środa, 11 lutego 2015

18. You’ve got to hide your love away



Śladem Meredith i Charlesa podążała Skyler, niezmiernie ekscytująca się wysoką temperaturą, choć trochę przypominającą klimat zapamiętany z dzieciństwa. Mimo że w obecnej chwili więcej lat spędziła w Wielkiej Brytanii niż w Australii, nadal nie potrafiła się przyzwyczaić do zimowych temperatur. Dlatego też każdy letni dzień przyjmowała jak wybawienie – dzięki nim czuła się, jakby ponownie znalazła się w domu.
Skyler zastanawiała się, jak już wiele razy wcześniej, jak ułożyłoby się jej życie, gdyby rodzice wciąż żyli. Wielką zagadkę stanowiło również pytanie, w której szkole magii przyszłoby jej studiować; pytała nawet dziadków, lecz nie potrafili odpowiedzieć jej na to pytanie. Najwyraźniej mama nigdy nie zdradziła swoich planów w tym polu.
Droga do Hogsmeade wydała się Chenal krótsza niż zazwyczaj; nim się obejrzała, a już znajdowała się na głównej ulicy miasteczka. Nie miała konkretnego planu na ten dzień, chciała jedynie odwiedzić Miodowe Królestwo, lecz Lily poprosiła ją, żeby weszła do apteki i nabyła brakujące składniki do eliksirów. Skierowała się najpierw do drugiego z miejsc, licząc, że ominie pierwszą falę najazdu na cukiernię i później uda jej się dokonać zakupów we względnym spokoju.
Po wizycie w aptece, Sky skierowała się do sklepu marzeń każdego łasucha. Jeszcze zanim przekroczyła próg, przez witrynę udało jej się stwierdzić, że przypuszczenia się nie sprawdziły. W środku bowiem ludzie tłoczyli się niczym pszczoły w ulu. Chenal wzięła głębszy oddech, przewiesiła torbę przez ramię i pchnęła drzwi sklepu. Zgromadzone w środku rarytasy całkowicie wyjaśniały zebrany tłum. Uczniowie rozmawiali podnieconymi głosami, przepychając się pomiędzy sobą. Jeden kąt pomieszczenia wydawał się Skyler oblegany bardziej niż pozostałe, dlatego też postanowiła sprawdzić, co wzbudzało tak duże zainteresowanie. Powoli kluczyła wśród uczniów, gdy nagle poczuła uderzenie w tył ciała, zachwiała się lekko, lecz ostatecznie udało jej się utrzymać równowagę. Zanim zdążyła się odwrócić, sprawca już zniknął. Po chwili nadeszła kolejna fala. To pierwszoroczni łokciami torowali sobie drogę ku wyjściu, wśród starszych i wyższych uczniów. Skyler stała teraz twarzą skierowaną w stronę drzwi, patrząc za oddalającymi się malcami. Wtem, otrzymała tak potężny cios w plecy, że poleciała do przodu, wpadając na kogoś i zwalając go z nóg. Ślizgon, którego znała z boiska quidditcha wychodzący właśnie ze sklepu, spojrzał na nią z niechęcią.
– Patrz, jak łazisz – warknął jeszcze na odchodnym.
– Przepraszam – powiedziała Chenal sarkastycznie, wstając z podłogi. Odruchowo wyciągnęła dłoń w kierunku Syriusza wciąż leżącego na podłodze. – Tobie również należą się przeprosiny.
– Daj spokój, sam wstanę – dodał Łapa, gramoląc się z podłogi. – Ciebie też zostawili na pastwę losu, siostro? – spytał Syriusz, otrzepując ubranie, przyglądając się przy tym Chenal badawczo. – To może masz ochotę na moje towarzystwo? – dodał z rozbrajającym uśmiechem.
Skyler spojrzała na niego niepewnie, jako że zazwyczaj nie rozmawiali zbyt wiele poza treningami quidditcha i zwykłą wymianą grzeczności. Syriusz trzymał się przeważnie Jamesa albo pozostałych Huncwotów, ewentualnie jednej z nowych zdobyczy.
– Wiesz… Nie chcę odbierać twoim fankom obiektu ich zainteresowań… – stwierdziła z lekkim uśmiechem, dostrzegając za szybą cukierni trzyosobową grupkę Puchonek.
– Zostań moją przykrywka, proszę – stwierdził z udawanym błaganiem, składając przy tym dłonie jak do modlitwy.
Skyler zaśmiała się tylko i pokręciła z politowaniem głową.
– No wiesz… Żeby taki duży chłopak potrzebował ratunku… – Udała westchnienie. – No dobrze, zgoda – dodała, nie mogąc dłużej powstrzymywać śmiechu. Zachowanie powagi przy kimś takim jak Syriusz szybko okazywało się zupełnie niemożliwe.
Chwilę później, ściskając w dłoniach torby wypełnione magicznymi smakołykami, z uśmiechami na ustach opuścili Miodowe Królestwo. Sky udało się nawet zakupić przysmak wzbudzający tak duże zainteresowanie. Okazał się niewielkich rozmiarów sportowymi miotełkami, skrywającymi płynny karmel pod cieniutką warstwą mlecznej czekolady.
Syriusz szybkim krokiem przemykał między uczniami przechadzającymi się główną ulicą miasteczka. Ciągnął za sobą Chenal, nie mającą zielonego pojęcia, gdzie Black ich kierował. Nagle odbił gwałtownie w lewo, przemykając miedzy kolejnymi budynkami. Skyler nigdy nie dotarła do tej części wioski; tym bardziej zastanawiał ją fakt, że Łapa poruszał się po wąskich ścieżkach niczym po zakątkach własnego podwórka. W miarę jak oddalali się od centrum, tłum studentów rzedł, aż w końcu stali się jedynymi osobami zmierzającymi w obranym kierunku.
– Gdzie idziemy, Syriuszu? – spytała w końcu, gdy po raz kolejny skręcili w ścieżkę pomiędzy posesjami.
– Coś ty taka niecierpliwa? – spytał, odwracając się do niej z szelmowskim uśmiechem.
– Black, nie wiem, co ty knujesz, ale jeśli planujesz wprowadzić mnie w ten labirynt, a potem zniknąć i pozostawić mnie na śmierć głodową, to na Merlina, nie ręczę za siebie – rzuciła, na co Łapa wybuchnął śmiechem.
– Tak, tak, siostro. Całkowicie mnie rozgryzłaś – powiedział, skręcając właśnie w ostatni zaułek. Gdy tylko dotarli do końca uliczki, znaleźli się na pasie zieleni, płynnymi falami opadającym, a następnie wznoszącym się w kierunku Wrzeszczącej Chaty.
– Wiesz, że jeszcze nigdy nie widziałam jej z tej perspektywy? – stwierdziła Skyler, przestępując krok w przód i z zaskoczeniem wpatrując się w rzekomo nawiedzony budynek. Zazwyczaj patrzono na niego od strony punktu obserwacyjnego, położonego na końcu głównej drogi.
– Wcale mnie to nie dziwi – odparł Black, opierając się o drewnianą barierkę odgradzającą część mieszkalną wioski od trawiastej kotliny.
– Ciekaw jestem, jak tak James radzi sobie z zielonookim potworkiem – stwierdził, stawiając nogę na najniższym z szczeblu, wyciągając z torebki jedną z miotełek, która swobodnie zawisła w powietrzu, po czym zaczęła zataczać kręgi dookoła jego prawego ucha.
– Co? – spytała Sky, jakby nie dosłyszała wcześniejszego zdania.
– No wiesz, James i zielonooki potworek w jednym pomieszczeniu… Kto wie, jak to się skończy…
– Przestań tak mówić o Lily – poprosiła, marszcząc przy tym nos. Usiadła na poręczy ogrodzenia, po czym przerzuciła nogi na jego drugą stronę, tak że znajdowała się twarzą skierowaną w stronę Wrzeszczącej Chaty. 
– Niby dlaczego? Przecież to szczera prawda – prychnął Syriusz, łapiąc smakołyk i wkładając go do ust.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, delektując się słodyczami i piękną pogodą; Skyler zastanawiała się nad tym, co powiedział. A co, jeśli rzeczywiście miał rację?
– Co ona ci zrobiła? – spytała, spoglądając na niego z nieskrywaną ciekawością.
– Mnie? Kompletnie nic. No może poza kilkoma szlabanami, ale to… – Rozmasował sobie kark, zabawnie mrużąc przy tym oczy. – …no nie ukrywajmy, na każdy z nich starannie zapracowałem – dokończył, śmiejąc się. – Za to Jamesowi… – urwał, pochmurniejąc. Chenal czekała, aż podejmie opowieść.
– Wiesz, jaki jest James… To najbardziej uparty człowiek, jakiego znam. A ona – urwał. – …ona zaraz po nim. Żadne z nich nie potrafi odpuścić. On jej, a ona jemu. Czasami już myślę, że mogłaby się z nim umówić i nawet definitywnie dać mu kosza. Chociaż tak naprawdę nie masz pojęcia, jakie niosłoby to za sobą skutki i ile z chłopakami musielibyśmy wycierpieć… To w końcu by mu przeszło. Chyba już wolę to niż te góry i doliny, przez które wciąż się pnie, gdy ta pannica wciąż daje mu nadzieję i odbiera.
Skyler zamilkła, wpatrując się w Syriusza. Wszyscy wiedzieli, że Potter i Black to najlepsi kumple, praktycznie nierozłączni; nigdy jednak nie spodziewałaby się, że łącząca ich więź była aż tak głęboka. A już na pewno nie spodziewałaby się takiego wyznania od Syriusza. Choć nie powiedział niczego wprost, braterska miłość aż od niego biła. Chenal odniosła wręcz wrażenie, że dla Jamesa Black zrobiłby wszystko. Z oddaniem życia włącznie.
Jego smutne dotąd oczy nagle rozjaśniły się diabelskimi ognikami.
– Wiem! – wykrzyknął nagle. – Jak następnym razem ukruszy mu kawałek serca, to zamknę was z Jamesem w jednym pokoju, a głowę daję, że jak tylko z niego wyjdziecie, pobiegniecie do tego potworka błagać, żeby się z nim wreszcie umówiła!
Przed Lily i Jamesem pięły się wysokie przynajmniej na pięć stóp Chłostowitki – niezwykłe rośliny, które można przyrównać do wystających z ziemi witek swojego dalekiego krewniaka – Bijącej Wierzby. Lily założyła włosy za ucho, po czym zakasała rękawy koszuli. Teraz żałowała, że nie wiedziała wcześniej, na czym miał polegać ich szlaban – wtedy przynajmniej mogłaby się odpowiedniej ubrać.
– To co, bierzemy się do roboty? – spytała jedynie, wpatrując się uważnie w rośliny. Jedna z nich właśnie się przebudziła. Gałązki zadrgały niczym człowiek otrząsający się po dłuższym okresie otępienia; roślina musiała wyczuć zagrożenie, gdyż zaczęła miotać odnóżami, oplatając swojego najbliższego sąsiada. Próbowała go od siebie odepchnąć, lecz gdy to nie podziałało, zaczęła szarpać w górę, starając się wyrwać go z ziemi. Ofiara nie pozostała dłużna, odpłacając pięknym za nadobne. Lily patrzyła na walkę zafascynowana, James natomiast postanowił zażegnać konflikt; podciągnął rękawy i ruszył między szarżujące rośliny. Dotarło do niego, że to zły pomysł, w tym samym momencie, w którym zrobił pierwszy krok. Chłostowitki zmieniły obiekt zainteresowań; wręcz zjednoczyły siły w walce ze wspólnym wrogiem. Z pociętymi przedramionami Jamesowi udało się wycofać z zasięgu ciosów.
Lily zachichotała cicho, nie potrafiąc się powstrzymać.
– A ty niby zrobisz to lepiej? – prychnął Potter urażony.
Evans wzruszyła ramionami, po czym oddaliła się pomiędzy rośliny. Wiedziała, że gdy wsunie się dłoń w sam środek pęku witek, można złapać serce rośliny. Zadanie nie było jednak proste, biorąc pod uwagę, że aby unieruchomić roślinę, trzeba najpierw usunąć ją z ziemi.
Podobnie jak Rogacz, również Lily nie wyszła z walki zwycięsko. Spojrzała urażona na Jamesa, najwyraźniej nie mającego zamiaru zabrać się do dalszej pracy. Siedział na jednym z długich stołów, gdzie zazwyczaj podczas zajęć stawiano donice z roślinami, pogwizdując jakąś nieznaną Evans melodyjkę.
Lily odsunęła się na bezpieczną odległość od grządki, po czym wsparła ręce na biodrach i spojrzała na niego z dezaprobatą. Skoro on może nic nie robić, to z jakiej racji i mnie miałby przysługiwać ten przywilej? Już miała usiąść na jednym z zabłoconych zydli, kiedy zdała sobie sprawę, dlaczego Potter nie chciał pracować.
– Jak nie skończymy tego dzisiaj, zaczniemy wrzesień od szlabanu, prawda? – spytała, James jedynie kiwnął głową, wciąż spoglądając w sufit. – I tak do skutku, prawda? – Ponownie otrzymała taką samą odpowiedź. – A czy ty nie masz przypadkiem na początku roku eliminacji do drużyny quidditcha? – spytała z błyskiem w oku.
– Osz ty… – zaczął, zrywając się z miejsca, po czym momentalnie urwał. – Czekaj… Myślałem, że w ogóle nie interesujesz się quidditchem! – Spojrzał na nią badawczo.
– Niech tylko taka informacja nie sprawi, że napuszysz się jeszcze bardziej – mruknęła, wznosząc oczy ku niebu. Quidditch nigdy specjalnie nie wzbudzał w Evans fascynacji, zawsze o wiele bardziej ciekawiło ją poznawanie nowych zaklęć czy sporządzanie eliksirów. Na mecze uczęszczała głównie ze względu na Skyler. – To co, może wreszcie weźmiemy się do roboty? – ponowiła pytanie Lily.
Tym razem już o wiele ostrożniej zbliżyła się do Chłostowitki, celowo wybierając okaz oddalony od reszty. Niestety, ponownie skończyło się jedynie na kilku kolejnych rozcięciach. Mimo wszystko Evans nie poddała się, ponownie doskoczyła do krzaka, stawiając sobie za punkt honoru zakończenie tego szlabanu w dniu dzisiejszym.
James wcale nie radził sobie lepiej; wpadł pomiędzy trzy rośliny, które wspólnymi siłami niemal powaliły go na ziemię. Łapiąc równowagę, jednym susem wyskoczył spomiędzy plątaniny gałązek. Stanął na kamiennej ścieżce, wspierając dłonie na kolanach, raz po raz łapiąc oddech. Podniósł wzrok i spostrzegł, że po przeciwnej stronie cieplarni i Lily chwilowo się poddała. Rozmasował sobie kark, patrząc na nią z delikatnym półuśmiechem.
Evans wcale nie było do śmiechu. Rude kosmyki kleiły się do twarzy, krople potu spływały po plecach, koszula z podwiniętymi, gdzieniegdzie zakrwawionymi rękawami oblepiała ciało. Lily miała wrażenie, że szlaban wymyślił sam diabeł. No bo kto normalny zamykałby uczniów w cieplarni podczas takiego upału? Rozejrzała się wkoło – cieplarnia numer trzy nie posiadała okien, ponieważ zamieszkiwały ją w większości rośliny lubiące wilgoć i ciepło. Świetlik, choć otwarty, zdawał się nie wpuszczać do środka ani jednego podmuchu. W pewnej odległości dostrzegła kolejny, w przeciwieństwie do pierwszego zamknięty; znajdował się jednak zbyt wysoko, aby dało się go otworzyć bez pomocy różdżki lub wysokiej drabiny.
– Wiesz, że daleko tak nie zajedziemy? – Rozmyślania przerwał jej głos Jamesa, stojącego na kamiennej ścieżce i podwijającego rękawy, które po walce zsunęły mu się do nadgarstków. Lily spojrzała na niego niepewnie.
– Co sugerujesz? – spytała z wahaniem. Wcale nie podobał się jej ton jego głosu – zdecydowanie zbyt z siebie zadowolony.
– Współpracę; inaczej spędzimy tu jeszcze z miesiąc – stwierdził Potter.
Evans kiwnęła głową, ale zgodzie towarzyszył głęboki, wewnętrzny jęk rozpaczy. Czy prosiłam o zbyt wiele, marząc, by ten szlaban nie wymagał od nas kooperacji?!
Od tego momentu praca szła im odrobinę sprawniej; James rzucał się na Chłostowitki, obejmując je na tyle mocno, by nie mogły się oswobodzić, natomiast Lily wyszukiwała pomiędzy witkami serce –zgrubiały pęd w kształcie litery T. Bez większego problemu można za jego pomocą wyrwać roślinę z ziemi, tym samym ją usypiając. Szlaban dawał im mocno w kość; po usunięciu z ziemi zaledwie sześciu okazów byli tak wyczerpani, że nawet nie chcieli myśleć o powrocie do pracy. Dochodziła czternasta, a oni nie wykonali choćby połowy zadania. Evans otarła czoło wierzchem dłoni.
– Powietrza – powiedziała cicho, zastanawiając się, jaka temperatura panowała w szklarni. Niewiele myśląc, podeszła do stołu, gdzie uprzednio siedział James. Znalazła krzesło, które na nim postawiła, po czym wdrapała się na utworzoną piramidę. Dłońmi dociskając spódnicę do ud, stanęła na palcach, wyciągając twarz w kierunku świetlika. Lekki podmuch owiał jej twarz; zaczerpnęła kilka łyków powietrza, przymykając oczy.
– Lily… Chcesz to dziś skończyć?
– Już idę – odpowiedziała i zaczęła schodzić na dół. Dopiero gdy stała już na stole, odwróciła się w stronę Rogacza, momentalnie oblewając się purpurowym rumieńcem.
– James! – wykrzyknęła.
– Tak? – zapytał zaciekawiony, podnosząc na nią wzrok znad czyszczonych okularów.
– Dlaczego ty nie masz koszuli? – spytała zażenowana, wbijając wzrok w podłogę.
– Tak, jakbyś nigdy żadnego chłopaka bez koszuli nie widziała – prychnął, kręcąc lekko głową.
Evans, wciąż czerwona, zeskoczyła ze stołu, po czym z ociąganiem podeszła do kolejnej rośliny, dopiero co skrępowanej przez Rogacza. Szarpnęła, wyrywając ją z ziemi, podobnie jak poprzednie.
Minęło kilkadziesiąt kolejnych minut, gdy uporali się z pierwszą częścią zadania, a rumieniec wciąż nie schodził z twarzy Lily. James przyjrzał jej się uważnie, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego Evans się tak zachowywała.
– Lily… Wszystko w porządku? – zaczął cicho.
– Nie! Nic nie jest w porządku! – wybuchła. – Przecież dobrze o tym wiesz! I dlaczego musisz paradować bez tej cholernej koszuli? – wyrzuciła z siebie, rumieniąc się jeszcze bardziej, choć Potterowi wydawało się, że to niemożliwe. Złość i bezradność, doprawiona wieloma innymi uczuciami kłębiła się w Lily od dłuższego czasu.
Dalszą wymianę zdań przerwało im pojawienie się Hagrida, niosącego spory cebrzyk wody i dwa gliniane kubki. Spojrzał na postęp pracy, westchnął i dodał, że przyjdzie później, po czym wyszedł, ponownie zamykając za sobą drzwi.
– Naprawdę aż tak ci to przeszkadza? – spytał James, gdy zaspokoili pragnienie i zabrali się za przygotowywanie grządek do sadzenia.
– Tak – odpowiedziała cicho, nie podnosząc wzroku. Nie chciała się znowu czerwienić ani oglądać po raz kolejny tych wyrzeźbionych przez quidditch mięśni. Sama nie pojmowała, czemu aż tak ją peszył.
– Zupełnie tego nie rozumiem – odparł z lekkim uśmiechem.
Co jak co, cała ta sytuacja niezmiernie mu schlebiała. W całym swoim życiu nawet nie śmiałby przypuszczać, że znajdzie się kiedyś w takich okolicznościach. Usiadł na ziemi, niewiele się tym przejmując, gdyż spodnie i tak zostały już całe uwalane ziemią. Na dłuższą chwilę zapanowało milczenie.
 – Czy ja ci się przypadkiem nie podobam? – spytał Potter prosto z mostu, wpatrując się w nią intensywnie, lekko przechylając głowę. Uśmiechnął się przy tym rozbrajająco. Czyżby wystarczyło tylko ściągnąć koszulę, aby zawładnąć niedostępnym sercem panny Evans?
– Co? Merlinie, broń! – odpowiedziała szybko, niemalże się krztusząc. Twarz Lily ponownie przybrała odcień purpury. – Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? – uniosła się.
– Mam swoje powody…
– Tobie już chyba od tego gorąca mózg całkiem wyparował – odparła z politowaniem.
– Lily? Czy nie zechciałabyś może umówić się ze mną na randkę?
– Merlinie, daj mi siłę… Znowu zaczynasz? – odpowiedziała pytaniem na pytanie; w jej głosie dało się wyczuć narastające zdenerwowanie.
Rogaczowi przemknęło przez myśl: Brawo James. Jak zawsze musiałeś wszystko spieprzyć.

Aktualizacja: 5 grudnia 2015.

11 komentarzy:

  1. Witaj! Znalazłam kilka błędzików :) Oto i one:

    "Chwilę później, ściskając w dłoniach torby wypełnione magicznymi smakołykami, zuśmiechami na ustach opuścili Miodowe Królestwo." - z uśmiechami

    "– Ciekaw jestem, jak tak James radzi sobie z zielonookim potworkiem [...]" -chyba "jak tam James radzi sobie"

    "Skoro on może nic nie robić, to z jakiej racji i mnie miałby przysługiwać ten przywilej?" - jej chyba ten przywilej NIE przysługuje.


    No to by było na tyle. Było jeszcze jedno powtórzenie, ale pies z tym :D

    Rozdział jest całkiem niezły. Fajnie wymyśliłaś te Chłostowitki. Bardzo ciekawe rośliny i myślę, że ktoś, kto wymyślił ten szlaban, musiał wiedzieć, że Lily nie będzie chętna do współpracy z Jamesem. No ale w końcu się przemogła i praca zaczęła posuwać się naprzód.
    Ciekawa jestem reakcji Evans na gołą klatkę piersiową Pottera. To dziwne, że aż tak bardzo się zawstydziła? No nie wiem :) Może i ona nie jest do końca odporna na jego urok?
    Mam nadzieję, że uda im się ukończyć szlaban jeszcze tego dnia, gdyż byłoby bardzo niefajnie, gdyby James nie mógł zagrać w następnym meczu.
    Syriusz naprawdę troszczy się o Pottera. Od razu widać, że łączy ich coś więcej niż zwykła przyjaźń.
    Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Błędy poprawione, dziękuję za wskazanie.
      Dziękuję za komentarz :) Co do Lily, to staram się przedstawić dość dokładnie jej podejście do Pottera, które wydaje mi się, że trochę odbiega od tego, co się utarło w tym temacie. Odsyłam do rozdziału drugiego po więcej szczegółów ;)
      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
  2. Hej :)
    Jak pozytywnie tym razem.
    Scena Lily/James - doskonała! I oryginalna, i dynamiczna, i przekonująca. A Chłostowitki były totalnie w stylu Rowling.
    U Skyler i Syriusza dobra zapowiedź, ale poza tym nic interesującego, wyznanie Syriusza nie szokowało zupełnie w kontraście do zarumienionych policzków Lily ;)
    Pozdrawiam - Huncwotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyznanie Syriusza nie miało szokować, tylko raczej być potwierdzającym wyznaniem z nutką wesołości. Tak bardzo w stylu Syriusza.
      Dziękuję za miłe słowa, cieszę się, że się podobało :)
      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
  3. W takim razie ten fragment jest mylący ;) "Wszyscy wiedzieli, że Potter i Black to najlepsi kumple, praktycznie nierozłączni; nigdy jednak nie spodziewałaby się, że łącząca ich więź ich była aż tak głęboka. A już na pewno nie spodziewałaby się takiego wyznania od Syriusza."

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam ten rozdział, zarówno w tej wersji jak i tej poprzedniej c: Ty chyba zdajesz sobie sprawę, że na widok tych "niewielkich rozmiarów sportowymi miotełkami, skrywającymi płynny karmel pod cieniutką warstwą mlecznej czekolady" 3/4 czytających ma ochotę Cię zamordować, ponieważ nie może dostać czegoś takiego jedzenia :x
    Chyba odkryłam, za to tak lubię czytać o "erze huncwotów" - jedna z najlepszych rzeczy, nie, więzi, to nawet nie miłość Jamesa do Lily (tak, jest godna podziwu i tak, mam do nich słabość od zawsze) ale przyjaźń Łapy i Rogacza. Można chyba tylko zazdrościć, bo czasem łatwiej znaleźć gotówkę na ulicy niż prawdziwego kumpla.
    Co do klaty Jamesa... Ugh, chcę to zobaczyć :x Zachowuję się jak 'napalona' pannica, ale co mogę poradzić na to, że moja wyobraźnia podsuwa mi jego widok, kiedy stoi tak sobie w szklarni - opalony i bez koszulki - z pięknie wyrzeźbionymi mięśniami *o*
    Ekhem... mniejsza o to, życzę dużo pomysłów i czasu oraz miłej nocy (:
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się niezmiernie, że się podoba.
      Co do więzi chłopaków – tak, zdecydowanie jest niezwykła. Zazdroszczę im, że mają kogoś takiego, kto skoczyłby za tym drugim w ogień. Dziś ciężko o taką przyjaźń.
      Przecież widziałaś oczyma wyobraźni! Czy to się nie liczy? ;)
      Pozdrawiam,
      maxie

      Usuń
  5. Osobiście uwazam, ze James był całkiem słodki , jak wyskoczył z tym zaproszenie, po raz milinowy, tzn, dojrzałe to nie buło, ale jestem prawie pewna, ze Lily po raz pierwszy widziała swojego rówieśnika płci męskiej z gola klata, a wiec... Coz, moze jednak ten szlaban nieco ich przybliży, przynuajmniej przez kontakt fizyczny... Syriusz ma troche racji i podobało mi sie,ze powiedział to Skyler, mam nadzieje, ze ta relacja zmieni soe w cos barziej intymnego. Ogolnie te dwie pary wydawały mi sie bardziej natualne niz Charles i Mer, oni byli dla mnie zbyt cukierkowi, szczerze mowiac. Czekam z niecierpliwoscia na cd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To absolutnie nie miało być dojrzałe! Miało właśnie pokazać, że James choćby nie wiadomo jak się starał i tak gdzieś w środku jest ta huncwocka iskierka, której czasami nie jest w stanie powstrzymać.
      A Charles i Mer mają być cukierkowi i troszkę oderwani od rzeczywistości. Zresztą, od samego początku ich związek jest taki (tak, wiem, dużo go tu nie było, mea culpa).
      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
  6. O, pamiętam ten rozdział w poprzedniej wersji opowiadania, tak samo jak poprzedni! Przesadzanie takich "kwiatków" musi być niesamowicie monotonne, a w dodatku trudne i grożące różnymi obrażeniami ciała. Nie wyobrażam sobie wykonywania tej pracy w takim upale... zwłaszcza, że ja, kiedy temperatura sięga powyzej 30 stopni, potrafię tylko siedzieć i pić wodę. No, ewentualnie leżeć xD Ogolnie rzecz biorąc, gdyby nie wakacje, nienawidziłabym lata.
    Och, zrobiłaś mi smaka na te karmelowe miotełki!
    Wydaje mi się, że James niepotrzebnie tak zareagował na rumieńce na policzkach Lily. Gdyby odrobinę poczekał z pytaniem, dziewczyna może by się wreszcie zgodziła. Choć też nie wiadomo, znając jej upartość. Wcale się nie dziwię, że Syriusz tak bardzo jej nie lubi. W końcu na każdym kroku rani jego przyjaciela.
    Powiem CI,że to, co najbardziej mnie uderzyło w tym rozdziale, to właśnie szlaban Lily i Jamesa, a szczególnie ich praca. Starałam się wyobrazić, co bym zrobiła na ich miejscu i aż sama poczułam to zdenerwowanie.
    Pozdrawiam serdecznie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja należę do osób, które nie lubią się babrać w ziemi, ale niestety, czasami nie mam wyboru. I też nie lubię jak jest zbyt gorąco. No chyba, że zaraz obok jest może albo jezioro, do którego można wskoczyć ;)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam cieplutko,
      maxie

      Usuń

Obserwatorzy