wtorek, 15 grudnia 2015

23. Come on let's go


– Mamo, mamo, gdzie moja koszulka Pustułek? – spytał lekko podenerwowany ośmioletni James, wtykając głowę do kuchni.
– Zapewne tam, gdzie ją zostawiłeś – odparła, kończąc zmywanie naczyń za pomocą zaklęć i odwróciła się w kierunku syna.
– Ale na oparciu krzesła jej nie ma!
– Nie dziwię się, że nie umiesz jej znaleźć, skoro zostawiłeś ją na oparciu twojego krzesła, jeszcze kilka sztuk odzieży i się przewróci – powiedziała z politowaniem, wkładając różdżkę do kieszeni fartucha. – A o którą konkretnie pytasz? – dodała, wsuwając za ucho luźny kosmyk włosów, kiedyś tej samej barwy, co Jamesa, dziś już w zdecydowanej mierze gęsto poprzetykany siwizną.
– No mamo! Przecież mówię, że o koszulkę Pustułek z Kenmare! – stwierdził z oburzeniem, nie mogąc uwierzyć, jak matka mogła się nie domyślić – przecież chodziło o ulubioną koszulkę Jamesa.
– Obawiam się, że wrzuciłam ją do sterty do prania…
– Jak ja się teraz pokażę chłopakom na meczu…? – jęknął, załamując ręce i spuszczając głowę.
– Jakoś sobie poradzisz – odpowiedziała i z uśmiechem poklepała go po głowie, przeczesując jego czarne włosy. James momentalnie poprawił fryzurę, aby zburzyć jakikolwiek zalążek ładu, który próbowała zaprowadzić Euphemia.
– No idź się bawić, mój mały – dodała jeszcze, schylając się lekko i składając na czole syna czuły pocałunek.
– Mamoooo… Tylko ani mi się waż tak robić na peronie! – jęknął James, odskakując od niej gwałtownie.
– Ależ kochanie, toż to jeszcze tyle czasu – stwierdziła delikatnie.
– Wcale nie… Już bardzo niedługo będę zasypiać w wieży Gryffindoru i nie musiał się martwić tym, że wrzuciłaś moją koszulkę do prania! – powiedział obrażonym tonem i wyszedł z kuchni, mamrocząc coś pod nosem.
Euphemia Potter uśmiechnęła się na widok syna wylatującego przez tylne drzwi na dziecięcej miotle w stronę czekających kolegów.
Choć od tamtego wydarzenia minęło już tyle lat, Euphemia nadal spoglądała na syna dokładnie tak samo, jak wtedy. Dla niej już na zawsze miał pozostać małym brzdącem.
Nawet teraz, kiedy był już taki duży, całkiem dorosły i posiadał tyle własnych spraw. Spojrzała czule na syna, siedzącego przy stole nad talerzem pełnym nietkniętego jedzenia, uporczywie wpatrującego się w zegarek po dziadku Henrym.  Euphemia już chciała mu zwrócić uwagę, czemu nadal nic nie zjadł, ale przerwał jej głośny okrzyk Jamesa:
– Idziemy! – Momentalnie zerwał się na równe nogi, przewracając krzesło, które Euphemia ruchem różdżki odstawiła na miejsce, rozbawiona patrząc na syna. Syriusz pokręcił z politowaniem głową, po czym uściskał panią Potter.
– Będziemy mieć na siebie oko – powiedział, uśmiechając się ciepło do Euphemii. – Jak zawsze zresztą. Trzeba mu było jednak nie pozwolić wypić tej kawy – dodał z westchnieniem, patrząc, jak James zniknął gdzieś za drzwiami wejściowymi.
James jakby dopiero po chwili zorientował się, że wyszedł z domu bez pożegnania i niczym w amoku zawrócił momentalnie, prawie zderzając się z furtką płotu. Przytulił matkę, ściskając ją odrobinę zbyt mocno.
– Dbaj tam o siebie – pożegnała go Euphemia, starając się przyczesać niesforne kosmyki Jamesa.
– Jasna sprawa! – odparł, wycofując się w kierunku ulicy i machając matce nerwowo. Gdy tylko minął płot, nie wytrzymał i poprawił fryzurę, burząc wszelkie zalążki ładu.
Syriusz pokręcił z niedowierzaniem głową, zastanawiając się, ile czasu zajmie Rogaczowi zorientowanie się, że wcale nie powinien był wychodzić przez tamte drzwi. Pani Potter spojrzała na przyszywanego syna niepewnie, po czym ponownie zaczęła wpatrywać się w drzwi, przez które po chwili wpadł zdyszany James.
– Tak, bo ja właśnie… No… Sprawdzałem, czy krwawniki podlane! – wymyślił na poczekaniu, unosząc palec wskazujący w geście triumfu.
– I co? Podlane? – spytał Syriusz, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
– No właśnie… Właśnie, zapomniałem sprawdzić – odparł James, wyraźnie zgaszony, wolnym krokiem podchodząc do kominka.
– Za dużo kawy – stwierdził Black z westchnieniem, kręcąc lekko głową, dołączając do Jamesa, po czym sięgnął do słoika z proszkiem Fiuu.
– Mogę ja? Mogę ja?! – spytał James, odrobinę zbyt podekscytowany i napędzany kofeiną pompowaną w żyły od wczorajszego wieczora.
– Może dziś lepiej nie… Jeszcze wylądowalibyśmy w…
Euphemia już nigdy miała się nie dowiedzieć, co takiego chciał powiedzieć Black, ponieważ James momentalnie uderzył go w zaciśniętą pięść, zmuszając go tym samym do wypuszczenia proszku spomiędzy palców, i momentalnie wykrzyknął:
– Dziurawy Kocioł!
– …salonie Evans – dokończył Syriusz, stojąc już w obskurnym barze, będącym przejściem pomiędzy światem mugoli i czarodziejów. Rzucił Jamesowi wściekłe spojrzenie i trzepnął go w potylicę. – Wiesz, jakie mieliśmy szczęście, że naprawdę nie wylądowaliśmy w kominku Evans? A przecież on pewnie nawet nie został podłączony do sieci… To się mogło naprawdę źle skończyć! – dodał, wychodząc z paleniska i otrzepując ubranie z kurzu, który musiał zgarnąć z jakiegoś nieczyszczonego od dawna paleniska.
James zdawał się tym wcale nie przejmować i tylko wzruszył ramionami.
Mimo tak wczesnej godziny, pub wcale nie świecił pustkami. Przy barze siedziała stara czarownica, wyglądająca jakby właśnie uciekła z wielkiego balu. Pochylała się nad kubkiem, z którego ulatywała wściekle zielona para, sprawiająca, że przesadny makijaż zaczynał spływać jej po twarzy, uwydatniając głębokość pokrywających ją zmarszczek. W odległym kącie siedział czarodziej podrygujący niespokojnie i nerwowo mamroczący teatralnym szeptem.
– Bogrod… Griphook… Vargot… Ragnok…
Syriusz pokręcił z niedowierzaniem głową. Nie wiedział, co przerażało go bardziej – to, że mężczyzna wymieniał imiona goblinów, czy to, że wiedział, że mężczyzna wymienia imiona goblinów.
– Witaj, Tom. – Syriusz skierował się do barmana.
Na Tomie, mimo średniego wieku, wyraźnie odbijały się wszystkie przeżyte lata. Z każdą wizytą w tym miejscu dało się zauważyć, że przybywało mu coraz więcej zmarszczek, natomiast ubywało włosów i, co o wiele bardziej przerażające, również zębów.
Barman kiwnął głową w ramach powitania i zaraz potem schylił się z głośnym, skrzekliwym jękiem po wysłużoną i połataną w wielu miejscach tiarę, która zjechała mu z głowy na niezbyt czystą, kamienną posadzkę.
– Coś podać? – spytał, wracając za kontuar i przecierając brudną szklankę jeszcze brudniejszą szmatą.
– Nie, dziękujemy! – odparł pospiesznie James, odwracając się w kierunku wyjścia i momentalnie martwiejąc, kiedy przeniknął przez niego perłowobiały duch.
– Uważaj, jak chodzisz, chłopcze! – skarcił go dandys, poprawiając cylinder i wygrażając Potterowi elegancką laską.
Black zaśmiał się z miny Rogacza, który zamarł gdzieś na pograniczu przerażenia i skonsternowania, po czym pociągnął go w stronę wyjścia z Dziurawego Kotła.
Kiedy w końcu dotarli do wejścia dla interesantów do Ministerstwa Magii, zostali zmuszeni do ustawienia się w kolejce. James coraz częściej niespokojnie zerkał na zegarek, martwiąc się, że się spóźnią, chociaż godzina wskazywała, że wciąż mieli przynajmniej dziesięć minut zapasu.
Wreszcie zdołali wcisnąć się razem do wnętrza zepsutej budki telefonicznej, służącej za przejście do Ministerstwa Magii, i zjechali na dół. Następnie podeszli do stanowiska ochrony, gdzie po raz kolejny musieli stanąć w ogonku, co powoli zaczęło wyprowadzać Jamesa z równowagi i sprawiło, że jeszcze częściej nerwowo zerkał na zegarek.
Wreszcie czarodziej siedzący za biurkiem i wyraźnie zmęczony życiem sprawdził ich różdżki, poprzez położenie ich na urządzeniu przypominającym wagę. Jego taca zadrżała, po czym maszyna wypluła kartki z opisem różdżek, a te wróciły do właścicieli, James pognał w stronę Głównego Biura Sieci Fiuu.
Ku jego najwyższej uldze i zgodnie z przewidywaniami Syriusza zdążyli na czas tylko po to, by ustawić się w kolejnej długiej kolejce.
Syriusz wywrócił oczyma, ale w głębi cieszył się, że z Jamesa powoli uchodziło napięcie. Obawiał się tylko, że za moment zacznie za tym tęsknić, kiedy przyjaciel ze skrajnego zdenerwowania wpadnie w równie ekstremalną euforię. Już teraz zdawało mu się, że dostrzegał, jak Rogacz zaczynał nieznacznie podskakiwać. Black postawił bagaż koło nogi, po czym zaplótł ręce na piersi, z lekkim uśmiechem przyglądając się stojącej kilka osób wcześniej brunetce, nerwowo przygryzającej wargę i co rusz poprawiającej opadającą na oko grzywkę.
Gdy wreszcie weszli do biura, zauważyli, że kolejka rozdzielała się na dwie odnogi – jedna tradycyjnie służąca czarodziejom do przekraczania granic kraju, a druga, specjalnie na tę okazję, obsługiwała wyłącznie pasażerów udających się na Mistrzostwa Świata w Quidditchu.
Jak dowiedzieli się od pracownika, wyraźnie nieszczęśliwego, że nie może zamienić się z nimi miejscami, niestety nie udało się zorganizować transportu bezpośrednio na teren turnieju, ponieważ włoskie Ministerstwo Magii wymagało, by zarejestrować każdego czarodzieja przybywającego na teren ich kraju. Jednak nikt głośno nie mówił o tym, że za wszelką cenę starają się uniknąć zamętu podobnego do tego w Wielkiej Brytanii.
Mężczyzna zapewnił równocześnie, że ta obowiązkowa przesiadka nie będzie wiązać się z żadnymi dodatkowymi kosztami. Odczekali na swoją kolej, po czym wraz z pięcioosobową rodziną  i ściskającą się parą, wcisnęli się do kominka, a następnie pracownik Ministerstwa sięgnął do dużego słoika stojącego nieopodal, wyglądem przypominającego stojak na parasole, i wyciągnął z niego garść niebieskiego proszku Fiuu, później wsypał go do kominka z głośnym okrzykiem: Ministerstwo Magii, Biuro Obsługi Podróży Międzynarodowych, Rzym, Włochy.
Kiedy już udało się im przejść przez kontrolę Włoskiego Ministerstwa Magii i z ogromnym wysiłkiem, tylko wzmaganym przez niechęć Syriusza, teleportować się na teren kempingu, gdzie mieli spędzić nadchodzące dni, Toskania przywitała ich gorącym powietrzem i niebywałymi widokami.
James, nie mogąc powstrzymać rozbawienia, pomógł wstać Łapie, który przewrócił się w wyniku lądowania, po czym rozejrzał się ukontentowany. Przypuszczał, że pole namiotowe usytuowane na szczycie wzgórza Montalbano, okaże się wspaniałym miejscem na wypoczynek, ale nie sądził, że aż tak się zachwyci.
– Buon giorno! – wyrwał go z zamyślenia głos niskiego jegomościa, zmierzającego ku nim w furkoczącej na wietrze ametystowej koszuli zarzuconej na biały podkoszulek, niedbale wciśnięte za parciany pasek podtrzymujący niewątpliwie zbyt duże, garniturowe spodnie. Choć wyraźnie starał wtopić się w tłum mugoli, już na pierwszy rzut oka dało się dostrzec, że nie miał bladego pojęcia, jak należało się ubrać. Z entuzjazmem uścisnął Jamesowi dłoń, szybko mówiąc po włosku.
James spojrzał na niego zaskoczony i ledwo zdołał przerwać mężczyźnie, celem poinformowania go, że niestety nic nie rozumiał.
– Ah, inglese! – wykrzyknął w odpowiedzi mężczyzna, obrzucając ich dziwnym spojrzeniem, trwającym jednak zaledwie ułamek sekundy, a następnie znów się rozpromienił. – Rezerwacja? – spytał z wyraźnym włoskim akcentem. Pokiwał z radością głową, kiedy James potwierdził, po czym wyciągnął przed siebie listę i zapytał:
– Nazwisko?
– Potter.
– Si, si! Chodźcie za mną! – powiedział, chowając pergamin do kieszeni i energicznie ruszając w odpowiednią stronę.
James z każdą chwilą cieszył się coraz bardziej. Cała nerwowość, towarzysząca mu w ostatnich dniach, teraz zdawała się rozpłynąć niczym dawno zapomniany sen. Ruszyli za Włochem przez kemping, a Syriusz to wypinał pierś, to puszczał oczka do mijających ich rozchichotanych dziewcząt.
– Ciao, bella!
– Założę się o butelkę Ognistej, że nie dasz rady rozłożyć namiotu bez użycia czarów! – wykrzyknął James, wyciągając z torby worek grzechoczący częściami niezbędnymi do postawienia schronienia mającego im służyć przez najbliższe dwa tygodnie.
– Niedoczekanie! Jestem przekonany, że zrobiłbym to lepiej od ciebie – odparł Black, z zamiarem podpuszczenia Rogacza.
– Czyżbyś sugerował, że sobie z tym nie poradzę?
– Tak właśnie sądzę – odparł Łapa, wzruszając ramionami.
– A właśnie, że dam radę! – zapewnił Potter, zakasując rękawy. – Chcesz się założyć? – podjął, podchodząc do Blacka z wyciągniętą dłonią.
Syriusz z ogromną radością ją uścisnął.
– Powodzenia, bracie!
Zwykle nie daje się tak łatwo podpuszczać, pomyślał wyciągając nogi przed siebie i oparł jedną na drugiej na wysokości kostek, podpierając się dłońmi za plecami. Kątem oka przyglądał się dziewczynom urzędującym na sąsiedniej parceli. – Niczego sobie te Włoszki, prawda, bracie?  – spytał Black, nieznacznie wskazując ruchem głowy. Potter podniósł na niego wzrok, przytłoczony ilością elementów, które dopiero co wysypał z torby. Przyglądał im się uważnie, raz na jakiś czas podnosząc tę lub inną część i zastanawiając się nad jej umiejscowieniem w konstrukcji.
– A ta brunetka, prawdziwe cudo, nie? A te nogi! Chociaż ty pewnie wolałbyś tę rudą… Chociaż, swoją drogą… Też jest niczego sobie. Może nawet udałoby mi się poderwać obydwie…? – dodał z westchnieniem, po czym wrócił do opisywania Jamesowi niebywałych walorów dziewczyn.
– I jak ci idzie, bracie? – spytał po dłuższej chwili, z niekrytym rozbawieniem patrząc na Jamesa, któremu właśnie skrzętnie poskładane rurki wypadły z rąk, a przynajmniej połowa ponownie rozpadła się na części.
– Świetnie – odparł sarkastycznie Potter, rzucając Łapie nieprzychylne spojrzenie.
Syriusz uśmiechnął się lekko. Widząc, że jeszcze trochę to potrwa, wstał z ziemi, po czym podszedł do Włoszek.
– Mi scusi! Vuoi uscire insieme?* – spytał, stosując jedno z nielicznych zdań, których się nauczył, stwierdziwszy, że mogą mu się przydać.
– Tak się składa, że bardzo dobrze mówię po angielsku, ya bas! – odparła z mocnym, szkockim akcentem, a Syriusz miał ochotę zapaść się pod ziemię. Wybrał szybki odwrót, licząc, że tym razem może uda mu się uniknąć spotkania z rozpędzoną kobiecą dłonią.
Tymczasem Jamesowi udało się poczynić pewne postępy. Dumny z siebie, ruchem ręki zaprezentował Blackowi „zachwycającą” budowlę, jaką właśnie udało mu się postawić własnymi rękoma. A przynajmniej taką wiadomość niosła duma wymalowana na jego twarzy.
Syriusz przybliżył się niepewnie do powstałego potwora i szybko okazało się, że całość trzymała się wyłącznie na słowo honoru, a każdy najmniejszy ruch drążkami prawdopodobnie spowodowałby zawalenie konstrukcji. Black spojrzał niepewnie na namiot, sam nie bardzo wiedząc, jak należałoby go naprawić. Rozejrzał sie wkoło i stwierdziwszy, że chyba nikt nie zauważy, szybko machnął różdżką i już po chwili odciągi, które James uznał za niepotrzebne elementy, znalazły się na swoich miejscach.
Kiedy pod dwóch dniach wychodzili ze stadionu nad ranem, adrenalina nadal buzowała im w uszach. Zachwyceni wysokim poziomem rozgrywki, mimo że odrobinę brakowało im emocji związanych z kibicowaniem ulubionej drużynie. Teraz, kiedy w meczu otwarcia w szranki stanęły Włochy i Syria, czyli gospodarz oraz zwycięzca poprzednich mistrzostw, gdzie w stosunku do żadnego z nich nie odczuwali specjalnych względów, nie bardzo wiedzieli, co ze sobą zrobić. Koniec końców skupili się wyłącznie na popisach graczy i rozgrywce jako takiej, a wynik zupełnie przestał się dla nich liczyć.
James nie mógł jednak nie zwrócić uwagi na fascynującą współpracę między włoskimi ścigającymi – momentami odnosił wrażenie, że trójka czytała sobie w myślach, tak doskonale ze sobą współpracowali. Już nie potrafił się doczekać nadchodzącego sezonu, by wypróbować niektóre z podłapanych technik w gryfońskim składzie. Jedyne, co niezmiernie go martwiło, to fakt, że zostaną postawieni przed koniecznością znalezienia nowego ścigającego, jako że  Ezra ukończył w tym roku Hogwart. Podobnie sytuacja miała się w sprawie jednego z pałkarzy, choć ta zamiana mogła okazać się w pewien sposób korzystna, biorąc pod uwagę wiecznie spóźnionego Paula Eamesa.
W gruncie rzeczy odliczał dni do powrotu do Hogwartu. Wiedział, że w tym roku musi dać z siebie wszystko, jeśli chce choć marzyć o tym, by trafić do profesjonalnej drużyny po ukończeniu szkoły.


*Przepraszam! Umówisz się ze mną?

14 komentarzy:

  1. 'M dość podobny do tego, który juz był, podoba mi się taki podekscytowany James, ale boję się nieco, ze na meczu GB moze paść z wrażenia! Nie wiem za to,dlaczego znów był tutaj Remus, to chyba pomyłka? Zabrakło mi nieco opisu tej pięknej Toskanii. A w opisie podróży przez ministerstwa cos pokręciłas w pewnym momencie w jednym ze zdań, z tą pięcioosobowa rodzina. Syriusz musi zacząć podchodzić do dziewczyn trochę poważniej ;). Czekam na cd i zapraszam na zapiski-Condawiramurs.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Remus to pomyłka, nie wiem, jak nam to umknęło. Zakręcone zdanie poprawione.

      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam gorąco,
      maximilienne

      Usuń
    2. Ok, czyli tak, jak myslalam ;). Zapraszam na nowosc do mnie i życzę Szczęśliwego Nowego Roku

      Usuń
  2. Podoba mi się ta wersja :) Jest naprawdę dobrze (nie rezygnuj z książki :p)! Czekam na ciąg dalszy, jak zawsze :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję gorąco za komentarz ;)

      Pozdrawiam cieplutko,
      maxie

      Usuń
  3. Rozdział bardziej spokojny... i dobrze, że tylko James i Syriusz, chociaż już tęsknie za Remusem! Chociaż w moim odczuciu poprzednia wersja ciekawsza, ale początek z Euphemią i jej zdenerwowanym/podnieconym/zakręconym/podjaranym synem na duży plus! :D

    A co do poprawienia i usunięcia rozdziałów jestem na tak! Podoba mi się to że dodałaś streszczenia rozdziałów, przeczytałam je i odświeżyłam w swojej móżdżku pewne fakty.


    trochę mi zajęło, żeby napisać komentarz, ale jeszcze się łapie by napisać Ci: standardowo Wesołych Świąt, weny w Nowym Roku i wolnego czasu, żeby pisać, pisać i jeszcze raz pisać! c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, że ciekawszy, bo i wiele więcej się działo, więc to zrozumiałe. Ale teraz jest jednak lepiej fabularnie, ot co.

      W takim razie ja życzę już tylko szczęśliwego Nowego Roku, bo zapłon mam ostatnio jak maluch w zimie. Domowo-świąteczne obowiązki pochłaniają ostatnio cały mój czas...

      Dziękuję gorąco za komentarz i pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
  4. Bardzo przyjemny, spokojny rozdział, miło się czyta. Podobają mi się dialogi między chłopcami, jestem w ogóle zachwycona tym, jak przedstawiasz ich relację - właśnie tak, jak sama sobie ją wyobrażałam.

    Pozdrawiam serdecznie, życzę mnóstwa weny i radości w Nowym roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję niezmiernie za miłe słowa :)

      Pozdrawiam cieplutko,
      maxie

      Usuń
  5. Przyznaję się! Od ponad 6 godzin czytam Twojego bloga. Znalazłam go dziś i wręcz sie zakochałam<3. Najbardziej interesuje mnie Lily i James...kiedy wreszcie się pocałują? Remus i Sky?...byliby super parką. Lupin to mój ulubiony bohater z HP, dlatego muszę przyznać, iż kiedy czytam rozdziały, w których jest go troszkę więcej...to po prostu sie rozklejam! Cały blog jest idealny;). Uwielbiam Jily. Wyczekuję na momenty ich bliskości, kiedy w końcu zgodzi sie z nim umówić... Pozdrawiam i życzę weny!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie miło mi to słyszeć! W takim razie mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej i poznasz odpowiedzi na swoje pytanie ;)

      Dziękuję niezmiernie za komentarz i pozdrawiam gorąco,
      maximilienne

      Usuń
  6. Hej ;) Zmiany, zmiany, zmiany, ale oczywiście pozytywne ;) Też mam ochotę czasami coś u siebie poprzestawiać, pozamiatać, ale stwierdziłam, że przyjdzie na to pora jak już zakończę moją historię ;P Liczę, że po mistrzostwach Potter z nowymi pomysłami rozniesie przeciwne drużyny w nowym, szkolnym sezonie ;P Oby też rozniósł serce pewnej panny ;P

    Pozdrawiam i życzę weny oraz huncwotów ;)
    niecnimarudersi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję gorąco za komentarz i pozdrawiam cieplutko,
      maxie

      Usuń
  7. Śniło mi się, że dodałaś nowy rozdział, więc możesz sprawić, żeby był to sen proroczy :D :*

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy