– Mamo, mamo, gdzie
moja koszulka Pustułek? – spytał lekko podenerwowany ośmioletni James, wtykając
głowę do kuchni.
– Zapewne tam, gdzie
ją zostawiłeś – odparła, kończąc zmywanie naczyń za pomocą zaklęć i odwróciła
się w kierunku syna.
– Ale na oparciu krzesła
jej nie ma!
– Nie dziwię się, że
nie umiesz jej znaleźć, skoro zostawiłeś ją na oparciu twojego krzesła, jeszcze
kilka sztuk odzieży i się przewróci – powiedziała z politowaniem, wkładając
różdżkę do kieszeni fartucha. – A o którą konkretnie pytasz? – dodała, wsuwając
za ucho luźny kosmyk włosów, kiedyś tej samej barwy, co Jamesa, dziś już w
zdecydowanej mierze gęsto poprzetykany siwizną.
– No mamo! Przecież
mówię, że o koszulkę Pustułek z Kenmare! – stwierdził z oburzeniem, nie mogąc
uwierzyć, jak matka mogła się nie domyślić – przecież chodziło o ulubioną
koszulkę Jamesa.
– Obawiam się, że
wrzuciłam ją do sterty do prania…
– Jak ja się teraz
pokażę chłopakom na meczu…? – jęknął, załamując ręce i spuszczając głowę.
– Jakoś sobie
poradzisz – odpowiedziała i z uśmiechem poklepała go po głowie, przeczesując
jego czarne włosy. James momentalnie poprawił fryzurę, aby zburzyć jakikolwiek
zalążek ładu, który próbowała zaprowadzić Euphemia.
– No idź się bawić,
mój mały – dodała jeszcze, schylając się lekko i składając na czole syna czuły
pocałunek.
– Mamoooo… Tylko ani
mi się waż tak robić na peronie! – jęknął James, odskakując od niej gwałtownie.
– Ależ kochanie, toż
to jeszcze tyle czasu – stwierdziła delikatnie.
– Wcale nie… Już
bardzo niedługo będę zasypiać w wieży Gryffindoru i nie musiał się martwić tym,
że wrzuciłaś moją koszulkę do prania! – powiedział obrażonym tonem i wyszedł z
kuchni, mamrocząc coś pod nosem.
Euphemia Potter
uśmiechnęła się na widok syna wylatującego przez tylne drzwi na dziecięcej miotle
w stronę czekających kolegów.
♠
Choć od tamtego wydarzenia minęło już tyle lat, Euphemia
nadal spoglądała na syna dokładnie tak samo, jak wtedy. Dla niej już na zawsze
miał pozostać małym brzdącem.
Nawet teraz, kiedy był już taki duży, całkiem dorosły i posiadał
tyle własnych spraw. Spojrzała czule na syna, siedzącego przy stole nad
talerzem pełnym nietkniętego jedzenia, uporczywie wpatrującego się w zegarek po
dziadku Henrym. Euphemia już chciała mu zwrócić uwagę, czemu nadal nic
nie zjadł, ale przerwał jej głośny okrzyk Jamesa:
– Idziemy! – Momentalnie zerwał się na równe nogi,
przewracając krzesło, które Euphemia ruchem różdżki odstawiła na miejsce, rozbawiona
patrząc na syna. Syriusz pokręcił z politowaniem głową, po czym uściskał panią
Potter.
– Będziemy mieć na siebie oko – powiedział, uśmiechając się
ciepło do Euphemii. – Jak zawsze zresztą. Trzeba mu było jednak nie pozwolić
wypić tej kawy – dodał z westchnieniem, patrząc, jak James zniknął gdzieś za
drzwiami wejściowymi.
James jakby dopiero po chwili zorientował się, że wyszedł z
domu bez pożegnania i niczym w amoku zawrócił momentalnie, prawie zderzając się
z furtką płotu. Przytulił matkę, ściskając ją odrobinę zbyt mocno.
– Dbaj tam o siebie – pożegnała go Euphemia, starając się
przyczesać niesforne kosmyki Jamesa.
– Jasna sprawa! – odparł, wycofując się w kierunku ulicy i
machając matce nerwowo. Gdy tylko minął płot, nie wytrzymał i poprawił fryzurę,
burząc wszelkie zalążki ładu.
Syriusz pokręcił z niedowierzaniem głową, zastanawiając się,
ile czasu zajmie Rogaczowi zorientowanie się, że wcale nie powinien był
wychodzić przez tamte drzwi. Pani Potter spojrzała na przyszywanego syna
niepewnie, po czym ponownie zaczęła wpatrywać się w drzwi, przez które po
chwili wpadł zdyszany James.
– Tak, bo ja właśnie… No… Sprawdzałem, czy krwawniki
podlane! – wymyślił na poczekaniu, unosząc palec wskazujący w geście triumfu.
– I co? Podlane? – spytał Syriusz, z trudem powstrzymując
się od wybuchnięcia śmiechem.
– No właśnie… Właśnie, zapomniałem sprawdzić – odparł James,
wyraźnie zgaszony, wolnym krokiem podchodząc do kominka.
– Za dużo kawy – stwierdził Black z westchnieniem, kręcąc
lekko głową, dołączając do Jamesa, po czym sięgnął do słoika z proszkiem Fiuu.
– Mogę ja? Mogę ja?! – spytał James, odrobinę zbyt
podekscytowany i napędzany kofeiną pompowaną w żyły od wczorajszego wieczora.
– Może dziś lepiej nie… Jeszcze wylądowalibyśmy w…
Euphemia już nigdy miała się nie dowiedzieć, co takiego
chciał powiedzieć Black, ponieważ James momentalnie uderzył go w zaciśniętą
pięść, zmuszając go tym samym do wypuszczenia proszku spomiędzy palców, i
momentalnie wykrzyknął:
– Dziurawy Kocioł!
– …salonie Evans – dokończył Syriusz, stojąc już w obskurnym
barze, będącym przejściem pomiędzy światem mugoli i czarodziejów. Rzucił
Jamesowi wściekłe spojrzenie i trzepnął go w potylicę. – Wiesz, jakie mieliśmy
szczęście, że naprawdę nie wylądowaliśmy w kominku Evans? A przecież on pewnie nawet
nie został podłączony do sieci… To się mogło naprawdę źle skończyć! – dodał,
wychodząc z paleniska i otrzepując ubranie z kurzu, który musiał zgarnąć z
jakiegoś nieczyszczonego od dawna paleniska.
James zdawał się tym wcale nie przejmować i tylko wzruszył
ramionami.
Mimo tak wczesnej godziny, pub wcale nie świecił pustkami.
Przy barze siedziała stara czarownica, wyglądająca jakby właśnie uciekła z
wielkiego balu. Pochylała się nad kubkiem, z którego ulatywała wściekle zielona
para, sprawiająca, że przesadny makijaż zaczynał spływać jej po twarzy,
uwydatniając głębokość pokrywających ją zmarszczek. W odległym kącie siedział
czarodziej podrygujący niespokojnie i nerwowo mamroczący teatralnym szeptem.
– Bogrod… Griphook… Vargot… Ragnok…
Syriusz pokręcił z niedowierzaniem głową. Nie wiedział, co
przerażało go bardziej – to, że mężczyzna wymieniał imiona goblinów, czy to, że
wiedział, że mężczyzna wymienia imiona goblinów.
– Witaj, Tom. – Syriusz skierował się do barmana.
Na Tomie, mimo średniego wieku, wyraźnie odbijały się wszystkie
przeżyte lata. Z każdą wizytą w tym miejscu dało się zauważyć, że przybywało mu
coraz więcej zmarszczek, natomiast ubywało włosów i, co o wiele bardziej
przerażające, również zębów.
Barman kiwnął głową w ramach powitania i zaraz potem schylił
się z głośnym, skrzekliwym jękiem po wysłużoną i połataną w wielu miejscach
tiarę, która zjechała mu z głowy na niezbyt czystą, kamienną posadzkę.
– Coś podać? – spytał, wracając za kontuar i przecierając
brudną szklankę jeszcze brudniejszą szmatą.
– Nie, dziękujemy! – odparł pospiesznie James, odwracając
się w kierunku wyjścia i momentalnie martwiejąc, kiedy przeniknął przez niego
perłowobiały duch.
– Uważaj, jak chodzisz, chłopcze! – skarcił go dandys,
poprawiając cylinder i wygrażając Potterowi elegancką laską.
Black zaśmiał się z miny Rogacza, który zamarł gdzieś na
pograniczu przerażenia i skonsternowania, po czym pociągnął go w stronę wyjścia
z Dziurawego Kotła.
Kiedy w końcu dotarli do wejścia dla interesantów do
Ministerstwa Magii, zostali zmuszeni do ustawienia się w kolejce. James coraz
częściej niespokojnie zerkał na zegarek, martwiąc się, że się spóźnią, chociaż godzina
wskazywała, że wciąż mieli przynajmniej dziesięć minut zapasu.
Wreszcie zdołali wcisnąć się razem do wnętrza zepsutej budki
telefonicznej, służącej za przejście do Ministerstwa Magii, i zjechali na dół. Następnie
podeszli do stanowiska ochrony, gdzie po raz kolejny musieli stanąć w ogonku,
co powoli zaczęło wyprowadzać Jamesa z równowagi i sprawiło, że jeszcze
częściej nerwowo zerkał na zegarek.
Wreszcie czarodziej siedzący za biurkiem i wyraźnie zmęczony
życiem sprawdził ich różdżki, poprzez położenie ich na urządzeniu
przypominającym wagę. Jego taca zadrżała, po czym maszyna wypluła kartki z
opisem różdżek, a te wróciły do właścicieli, James pognał w stronę Głównego
Biura Sieci Fiuu.
Ku jego najwyższej uldze i zgodnie z przewidywaniami
Syriusza zdążyli na czas tylko po to, by ustawić się w kolejnej długiej
kolejce.
Syriusz wywrócił oczyma, ale w głębi cieszył się, że z
Jamesa powoli uchodziło napięcie. Obawiał się tylko, że za moment zacznie za
tym tęsknić, kiedy przyjaciel ze skrajnego zdenerwowania wpadnie w równie
ekstremalną euforię. Już teraz zdawało mu się, że dostrzegał, jak Rogacz
zaczynał nieznacznie podskakiwać. Black postawił bagaż koło nogi, po czym
zaplótł ręce na piersi, z lekkim uśmiechem przyglądając się stojącej kilka osób
wcześniej brunetce, nerwowo przygryzającej wargę i co rusz poprawiającej opadającą
na oko grzywkę.
Gdy wreszcie weszli do biura, zauważyli, że kolejka
rozdzielała się na dwie odnogi – jedna tradycyjnie służąca czarodziejom do
przekraczania granic kraju, a druga, specjalnie na tę okazję, obsługiwała
wyłącznie pasażerów udających się na Mistrzostwa Świata w Quidditchu.
Jak dowiedzieli się od pracownika, wyraźnie nieszczęśliwego,
że nie może zamienić się z nimi miejscami, niestety nie udało się zorganizować
transportu bezpośrednio na teren turnieju, ponieważ włoskie Ministerstwo Magii
wymagało, by zarejestrować każdego czarodzieja przybywającego na teren ich
kraju. Jednak nikt głośno nie mówił o tym, że za wszelką cenę starają się
uniknąć zamętu podobnego do tego w Wielkiej Brytanii.
Mężczyzna zapewnił równocześnie, że ta obowiązkowa
przesiadka nie będzie wiązać się z żadnymi dodatkowymi kosztami. Odczekali na
swoją kolej, po czym wraz z pięcioosobową rodziną i ściskającą się parą, wcisnęli się do kominka, a następnie pracownik Ministerstwa sięgnął do dużego słoika stojącego
nieopodal, wyglądem przypominającego stojak na parasole, i wyciągnął z niego
garść niebieskiego proszku Fiuu, później wsypał go do kominka z głośnym
okrzykiem: Ministerstwo Magii, Biuro
Obsługi Podróży Międzynarodowych, Rzym, Włochy.
Kiedy już udało się im przejść przez kontrolę Włoskiego
Ministerstwa Magii i z ogromnym wysiłkiem, tylko wzmaganym przez niechęć
Syriusza, teleportować się na teren kempingu, gdzie mieli spędzić nadchodzące
dni, Toskania przywitała ich gorącym powietrzem i niebywałymi widokami.
James, nie mogąc powstrzymać rozbawienia, pomógł wstać
Łapie, który przewrócił się w wyniku lądowania, po czym rozejrzał się
ukontentowany. Przypuszczał, że pole namiotowe usytuowane na szczycie wzgórza
Montalbano, okaże się wspaniałym miejscem na wypoczynek, ale nie sądził, że aż
tak się zachwyci.
– Buon giorno! – wyrwał go z zamyślenia głos niskiego
jegomościa, zmierzającego ku nim w furkoczącej na wietrze ametystowej koszuli
zarzuconej na biały podkoszulek, niedbale wciśnięte za parciany pasek
podtrzymujący niewątpliwie zbyt duże, garniturowe spodnie. Choć wyraźnie starał
wtopić się w tłum mugoli, już na pierwszy rzut oka dało się dostrzec, że nie
miał bladego pojęcia, jak należało się ubrać. Z entuzjazmem uścisnął Jamesowi dłoń,
szybko mówiąc po włosku.
James spojrzał na niego zaskoczony i ledwo zdołał przerwać
mężczyźnie, celem poinformowania go, że niestety nic nie rozumiał.
– Ah, inglese! – wykrzyknął w odpowiedzi mężczyzna,
obrzucając ich dziwnym spojrzeniem, trwającym jednak zaledwie ułamek sekundy, a
następnie znów się rozpromienił. – Rezerwacja? – spytał z wyraźnym włoskim
akcentem. Pokiwał z radością głową, kiedy James potwierdził, po czym wyciągnął
przed siebie listę i zapytał:
– Nazwisko?
– Potter.
– Si, si! Chodźcie za mną! – powiedział, chowając pergamin
do kieszeni i energicznie ruszając w odpowiednią stronę.
James z każdą chwilą cieszył się coraz bardziej. Cała
nerwowość, towarzysząca mu w ostatnich dniach, teraz zdawała się rozpłynąć
niczym dawno zapomniany sen. Ruszyli za Włochem przez kemping, a Syriusz to
wypinał pierś, to puszczał oczka do mijających ich rozchichotanych dziewcząt.
– Ciao, bella!
♠
– Założę się o butelkę Ognistej, że nie dasz rady rozłożyć
namiotu bez użycia czarów! – wykrzyknął James, wyciągając z torby worek
grzechoczący częściami niezbędnymi do postawienia schronienia mającego im
służyć przez najbliższe dwa tygodnie.
– Niedoczekanie! Jestem przekonany, że zrobiłbym to lepiej
od ciebie – odparł Black, z zamiarem podpuszczenia Rogacza.
– Czyżbyś sugerował, że sobie z tym nie poradzę?
– Tak właśnie sądzę – odparł Łapa, wzruszając ramionami.
– A właśnie, że dam radę! – zapewnił Potter, zakasując
rękawy. – Chcesz się założyć? – podjął, podchodząc do Blacka z wyciągniętą
dłonią.
Syriusz z ogromną radością ją uścisnął.
– Powodzenia, bracie!
Zwykle nie daje się
tak łatwo podpuszczać, pomyślał wyciągając nogi przed siebie i oparł jedną
na drugiej na wysokości kostek, podpierając się dłońmi za plecami. Kątem oka
przyglądał się dziewczynom urzędującym na sąsiedniej parceli. – Niczego sobie
te Włoszki, prawda, bracie? – spytał Black, nieznacznie wskazując ruchem
głowy. Potter podniósł na niego wzrok, przytłoczony ilością elementów, które
dopiero co wysypał z torby. Przyglądał im się uważnie, raz na jakiś czas
podnosząc tę lub inną część i zastanawiając się nad jej umiejscowieniem w
konstrukcji.
– A ta brunetka, prawdziwe cudo, nie? A te nogi! Chociaż ty
pewnie wolałbyś tę rudą… Chociaż, swoją drogą… Też jest niczego sobie. Może
nawet udałoby mi się poderwać obydwie…? – dodał z westchnieniem, po czym wrócił
do opisywania Jamesowi niebywałych walorów dziewczyn.
– I jak ci idzie, bracie? – spytał po dłuższej chwili, z
niekrytym rozbawieniem patrząc na Jamesa, któremu właśnie skrzętnie poskładane
rurki wypadły z rąk, a przynajmniej połowa ponownie rozpadła się na części.
– Świetnie – odparł sarkastycznie Potter, rzucając Łapie
nieprzychylne spojrzenie.
Syriusz uśmiechnął się lekko. Widząc, że jeszcze trochę to
potrwa, wstał z ziemi, po czym podszedł do Włoszek.
– Mi scusi! Vuoi uscire insieme?* – spytał, stosując jedno z
nielicznych zdań, których się nauczył, stwierdziwszy, że mogą mu się przydać.
– Tak się składa, że bardzo dobrze mówię po angielsku, ya bas! – odparła z mocnym, szkockim
akcentem, a Syriusz miał ochotę zapaść się pod ziemię. Wybrał szybki odwrót,
licząc, że tym razem może uda mu się uniknąć spotkania z rozpędzoną kobiecą dłonią.
Tymczasem Jamesowi udało się poczynić pewne postępy. Dumny z
siebie, ruchem ręki zaprezentował Blackowi „zachwycającą” budowlę, jaką właśnie
udało mu się postawić własnymi rękoma. A przynajmniej taką wiadomość niosła
duma wymalowana na jego twarzy.
Syriusz przybliżył się niepewnie do powstałego potwora i
szybko okazało się, że całość trzymała się wyłącznie na słowo honoru, a każdy
najmniejszy ruch drążkami prawdopodobnie spowodowałby zawalenie konstrukcji.
Black spojrzał niepewnie na namiot, sam nie bardzo wiedząc, jak należałoby go
naprawić. Rozejrzał sie wkoło i stwierdziwszy, że chyba nikt nie zauważy,
szybko machnął różdżką i już po chwili odciągi, które James uznał za
niepotrzebne elementy, znalazły się na swoich miejscach.
♠
Kiedy pod dwóch dniach wychodzili ze stadionu nad ranem,
adrenalina nadal buzowała im w uszach. Zachwyceni wysokim poziomem rozgrywki,
mimo że odrobinę brakowało im emocji związanych z kibicowaniem ulubionej
drużynie. Teraz, kiedy w meczu otwarcia w szranki stanęły Włochy i Syria, czyli
gospodarz oraz zwycięzca poprzednich mistrzostw, gdzie w stosunku do żadnego z
nich nie odczuwali specjalnych względów, nie bardzo wiedzieli, co ze sobą
zrobić. Koniec końców skupili się wyłącznie na popisach graczy i rozgrywce jako
takiej, a wynik zupełnie przestał się dla nich liczyć.
James nie mógł jednak nie zwrócić uwagi na fascynującą
współpracę między włoskimi ścigającymi – momentami odnosił wrażenie, że trójka
czytała sobie w myślach, tak doskonale ze sobą współpracowali. Już nie potrafił
się doczekać nadchodzącego sezonu, by wypróbować niektóre z podłapanych technik
w gryfońskim składzie. Jedyne, co niezmiernie go martwiło, to fakt, że zostaną
postawieni przed koniecznością znalezienia nowego ścigającego, jako że
Ezra ukończył w tym roku Hogwart. Podobnie sytuacja miała się w sprawie
jednego z pałkarzy, choć ta zamiana mogła okazać się w pewien sposób korzystna,
biorąc pod uwagę wiecznie spóźnionego Paula Eamesa.
W gruncie rzeczy odliczał dni do powrotu do Hogwartu.
Wiedział, że w tym roku musi dać z siebie wszystko, jeśli chce choć marzyć o
tym, by trafić do profesjonalnej drużyny po ukończeniu szkoły.
*Przepraszam! Umówisz się ze mną?
'M dość podobny do tego, który juz był, podoba mi się taki podekscytowany James, ale boję się nieco, ze na meczu GB moze paść z wrażenia! Nie wiem za to,dlaczego znów był tutaj Remus, to chyba pomyłka? Zabrakło mi nieco opisu tej pięknej Toskanii. A w opisie podróży przez ministerstwa cos pokręciłas w pewnym momencie w jednym ze zdań, z tą pięcioosobowa rodzina. Syriusz musi zacząć podchodzić do dziewczyn trochę poważniej ;). Czekam na cd i zapraszam na zapiski-Condawiramurs.blogspot.com
OdpowiedzUsuńRemus to pomyłka, nie wiem, jak nam to umknęło. Zakręcone zdanie poprawione.
UsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam gorąco,
maximilienne
Ok, czyli tak, jak myslalam ;). Zapraszam na nowosc do mnie i życzę Szczęśliwego Nowego Roku
UsuńPodoba mi się ta wersja :) Jest naprawdę dobrze (nie rezygnuj z książki :p)! Czekam na ciąg dalszy, jak zawsze :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dziękuję gorąco za komentarz ;)
UsuńPozdrawiam cieplutko,
maxie
Rozdział bardziej spokojny... i dobrze, że tylko James i Syriusz, chociaż już tęsknie za Remusem! Chociaż w moim odczuciu poprzednia wersja ciekawsza, ale początek z Euphemią i jej zdenerwowanym/podnieconym/zakręconym/podjaranym synem na duży plus! :D
OdpowiedzUsuńA co do poprawienia i usunięcia rozdziałów jestem na tak! Podoba mi się to że dodałaś streszczenia rozdziałów, przeczytałam je i odświeżyłam w swojej móżdżku pewne fakty.
trochę mi zajęło, żeby napisać komentarz, ale jeszcze się łapie by napisać Ci: standardowo Wesołych Świąt, weny w Nowym Roku i wolnego czasu, żeby pisać, pisać i jeszcze raz pisać! c:
Wiadomo, że ciekawszy, bo i wiele więcej się działo, więc to zrozumiałe. Ale teraz jest jednak lepiej fabularnie, ot co.
UsuńW takim razie ja życzę już tylko szczęśliwego Nowego Roku, bo zapłon mam ostatnio jak maluch w zimie. Domowo-świąteczne obowiązki pochłaniają ostatnio cały mój czas...
Dziękuję gorąco za komentarz i pozdrawiam gorąco,
maxie
Bardzo przyjemny, spokojny rozdział, miło się czyta. Podobają mi się dialogi między chłopcami, jestem w ogóle zachwycona tym, jak przedstawiasz ich relację - właśnie tak, jak sama sobie ją wyobrażałam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, życzę mnóstwa weny i radości w Nowym roku!
Dziękuję niezmiernie za miłe słowa :)
UsuńPozdrawiam cieplutko,
maxie
Przyznaję się! Od ponad 6 godzin czytam Twojego bloga. Znalazłam go dziś i wręcz sie zakochałam<3. Najbardziej interesuje mnie Lily i James...kiedy wreszcie się pocałują? Remus i Sky?...byliby super parką. Lupin to mój ulubiony bohater z HP, dlatego muszę przyznać, iż kiedy czytam rozdziały, w których jest go troszkę więcej...to po prostu sie rozklejam! Cały blog jest idealny;). Uwielbiam Jily. Wyczekuję na momenty ich bliskości, kiedy w końcu zgodzi sie z nim umówić... Pozdrawiam i życzę weny!:)
OdpowiedzUsuńStrasznie miło mi to słyszeć! W takim razie mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej i poznasz odpowiedzi na swoje pytanie ;)
UsuńDziękuję niezmiernie za komentarz i pozdrawiam gorąco,
maximilienne
Hej ;) Zmiany, zmiany, zmiany, ale oczywiście pozytywne ;) Też mam ochotę czasami coś u siebie poprzestawiać, pozamiatać, ale stwierdziłam, że przyjdzie na to pora jak już zakończę moją historię ;P Liczę, że po mistrzostwach Potter z nowymi pomysłami rozniesie przeciwne drużyny w nowym, szkolnym sezonie ;P Oby też rozniósł serce pewnej panny ;P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny oraz huncwotów ;)
niecnimarudersi.blogspot.com
Dziękuję gorąco za komentarz i pozdrawiam cieplutko,
Usuńmaxie
Śniło mi się, że dodałaś nowy rozdział, więc możesz sprawić, żeby był to sen proroczy :D :*
OdpowiedzUsuń