wtorek, 3 stycznia 2017

Bonus: Jedyny taki dzień


UWAGI WSTĘPNE: Tekst powstał na potrzeby Gwiazdkowej Wymiany Fikowej 3.0 na forum Mirriel. Nie jest on powiązany z Płomykiem, więc nie czytając go, nie tracicie niczego z fabuły. Nie wiem, kiedy będzie nowy rozdział, bo nadal czekam na betę, więc wrzucam tę miniaturkę.
NICK AUTORA ŻYCZENIA: snylilith
ŻYCZENIE NUMER 4: „Harry Potter - jedyne wspólne święta Lily, Jamesa i Harry'ego. Mile widziani Huncwoci, czy generalnie członkowie Zakonu Feniksa i dużo fluffu. W końcu to święta. W końcu oni jeszcze nie wiedzą, że to ostatnie święta”.
FANDOM: Harry Potter
TYTUŁ TEKSTU: Jedyny taki dzień
LICZBA SŁÓW: 5 855
STATUS: Zakończone
INFORMACJE DODATKOWE: Szczególne podziękowania należą się rewelacyjnej Niah, która dzielnie znosiła wszystkie moje wątpliwości i zawsze znajdowała czas by zajrzeć po raz setny do tekstu, a także z anielską cierpliwością odpowiadała na moje liczne pytania oraz Nearyh, najlepszej becie pod słońcem, która doprowadziła ten tekst do stanu używalności. Jesteście wielkie dziewczyny!


– Co zrobiłeś?! – Lily wstała z kanapy, przestąpiła z nogi na nogę i zbliżyła się do Jamesa o pół kroku. Potrząsnęła głową. Czasami naprawdę nie potrafiła uwierzyć w idiotyzm swojego męża. – Zdradź mi – zastanowiłeś się nad tą decyzją chociaż przez ułamek sekundy? – spytała słodkim głosem, poprawiając sobie w ramionach Harry’ego.
Tak, maluszku, wszystko w porządku, rodzice wcale się nie kłócą. Wcale a wcale.
– Hm? – ponagliła Jamesa, który nadal miał na twarzy ten uroczy wyraz kompletnego niezrozumienia dla sytuacji, w jakiej się znalazł.
– Yyy… Zaprosiłem Franka?
– Zaprosiłeś Franka – powtórzyła za nim. – Czy ty naprawdę nie dostrzegasz tej kolosalnej dziury w logice? Nic ci nie świta? Tak zupełnie nic?
Westchnęła ciężko, kiedy pokręcił głową i wzruszył ramionami.
– Skoro zaprosiłeś Franka, to i Alicję, i… Na Merlina! Jeśli dodasz do tego Petera – wyliczała na palcach – Caradoca, Dorcas, Benia, Marlenę, Emmelinę…
– I Syriusza, nie zapominaj o Syriuszu! – wpadł jej w słowo.
– …i Syriusza, z nami daje to w sumie aż jedenaście osób! Dwanaście, jeśli liczyć Neville’a! Naprawdę, mogę nastawić każdą kość w ciele i wyleczyć więcej chorób, niż umiesz wymienić, ale, na Merlina, gotować nie potrafię!
– Mnie tam smakuje. – Wzruszył ramionami, posyłając jej rozbrajający uśmiech.
Co to, to nie, Jamesie Potterze, tym razem nie nabierzesz mnie na swój urok osobisty! Nie mogła się jednak powstrzymać i jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.
– I jakoś nigdy ci nie przeszkadzało, jak Syriusz przychodził na obiad – dodał.
– Bo nie dość, że to tylko jedna dodatkowa osoba, to trzeba mieć na uwadze, że absolutnie nie dbacie o jakość posiłków i pochłonęlibyście absolutnie wszystko. Niezależnie od stopnia spalenia czy przesolenia, zawsze jecie tak, jakby to był wasz ostatni posiłek w życiu – podsumowała, wywracając oczami.
Westchnęła, godząc się z losem. Teraz i tak nie dało się już niczego odkręcić. Mleko się rozlało. Podała Harry’ego Jamesowi i ruszyła w stronę kuchni.
– Myślisz, że znajdę tu gdzieś jakąś książkę o przygotowywaniu świątecznego obiadu…? – spytała, odwracając się do Jamesa przez ramię. Szedł za nią, bawiąc się z Harrym, szczęśliwym, że miał wreszcie całego tatę tylko dla siebie. – Jak ja mam niby ugotować obiad dla tylu osób?! – spytała gniewnie, z impetem otwierając kuchenną biblioteczkę.
– Chyba nie powinienem w takim razie dodawać, że zaprosiłem też Fabiana i Gideona…?
– James, czy to naprawdę musi być TO drzewko? – Lily zdjęła dłonie z rączki wózka i zaplotła je na piersiach. Sceptycznie spojrzała na choinkę, z pewnością mającą więcej niż jedenaście stóp. – Przecież ona nawet nie zmieści się w salonie!
– Jak to się nie zmieści? Ja nie zmieszczę?
Lily wzięła głęboki wdech. Doskonale znała ten głos. I to spojrzenie. Teraz to już na pewno musieli kupić tę choinkę, choćby po to, by James mógł udowodnić, że da radę ustawić ją w salonie. Dla niego ani trochę miało znaczenia, że drzewko było za wysokie. Co to, to nie. Liczyło się przede wszystkim wyzwanie i to słynne jak nie ja, to kto?! Wywróciła oczami. Całe przekonywanie, że i tak będzie zmuszony użyć zaklęcia zmniejszającego, a w efekcie tylko przepłaci za takie kolosalne drzewko, nie miało najmniejszego sensu. James już postanowił, wyraźnie to dostrzegała.
– Niech ci będzie, kowboju – stwierdziła, wiedząc, że na jakichkolwiek przepychankach wyłącznie straci czas. – Ale ja do tego ręki nie przykładam. Wiem, że się nie zmieści, a w przeciwieństwie do co po niektórych nie mam stałej potrzeby udowadniania komuś czegoś.
– Dobrze, sam to zrobię, kochanie – powiedział czule.
Lily wyraźnie widziała w jego oczach ten zadziorny błysk. Zdawała sobie sprawę z tego, że niezależnie od tego, jak bardzo James by jej nie kochał, w głębi serca brakowało mu codziennych wygłupów z Huncwotami.
Westchnęła. Mimo tego, że za nic na świecie nie zamieniłaby życia, jakie miała teraz – budzenia się każdego dnia obok Jamesa, słodkiego uśmiechu Harry’ego ani nawet jego porannych humorów, a także niezwykle ciężkiej, ale jakże satysfakcjonującej pracy magomedyka – jej samej także brakowało czasów, gdy wszystko wydawało się prostsze. Kiedy nie musiała się martwić nadchodzącym jutrem ani tym, że ktoś z jej bliskich znikał na długie miesiące na misji Zakonu i nie wiadomo, czy wciąż żył.
Potrząsnęła głową. To powinien być szczęśliwy okres. Uwielbiała święta. A te będą przecież pierwszymi, które mieli spędzić we troje.
I z innymi dwunastoma osobami, dodała w myślach. Dasz radę. Wszystko będzie dobrze, Potter. Oby tylko brak umiejętności kucharskich dało się jakoś zręcznie zatuszować kilkoma zaklęciami.
Lily po raz kolejny przeciągnęła palcem po przepisie na farsz do indyka i upewniła się, że wykonała wszystkie punkty. Uśmiechnęła się lekko, słysząc za plecami gaworzenie Harry’ego leżącego na kocyku. Po chwili dołączył się do tego uporczywy stukot grzechotki o ziemię – najwyraźniej Harry odkrył nową zabawę. Miała nadzieję, że szybko o niej zapomni. Wzięła głęboki wdech.
– Prawie jak na eliksirach – powiedziała cicho. Jeszcze raz przebiegła wzrokiem przepis i zgrabnym ruchem różdżki ściągnęła garnek z ognia.
Zerknęła na zegar. Za oknem już pociemniało.
– Pójdziemy zobaczyć się z tatą? Chciałbyś? – spytała, uśmiechając się szeroko do synka.
Umyła dłonie i wzięła Harry’ego na ręce. Pchnęła drzwi salonu i, ku jej zdziwieniu, zauważyła w nim nie tylko Jamesa, lecz również Syriusza i Petera. Odkąd zamieszkała razem z Jamesem, zdążyła się już przyzwyczaić do częstych i niezapowiedzianych wizyt Huncwotów. Tylko jak to się stało, że w ogóle nie zauważyła momentu ich przybycia? Gotowanie musiało naprawdę ją zaabsorbować. Potrząsnęła głową. Przecież to nawet bardziej niż pewne, że się tu dziś pojawią.
Starała się powtrzymać rozbawienie, patrząc, jak jej mąż i jego przyjaciele uporczywie wpatrywali się w wielką choinkę leżącą w poprzek salonu. James rytmicznie rozmasowywał zmarszczone do granic możliwości czoło, Syriusz zaplótł dłonie na piersi i raz po raz mrużył oczy, jakby to miało w czymkolwiek pomóc, a Peter stał pomiędzy nimi i pogryzał jednego pierniczka za drugim z puszki kurczowo trzymanej w ramionach, ani na chwilę nie odrywając wzroku od drzewa.
Harry gaworzył głośno, wyciągając rączki w ich stronę, czym zwrócił na siebie uwagę. James podszedł do Lily i wziął go na ręce.
– Miałaś rację, chyba się nie zmieści – przyznał zduszonym głosem. Wbił wzrok w podłogę.
– A nie mówiłam? Trzeba było mnie posłuchać, co?
– Och, Evans, zupełnie jakby te kilka galeonów w tę czy we w tę robiło wam jakąkolwiek różnicę – prychnął Syriusz, wzruszając ramionami. – No już, dość tego bezczynnego wpatrywania się. – Machnął różdżką, a choinka lekko się zmniejszyła. Obrócił ją do pionu i miękko ustawił w kącie pokoju. – A teraz daj mi mojego chrześniaka, na pewno stęsknił się za wujkiem – zwrócił się do Jamesa, nie czekając na jakąkolwiek reakcję, wyciągnął mu Harry’ego z ramion. – Z wujkiem ci najlepiej, co? – Delikatnie trącił Harry’ego w nosek.
Lily nachyliła się nad gramofonem i delikatnie umieściła igłę na płycie.
I really can’t stay… Baby it’s cold outside.
Obróciła się na palcach wokół własnej osi i klasnęła w dłonie, wprost nie mogąc się już doczekać wspólnego ubierania choinki.
– Evans, czy ty naprawdę nie mogłaś puścić jakiejś normalnej muzyki? – zarzucił jej Syriusz – i tak kiwał się lekko do rytmu, zupełnie jakby tańczył z Harrym. – Nie chciałabyś chyba, żeby twój syn nie znał kanonu magicznych piosenek świątecznych, prawda?
Lily pokręciła głową.
– Nie chciałabym, żeby mój syn odstawał w którymkolwiek ze światów – powiedział spokojnie, otwierając pudła z dekoracjami, które James postawił na środku pokoju. – A co, jeśli zdecyduje się poślubić mugolską dziewczynę, hm? Pomyślałeś o tym choć przez chwilę?
– Wiesz, z ciężkim sercem muszę się z tobą zgodzić. Prawda, maluszku? Wyjątkowo twoja mama miała dziś rację. Ale nie zapominaj, że zwykle to ja ją mam!
Lily wywróciła oczami.
– Nie osłabiaj może autorytetu Lily, dobrze? – James uniósł brew. – Poza tym, mówisz zupełnie tak, jakbyś ty sam nigdy się nie mylił – prychnął. – Naprawdę chcesz, żebym ci przypomniał…?
– A mamy tego całkiem sporo! – wpadł mu w słowo Peter, właśnie wyciągający długi, złoty łańcuch z pudełka. Zaśmiał się głośno.
Spojrzał na Syriusza, który stał na środku pokoju, krzywił się i raz po raz nabierał oddech, zupełnie jakby szukał jakiejś ciętej riposty. Tyle tylko, że najwyraźniej nie potrafił żadnej znaleźć. Otrząsnął się zupełnie jak pies strząsający z siebie krople wody i zacisnął usta.
– Może i wygraliście tę potyczkę, ale wojna będzie moja! – Gwałtownie podnióśł palec wskazujący na wysokość twarzy.
– Jaka znowu wojna? – Peter spojrzał na Syriusza skonfundowany.
– Dobrze się czujesz, Łapko? – spytał James, po czym podszedł do niego. Przyłożył mu dłoń do czoła. – Nie, chyba nie masz gorączki… Piłeś? Chuchnij! – nakazał – z trudem powstrzymywał śmiech. – I oddaj mi Harry’ego, troszkę zaczynam się o niego bać…
– Już ja ci dam Harry’ego! – żachnął się. Mocniej przycisnął chrześniaka do siebie i skręcił się lekko, tak by odsunąć go z zasięgu dłoni Jamesa. – Ty go masz cały czas! Nie wiadomo, co ty mu tam wkładasz do głowy! On potrzebuje trochę czasu z właściwymi ludźmi! A właściwie z właściwym człowiekiem! Znaczy ze mną!
Harry przyglądał się tej scenie z nieskrywanym zainteresowaniem. Chyba chciał powtórzyć „wyczyn” ojca i starał się dosięgnął pulchną rączką do twarzy Syriusza, a kiedy mu się to nie udało, z zadowoleniem zacisnął piątkę na paśmie jego długich włosów i szarpał raz za razem. Syriusz zdawał się tego nie zauważać, a przynajmniej nie przeszkadzał w żaden sposób Harry’emu. Zdarzało mu się tylko nieznacznie krzywić, gdy pociągnął wyjątkowo mocno.
Lily mimo tego, że właśnie oplatała choinkę różnobarwnymi lampkami za pomocą zaklęć. przyglądała się im kątem oka. Peter układał na wyższych gałęziach łańcuchy, a James, Syriusz i Harry wybierali co ładniejsze bombki. Już po chwili zaczęli je wieszać na gałązkach, przy trudnych do opanowania wybuchach radości Harry’ego, któremu niezwykle podobało się światło igrające na błyszczących ozdobach.
– A jutro przyjdzie Mikołaj i przyniesie ci dużo pięknych prezentów, bo byłeś takim grzecznym i kochanym chłopcem – opowiadał Harry’emu Syriusz, stojąc blisko ubranego już drzewka.
Raz po raz pokazywał co ciekawsze magiczne ozdoby wyczyniające akrobacje na gałęziach. Harry przyglądał się im z zainteresowaniem i starał się dosięgnąć je rączkami.  
– Prawda, że byłeś kochanym chłopcem? – Delikatnie trącił go w nosek, na co Harry zaśmiał się głośno.
– A twoim rodzicom Mikołaj nie przyniesie żadnych prezentów, zobaczysz, dostaną tylko bryłkę węgla! – powiedział z przejęciem.
Lily wymieniła z Jamesem porozumiewawcze spojrzenia.
– Bo oni wcale nie byli grzeczni. Wręcz przeciwnie, byli bardzo, bardzo niegrzeczni! Prawda? Prawda, że kochasz mnie o wiele, wiele mocniej od nich? Kto jest najfajniejszy na świecie, no kto?
Lily wywróciła oczami.
– Wiesz, Syriusz, ty może poczekaj z takimi żartami, aż Harry trochę podrośnie i będzie w stanie ci odpowiedzieć – James podszedł do niego i niemalże siłą wyciągnął mu Harry’ego z ramion. – Nie słuchaj wujka, gada głupoty. Jak zawsze zresztą.
– Nie mówię żadnych głupot! – zaprzeczył donośnie Syriusz. – To wszystko najszczersza prawda! Przysięgam na brodę Merlina! To tylko i wyłącznie suche fakty!
Że też tobie przychodzą do łba takie głupie pomysły!, wypominała sobie i z irytacją nastawiła minutnik na długie dwadzieścia minut.
Lily musiała przyznać, że zabieranie się za ciasteczka korzenne o godzinie siódmej wieczorem okazało się cholernie głupim pomysłem. Mimo że nie było jakoś bardzo późno, ale po pobudce, jaką zafundował jej Harry o czwartej nad ranem, ledwo trzymała się na nogach i widziała na oczy. Tyle dobrze, że do wycięcia wszystkich ciasteczek i poukładania ich na blasze wystarczyło kilka zaklęć. Nie wyobrażała sobie nawet, że miałaby teraz poświęcić na to tyle czasu. I, przede wszystkim, energii. Chociaż tak po prawdzie, tęskniła za wspólnym wycinaniem pierniczków, nieodłącznym elementem każdych świąt w jej rodzinnym domu.
Ciężko zwaliła się na kanapę, z silnym postanowieniem, że nie zaśnie, wciąż ściskając w dłoni minutnik. Rozmasowywała sobie skronie, kiedy do salonu wszedł James, cicho zamykając za sobą drzwi.
– Harry wreszcie zasnął – powiedział zduszonym głosem.
Pocałował ją czule, po czym usiadł obok. Lily uśmiechnęła się delikatnie mimo zmęczenia odczuwanego w każdej komórce ciała.
– Już myślałem, że to się dzisiaj nie stanie – westchnął ciężko, przechodząc do pozycji leżącej i układając głowę na jej kolanach.
Lily nie mogła się powstrzymać przed wpleceniem palców w jego rozczochrane włosy.
– Padam z nóg. – Ziewnął. Lily zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co tak właściwie powiedział, ale zanim zdążyła zapytać co?, James już spał.
Westchnęła lekko i oparła się wygodnie, w jednej dłoni mocno ściskając minutnik, drugą wciąż bawiąc się jamesowymi włosami. Z każdą chwilą coraz silniej odczuwała zmęczenie, a monotonny oddech męża i miarowe tykanie zegara ani trochę nie pomagały w walce z sennością. Raz po raz walczyła z opadającymi powiekami, które wydawały się niczym z ołowiu, powtarzając w myślach: nie zasypiaj, nie zasypiaj, nie zasypiaj.
– Lily? – odezwał się nagle James.
Otrząsnęła się, starając się udawać przed samą sobą, że wcale przed momentem nie zasnęła.
– Tak?
– Kocham cię, Lily. Bardziej niż zapiekankę – wymamrotał.
Odwrócił się na bok, wtulając twarz w jej brzuch.
Lily siedziała przez moment osłupiała, ale gdy wreszcie jej zaspany mózg zrozumiał, co właśnie zaszło, zaśmiała się cicho, kręcąc głową z pobłażaniem.
Czegóż innego mogłabym się spodziewać po Jamiem?
Aż ciężko jej uwierzyć, że kiedyś wolałaby wziąć do ręki pająka, niż się z nim umówić. Wzdrygnęła się na samą myśl o owłosionym odwłoku i tych długich, patykowatych nogach.
Ugh, jak kiedykolwiek mogłam woleć pająka od niego?
Lily obudził swąd spalenizny. Jęknęła głośno, gdy spojrzała na minutnik, który zapewne już dawno się wyzerował. Przetarła twarz dłonią, szybko przełożyła głowę śpiącego Jamesa na kanapę, wstała i ruszyła do kuchni wyciągnąć ciasteczka korzenne. Westchnęła ciężko, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że na pewno już nawet nie było czego ratować.
Lily nie sądziła, że ten dzień okaże się aż tak trudny. I to nawet nie chodziło o to, że nie miała bladego pojęcia, jak powinna upiec tego ogromnego indyka przyniesionego przez Jamesa, ani o to, że nie bardzo potrafiła sobie wyobrazić, w jaki sposób wcisnąć go do piekarnika bez użycia zaklęcia zmniejszającego, ani o to, że nie wiedziała, w co wsadzić ręce. Mogłaby wręcz przysiąc, że ten nawał roboty odrobinę ją ratował, bo gdyby nie on, zapewne usiadłaby w kącie i zaczęła płakać. Względnie zaczęłaby panikować, a James oberwałby rykoszetem.
Z salonu dobiegł ją odgłos tłuczonego szkła. Westchnęła ciężko i ruszyła w tamtą stronę. Spojrzała z przyganą na kota siedzącego obok resztek bombki. Patrzyła na nią tak, jakby zupełnie nic się nie stało, ze spokojem zamiatając ogonem.
– Reparo – powiedziała cicho, delikatnie machnąwszy różdżką.
Bombka już po chwili wisiała z powrotem na swoim miejscu. Lily spojrzała z przyganą na kotkę. Gdy zauważyła, jakim wzrokiem Bastet wpatrywała się w kołyszącą, odbijającą błyski zimowego słońca czerwoną kulkę, machnęła różdżką po raz drugi. Bombka oderwała się od gałązki i zawisła kilka cali wyżej, poza zasięgiem jej łap. Spojrzała na nią nieprzychylnie, prychnęła, po czym wstała i wyszła z pokoju.
Lily usiadła na ławeczce od fortepianu, starając się zebrać myśli. Oddychaj. Bez Jamesa i Harry’ego w pobliżu było tak cicho. Jakby za cicho.
Panujący wokół bezgłos wydawał się niepokojąco niepodobny do niczego, czego ostatnio zaznawała. Miała trudność, aby przyzwyczaić się do tego spokoju. Przez ostanie pół roku każdego dnia dom wypełniał głos Harry’ego, Jamesa i bardzo często Syriusza. Do tego ostatniego nadal się przekonywała, choć musiała przyznać, że odkąd zeszła się z Jamesem, ich relacje znacznie się poprawiły. Męska solidarność Syriusza zadziwiała ją do tej pory.
Nawet w pracy, oczywiście dopóki jeszcze mogła do niej chodzić, nigdy nie panował spokój. Co więcej, zwykle chwila coś takiego oznaczało nadchodzące kłopoty. Ciarki przeszły jej po plecach. Zupełnie jakby zaraz miało stać się coś strasznego.
Rozejrzała się wkoło po pokoju. Od niechcenia machnęła różdżką, odkładając na właściwe miejsca zabawki Harry’ego i Proroka Codziennego Jamesa, który ześlizgnął się z podłokietnika kanapy na podłogę.
Chwilami, niezależnie od tego, że naprawdę kochała rolę żony i matki, strasznie tęskniła za szpitalem. Za tym, że mogła pomagać. Bardziej niż poprzez kilka sprytnych domowych zaklęć czy umiejętność wyprodukowania jedzenia. Mimo tego, że codziennie musiała patrzeć na skutki wojny. A może właśnie przede wszystkim dlatego tęskniła – bo doskonale zdawała sobie sprawę, że każda para rąk była na wagę złota.
Serce ścisnęło Lily na samą myśl, ilu ludzi mogłaby uratować w trakcie swojej nieobecności. Ilu mogłaby ulżyć w ostatnich chwilach. Ilu krewnym mogłaby powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.
Potrząsnęła głową. Nie możesz teraz o tym myśleć. Nie dziś, nie teraz. Wszystko się ułoży. Już nikt więcej nie zginie.
Chciałaby uwierzyć w swoje kłamstwa.
Z niemałym trudem, po wielu próbach, Lily udało się przygotować synka na przyjęcie gości. A nie było to proste zadanie. Harry z pewnością odziedziczył upór po swoim ojcu, ponieważ przekonanie go, że to wcale nie w dobrym tonie, by gości witać w samej pieluszce, było niemalże tak trudne, jak przekonanie Jamesa do zjedzenia brokułów. Harry jednak uparł się, że śpioszki z ogromną plamą ulanego mleka na brzuszku, były najlepsze na świecie. I oczywiście równocześnie jedynymi, które w ogóle miał ochotę nosić. Niestety, Harry niezbyt chciał jej uwierzyć na słowo, że w świątecznych śpioszkach będzie mu równie wygodnie i raz za razem starał się pokazać, że bez śpioszków prezentował się o wiele lepiej. James aż przyszedł na moment z kuchni, gdzie kazała mu stać i pilnować ziemniaków, by sprawdzić, co zajmowało jej tak dużo czasu. Nie potrafił uwierzyć, że po raz kolejny starała się do czegoś przekonać czteromiesięczne dziecko, zamiast po prostu postawić na swoim.
– Idź pilnować ziemniaków, Jamie! – Szybko odwróciła się do niego, by upewnić się, że nie widział, jaką niespodziankę przyszykowała.
Nie mogła powstrzymać uśmiechu, gdy zobaczyła, jak stał w nonszalanckiej pozie, oparty o framugę z ramionami splecionymi na piersi, wyglądający tak olśniewająco w odświętnej szacie i… różowym fartuszku z dużą ilością falbanek.
Wywrócił oczami.
– Kocham cię, wiesz? Najbardziej na świecie – powiedział, uśmiechając się szeroko, i odszedł do kuchni.
Lily potrząsnęła głową – ja też cię kocham, głuptasie – i wróciła do ubierania Harry’ego. Ku uldze Lily chyba wreszcie zrozumiał, że tej wojny i tak nie wygra, i że lepiej się poddać, i zbierać siły na kolejną potyczkę.
Chwilę później weszła do kuchni z Harrym na rękach, z uśmiechem przypatrując się, jak James nadzorował tłuczek ubijający ziemniaki na gładką masę.
– Kochanie, chciałam ci coś pokazać. – Uśmiechnęła się i poprawiła synka w ramionach.
– Hm? – Odwrócił się. Oczy zalśniły mu z zachwytu, a usta rozchyliły się w niemym zaskoczeniu. – Przebrałaś Harry’ego… za mnie?! – spytał rozczulony.
Lily odniosła wrażenie, że James za moment się rozpłacze ze wzruszenia.
Nie miała serca mu powiedzieć, że właściwie to przebrała Harry’ego za renifera.
– Tak, Jamie, przebrałam go za ciebie – odparła i podeszła do niego, by złożyć na jego ustach czuły pocałunek.
Lily ułożyła Harry’ego na kanapie, otaczając go poduszkami, żeby przypadkiem się nie sturlał, i przykryła go zielonym kocykiem w Mikołaje latające na miotłach. Kreśliły esy-floresy po materiale, co chwila zatrzymując się nad jakimś kominem i opróżniając do niego zawartość worka. Harry machnął ręką przez sen, odsłaniając się, więc Lily ponownie go przykryła. Uśmiechnęła się delikatnie. Jakby znikąd pojawiła się Bastet i umościła się przy jego boku, na co Harry zaraz się w nią wtulił.
Lily spojrzała na nich z uśmiechem i wyszła do jadalni, by pomóc Jamesowi.
– Chyba się wszyscy nie zmieścimy, nie? – Przyglądał się stołowi krytycznie, zabawnie przechylając przy tym głowę. Poprawił okulary, które zjechały mu na czubek nosa.
– Raczej nie, Jamie.
– No dobrze… – Blat znacznie powiększył swoje wymiary.
– Nie jesteśmy olbrzymami, trzeba go trochę obniżyć! – zaśmiała się, patrząc, jak rósł we wszystkich trzech wymiarach.
James prychnął cicho, patrząc na nią wzrokiem: nie musiałaś tego mówić, kobieto!, po czym doprowadził go do porządku.
Lily machnęła różdżką i zgrabnie rozścieliła na nim obrus, kiedy James otworzył zaklęciem kredens. Już miał wyciągać z niego najlepszą zastawę, gdy zamarł w pół ruchu.
– Lily…? – zaczął niepewnie. Spojrzał na nią z obawą. – Miałabyś coś przeciwko, gdybym zostawił jedno nakrycie wolne? Chciałbym jakoś uczcić… Wiesz, to pierwsze święta bez moich rodziców.
Lily westchnęła cicho. Podeszła do Jamesa z ciężkim sercem. Przytuliła się do niego.
– Oczywiście, że możesz, co to za pytanie? Możesz nawet zostawić po nakryciu dla każdego.
Potrząsnął głową.
– Jedno wystarczy. Zresztą… – urwał i mocno objął ją ramieniem. – Mamy o wiele więcej osób do uczczenia niż tylko moich rodziców.
Lily przylgnęła do niego mocniej, mając nadzieję, że nic ich nigdy nie rozdzieli.
…aż do śmierci.
Lily otworzyła szafę. Poprawiła na sobie ręcznik, którym się owinęła po wyjściu spod prysznica. Przeciągnęła palcami po swoich ubraniach. Przez oczami zagrała jej feeria kolorów, jednak tak naprawdę nie widziała nic poza barwną plamą. Mrugnęła. Raz i drugi. Szybciej i szybciej, by pozbyć się tego złośliwego szczypania.
Przesuwała wieszaki, zastanawiając się, co ubrać. Nie mam co na siebie włożyć!, pomyślała z rozpaczą, kiedy oglądała kolejne sukienki – piekliła się, ponieważ żadna z nich nie wydawała się odpowiednia. Ewentualnie już na nią nie pasowały. Jękneła w duchu, spoglądając na swoje ogromne piersi. Wywróciła oczami. Chciała, by wróciły do poprzedniego kształtu.
Kolejne wieszaki przesuwała z coraz większym podenerwowaniem. Tak, to się nada, pomyślała, widząc, że nie bardzo miała inny wybór, skoro dojechała niemalże do końca szafy. Sięgnęła po granatową, aksamitną sukienkę z okrągłym dekoltem przyozdobionym białą kokardą. Prędko ściągnęła ją z wieszaka i już miała ją założyć, kiedy jej uwagę przykuł pokrowiec na ubrania, wiszący tuż przy ścianie szafy. Zatrzymała się w pół ruchu, opuszkami palców muskając jego materiał. Odłożyła wybraną kreację na fotel. Przewiesiła wieszak na drzwi szafy i delikatnie rozpięła suwak.
James chyba poradzi sobie jeszcze chwilę z Harrym. Musnęła biały atłas. Wyciągnęła ślubną sukienkę z pokrowca i podeszła z nią do lustra. Przyłożyła ją do siebie. Wywróciła oczami. Nawet nie miała co próbować jej zakładać, bo z pewnością by nie pasowała. Nie po ciąży, po której nadal nie wróciła do wcześniejszej figury. W dodatku wyglądała komicznie w zestawieniu z tym ręcznikiem na głowie i nieumalowaną twarzą. Delikatnie odłożyła sukienkę na fotel, uwolniła włosy i przeczesała mokre pasma palcami, po czym zręcznie wysuszyła je zaklęciem. Szybko poprawiła makijaż, bo przecież i tak musiałaby to kiedyś zrobić, i stanęła przed lustrem ponownie w samej bieliźnie. Przywołała do siebie sukienkę.
Tak, teraz lepiej.
Uśmiechnęła się do swojego odbicia. Materiał wyglądał dokładnie tak samo jak w tamtym dniu. Jakby nic się nie zmieniło – a przecież zmieniło się prawie wszystko.
Tamten dzień był taki szczęśliwy, że dziś wydawał się jedynie przyjemnym snem. Na pewno jeden ze szczęśliwszych w jej życiu. Czuła się wtedy tak nieprzyzwoicie szczęśliwa. Otoczona przyjaciółmi i rodziną – piętno wojny nie zdążyło jeszcze odcisnąć na nich aż tak dużego znaku. Dziś taka radość wydawała się niemalże niemożliwa, nie po tym wszystkim, co wydarzyło się od tamtego czasu. Trzeba jednak było zachować w pamięci miłe chwile i skupić się na codzienności. Szanować pamięć o tych, którzy odeszli, ale jednak żyć dalej. I starać się czerpać garściami z każdego danego przez los dnia. Bo nikt nie mógł wiedzieć, czy przypadkiem ten nie będzie tym ostatnim.
Przekrzywiła lekko głowę, uśmiechając się nieśmiało do swojego odbicia i zakołysała biodrami, przyciskając do siebie sukienkę – spódnica zawirowała wokół niej, mieniąc się w popołudniowych promieniach słońca. Przez krótką chwilę znów poczuła się jak wtedy.
Jak mogła kiedykolwiek chcieć, by wszystko potoczyło się inaczej? Przecież wyszło doskonałe. Miała Jamesa i Harry’ego. I wiedziała, że nic się w tym temacie nie zmieni.
Gdyby w piątej klasie ktoś powiedział jej, że tak ułoży się jej życie, a do tego będzie szczęśliwa, na pewno by mu nie uwierzyła. Ba, prawdopodobnie wyśmiałaby go, a Jamesa zwyzywała od karaluchów.
Nigdy by nie uwierzyła, że to właśnie James da jej życie, jakiego zawsze pragnęła.
Skup się, skup się, skup się, Lily przywoływała się do porządku półszeptem, energicznie wycierając dłonie w fartuch. Co nam odbiło, żeby zorganizować takie duże przyjęcie? Co mi odbiło?!, jęknęła. Obrzuciła kuchnię gorączkowym spojrzeniem.
Prawie każdą możliwą powierzchnię zastawiały na wpół przygotowane potrawy, innych nie nawet rozpoczęła, gdzie indziej walała się sterta brudnych naczyń. Do kompletu trzy książki kucharskie, lewitujące z pootwieranymi stronami ponad blatem, jedyną wolną przestrzenią, gdzie odbywał się cały proces złożenia półproduktów w gotowe dania. Teraz żałowała, że nigdy nie chciała towarzyszyć w przygotowywaniu świątecznych potraw – o wiele bardziej wolała wziąć się za sprzątanie, a gotowanie zostawić w bezpiecznych i pewnych dłoniach mamy oraz Petunii. Potrząsnęła głową. Nawet nie wyobrażała sobie, jak one sobie z tym wszystkim radziły, skoro nie miały różdżek.
Z salonu dobiegł ją głośny śmiech. Przynajmniej tyle, że nie musiała dodatkowo zabawiać przybyłych. Harry radził sobie z tym znakomicie – z małą pomocą ojca i wujka skutecznie skupiał na sobie uwagę wszystkich zebranych.
Oddychaj, upomniała się. Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech.
Podskoczyła lekko, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, kto to. Wydawało jej się, że wszyscy już przyszli. Nie spodziewała się żadnych nadprogramowych gości, chyba że… Chyba że James zapomniał jej o czymś powiedzieć. Wywróciła oczami. Na pewno o to chodziło.
Szybko opłukała ręce i ruszyła do przedpokoju, po drodze rzuciła fartuch na kuchenne krzesło, skąd zaraz się zsunął na podłogę. Z dłonią na klamce, rzuciła krótkie spojrzenie w lustro i poprawiła włosy, po czym otworzyła drzwi na oścież.
Na zewnątrz zdążyło się już zrobić całkiem ciemno i sypał śnieg, niesamowicie mieniąc się w świetle latarni.
– …Remus! – wyrzuciła z siebie zduszonym szeptem.
Zakryła usta dłonią. Odnosiła wrażenie, jakby ktoś nagle odciął jej dostęp do powietrza. W oczach stanęły jej łzy. Poznałaby go wszędzie, zawsze i niezależnie od wszystkiego. Nawet teraz, gdyby prawie wcale nie przypominał dawnego siebie, od razu zrozumiała, że to on. Wystarczyło jedno spojrzenie w te miodowe oczy, tak pełne dobroci i zrozumienia, i… po prostu wiedziała.
– Wróciłem do domu, cariad – odpowiedział równie cicho, łamiącym się głosem. – Jestem już w domu. – Pochwycił ją w ramiona. Zadrżał lekko – Lily zrozumiała, że płakał. Że oboje płakali, obejmując się na progu domu, w tę grudniową, śnieżną noc.
Nie potrafiła się ruszyć, mimo że jego broda kłuła ją w szyję, kościste ramiona wbijały się w plecy, a z salonu dochodziły głośne dźwięki muzyki i podekscytowanych rozmów, raz po raz zagłuszane tubalnym śmiechem, natomiast przez otwarte drzwi wpadał chłód. Remus wrócił, dotarło do niej, jakby to wszystko, co miało przed chwilą miejsce, stanowiło jedynie dawno zapomniany sen, i rozpłakała się jeszcze bardziej.
Wiedziała, że powinna podzielić się z innymi tą radosną nowiną, tym bożonarodzeniowym cudem, ale, może odrobinę egoistycznie, pragnęła mieć Remusa wyłącznie dla siebie. Choćby przez tę jedną, krótką chwilę. Tak bardzo za nim tęskniła. Tak okrutnie, jakby każdy dzień niepewności, gdzie się podziewał, czy wszystko z nim w porządku i czy w ogóle wciąż żył, zabierał jej kawałeczek siebie.
– Lily, powiedz, proszę, że to nie ty gotujesz i wcale nie czuję spalenizny… – powiedział cicho w jej bark, tak, że ledwo go słyszała.
Skrzywiła się lekko – nie miała odwagi zaprzeczyć. Ścisnęła go raz jeszcze, mocniej, pragnąc, by ta chwila trwała o wiele dłużej. Ale nie potrafiła odmówić mu racji, bo teraz i ona czuła, że coś się paliło. Nie mogła puścić domu z dymem. Nie w taki dzień. Z bolącym sercem oderwała się od Remusa i pognała do kuchni.
Usłyszała dźwięk zamykanych drzwi i już po chwili Remus stał obok niej, kiedy z desperacją w oczach starała się ocenić szkody. Z gorącą patelnią w dłoniach, w popłochu próbowała zdecydować, którym kataklizmem powinna zająć się najpierw.
Kuchnia wyglądała jak po przejściu tornada. Spłonęła rumieńcem aż po czubki uszu. Nie chciała, by ktokolwiek oglądał jej personalną porażkę.
– Oj, Lily, f'anwylyd, kto cię w ogóle wpuścił do kuchni? – Remus rozejrzał się wkoło. Pokręcił lekko głową, jakby nie dowierzał własnym oczom.
Uniósł różdżkę i zaczął nią kreślić w powietrzu różnorodne kształty. Naczynia porozkładane po całym pomieszczeniu same wskoczyły do zlewu, gdzie zaraz zaczęły doprowadzać się do porządku. Ustąpiły miejsca pod strumieniem wody warzywom, które po krótkim prysznicu grzecznie położyły się na desce, gdzie nóż pokroił je na równiuteńkie kawałeczki. Piekarnik sam się otworzył, a termometr wbity w indyka wyskoczył z niego i podleciał pod twarz Remusa, tak by mógł spokojnie odczytać pomiar, po czym grzecznie wrócił na swoje miejsce, kiedy ten uznał, że jeszcze nie pora go wyciągnąć. Nie przestając kroić warzyw i myć naczyń, Remus chwycił łyżkę i spróbował zupy. Skrzywił się lekko – nieznacznie – i gdyby nie to, że po tych wszystkich latach Lily bezbłędnie rozpoznawała nawet najmniejsze grymasy jego twarzy, pewnie nawet by tego nie zauważyła. Doprawił zupę, spróbował raz jeszcze, ponownie dosypał trochę przypraw. W nastawił jeszcze dwa garnki pełne wody i zaczął obierać pasternak.
Lily patrzyła na to wszystko z zafascynowaniem.
– Teraz powinno być już dobrze. – Odetchnął głęboko, kiedy naczynia lśniły na suszarce, pasternak oraz brukselka się gotowały, zupa już nie smakowała jak pomyje, a ziemniaki zostały doprawione i wstawione do piekarnika.
– Skoro ty uratowałeś mnie, pozwól, że teraz ja uratuję ciebie.
– Wejdź tutaj. – Lily zapaliła światło w łazience i otworzyła przed nim drzwi. – Jak dawno brałeś prawdziwą kąpiel? – Spojrzała niepewnie, w jakim godnym pożałowania stanie znajdowały się jego ubrania, kiedy ściągnął płaszcz. Prawie nic z nich nie zostało. Same strzępy.
Remus zarumienił się delikatnie.
Lily pochyliła się nad wanną, zatkała odpływ i odkręciła kurek z gorącą wodą.
– Przede mną nie musisz się wstydzić. Pamiętaj, żadnych tajemnic. – Podeszła do niego. Ujęła jego twarz w dłonie i złożyła na policzku delikatny pocałunek. – Poczekaj tu na mnie, zaraz przyniosę ci ręcznik i jakieś ubranie. Chociaż te od Jamesa pewnie będą miały za krótkie rękawy i nogawki. – Westchnęła, lekko przekrzywiwszy głowę. – Poza tym… muszę ci coś pokazać. – Wyszła z łazienki, zamykając za sobą drzwi.
Szybko przeszła przez salon, żałując, że nie miała na sobie peleryny niewidki. Starała się jakoś ukryć wciąż lekko drżące dłonie – nie mogła się zdradzić, nie, dopóki sami go nie zobaczą.
– Lily! Kiedy wreszcie do nas dołączysz? Nie możesz wiecznie się tam ukrywać! – zakrzyknął do niej Dearborn z drugiego końca pokoju, lekko uniósłszy kieliszek.
A niech cię, Caradocu, jęknęła w myślach, kiedy zwrócił na nią uwagę wszystkich zebranych. Potrzebuję dwóch minut, dosłownie dwóch minut.
– Jeszcze tylko chwila… – Starała się zamaskować nerwowość uśmiechem. – Przepraszam, że musicie tyle czekać, zaraz siadamy do stołu – powiedziała przepraszająco.
Wyszła innymi drzwiami i skierowała się do sypialni, gdzie wygrzebała z garderoby stary świąteczny sweter, który dała Jamesowi na ich pierwsze wspólne święta jako małżeństwo – nie nosił go, bo rękawy okazały się za długie. Ale dla Remusa będą idealne. Ze spodniami nie miała już takiej łatwości – James w ogóle nie posiadał ich zbyt wiele, bo służyły mu jedynie wtedy, gdy musiał wyjść do mugolskiej dzielnicy, a Lily zbyt dobrze wiedziała, jak Remus nie lubił czarodziejskich szat, by dać mu jedną z nich. Chwyciła jeszcze parę skarpetek i nowe, nieotwarte wciąż pudełko bielizny. James nie będzie miał nic przeciwko. Wzruszyła ramionami.
Zmniejszyła wszystko zaklęciem i już chciała wsunąć do kieszeni, kiedy dotarło do niej, że żadnej nie posiadała. Wywróciła oczami i westchnęła.
Szybko przeszła z powrotem do salonu, uśmiechając się ciepło do mijanych gości. Dotarła do Syriusza z dwoma kieliszkami w rękach i Jamesa trzymającego Harry’ego na rękach, którzy jak zwykle znajdowali się w centrum uwagi.
– Przepraszam was bardzo, ale na krótką chwilę muszę porwać tych dwoje – zwróciła się do zebranych, po czym odwróciła się do Syriusza i Jamesa. Każdy z nich patrzył na nią wzrokiem: cokolwiek się nie stało, to nie moja wina! – A gdzie Peter? – Rozejrzała się po pomieszczeniu.
Peter pobladł, ale niechętnie do niej podszedł. Najwyraźniej nie sądził, aby miał w tym temacie jakikolwiek wybór i że lepiej pójść po dobroci, niż stawiać opór, bo z tego prawie nigdy nic dobrego nie wynikało.
– No, chodźcie, ale już – ponagliła ich, więc ruszyli za nią z minami zbitych psów.
Zupełnie nie rozumiała, dlaczego wydawało im się, że chodziło o coś złego. Chyba że… znowu mają coś za uszami.
Wyszli z salonu do przedpokoju, zamknęli za sobą drzwi. Lily ze zdziwieniem zauważyła, że Syriusz rzucił Muffliato i dotarło do niej, że chyba naprawdę musieli coś przeskrobać.
– Nie zaciągnęłam was tutaj, żeby na was krzyczeć. Przecież jest Gwiazdka. Tak po prawdzie, to do tej pory nawet nie zdawałam sobie sprawę, że coś przeskrobaliście, ale teraz wiem już na pewno. – Wywróciła oczami.
James spojrzał na Syriusza wzrokiem pełnym nienawiści i uderzył go łokciem między żebra. Peter odetchnął głośno z ulgą.
– Mówiłem przecież, że się nie zorientuje! – wycedził przez zaciśnięte zęby, na co Syriusz wzruszył ramionami i powiedział bezgłośne przepraszam.
– Nie po to was tu ściągnęłam. Muszę wam coś pokazać. – Z trudem panowała nad emocjami. Podeszła do drzwi łazienki i już miała je otworzyć, ale w ostatniej chwili się zreflektowała: – Może tylko daj mi Harry’ego. – Wzięła synka w ramiona.
– Co ty knujesz, Evans? – Syriusz zmarszczył brwi.
– Sami zobaczcie.
James i Syriusz wymienili pytające spojrzenia, po czym bez wahania weszli do łazienki.
Trzask szkła rozbijającego się o posadzkę gwałtownie przeciął ciszę, która nagle zapadła.
– Tak właśnie coś czułem, że Lily wydawała się za spokojna. Dobrze, że jesteś, stary. Zaraz siadamy do stołu. – James uśmiechnął się szeroko i poklepał Remusa po ramieniu.
Lily wpatrywała się w niego ze zdumieniem. Zupełnie jakby nie widział nic dziwnego w nagłym pojawieniu się Lupina. Zupełnie jakby ostatnie miesiące wcale się nie wydarzyły, a on wciąż wpadał prawie codziennie.
Peter stał w miejscu – nie powiedział ani słowa, ruszał ustami niczym ryba wyjęta z wody i spoglądał to na Lily, to na Remusa, jakby wciąż nie potrafił uwierzyć w to, co widział. Jak gdyby sądził, że to tylko kolejny żart.
James odwrócił się do niej i kiwnął na nią głową.
– Ale to, że tak dawno cię tu nie było, przypomina mi, że powinieneś kogoś poznać… – Nie zdążył skończyć, bo Syriusz wpadł mu w słowo:
– Jak mogłeś nam, mnie, to zrobić?! Jak mogłeś?! – Doskoczył do Remusa gwałtownie, uderzył go pięścią w pierś i niemalże posłał na ścianę. – Przez cały ten czas… nie miałem pojęcia. – Głos mu się rwał.
Lily zauważyła, że ciężko oddychał. Uderzył w kafelki obok głowy Remusa z taką siłą, że aż pękły, przecinając skórę, ale chyba nawet nie zauważył, że krwawił.
– Jak…? Ja nigdy bym ci tego nie zrobił! Czy ty w ogóle masz jakiekolwiek pojęcie…?! Przecież nawet nie wiedzieliśmy, czy żyjesz! – wykrzyczał mu prosto w twarz i zakrył oczy dłonią.
– Przepraszam – powiedział cicho Remus.
Delikatnie przyciągnął do siebie Syriusza, który zupełnie się temu poddał.
Lily szarpnęła Jamesa i Petera za ramiona, wyciągając ich z łazienki, i cicho zamknęła drzwi. Nie tego się spodziewała. Spojrzała na Jamesa – nie wydawał się w ogóle niczym zaskoczony.
– Jesteś już pijany, czy jak? – Przywróciła ubrania do poprzedniego rozmiaru, po czym położyła je na progu.
James tylko wzruszył ramionami.
– Cuda to najzupełniej normalna rzecz w czasie świąt.
Dziwnym trafem, choć zupełnie się tego nie spodziewała, wszystkie miejsca przy stole zostały zajęte. Z gramofonu leciały, tym razem magiczne, piosenki świąteczne, jej zdaniem nie umywające się do tych znanych jej z rodzinnego domu. Bo co było magicznego w gnomach ogrodowych? Nigdy nie potrafiła tego zrozumieć.
Chwyciła Jamesa za rękę pod blatem i uśmiechnęła się do niego ciepło, po czym powiodła wzrokiem po wszystkich gościach. Wokół znajdowali się wszyscy – wszyscy, na których jej zależało.
Caradoc poprawił właśnie Marlenie na głowie bożonarodzeniową jarmułkę. Lily nie miała bladego pojęcia, skąd James wyciągnął te czapeczki, będące połączeniem jarmułki i czapki świętego Mikołaja, które rozdał wszystkim zebranym, na chwilę przed pojawieniem się w salonie Remusa. Frank i Alicja, z malutkim Nevillem, który przez cały wieczór spał w nosidełku na brzuchu Franka. Benio, raz po raz spoglądający na siedzącą po przeciwnej stronie stołu Emmelinę, myśląc, że absolutnie nikt tego nie widział. Syriusz, z radością nalewający wszystkim wino czy eggnoga. Peter, który wciąż nie potrafił uwierzyć w to, że Remus wrócił i siedział z nimi przy wspólnym stole.
Kiedy wszyscy skończyli jeść i mieli brzuchy tak pełne, że ciężko było im się ruszać, James zarządził:
– Zapraszamy do salonu, gdzie pod choinką na pewno każdy znajdzie coś niespodziewanego!
– Mało ci niespodzianek, Potter? – wypalił Benio, wskazując podbródkiem na Remusa, czym wywołał śmiech zebranych.
James pokręcił głową i wskazał wejście do salonu. Lily podeszła do fotelika, gdzie drzemał Harry, i wzięła go na ręce. Wiedziała, że nie chciałby tego przegapić.
James podszedł do niej i różdżką, którą musiał mieć schowaną za plecami, wyczarował im nad głowami gałązkę jemioły.
– Patrz, co znalazłem – stwierdził z zawadiackim uśmiechem.
– Aż ciężko mi uwierzyć, że nie wykorzystałeś tego wcześniej – odparła rozbawiona i chciała dodać, że kochała go nad życie, ale zamknął jej usta pocałunkiem.
Teraz mogła już przyznać z całą pewnością: wszystko było dokładnie tak, jak być powinno.

8 komentarzy:

  1. Piękny tekst! Lily taka szczęśliwa i James jak zwykle niesforny no i Syriusz ❤ Uwielbiam jak piszesz! Szczególnie przy powrocie Remusa miałam łzy w oczach... Niecierpliwie czekam na właściwy rozdział! Jeszcze miałam wczoraj urodziny �� nawet nie wiesz jaką miłą niespodziankę mi sprawiłaś tym wpisem ��
    L.E.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ogromnie za komentarz i cieszę się strasznie, że się podobało i że zupełnie przypadkowo udało mi się sprawić taki prezent ;) Wszystkiego najlepszego w takim razie! ♥

      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
  2. Magiczne!
    "Kocham Cię. Bardziej niż zapiekankę" - uwielbiam, kiedyś tak kogoś poderwę!
    No, ale do rzeczy - strasznie miło się to czyta, uśmiecham się do monitora i tak jakoś cieplej na serduszku ^^ Te sceny są takie ciepłe, po prostu czuje się ten klimat. Jak przeglądanie jakiegoś albumu, w którym są same piękne wspomnienia. Podobają mi się nawiązania do wojny, jakoś to wszystko jeszcze bardziej urzeczywistniają. No i przybycie Remusa <3 rany, to musiała być dla nich wszystkich najlepsza niespodzianka na święta! Huncwoci znowu razem, w tym wszystkim nawet Peter nie budzi chęci mordu
    Dziękuję za ten wpis! I czekam spokojnie na rozdział ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję gorąco za komentarz ♥ I też mam nadzieję, że rozdział pojawi się już niedługo!

      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
  3. Hej :) super notka! Uwielbiam Twój styl pisania i charakterystyki bohaterów. Czekam na więcej Skyler i Remusa w kolejnej notce. Szkoda, że tak rzadko dodajesz nowe...
    Zapraszamy na nasz nowy blog o pierwszym składzie Zakonu Feniksa: http://qwertzxcvb.blog.pl/ Liczymy, że znajdziesz chwilę na przeczytanie i podzielisz się z nami swoja opinią.
    Drama&Furia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za komentarz i przyznam, że też strasznie żałuję, że nie dodaje częściej, ale naprawdę, robię wszystko co w mojej mocy, by przynajmniej pisać regularnie!

      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
  4. Hej :)
    Nigdy nie komentowałam Płomyka, ale z pewnością zacznę jak tylko nadrobię zaległości, których sobie narobiłam.
    Jednak po przeczytaniu miniaturki uznałam, że muszę napisać komentarz i wyrazić w jakiś sposób to jak bardzo mi się ona podobała.
    Ten tekst jest tak ciepły, rodzinny i uroczy, że właściwie przez cały czas uśmiechałam się do monitora. Kiedy pojawił się Remus - nie tylko się uśmiechałam, miałam też łzy w oczach. Wyjątkowo wzruszyła mnie reakcja Lily.
    Miniaturka naprawdę bardzo mi się podobała i jestem pewna, że kiedyś powrócę tutaj i przeczytam ją po raz drugi. Nawet jeśli nie będzie to okres świąteczny (zresztą, teraz też jest już po świętach).
    Moony

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezmiernie dziękuję za miłe słowa ♥

      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń

Obserwatorzy