♪
Śladem Meredith i Charlesa podążała Skyler, niezmiernie
ekscytująca się wysoką temperaturą, choć trochę przypominającą klimat
zapamiętany z dzieciństwa. Mimo że w obecnej chwili więcej lat spędziła w
Wielkiej Brytanii niż w Australii, nadal nie potrafiła się przyzwyczaić do
zimowych temperatur. Dlatego też każdy letni dzień przyjmowała jak wybawienie –
dzięki nim czuła się, jakby ponownie znalazła się w domu.
Skyler zastanawiała się, jak już wiele razy wcześniej, jak
ułożyłoby się jej życie, gdyby rodzice wciąż żyli. Wielką zagadkę stanowiło
również pytanie, w której szkole magii przyszłoby jej studiować; pytała nawet
dziadków, lecz nie potrafili odpowiedzieć jej na to pytanie. Najwyraźniej mama
nigdy nie zdradziła swoich planów w tym polu.
Droga do Hogsmeade wydała się Chenal krótsza niż zazwyczaj;
nim się obejrzała, a już znajdowała się na głównej ulicy miasteczka. Nie miała
konkretnego planu na ten dzień, chciała jedynie odwiedzić Miodowe Królestwo,
lecz Lily poprosiła ją, żeby weszła do apteki i nabyła brakujące składniki do
eliksirów. Skierowała się najpierw do drugiego z miejsc, licząc, że ominie
pierwszą falę najazdu na cukiernię i później uda jej się dokonać zakupów we
względnym spokoju.
Po wizycie w aptece, Sky skierowała się do sklepu marzeń
każdego łasucha. Jeszcze zanim przekroczyła próg, przez witrynę udało jej się
stwierdzić, że przypuszczenia się nie sprawdziły. W środku bowiem ludzie
tłoczyli się niczym pszczoły w ulu. Chenal wzięła głębszy oddech, przewiesiła
torbę przez ramię i pchnęła drzwi sklepu. Zgromadzone w środku rarytasy
całkowicie wyjaśniały zebrany tłum. Uczniowie rozmawiali podnieconymi głosami,
przepychając się pomiędzy sobą. Jeden kąt pomieszczenia wydawał się Skyler
oblegany bardziej niż pozostałe, dlatego też postanowiła sprawdzić, co
wzbudzało tak duże zainteresowanie. Powoli kluczyła wśród uczniów, gdy nagle
poczuła uderzenie w tył ciała, zachwiała się lekko, lecz ostatecznie udało jej
się utrzymać równowagę. Zanim zdążyła się odwrócić, sprawca już zniknął. Po
chwili nadeszła kolejna fala. To pierwszoroczni łokciami torowali sobie drogę
ku wyjściu, wśród starszych i wyższych uczniów. Skyler stała teraz twarzą
skierowaną w stronę drzwi, patrząc za oddalającymi się malcami. Wtem, otrzymała
tak potężny cios w plecy, że poleciała do przodu, wpadając na kogoś i zwalając
go z nóg. Ślizgon, którego znała z boiska quidditcha wychodzący właśnie ze
sklepu, spojrzał na nią z niechęcią.
– Patrz, jak łazisz – warknął jeszcze na odchodnym.
– Przepraszam – powiedziała Chenal sarkastycznie, wstając z
podłogi. Odruchowo wyciągnęła dłoń w kierunku Syriusza wciąż leżącego na
podłodze. – Tobie również należą się przeprosiny.
– Daj spokój, sam wstanę – dodał Łapa, gramoląc się z
podłogi. – Ciebie też zostawili na pastwę losu, siostro? – spytał Syriusz,
otrzepując ubranie, przyglądając się przy tym Chenal badawczo. – To może masz
ochotę na moje towarzystwo? – dodał z rozbrajającym uśmiechem.
Skyler spojrzała na niego niepewnie, jako że zazwyczaj nie
rozmawiali zbyt wiele poza treningami quidditcha i zwykłą wymianą grzeczności. Syriusz
trzymał się przeważnie Jamesa albo pozostałych Huncwotów, ewentualnie jednej z
nowych zdobyczy.
– Wiesz… Nie chcę odbierać twoim fankom obiektu ich
zainteresowań… – stwierdziła z lekkim uśmiechem, dostrzegając za szybą cukierni
trzyosobową grupkę Puchonek.
– Zostań moją przykrywka, proszę – stwierdził z udawanym
błaganiem, składając przy tym dłonie jak do modlitwy.
Skyler zaśmiała się tylko i pokręciła z politowaniem głową.
– No wiesz… Żeby taki duży chłopak potrzebował ratunku… –
Udała westchnienie. – No dobrze, zgoda – dodała, nie mogąc dłużej powstrzymywać
śmiechu. Zachowanie powagi przy kimś takim jak Syriusz szybko okazywało się
zupełnie niemożliwe.
Chwilę później, ściskając w dłoniach torby wypełnione
magicznymi smakołykami, z uśmiechami na ustach opuścili Miodowe Królestwo. Sky
udało się nawet zakupić przysmak wzbudzający tak duże zainteresowanie. Okazał
się niewielkich rozmiarów sportowymi miotełkami, skrywającymi płynny karmel pod
cieniutką warstwą mlecznej czekolady.
Syriusz szybkim krokiem przemykał między uczniami
przechadzającymi się główną ulicą miasteczka. Ciągnął za sobą Chenal, nie
mającą zielonego pojęcia, gdzie Black ich kierował. Nagle odbił gwałtownie w
lewo, przemykając miedzy kolejnymi budynkami. Skyler nigdy nie dotarła do tej
części wioski; tym bardziej zastanawiał ją fakt, że Łapa poruszał się po
wąskich ścieżkach niczym po zakątkach własnego podwórka. W miarę jak oddalali
się od centrum, tłum studentów rzedł, aż w końcu stali się jedynymi osobami
zmierzającymi w obranym kierunku.
– Gdzie idziemy, Syriuszu? – spytała w końcu, gdy po raz
kolejny skręcili w ścieżkę pomiędzy posesjami.
– Coś ty taka niecierpliwa? – spytał, odwracając się do niej
z szelmowskim uśmiechem.
– Black, nie wiem, co ty knujesz, ale jeśli planujesz
wprowadzić mnie w ten labirynt, a potem zniknąć i pozostawić mnie na śmierć
głodową, to na Merlina, nie ręczę za siebie – rzuciła, na co Łapa wybuchnął
śmiechem.
– Tak, tak, siostro. Całkowicie mnie rozgryzłaś –
powiedział, skręcając właśnie w ostatni zaułek. Gdy tylko dotarli do końca
uliczki, znaleźli się na pasie zieleni, płynnymi falami opadającym, a następnie
wznoszącym się w kierunku Wrzeszczącej Chaty.
– Wiesz, że jeszcze nigdy nie widziałam jej z tej
perspektywy? – stwierdziła Skyler, przestępując krok w przód i z zaskoczeniem
wpatrując się w rzekomo nawiedzony budynek. Zazwyczaj patrzono na niego od
strony punktu obserwacyjnego, położonego na końcu głównej drogi.
– Wcale mnie to nie dziwi – odparł Black, opierając się o
drewnianą barierkę odgradzającą część mieszkalną wioski od trawiastej kotliny.
– Ciekaw jestem, jak tak James radzi sobie z zielonookim
potworkiem – stwierdził, stawiając nogę na najniższym z szczeblu, wyciągając z
torebki jedną z miotełek, która swobodnie zawisła w powietrzu, po czym zaczęła
zataczać kręgi dookoła jego prawego ucha.
– Co? – spytała Sky, jakby nie dosłyszała wcześniejszego
zdania.
– No wiesz, James i zielonooki potworek w jednym
pomieszczeniu… Kto wie, jak to się skończy…
– Przestań tak mówić o Lily – poprosiła, marszcząc przy tym
nos. Usiadła na poręczy ogrodzenia, po czym przerzuciła nogi na jego drugą
stronę, tak że znajdowała się twarzą skierowaną w stronę Wrzeszczącej
Chaty.
– Niby dlaczego? Przecież to szczera prawda – prychnął Syriusz,
łapiąc smakołyk i wkładając go do ust.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, delektując się
słodyczami i piękną pogodą; Skyler zastanawiała się nad tym, co powiedział. A
co, jeśli rzeczywiście miał rację?
– Co ona ci zrobiła? – spytała, spoglądając na niego z
nieskrywaną ciekawością.
– Mnie? Kompletnie nic. No może poza kilkoma szlabanami, ale
to… – Rozmasował sobie kark, zabawnie mrużąc przy tym oczy. – …no nie ukrywajmy,
na każdy z nich starannie zapracowałem – dokończył, śmiejąc się. – Za to Jamesowi…
– urwał, pochmurniejąc. Chenal czekała, aż podejmie opowieść.
– Wiesz, jaki jest James… To najbardziej uparty człowiek,
jakiego znam. A ona – urwał. – …ona zaraz po nim. Żadne z nich nie potrafi
odpuścić. On jej, a ona jemu. Czasami już myślę, że mogłaby się z nim umówić i
nawet definitywnie dać mu kosza. Chociaż tak naprawdę nie masz pojęcia, jakie
niosłoby to za sobą skutki i ile z chłopakami musielibyśmy wycierpieć… To w
końcu by mu przeszło. Chyba już wolę to niż te góry i doliny, przez które wciąż
się pnie, gdy ta pannica wciąż daje mu nadzieję i odbiera.
Skyler zamilkła, wpatrując się w Syriusza. Wszyscy
wiedzieli, że Potter i Black to najlepsi kumple, praktycznie nierozłączni;
nigdy jednak nie spodziewałaby się, że łącząca ich więź była aż tak głęboka. A
już na pewno nie spodziewałaby się takiego wyznania od Syriusza. Choć nie
powiedział niczego wprost, braterska miłość aż od niego biła. Chenal odniosła
wręcz wrażenie, że dla Jamesa Black zrobiłby wszystko. Z oddaniem życia
włącznie.
Jego smutne dotąd oczy nagle rozjaśniły się diabelskimi
ognikami.
– Wiem! – wykrzyknął nagle. – Jak następnym razem ukruszy mu
kawałek serca, to zamknę was z Jamesem w jednym pokoju, a głowę daję, że jak
tylko z niego wyjdziecie, pobiegniecie do tego potworka błagać, żeby się z nim
wreszcie umówiła!
♠
Przed Lily i Jamesem pięły się wysokie przynajmniej na pięć
stóp Chłostowitki – niezwykłe rośliny, które można przyrównać do wystających z
ziemi witek swojego dalekiego krewniaka – Bijącej Wierzby. Lily założyła włosy
za ucho, po czym zakasała rękawy koszuli. Teraz żałowała, że nie wiedziała
wcześniej, na czym miał polegać ich szlaban – wtedy przynajmniej mogłaby się
odpowiedniej ubrać.
– To co, bierzemy się do roboty? – spytała jedynie,
wpatrując się uważnie w rośliny. Jedna z nich właśnie się przebudziła. Gałązki
zadrgały niczym człowiek otrząsający się po dłuższym okresie otępienia; roślina
musiała wyczuć zagrożenie, gdyż zaczęła miotać odnóżami, oplatając swojego
najbliższego sąsiada. Próbowała go od siebie odepchnąć, lecz gdy to nie
podziałało, zaczęła szarpać w górę, starając się wyrwać go z ziemi. Ofiara nie
pozostała dłużna, odpłacając pięknym za nadobne. Lily patrzyła na walkę zafascynowana,
James natomiast postanowił zażegnać konflikt; podciągnął rękawy i ruszył między
szarżujące rośliny. Dotarło do niego, że to zły pomysł, w tym samym momencie, w
którym zrobił pierwszy krok. Chłostowitki zmieniły obiekt zainteresowań; wręcz
zjednoczyły siły w walce ze wspólnym wrogiem. Z pociętymi przedramionami Jamesowi
udało się wycofać z zasięgu ciosów.
Lily zachichotała cicho, nie potrafiąc się powstrzymać.
– A ty niby zrobisz to lepiej? – prychnął Potter urażony.
Evans wzruszyła ramionami, po czym oddaliła się pomiędzy
rośliny. Wiedziała, że gdy wsunie się dłoń w sam środek pęku witek, można
złapać serce rośliny. Zadanie nie
było jednak proste, biorąc pod uwagę, że aby unieruchomić roślinę, trzeba
najpierw usunąć ją z ziemi.
Podobnie jak Rogacz, również Lily nie wyszła z walki
zwycięsko. Spojrzała urażona na Jamesa, najwyraźniej nie mającego zamiaru
zabrać się do dalszej pracy. Siedział na jednym z długich stołów, gdzie
zazwyczaj podczas zajęć stawiano donice z roślinami, pogwizdując jakąś nieznaną
Evans melodyjkę.
Lily odsunęła się na bezpieczną odległość od grządki, po
czym wsparła ręce na biodrach i spojrzała na niego z dezaprobatą. Skoro on może nic nie robić, to z jakiej
racji i mnie miałby przysługiwać ten przywilej? Już miała usiąść na jednym
z zabłoconych zydli, kiedy zdała sobie sprawę, dlaczego Potter nie chciał
pracować.
– Jak nie skończymy tego dzisiaj, zaczniemy wrzesień od
szlabanu, prawda? – spytała, James jedynie kiwnął głową, wciąż spoglądając w
sufit. – I tak do skutku, prawda? – Ponownie otrzymała taką samą odpowiedź. – A
czy ty nie masz przypadkiem na początku roku eliminacji do drużyny quidditcha?
– spytała z błyskiem w oku.
– Osz ty… – zaczął, zrywając się z miejsca, po czym
momentalnie urwał. – Czekaj… Myślałem, że w ogóle nie interesujesz się
quidditchem! – Spojrzał na nią badawczo.
– Niech tylko taka informacja nie sprawi, że napuszysz się
jeszcze bardziej – mruknęła, wznosząc oczy ku niebu. Quidditch nigdy specjalnie
nie wzbudzał w Evans fascynacji, zawsze o wiele bardziej ciekawiło ją
poznawanie nowych zaklęć czy sporządzanie eliksirów. Na mecze uczęszczała
głównie ze względu na Skyler. – To co, może wreszcie weźmiemy się do roboty? –
ponowiła pytanie Lily.
Tym razem już o wiele ostrożniej zbliżyła się do
Chłostowitki, celowo wybierając okaz oddalony od reszty. Niestety, ponownie
skończyło się jedynie na kilku kolejnych rozcięciach. Mimo wszystko Evans nie
poddała się, ponownie doskoczyła do krzaka, stawiając sobie za punkt honoru
zakończenie tego szlabanu w dniu dzisiejszym.
James wcale nie radził sobie lepiej; wpadł pomiędzy trzy
rośliny, które wspólnymi siłami niemal powaliły go na ziemię. Łapiąc równowagę,
jednym susem wyskoczył spomiędzy plątaniny gałązek. Stanął na kamiennej
ścieżce, wspierając dłonie na kolanach, raz po raz łapiąc oddech. Podniósł
wzrok i spostrzegł, że po przeciwnej stronie cieplarni i Lily chwilowo się
poddała. Rozmasował sobie kark, patrząc na nią z delikatnym półuśmiechem.
Evans wcale nie było do śmiechu. Rude kosmyki kleiły się do
twarzy, krople potu spływały po plecach, koszula z podwiniętymi, gdzieniegdzie
zakrwawionymi rękawami oblepiała ciało. Lily miała wrażenie, że szlaban
wymyślił sam diabeł. No bo kto normalny zamykałby uczniów w cieplarni podczas
takiego upału? Rozejrzała się wkoło – cieplarnia numer trzy nie posiadała
okien, ponieważ zamieszkiwały ją w większości rośliny lubiące wilgoć i ciepło.
Świetlik, choć otwarty, zdawał się nie wpuszczać do środka ani jednego
podmuchu. W pewnej odległości dostrzegła kolejny, w przeciwieństwie do pierwszego
zamknięty; znajdował się jednak zbyt wysoko, aby dało się go otworzyć bez
pomocy różdżki lub wysokiej drabiny.
– Wiesz, że daleko tak nie zajedziemy? – Rozmyślania
przerwał jej głos Jamesa, stojącego na kamiennej ścieżce i podwijającego
rękawy, które po walce zsunęły mu się do nadgarstków. Lily spojrzała na niego
niepewnie.
– Co sugerujesz? – spytała z wahaniem. Wcale nie podobał się
jej ton jego głosu – zdecydowanie zbyt z siebie zadowolony.
– Współpracę; inaczej spędzimy tu jeszcze z miesiąc – stwierdził
Potter.
Evans kiwnęła głową, ale zgodzie towarzyszył głęboki,
wewnętrzny jęk rozpaczy. Czy prosiłam o zbyt wiele, marząc, by ten szlaban nie
wymagał od nas kooperacji?!
Od tego momentu praca szła im odrobinę sprawniej; James
rzucał się na Chłostowitki, obejmując je na tyle mocno, by nie mogły się
oswobodzić, natomiast Lily wyszukiwała pomiędzy witkami serce –zgrubiały pęd w
kształcie litery T. Bez większego
problemu można za jego pomocą wyrwać roślinę z ziemi, tym samym ją usypiając.
Szlaban dawał im mocno w kość; po usunięciu z ziemi zaledwie sześciu okazów
byli tak wyczerpani, że nawet nie chcieli myśleć o powrocie do pracy.
Dochodziła czternasta, a oni nie wykonali choćby połowy zadania. Evans otarła
czoło wierzchem dłoni.
– Powietrza – powiedziała cicho, zastanawiając się, jaka
temperatura panowała w szklarni. Niewiele myśląc, podeszła do stołu, gdzie
uprzednio siedział James. Znalazła krzesło, które na nim postawiła, po czym
wdrapała się na utworzoną piramidę. Dłońmi dociskając spódnicę do ud, stanęła
na palcach, wyciągając twarz w kierunku świetlika. Lekki podmuch owiał jej
twarz; zaczerpnęła kilka łyków powietrza, przymykając oczy.
– Lily… Chcesz to dziś skończyć?
– Już idę – odpowiedziała i zaczęła schodzić na dół. Dopiero
gdy stała już na stole, odwróciła się w stronę Rogacza, momentalnie oblewając
się purpurowym rumieńcem.
– James! – wykrzyknęła.
– Tak? – zapytał zaciekawiony, podnosząc na nią wzrok znad
czyszczonych okularów.
– Dlaczego ty nie masz koszuli? – spytała zażenowana,
wbijając wzrok w podłogę.
– Tak, jakbyś nigdy żadnego chłopaka bez koszuli nie
widziała – prychnął, kręcąc lekko głową.
Evans, wciąż czerwona, zeskoczyła ze stołu, po czym z
ociąganiem podeszła do kolejnej rośliny, dopiero co skrępowanej przez Rogacza.
Szarpnęła, wyrywając ją z ziemi, podobnie jak poprzednie.
Minęło kilkadziesiąt kolejnych minut, gdy uporali się z
pierwszą częścią zadania, a rumieniec wciąż nie schodził z twarzy Lily. James
przyjrzał jej się uważnie, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego Evans się tak zachowywała.
– Lily… Wszystko w porządku? – zaczął cicho.
– Nie! Nic nie jest w porządku! – wybuchła. – Przecież
dobrze o tym wiesz! I dlaczego musisz paradować bez tej cholernej koszuli? –
wyrzuciła z siebie, rumieniąc się jeszcze bardziej, choć Potterowi wydawało
się, że to niemożliwe. Złość i bezradność, doprawiona wieloma innymi uczuciami
kłębiła się w Lily od dłuższego czasu.
Dalszą wymianę zdań przerwało im pojawienie się Hagrida,
niosącego spory cebrzyk wody i dwa gliniane kubki. Spojrzał na postęp pracy,
westchnął i dodał, że przyjdzie później, po czym wyszedł, ponownie zamykając za
sobą drzwi.
– Naprawdę aż tak ci to przeszkadza? – spytał James, gdy
zaspokoili pragnienie i zabrali się za przygotowywanie grządek do sadzenia.
– Tak – odpowiedziała cicho, nie podnosząc wzroku. Nie
chciała się znowu czerwienić ani oglądać po raz kolejny tych wyrzeźbionych
przez quidditch mięśni. Sama nie pojmowała, czemu aż tak ją peszył.
– Zupełnie tego nie rozumiem – odparł z lekkim uśmiechem.
Co jak co, cała ta sytuacja niezmiernie mu
schlebiała. W całym swoim życiu nawet nie śmiałby przypuszczać, że
znajdzie się kiedyś w takich okolicznościach. Usiadł na ziemi, niewiele
się tym przejmując, gdyż spodnie i tak zostały już całe uwalane ziemią. Na
dłuższą chwilę zapanowało milczenie.
– Czy ja ci się przypadkiem nie podobam? – spytał Potter
prosto z mostu, wpatrując się w nią intensywnie, lekko przechylając głowę.
Uśmiechnął się przy tym rozbrajająco. Czyżby
wystarczyło tylko ściągnąć koszulę, aby zawładnąć niedostępnym sercem panny Evans?
– Co? Merlinie, broń! – odpowiedziała szybko, niemalże się
krztusząc. Twarz Lily ponownie przybrała odcień purpury. – Skąd ci to w ogóle
przyszło do głowy? – uniosła się.
– Mam swoje powody…
– Tobie już chyba od tego gorąca mózg całkiem wyparował –
odparła z politowaniem.
– Lily? Czy nie zechciałabyś może umówić się ze mną na
randkę?
– Merlinie, daj mi siłę… Znowu zaczynasz? – odpowiedziała
pytaniem na pytanie; w jej głosie dało się wyczuć narastające zdenerwowanie.
Rogaczowi przemknęło przez myśl: Brawo James. Jak zawsze musiałeś wszystko spieprzyć.
Aktualizacja: 5 grudnia 2015.
Witaj! Znalazłam kilka błędzików :) Oto i one:
OdpowiedzUsuń"Chwilę później, ściskając w dłoniach torby wypełnione magicznymi smakołykami, zuśmiechami na ustach opuścili Miodowe Królestwo." - z uśmiechami
"– Ciekaw jestem, jak tak James radzi sobie z zielonookim potworkiem [...]" -chyba "jak tam James radzi sobie"
"Skoro on może nic nie robić, to z jakiej racji i mnie miałby przysługiwać ten przywilej?" - jej chyba ten przywilej NIE przysługuje.
No to by było na tyle. Było jeszcze jedno powtórzenie, ale pies z tym :D
Rozdział jest całkiem niezły. Fajnie wymyśliłaś te Chłostowitki. Bardzo ciekawe rośliny i myślę, że ktoś, kto wymyślił ten szlaban, musiał wiedzieć, że Lily nie będzie chętna do współpracy z Jamesem. No ale w końcu się przemogła i praca zaczęła posuwać się naprzód.
Ciekawa jestem reakcji Evans na gołą klatkę piersiową Pottera. To dziwne, że aż tak bardzo się zawstydziła? No nie wiem :) Może i ona nie jest do końca odporna na jego urok?
Mam nadzieję, że uda im się ukończyć szlaban jeszcze tego dnia, gdyż byłoby bardzo niefajnie, gdyby James nie mógł zagrać w następnym meczu.
Syriusz naprawdę troszczy się o Pottera. Od razu widać, że łączy ich coś więcej niż zwykła przyjaźń.
Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału ;)
Pozdrawiam!
Błędy poprawione, dziękuję za wskazanie.
UsuńDziękuję za komentarz :) Co do Lily, to staram się przedstawić dość dokładnie jej podejście do Pottera, które wydaje mi się, że trochę odbiega od tego, co się utarło w tym temacie. Odsyłam do rozdziału drugiego po więcej szczegółów ;)
Pozdrawiam gorąco,
maxie
Hej :)
OdpowiedzUsuńJak pozytywnie tym razem.
Scena Lily/James - doskonała! I oryginalna, i dynamiczna, i przekonująca. A Chłostowitki były totalnie w stylu Rowling.
U Skyler i Syriusza dobra zapowiedź, ale poza tym nic interesującego, wyznanie Syriusza nie szokowało zupełnie w kontraście do zarumienionych policzków Lily ;)
Pozdrawiam - Huncwotka
Wyznanie Syriusza nie miało szokować, tylko raczej być potwierdzającym wyznaniem z nutką wesołości. Tak bardzo w stylu Syriusza.
UsuńDziękuję za miłe słowa, cieszę się, że się podobało :)
Pozdrawiam gorąco,
maxie
W takim razie ten fragment jest mylący ;) "Wszyscy wiedzieli, że Potter i Black to najlepsi kumple, praktycznie nierozłączni; nigdy jednak nie spodziewałaby się, że łącząca ich więź ich była aż tak głęboka. A już na pewno nie spodziewałaby się takiego wyznania od Syriusza."
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten rozdział, zarówno w tej wersji jak i tej poprzedniej c: Ty chyba zdajesz sobie sprawę, że na widok tych "niewielkich rozmiarów sportowymi miotełkami, skrywającymi płynny karmel pod cieniutką warstwą mlecznej czekolady" 3/4 czytających ma ochotę Cię zamordować, ponieważ nie może dostać czegoś takiego jedzenia :x
OdpowiedzUsuńChyba odkryłam, za to tak lubię czytać o "erze huncwotów" - jedna z najlepszych rzeczy, nie, więzi, to nawet nie miłość Jamesa do Lily (tak, jest godna podziwu i tak, mam do nich słabość od zawsze) ale przyjaźń Łapy i Rogacza. Można chyba tylko zazdrościć, bo czasem łatwiej znaleźć gotówkę na ulicy niż prawdziwego kumpla.
Co do klaty Jamesa... Ugh, chcę to zobaczyć :x Zachowuję się jak 'napalona' pannica, ale co mogę poradzić na to, że moja wyobraźnia podsuwa mi jego widok, kiedy stoi tak sobie w szklarni - opalony i bez koszulki - z pięknie wyrzeźbionymi mięśniami *o*
Ekhem... mniejsza o to, życzę dużo pomysłów i czasu oraz miłej nocy (:
Pozdrawiam!
Cieszę się niezmiernie, że się podoba.
UsuńCo do więzi chłopaków – tak, zdecydowanie jest niezwykła. Zazdroszczę im, że mają kogoś takiego, kto skoczyłby za tym drugim w ogień. Dziś ciężko o taką przyjaźń.
Przecież widziałaś oczyma wyobraźni! Czy to się nie liczy? ;)
Pozdrawiam,
maxie
Osobiście uwazam, ze James był całkiem słodki , jak wyskoczył z tym zaproszenie, po raz milinowy, tzn, dojrzałe to nie buło, ale jestem prawie pewna, ze Lily po raz pierwszy widziała swojego rówieśnika płci męskiej z gola klata, a wiec... Coz, moze jednak ten szlaban nieco ich przybliży, przynuajmniej przez kontakt fizyczny... Syriusz ma troche racji i podobało mi sie,ze powiedział to Skyler, mam nadzieje, ze ta relacja zmieni soe w cos barziej intymnego. Ogolnie te dwie pary wydawały mi sie bardziej natualne niz Charles i Mer, oni byli dla mnie zbyt cukierkowi, szczerze mowiac. Czekam z niecierpliwoscia na cd.
OdpowiedzUsuńTo absolutnie nie miało być dojrzałe! Miało właśnie pokazać, że James choćby nie wiadomo jak się starał i tak gdzieś w środku jest ta huncwocka iskierka, której czasami nie jest w stanie powstrzymać.
UsuńA Charles i Mer mają być cukierkowi i troszkę oderwani od rzeczywistości. Zresztą, od samego początku ich związek jest taki (tak, wiem, dużo go tu nie było, mea culpa).
Pozdrawiam gorąco,
maxie
O, pamiętam ten rozdział w poprzedniej wersji opowiadania, tak samo jak poprzedni! Przesadzanie takich "kwiatków" musi być niesamowicie monotonne, a w dodatku trudne i grożące różnymi obrażeniami ciała. Nie wyobrażam sobie wykonywania tej pracy w takim upale... zwłaszcza, że ja, kiedy temperatura sięga powyzej 30 stopni, potrafię tylko siedzieć i pić wodę. No, ewentualnie leżeć xD Ogolnie rzecz biorąc, gdyby nie wakacje, nienawidziłabym lata.
OdpowiedzUsuńOch, zrobiłaś mi smaka na te karmelowe miotełki!
Wydaje mi się, że James niepotrzebnie tak zareagował na rumieńce na policzkach Lily. Gdyby odrobinę poczekał z pytaniem, dziewczyna może by się wreszcie zgodziła. Choć też nie wiadomo, znając jej upartość. Wcale się nie dziwię, że Syriusz tak bardzo jej nie lubi. W końcu na każdym kroku rani jego przyjaciela.
Powiem CI,że to, co najbardziej mnie uderzyło w tym rozdziale, to właśnie szlaban Lily i Jamesa, a szczególnie ich praca. Starałam się wyobrazić, co bym zrobiła na ich miejscu i aż sama poczułam to zdenerwowanie.
Pozdrawiam serdecznie :D
Ja należę do osób, które nie lubią się babrać w ziemi, ale niestety, czasami nie mam wyboru. I też nie lubię jak jest zbyt gorąco. No chyba, że zaraz obok jest może albo jezioro, do którego można wskoczyć ;)
UsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam cieplutko,
maxie