raczej nie,
Jamie.
– No dobrze… –
Blat znacznie powiększył swoje wymiary.
– Nie jesteśmy
olbrzymami, trzeba go trochę obniżyć! – zaśmiała się, patrząc, jak rósł we
wszystkich trzech wymiarach.
James prychnął
cicho, patrząc na nią wzrokiem: nie musiałaś tego mówić, kobieto!, po
czym doprowadził go do porządku.
Lily machnęła
różdżką i zgrabnie rozścieliła na nim obrus, kiedy James otworzył zaklęciem
kredens. Już miał wyciągać z niego najlepszą zastawę, gdy zamarł w pół ruchu.
– Lily…? –
zaczął niepewnie. Spojrzał na nią z obawą. – Miałabyś coś przeciwko, gdybym
zostawił jedno nakrycie wolne? Chciałbym jakoś uczcić… Wiesz, to pierwsze
święta bez moich rodziców.
Lily westchnęła
cicho. Podeszła do Jamesa z ciężkim sercem. Przytuliła się do niego.
– Oczywiście,
że możesz, co to za pytanie? Możesz nawet zostawić po nakryciu dla każdego.
Potrząsnął
głową.
– Jedno
wystarczy. Zresztą… – urwał i mocno objął ją ramieniem. – Mamy o wiele więcej
osób do uczczenia niż tylko moich rodziców.
Lily przylgnęła
do niego mocniej, mając nadzieję, że nic ich nigdy nie rozdzieli.
…aż do
śmierci.
❅
Lily otworzyła
szafę. Poprawiła na sobie ręcznik, którym się owinęła po wyjściu spod
prysznica. Przeciągnęła palcami po swoich ubraniach. Przez oczami zagrała jej
feeria kolorów, jednak tak naprawdę nie widziała nic poza barwną plamą.
Mrugnęła. Raz i drugi. Szybciej i szybciej, by pozbyć się tego złośliwego
szczypania.
Przesuwała
wieszaki, zastanawiając się, co ubrać. Nie mam co na siebie włożyć!,
pomyślała z rozpaczą, kiedy oglądała kolejne sukienki – piekliła się, ponieważ
żadna z nich nie wydawała się odpowiednia. Ewentualnie już na nią nie pasowały.
Jękneła w duchu, spoglądając na swoje ogromne piersi. Wywróciła oczami.
Chciała, by wróciły do poprzedniego kształtu.
Kolejne
wieszaki przesuwała z coraz większym podenerwowaniem. Tak, to się nada,
pomyślała, widząc, że nie bardzo miała inny wybór, skoro dojechała niemalże do
końca szafy. Sięgnęła po granatową, aksamitną sukienkę z okrągłym dekoltem
przyozdobionym białą kokardą. Prędko ściągnęła ją z wieszaka i już miała ją
założyć, kiedy jej uwagę przykuł pokrowiec na ubrania, wiszący tuż przy ścianie
szafy. Zatrzymała się w pół ruchu, opuszkami palców muskając jego materiał.
Odłożyła wybraną kreację na fotel. Przewiesiła wieszak na drzwi szafy i
delikatnie rozpięła suwak.
James chyba
poradzi sobie jeszcze chwilę z Harrym. Musnęła biały atłas. Wyciągnęła ślubną sukienkę z pokrowca i podeszła
z nią do lustra. Przyłożyła ją do siebie. Wywróciła oczami. Nawet nie miała co
próbować jej zakładać, bo z pewnością by nie pasowała. Nie po ciąży, po której
nadal nie wróciła do wcześniejszej figury. W dodatku wyglądała komicznie w
zestawieniu z tym ręcznikiem na głowie i nieumalowaną twarzą. Delikatnie
odłożyła sukienkę na fotel, uwolniła włosy i przeczesała mokre pasma palcami,
po czym zręcznie wysuszyła je zaklęciem. Szybko poprawiła makijaż, bo przecież
i tak musiałaby to kiedyś zrobić, i stanęła przed lustrem ponownie w samej
bieliźnie. Przywołała do siebie sukienkę.
Tak, teraz
lepiej.
Uśmiechnęła się
do swojego odbicia. Materiał wyglądał dokładnie tak samo jak w tamtym dniu.
Jakby nic się nie zmieniło – a przecież zmieniło się prawie wszystko.
Tamten dzień
był taki szczęśliwy, że dziś wydawał się jedynie przyjemnym snem. Na pewno
jeden ze szczęśliwszych w jej życiu. Czuła się wtedy tak nieprzyzwoicie
szczęśliwa. Otoczona przyjaciółmi i rodziną – piętno wojny nie zdążyło jeszcze
odcisnąć na nich aż tak dużego znaku. Dziś taka radość wydawała się niemalże
niemożliwa, nie po tym wszystkim, co wydarzyło się od tamtego czasu. Trzeba
jednak było zachować w pamięci miłe chwile i skupić się na codzienności.
Szanować pamięć o tych, którzy odeszli, ale jednak żyć dalej. I starać się
czerpać garściami z każdego danego przez los dnia. Bo nikt nie mógł wiedzieć,
czy przypadkiem ten nie będzie tym ostatnim.
Przekrzywiła
lekko głowę, uśmiechając się nieśmiało do swojego odbicia i zakołysała
biodrami, przyciskając do siebie sukienkę – spódnica zawirowała wokół niej,
mieniąc się w popołudniowych promieniach słońca. Przez krótką chwilę znów
poczuła się jak wtedy.
Jak mogła
kiedykolwiek chcieć, by wszystko potoczyło się inaczej? Przecież wyszło
doskonałe. Miała Jamesa i Harry’ego. I wiedziała, że nic się w tym temacie nie
zmieni.
Gdyby w piątej
klasie ktoś powiedział jej, że tak ułoży się jej życie, a do tego będzie
szczęśliwa, na pewno by mu nie uwierzyła. Ba, prawdopodobnie wyśmiałaby go, a
Jamesa zwyzywała od karaluchów.
Nigdy by nie
uwierzyła, że to właśnie James da jej życie, jakiego zawsze pragnęła.
❅
Skup się,
skup się, skup się, Lily przywoływała
się do porządku półszeptem, energicznie wycierając dłonie w fartuch. Co nam
odbiło, żeby zorganizować takie duże przyjęcie? Co mi odbiło?!, jęknęła.
Obrzuciła kuchnię gorączkowym spojrzeniem.
Prawie każdą
możliwą powierzchnię zastawiały na wpół przygotowane potrawy, innych nie nawet
rozpoczęła, gdzie indziej walała się sterta brudnych naczyń. Do kompletu trzy
książki kucharskie, lewitujące z pootwieranymi stronami ponad blatem, jedyną
wolną przestrzenią, gdzie odbywał się cały proces złożenia półproduktów w
gotowe dania. Teraz żałowała, że nigdy nie chciała towarzyszyć w
przygotowywaniu świątecznych potraw – o wiele bardziej wolała wziąć się za
sprzątanie, a gotowanie zostawić w bezpiecznych i pewnych dłoniach mamy oraz
Petunii. Potrząsnęła głową. Nawet nie wyobrażała sobie, jak one sobie z tym
wszystkim radziły, skoro nie miały różdżek.
Z salonu
dobiegł ją głośny śmiech. Przynajmniej tyle, że nie musiała dodatkowo zabawiać
przybyłych. Harry radził sobie z tym znakomicie – z małą pomocą ojca i wujka
skutecznie skupiał na sobie uwagę wszystkich zebranych.
Oddychaj, upomniała się. Zamknęła oczy i wzięła głęboki
wdech.
Podskoczyła
lekko, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, kto
to. Wydawało jej się, że wszyscy już przyszli. Nie spodziewała się żadnych
nadprogramowych gości, chyba że… Chyba że James zapomniał jej o czymś
powiedzieć. Wywróciła oczami. Na pewno o to chodziło.
Szybko opłukała
ręce i ruszyła do przedpokoju, po drodze rzuciła
fartuch na kuchenne krzesło, skąd zaraz się zsunął na podłogę. Z dłonią na
klamce, rzuciła krótkie spojrzenie w lustro i poprawiła włosy, po czym
otworzyła drzwi na oścież.
Na zewnątrz
zdążyło się już zrobić całkiem ciemno i sypał śnieg, niesamowicie mieniąc się w
świetle latarni.
– …Remus! –
wyrzuciła z siebie zduszonym szeptem.
Zakryła usta
dłonią. Odnosiła wrażenie, jakby ktoś nagle odciął jej dostęp do powietrza. W
oczach stanęły jej łzy. Poznałaby go wszędzie, zawsze i niezależnie od
wszystkiego. Nawet teraz, gdyby prawie wcale nie przypominał dawnego siebie, od
razu zrozumiała, że to on. Wystarczyło jedno spojrzenie w te miodowe oczy, tak
pełne dobroci i zrozumienia, i… po prostu wiedziała.
– Wróciłem do
domu, cariad – odpowiedział równie cicho, łamiącym się głosem. – Jestem
już w domu. – Pochwycił ją w ramiona. Zadrżał lekko – Lily zrozumiała, że
płakał. Że oboje płakali, obejmując się na progu domu, w tę grudniową, śnieżną
noc.
Nie potrafiła
się ruszyć, mimo że jego broda kłuła ją w szyję, kościste ramiona wbijały się w
plecy, a z salonu dochodziły głośne dźwięki muzyki i podekscytowanych rozmów,
raz po raz zagłuszane tubalnym śmiechem, natomiast przez otwarte drzwi wpadał
chłód. Remus wrócił, dotarło do niej, jakby to wszystko, co miało przed
chwilą miejsce, stanowiło jedynie dawno zapomniany sen, i rozpłakała się
jeszcze bardziej.
Wiedziała, że
powinna podzielić się z innymi tą radosną nowiną, tym bożonarodzeniowym cudem,
ale, może odrobinę egoistycznie, pragnęła mieć Remusa wyłącznie dla siebie.
Choćby przez tę jedną, krótką chwilę. Tak bardzo za nim tęskniła. Tak okrutnie,
jakby każdy dzień niepewności, gdzie się podziewał, czy wszystko z nim w
porządku i czy w ogóle wciąż żył, zabierał jej kawałeczek siebie.
– Lily,
powiedz, proszę, że to nie ty gotujesz i wcale nie czuję spalenizny… –
powiedział cicho w jej bark, tak, że ledwo go słyszała.
Skrzywiła się
lekko – nie miała odwagi zaprzeczyć. Ścisnęła go raz jeszcze, mocniej, pragnąc,
by ta chwila trwała o wiele dłużej. Ale nie potrafiła odmówić mu racji, bo
teraz i ona czuła, że coś się paliło. Nie mogła puścić domu z dymem. Nie w taki
dzień. Z bolącym sercem oderwała się od Remusa i pognała do kuchni.
Usłyszała
dźwięk zamykanych drzwi i już po chwili Remus stał obok niej, kiedy z
desperacją w oczach starała się ocenić szkody. Z gorącą patelnią w dłoniach, w
popłochu próbowała zdecydować, którym kataklizmem powinna zająć się najpierw.
Kuchnia
wyglądała jak po przejściu tornada. Spłonęła rumieńcem aż po czubki uszu. Nie
chciała, by ktokolwiek oglądał jej personalną porażkę.
– Oj, Lily, f'anwylyd,
kto cię w ogóle wpuścił do kuchni? – Remus rozejrzał się wkoło. Pokręcił lekko
głową, jakby nie dowierzał własnym oczom.
Uniósł różdżkę
i zaczął nią kreślić w powietrzu różnorodne kształty. Naczynia porozkładane po
całym pomieszczeniu same wskoczyły do zlewu, gdzie zaraz zaczęły doprowadzać
się do porządku. Ustąpiły miejsca pod strumieniem wody warzywom, które po
krótkim prysznicu grzecznie położyły się na desce, gdzie nóż pokroił je na
równiuteńkie kawałeczki. Piekarnik sam się otworzył, a termometr wbity w indyka
wyskoczył z niego i podleciał pod twarz Remusa, tak by mógł spokojnie odczytać
pomiar, po czym grzecznie wrócił na swoje miejsce, kiedy ten uznał, że jeszcze
nie pora go wyciągnąć. Nie przestając kroić warzyw i myć naczyń, Remus chwycił
łyżkę i spróbował zupy. Skrzywił się lekko – nieznacznie – i gdyby nie to, że
po tych wszystkich latach Lily bezbłędnie rozpoznawała nawet najmniejsze
grymasy jego twarzy, pewnie nawet by tego nie zauważyła. Doprawił zupę,
spróbował raz jeszcze, ponownie dosypał trochę przypraw. W nastawił jeszcze dwa
garnki pełne wody i zaczął obierać pasternak.
Lily patrzyła
na to wszystko z zafascynowaniem.
– Teraz powinno
być już dobrze. – Odetchnął głęboko, kiedy naczynia lśniły na suszarce,
pasternak oraz brukselka się gotowały, zupa już nie smakowała jak pomyje, a
ziemniaki zostały doprawione i wstawione do piekarnika.
– Skoro ty
uratowałeś mnie, pozwól, że teraz ja uratuję ciebie.
❅
– Wejdź tutaj.
– Lily zapaliła światło w łazience i otworzyła przed nim drzwi. – Jak dawno
brałeś prawdziwą kąpiel? – Spojrzała niepewnie, w jakim godnym pożałowania
stanie znajdowały się jego ubrania, kiedy ściągnął płaszcz. Prawie nic z nich
nie zostało. Same strzępy.
Remus
zarumienił się delikatnie.
Lily pochyliła
się nad wanną, zatkała odpływ i odkręciła kurek z gorącą wodą.
– Przede mną
nie musisz się wstydzić. Pamiętaj, żadnych tajemnic. – Podeszła do niego. Ujęła
jego twarz w dłonie i złożyła na policzku delikatny pocałunek. – Poczekaj tu na
mnie, zaraz przyniosę ci ręcznik i jakieś ubranie. Chociaż te od Jamesa pewnie
będą miały za krótkie rękawy i nogawki. – Westchnęła, lekko przekrzywiwszy
głowę. – Poza tym… muszę ci coś pokazać. – Wyszła z łazienki, zamykając za sobą
drzwi.
Szybko przeszła
przez salon, żałując, że nie miała na sobie peleryny niewidki. Starała się
jakoś ukryć wciąż lekko drżące dłonie – nie mogła się zdradzić, nie, dopóki
sami go nie zobaczą.
– Lily! Kiedy
wreszcie do nas dołączysz? Nie możesz wiecznie się tam ukrywać! – zakrzyknął do
niej Dearborn z drugiego końca pokoju, lekko uniósłszy kieliszek.
A niech cię,
Caradocu, jęknęła w myślach,
kiedy zwrócił na nią uwagę wszystkich zebranych. Potrzebuję dwóch minut,
dosłownie dwóch minut.
– Jeszcze tylko
chwila… – Starała się zamaskować nerwowość uśmiechem. – Przepraszam, że musicie
tyle czekać, zaraz siadamy do stołu – powiedziała przepraszająco.
Wyszła innymi
drzwiami i skierowała się do sypialni, gdzie wygrzebała z garderoby stary
świąteczny sweter, który dała Jamesowi na ich pierwsze wspólne święta jako
małżeństwo – nie nosił go, bo rękawy okazały się za długie. Ale dla Remusa będą
idealne. Ze spodniami nie miała już takiej łatwości – James w ogóle nie
posiadał ich zbyt wiele, bo służyły mu jedynie wtedy, gdy musiał wyjść do
mugolskiej dzielnicy, a Lily zbyt dobrze wiedziała, jak Remus nie lubił
czarodziejskich szat, by dać mu jedną z nich. Chwyciła jeszcze parę skarpetek i
nowe, nieotwarte wciąż pudełko bielizny. James nie będzie miał nic
przeciwko. Wzruszyła ramionami.
Zmniejszyła
wszystko zaklęciem i już chciała wsunąć do kieszeni, kiedy dotarło do niej, że
żadnej nie posiadała. Wywróciła oczami i westchnęła.
Szybko przeszła
z powrotem do salonu, uśmiechając się ciepło do mijanych gości. Dotarła do
Syriusza z dwoma kieliszkami w rękach i Jamesa trzymającego Harry’ego na
rękach, którzy jak zwykle znajdowali się w centrum uwagi.
– Przepraszam
was bardzo, ale na krótką chwilę muszę porwać tych dwoje – zwróciła się do
zebranych, po czym odwróciła się do Syriusza i Jamesa. Każdy z nich patrzył na
nią wzrokiem: cokolwiek się nie stało, to nie moja wina! – A gdzie
Peter? – Rozejrzała się po pomieszczeniu.
Peter pobladł,
ale niechętnie do niej podszedł. Najwyraźniej nie sądził, aby miał w tym
temacie jakikolwiek wybór i że lepiej pójść po dobroci, niż stawiać opór, bo z
tego prawie nigdy nic dobrego nie wynikało.
– No, chodźcie,
ale już – ponagliła ich, więc ruszyli za nią z minami zbitych psów.
Zupełnie nie
rozumiała, dlaczego wydawało im się, że chodziło o coś złego. Chyba że…
znowu mają coś za uszami.
Wyszli z salonu
do przedpokoju, zamknęli za sobą drzwi. Lily ze zdziwieniem zauważyła, że
Syriusz rzucił Muffliato i dotarło do niej, że chyba naprawdę musieli coś
przeskrobać.
– Nie
zaciągnęłam was tutaj, żeby na was krzyczeć. Przecież jest Gwiazdka. Tak po
prawdzie, to do tej pory nawet nie zdawałam sobie sprawę, że coś
przeskrobaliście, ale teraz wiem już na pewno. – Wywróciła oczami.
James spojrzał
na Syriusza wzrokiem pełnym nienawiści i uderzył go łokciem między żebra. Peter
odetchnął głośno z ulgą.
– Mówiłem
przecież, że się nie zorientuje! – wycedził przez zaciśnięte zęby, na co
Syriusz wzruszył ramionami i powiedział bezgłośne przepraszam.
– Nie po to was
tu ściągnęłam. Muszę wam coś pokazać. – Z trudem panowała nad emocjami.
Podeszła do drzwi łazienki i już miała je otworzyć, ale w ostatniej chwili się
zreflektowała: – Może tylko daj mi Harry’ego. – Wzięła synka w ramiona.
– Co ty
knujesz, Evans? – Syriusz zmarszczył brwi.
– Sami
zobaczcie.
James i Syriusz
wymienili pytające spojrzenia, po czym bez wahania weszli do łazienki.
Trzask szkła
rozbijającego się o posadzkę gwałtownie przeciął ciszę, która nagle zapadła.
– Tak właśnie
coś czułem, że Lily wydawała się za spokojna. Dobrze, że jesteś, stary. Zaraz
siadamy do stołu. – James uśmiechnął się szeroko i poklepał Remusa po ramieniu.
Lily wpatrywała
się w niego ze zdumieniem. Zupełnie jakby nie widział nic dziwnego w nagłym
pojawieniu się Lupina. Zupełnie jakby ostatnie miesiące wcale się nie
wydarzyły, a on wciąż wpadał prawie codziennie.
Peter stał w
miejscu – nie powiedział ani słowa, ruszał ustami niczym ryba wyjęta z wody i
spoglądał to na Lily, to na Remusa, jakby wciąż nie potrafił uwierzyć w to, co
widział. Jak gdyby sądził, że to tylko kolejny żart.
James odwrócił
się do niej i kiwnął na nią głową.
– Ale to, że
tak dawno cię tu nie było, przypomina mi, że powinieneś kogoś poznać… – Nie
zdążył skończyć, bo Syriusz wpadł mu w słowo:
– Jak mogłeś
nam, mnie, to zrobić?! Jak mogłeś?! – Doskoczył do Remusa gwałtownie, uderzył
go pięścią w pierś i niemalże posłał na ścianę. – Przez cały ten czas… nie
miałem pojęcia. – Głos mu się rwał.
Lily zauważyła,
że ciężko oddychał. Uderzył w kafelki obok głowy Remusa z taką siłą, że aż
pękły, przecinając skórę, ale chyba nawet nie zauważył, że krwawił.
– Jak…? Ja
nigdy bym ci tego nie zrobił! Czy ty w ogóle masz jakiekolwiek pojęcie…?!
Przecież nawet nie wiedzieliśmy, czy żyjesz! – wykrzyczał mu prosto w twarz i
zakrył oczy dłonią.
– Przepraszam –
powiedział cicho Remus.
Delikatnie
przyciągnął do siebie Syriusza, który zupełnie się temu poddał.
Lily szarpnęła
Jamesa i Petera za ramiona, wyciągając ich z łazienki, i cicho zamknęła drzwi.
Nie tego się spodziewała. Spojrzała na Jamesa – nie wydawał się w ogóle niczym
zaskoczony.
– Jesteś już
pijany, czy jak? – Przywróciła ubrania do poprzedniego rozmiaru, po czym
położyła je na progu.
James tylko
wzruszył ramionami.
– Cuda to
najzupełniej normalna rzecz w czasie świąt.
❅
Dziwnym trafem,
choć zupełnie się tego nie spodziewała, wszystkie miejsca przy stole zostały
zajęte. Z gramofonu leciały, tym razem magiczne, piosenki świąteczne, jej
zdaniem nie umywające się do tych znanych jej z rodzinnego domu. Bo co było
magicznego w gnomach ogrodowych? Nigdy nie potrafiła tego zrozumieć.
Chwyciła Jamesa
za rękę pod blatem i uśmiechnęła się do niego ciepło, po czym powiodła wzrokiem
po wszystkich gościach. Wokół znajdowali się wszyscy – wszyscy, na których jej
zależało.
Caradoc
poprawił właśnie Marlenie na głowie bożonarodzeniową jarmułkę. Lily nie miała
bladego pojęcia, skąd James wyciągnął te czapeczki, będące połączeniem jarmułki
i czapki świętego Mikołaja, które rozdał wszystkim zebranym, na chwilę przed
pojawieniem się w salonie Remusa. Frank i Alicja, z malutkim Nevillem, który
przez cały wieczór spał w nosidełku na brzuchu Franka. Benio, raz po raz
spoglądający na siedzącą po przeciwnej stronie stołu Emmelinę, myśląc, że
absolutnie nikt tego nie widział. Syriusz, z radością nalewający wszystkim wino
czy eggnoga. Peter, który wciąż nie potrafił uwierzyć w to, że Remus wrócił i
siedział z nimi przy wspólnym stole.
Kiedy wszyscy
skończyli jeść i mieli brzuchy tak pełne, że ciężko było im się ruszać, James
zarządził:
– Zapraszamy do
salonu, gdzie pod choinką na pewno każdy znajdzie coś niespodziewanego!
– Mało ci
niespodzianek, Potter? – wypalił Benio, wskazując podbródkiem na Remusa, czym
wywołał śmiech zebranych.
James pokręcił
głową i wskazał wejście do salonu. Lily podeszła do fotelika, gdzie drzemał
Harry, i wzięła go na ręce. Wiedziała, że nie chciałby tego przegapić.
James podszedł
do niej i różdżką, którą musiał mieć schowaną za plecami, wyczarował im nad
głowami gałązkę jemioły.
– Patrz, co
znalazłem – stwierdził z zawadiackim uśmiechem.
– Aż ciężko mi
uwierzyć, że nie wykorzystałeś tego wcześniej – odparła rozbawiona i chciała
dodać, że kochała go nad życie, ale zamknął jej usta pocałunkiem.
Teraz mogła już
przyznać z całą pewnością: wszystko było dokładnie tak, jak być powinno.
Piękny tekst! Lily taka szczęśliwa i James jak zwykle niesforny no i Syriusz ❤ Uwielbiam jak piszesz! Szczególnie przy powrocie Remusa miałam łzy w oczach... Niecierpliwie czekam na właściwy rozdział! Jeszcze miałam wczoraj urodziny �� nawet nie wiesz jaką miłą niespodziankę mi sprawiłaś tym wpisem ��
OdpowiedzUsuńL.E.
Dziękuję ogromnie za komentarz i cieszę się strasznie, że się podobało i że zupełnie przypadkowo udało mi się sprawić taki prezent ;) Wszystkiego najlepszego w takim razie! ♥
UsuńPozdrawiam gorąco,
maxie
Magiczne!
OdpowiedzUsuń"Kocham Cię. Bardziej niż zapiekankę" - uwielbiam, kiedyś tak kogoś poderwę!
No, ale do rzeczy - strasznie miło się to czyta, uśmiecham się do monitora i tak jakoś cieplej na serduszku ^^ Te sceny są takie ciepłe, po prostu czuje się ten klimat. Jak przeglądanie jakiegoś albumu, w którym są same piękne wspomnienia. Podobają mi się nawiązania do wojny, jakoś to wszystko jeszcze bardziej urzeczywistniają. No i przybycie Remusa <3 rany, to musiała być dla nich wszystkich najlepsza niespodzianka na święta! Huncwoci znowu razem, w tym wszystkim nawet Peter nie budzi chęci mordu
Dziękuję za ten wpis! I czekam spokojnie na rozdział ^^
Dziękuję gorąco za komentarz ♥ I też mam nadzieję, że rozdział pojawi się już niedługo!
UsuńPozdrawiam gorąco,
maxie
Hej :) super notka! Uwielbiam Twój styl pisania i charakterystyki bohaterów. Czekam na więcej Skyler i Remusa w kolejnej notce. Szkoda, że tak rzadko dodajesz nowe...
OdpowiedzUsuńZapraszamy na nasz nowy blog o pierwszym składzie Zakonu Feniksa: http://qwertzxcvb.blog.pl/ Liczymy, że znajdziesz chwilę na przeczytanie i podzielisz się z nami swoja opinią.
Drama&Furia
Dziękuję bardzo za komentarz i przyznam, że też strasznie żałuję, że nie dodaje częściej, ale naprawdę, robię wszystko co w mojej mocy, by przynajmniej pisać regularnie!
UsuńPozdrawiam gorąco,
maxie
Hej :)
OdpowiedzUsuńNigdy nie komentowałam Płomyka, ale z pewnością zacznę jak tylko nadrobię zaległości, których sobie narobiłam.
Jednak po przeczytaniu miniaturki uznałam, że muszę napisać komentarz i wyrazić w jakiś sposób to jak bardzo mi się ona podobała.
Ten tekst jest tak ciepły, rodzinny i uroczy, że właściwie przez cały czas uśmiechałam się do monitora. Kiedy pojawił się Remus - nie tylko się uśmiechałam, miałam też łzy w oczach. Wyjątkowo wzruszyła mnie reakcja Lily.
Miniaturka naprawdę bardzo mi się podobała i jestem pewna, że kiedyś powrócę tutaj i przeczytam ją po raz drugi. Nawet jeśli nie będzie to okres świąteczny (zresztą, teraz też jest już po świętach).
Moony
Niezmiernie dziękuję za miłe słowa ♥
UsuńPozdrawiam gorąco,
maxie