Kiedy wreszcie wyniki egzaminów zostały ogłoszone, uczniowie
Hogwartu poczuli, że wreszcie mogą odetchnąć pełną piersią. Gryfoni, jak co
roku, postanowili wydać przyjęcie, ponieważ było co świętować. Klepsydry
śledzące ilość punktów zgromadzonych przez każdy z domów świadczyły, że o ile
nic się nie zmieni do jutrzejszego wieczoru, puchar domów najprawdopodobniej
trafi w ich ręce, co mogli zawdzięczać przede wszystkim wygranej w turnieju
quidditcha.
Skyler odstawiła na stolik dopiero co opróżnioną butelkę po
piwie kremowym. Nie wiedziała, jak Huncwoci tego dokonali, ale wystarczyło im
zaledwie niespełna pół godziny, kiedy zniknęła z pokoju wspólnego, celem wzięcia
prysznica po bieganiu, aby w pokoju wspólnym pojawiły się dwa stoły uginające
się pod ciężarem jedzenia i napojów.
Chwyciła jedną z czystych szklanek i zdecydowanym krokiem
podeszła do Syriusza.
– Polej mi – powiedziała niepewnie, biorąc głęboki oddech.
Zazwyczaj nie należała do entuzjastów mocnych alkoholi, w
szczególności tak silnych jak Ognista Whiskey. Miała jednak coś do zrobienia i
bardzo przydałaby jej się odrobina dodatkowej odwagi. Black spojrzał na Chenal
niepewnie, po czym wziął od niej szklankę i napełnił połową porcji, jaką
zazwyczaj nalewał sobie.
Skyler wychyliła ją duszkiem, krzywiąc się.
– Jeszcze raz – powiedziała zachrypniętym głosem, osłaniając
nadgarstkiem usta, drugą dłonią podsuwając Łapie szklankę. Chenal zdawało się,
że całe gardło stanęło w płomieniach. Black ponownie obrzucił ją
skonsternowanym spojrzeniem, ale spełnił prośbę – w końcu nie co dzień prawie zdobywa
się Puchar Domów. – Dziękuję. Skąd ty w ogóle masz to świństwo? – spytała w
końcu, ocierając wargi. Potrzebowała jeszcze chwili, by trunek zadziałał.
– Nie obrażaj mojego Ogdena, bo zacznę żałować, że cię
poczęstowałem – stwierdził urażony Syriusz. Skyler wzruszyła jedynie ramionami.
Syriusz uniósł brwi i zaczął się zastanawiać, czy napełnienie szklanki Chenal
było dobrym posunięciem.
– Dziękuję – powtórzyła Chenal, wciskając Blackowi szklankę
w dłoń, po czym odwróciła się i wmieszała w tłum.
Skyler przepychała się pomiędzy świętującymi Gryfonami w
poszukiwaniu pewnego Huncwota. Chenal brakowało pomysłów, jak miałaby zacząć
się przyjaźnić z tak skrzętnie unikającym jej Remusem. Nie miała innego wyboru,
jak zapędzić Lupina w kozi róg i wprowadzić w życie plan B.
Nadal nie była pewna co do swoich odczuć w sprawie bycia
pocałowaną przez Remusa. I choć przemyślała sprawę, jak jej się zdawało, pod
każdym możliwym kątem, wciąż nie mogła jednoznacznie rozsądzić, czy sytuacja
zaliczała się do grupy tych oczekiwanych, czy też do tych, których należałoby
unikać. A że Skyler należała do osób wolących żałować, że coś zrobiły, niż że
jakaś okazja przeszła im koło nosa, postanowiła się przekonać na własnej
skórze, jaki był jej stosunek do wyżej wymienionych pocałunków.
– Chyba musimy porozmawiać, Remusie – powiedziała, stając za
nim, zwracając tym samym jego uwagę.
Lupin odwrócił się, spoglądając na Chenal zaskoczony. A już tak dobrze mi szło unikanie jej!,
przebiegło Lunatykowi przez myśl.
Już miał spytać Skyler, o czym chciała z nim porozmawiać,
nie zdążył jednak nawet otworzyć ust, ponieważ dziewczyna już odwróciła się i
odeszła w kierunku tylko sobie znanej kryjówki, zatrzymując się po kilku
krokach i patrząc znacząco na Remusa.
Cichy głos w głowie Lunatyka mówił mu, żeby został w
miejscu, żeby zajął się czymkolwiek poza tym jednym, idiotycznym pomysłem
podążenia za Chenal. Ciało i serce miało mimo wszystko więcej do powiedzenia w
tej kwestii, dlatego też Lupin, niewiele myśląc, ruszył za Skyler.
– Chyba jesteś mi winien jakieś wyjaśnienie – stwierdziła
cicho, spoglądając mu w oczy, gdy tylko dołączył do niej, ukrytej w cieniu pod
schodami prowadzącymi do damskich dormitoriów.
Remus przyglądał się, jak stała z dłońmi za plecami, zapewne
opartymi o kamienną ścianę, i uważnie świdrowała go wzrokiem. Przestąpił z nogi
na nogę, zastanawiając się, jak wybrnąć z zaistniałej sytuacji, ponieważ nie
potrafił znaleźć żadnego sensownego rozwiązania. Musiał przyznać rację tamtemu
cichemu głosikowi – może lepiej byłoby, gdyby nie ruszył się z miejsca.
– Jakie wyjaśnienie? – spytał z ociąganiem, grając na czas.
Po krótkim namyśle zdecydował się przesunąć się o pół kroku w przód,
sprawiając, że oboje byli całkowicie schowani przed jakimikolwiek wścibskimi
spojrzeniami. Choć Remus szczerze wątpił, aby dzisiejszego wieczora ktokolwiek
zainteresował się ich chwilowym zniknięciem.
– Nieładnie zrzucać na dziewczynę taką rewelację, a
następnie uciec i jej unikać – stwierdziła Skyler szeptem. – Więc… Wytłumaczysz
mi łaskawie, czemu miałbyś mnie całować? – spytała zadziornie, mrużąc oczy i
delikatnie potrząsając głową.
Remus niemalże się zakrztusił. W całym swoim życiu nie
spodziewał się, że Chenal będzie aż tak bezpośrednia. Pytanie zbiło go z
pantałyku i kompletnie zrujnowało przygotowaną uprzednio usprawiedliwienie
ucieczki z biblioteki w przeddzień urodzin Skyler. Poluzował krawat i rozpiął
ostatni guzik koszuli.
Co ci mam, na Merlina,
odpowiedzieć?
– A jak myślisz? – odparł w końcu pytaniem na pytanie,
podejmując grę.
Chenal uśmiechnęła się, a następnie uniosła wzrok i
spojrzała Remusowi głęboko w oczy.
– Myślę, że jeśli zaraz mi nie powiesz, na pewno znajdę
jakiś sposób, by to z ciebie wyciągnąć – dodała, odpychając się dłońmi od
zimnej powierzchni ściany i zbliżając się do niego o krok, tak, że teraz
dzieliło ich jedynie kilka cali.
– Skyler, ja… – urwał, szukając odpowiedniego słowa. Zamknął
oczy i przygryzł wargę. Skupienie przychodziło mu niesamowicie ciężko, gdy
znajdowała się tak blisko. Otumaniła go całego, a zapach wanilii, miodu i
mleka, jaki wokół siebie rozsiewała, miał na długo pozostać w pamięci Lupina.
– Tak…? – odparła cicho, pragnąc tym samym zachęcić go do
mówienia.
– Ja nie mogę – stwierdził Lunatyk z wyraźnym trudem,
zmuszając się do wykonania kroku w tył.
Tak strasznie chciałby móc stać się kimś innym. Bez piętna
potwora odciśniętego na każdej komórce ciała. Merlin jeden wiedział, z jak
wielkim pragnieniem musiał teraz walczyć. Po
prostu to zrób, przemknęło mu przez myśl. Nie myśl i zrób to. Remus energicznie pokręcił głową, starając się
wyrzucić z głowy niechciane podszepty. Nie mógł skrzywdzić Skyler, a wiedział,
że prędzej czy później do tego dojdzie.
– Niby co ci stoi na przeszkodzie? – Oddaliła się, ponownie
opierając się o ścianę, po czym zaczęła wyłamywać sobie palce.
– Ja – odparł zdawkowo. Skyler zauważyła, że chłopak
wyraźnie posmutniał. – Ja… – urwał, przymykając oczy. Musiał to ukrócić tu i
teraz. Niezależnie od tego, jak wiele bólu miałoby to później przynieść. – Ja
nie jestem normalnym chłopakiem, Sky.
– A czy ktokolwiek z nas jest normalny? – spytała,
prychając. – Spójrz tylko na nas: banda małolatów wymachująca różdżkami. –
Zwiesiła głos. Zerknęła w dół, a później ponownie spojrzała mu w oczy. – Nikt z
nas nie jest normalny – powtórzyła.
– Ale jestem… – zaczął. Chciał dodać: potworem, lecz w ostatniej chwili zmienił zdanie. – Ja nie
zasługuję na szczęście – wyrzucił w końcu, markotniejąc jeszcze bardziej.
– Nie znam nikogo, kto nie zasługiwałby na szczęście, Remusie.
Coś mi się wydaje, że odrobinę przesadzasz… – stwierdziła, przyglądając mu się
uważnie. Zmrużyła oczy i ponownie przysunęła się do niego o krok.
Tym razem się nie wycofał. Choć rozum nakazywał Lunatykowi
uciekać, ciążyło mu nieodparte wrażenie, jakby Skyer rzuciła na niego nieznany
czar, uniemożliwiając ruszenie się z miejsca.
Chenal powoli przeniosła ciężar ciała na palce, coraz
bardziej zbliżając się do Lupina.
– Zasługujesz na szczęście, Remusie. Musisz tylko w to
uwierzyć – wyszeptała mu wprost do ucha, sprawiając tym samym, że przyjemne
mrowienie rozeszło się po każdym calu jego skóry. Uśmiechnęła się delikatnie, a
następnie złożyła na jego policzku czuły pocałunek.
To ten moment, kiedy
należy dać za wygraną. Skyler zastanawiała się, czy kiedyś dokończą tę
rozmowę.
Dla Lupina tak dosadne przypomnienie tamtej burzowej nocy,
której z pozoru niewinne zakończenie zdążyło już urosnąć w głowie do rangi
wiekopomnego wydarzenia, okazało się ponad jego siły. Na Merlina, przecież był tylko człowiekiem! Skrzętnie wznoszony
mur, mający go chronić przed zgubnymi uczuciami, zdawał się runąć w mgnieniu
oka.
Niewiele myśląc, ujął twarz Skyler w dłonie, by złożyć na
jej rozchylonych wargach krótki pocałunek. Zetknięcie ich ust przypominało
przyłożenie zapalonej zapałki do otwartego zbiornika z benzyną, momentalnie
stającego w płomieniach.
Każda sekunda sprawiała, że Remus pragnął więcej. Ręką objął
Chenal w pasie, a niemalże równocześnie poczuł jej dłonie na karku i lędźwiach.
Pozwolił sobie przyciągnąć Skyler bliżej i po raz kolejny musnąć wargi, tym
razem jednak już o wiele dłużej.
Świat nie zawirował. Wręcz przeciwnie, po raz pierwszy, od
kiedy tylko pamiętał, wszystko zdawało się znajdować dokładnie na swoim
miejscu.
♠
Kilkanaście minut po tym, jak Remus i Lily wrócili z
przedziału prefektów, ekspres Hogwart-Londyn zaczął wytracać prędkość. Lupin
zdjął z półki wysłużony kufer, odziedziczony po ojcu, i z przyzwyczajenia
zaczął ściągać również kufry koleżanek. Podając Skyler jej własność, ta rzuciła
mu przeciągłe, powłóczyste spojrzenie, lecz Remus udawał, że go nie dostrzegał.
Klamka zapadła. Musiał się uporać z tym fatalnym zauroczeniem. Postarać się
zapomnieć i przejść nad całą historią do porządku dziennego. Udawać, jak gdyby
nigdy nic się nie wydarzyło.
Chenal nie miała tylko pojęcia, jak wiele kosztowało go
podjęcie takiej, a nie innej decyzji.
Gdy pociąg zajechał na stację, peron wypełniały oczekujące rodziny.
Lupin pożegnał się zdawkowo z Chenal, bacznie unikając kontaktu cielesnego, po
czym wyminął ją zręcznie i dołączył do Lily, wychodzącej właśnie z przedziały
przy akompaniamencie głośnego pisku hamujących kół.
Paxton szła jako pierwsza; zatrzymała się na chwilę na
najwyższym stopniu, wypatrując rodziców, jednak nigdzie nie potrafiła ich
dostrzec. Gubili się gdzieś w tym roześmianym tłumie, który zdawał się na
moment zapomnieć o wszystkich okropieństwach czarodziejskiego świata. W chwili,
gdy Meredith ściągała kufer z pociągu na peron, przebiegło jej przez myśl, że
teraz, w tym miejscu znajdują się przedstawiciele obu stron. Przecież nie można
zakładać, że żaden ze śmierciożerców nie posiada potomka. Z lekkim przestrachem
rozejrzała się wkoło, choć w głębi czuła, że tutaj nic jej nie groziło; wkoło
znajdowało się zbyt wielu ludzi, a chyba żaden z popleczników Tego, Którego
Imienia Nie Wolno Wymawiać nie chciałby narażać swoich pociech na
niebezpieczeństwo. Gdy zanurzyła się w tłumie obcych twarzy, ponad wszystko
uderzyła ją świadomość, że w tym świecie nie mogła czuć się tak bezpieczna jak
w Hogwarcie. Z niewiadomych przyczyn ogarnęło ją dziwne przygnębienie na myśl,
że to już ostatnie tak długie wakacje. Kiedy kolejny rok szkolny się skończy,
po raz ostatni wsiądzie do ekspresu Hogwart-Londyn, a przekroczenie progu
pociągu na angielskiej stacji będzie równoznaczne z początkiem dorosłego życia.
Ostateczny moment, by dorosnąć i stanąć na własne nogi. Sama perspektywa ilości
decyzji, przed podjęciem jakich zostanie w najbliższym czasie postawiona,
przerażała ją tak bardzo, że po plecach przebiegł jej dreszcz.
Ponownie rozejrzała się w poszukiwaniu rodziców lub Antona.
Już chciała wykorzystać kufer jako podest, dzięki któremu wychynęłaby głową
ponad tłum, gdy gdzieś za sobą usłyszała tak dobrze znany głos, wymawiający jej
imię. Rzuciła się w ramiona ojczyma, w duchu dziękując, że ją odnalazł.
– Cześć kruszynko. Miło mieć cię znowu przy sobie –
powiedział pan Paxton, całując Meredith w czoło. Objął ją ramieniem, ciesząc
się tym długo wyczekiwanym spotkaniem, tym bardziej, że posiadał dla dzieci
ważną wiadomość. Nadal rozglądał się ponad rzednącym tłumem w poszukiwaniu
syna. – Jest i nasz młody mężczyzna! – dodał, wolną ręka machając do syna.
– Pozwolicie, że zamiast do domu, polecimy prosto do
świętego Munga? Wasz młodszy brat niecierpliwie czeka, żeby was poznać.
♠
Osiedle domków jednorodzinnych w Cokeworth sprawiało
wrażenie zaczarowanego. Zdecydowana większość mieszkańców spała spokojnie, nie
zdając sobie sprawy, że tuż obok działy się koszmarne rzeczy. Nie musieli się
martwić trwającą wojną, nie mieli nawet pojęcia, że w ogóle istniało coś
takiego jak prawdziwa magia. Dla nich czary występowały jedynie w filmach i
opowieściach dla dzieci.
Nie dotyczyło to jednak panny Evans, korzystającej z ledwo
rozpoczętych wakacji i nawet cieszącej się na dwumiesięczny pobyt w rodzinnym
domu. Kłamstwem byłoby rzec, że z każdy kolejnym rokiem coraz mniej tęskniła za
rodziną. Kłamstwem byłoby również stwierdzenie, że Lily nie tęskni za siostrą
Petunią.
Lily zerknęła budzik i chociaż wskazywał pierwszą
dwadzieścia, wcale nie chciało jej się spać. Mimo że zachowanie Petunii nie
mijało się z oczekiwaniami, trzaśnięcie drzwiami w chwilę po tym, gdy Lily
wróciła do domu, i tak ją zabolało. Evans zastanawiała się, jak to możliwe, że
na przestrzeni tych kilku lat ich relacje tak bardzo się zmieniły. Kiedyś były
niemalże nierozłączne, a dziś… Lily odnosiła wrażenie, że ledwo się znali.
Westchnęła, wstając z łóżka. Podeszła do okna, po czym
otworzyła je na oścież. Odwróciła się twarzą do pokoju, delektując się chłodnym
powiewem powietrza na odsłoniętym karku. Pomieszczenie wyglądało dokładnie tak
samo, jak je pozostawiła po przerwie wiosennej.
Karmelowa tapeta w kremowe szlaczki pokrywała wszystkie
ściany. Brzozowe łóżko ustawiono tuż pod oknem, a naprzeciw wejścia znajdowało
się biurko, a obok niego szafa. W kącie pokoju, schowany za drzwiami,
umieszczono wygodny, jasny fotel, a przy nim niski regał pełen płyt winylowych.
Na biurku stała pusta klatka z otwartymi drzwiczkami.
Lily zostawiła okno uchylone na wypadek, gdyby Atena
postanowiła wrócić, ale Evans nie sądziła, aby miało to szybko nastąpić. Sowa
nigdy nie przepadała za długimi podróżami, więc po nich zazwyczaj przepadała na
kilka dni. Ciekawe, gdzie ona się wtedy
ukrywa?, pomyślała Lily, zamykając za sobą drzwi pokoju.
Weszła do kuchni, a zimne kafelki dawały ulgę rozgrzanym
stopom. Wyciągnęła z lodówki mleko, po czym zaczęła je gotować w małym rondlu.
– Nie możesz spać? – wyrwało ją z zamyślenia. Odwróciła się
niepewnie i w drzwiach ujrzała Rose Evans. Już na pierwszy rzut oka widać było,
że Lily całkowicie wdała się w swoją rodzicielkę.
– Też chcesz czekolady? – spytała Lily, unikając odpowiedzi.
Matka pokiwała głową, na co córka dolała do garnka jeszcze
jedną szklankę mleka.
– Pamiętam, jak ojciec przygotowywał wam gorące kakao
każdego wieczoru – stwierdziła Rose, zakładając rude włosy za ucho. Przeszła
przez kuchnię i usiadła na jednym z krzeseł. – Bez tego nie było nawet mowy o
tym, żebyście poszły spać. A potem…
– A potem wchodziłyśmy sobie do łóżek i czytałyśmy książki.
– przerwała jej Lily, wzdychając ciężko. – Tak, mamo. Doskonale to pamiętam –
dodała, stawiając przed Rose kakao z sześcioma cukierkami ślazowymi. – Tak samo
jak to, że prawie od siedmiu lat robi wszystko, by mieć ze mną jak najmniej do
czynienia.
– Jeśli chcesz, mogę z nią porozmawiać. Też nie sądziłam, że
jej dzisiejsze zachowanie było w porządku, ale nie zamierzałam się mieszać w
wasze sprawy… – zaproponowała, patrząc na córkę, siadającą naprzeciw.
– Nie kłopocz się. Dawno przestałam wierzyć, że ta sytuacja
kiedyś się odwróci. Petunia… Ona mnie nie akceptuje – odparła cicho, upijając
łyk z kubka.
– Lily, przecież wiesz, że Petunia tak naprawdę cię kocha.
Nawet jeśli nie potrafi tego okazać.
– Naprawdę? Jakoś ciężko mi w to uwierzyć… – odpowiedziała,
garbiąc się, kładąc łokcie na blat i opierając twarz na dłoniach. – To coś, co
było między nami… Umarło z chwilą, gdy pierwszy raz wyjechałam do Hogwartu –
dorzuciła smutnym głosem.
Rose chciała coś jeszcze dodać, jakoś pocieszyć młodszą
córkę, tak rzadko bywającą w domu. Te dwa miesiące powinny być dla niej ostoją,
czasem spędzanym z rodziną, pełnym radości, by miała co wspominać przez
pozostałą część roku. A zamiast tego otrzymywała kuksańce od losu w postaci
boczącej się siostry.
Może i częściowo wina leżała po stronie państwa Evans,
rozpuszczających starszą córkę, aby jakoś załagodzić tęsknotę za młodszą, a gdy
Lily pojawiała się w domu, Petunię mimowolnie spychano na dalszy plan. Rose
zrozumiałaby, gdyby niechęć córki przeszła z wiekiem, tak jak starszemu
rodzeństwu stopniowo przechodzi zazdrość o młodsze rodzeństwo, gdy wreszcie
uświadamiają sobie, że rodzice nadal kochają ich tak samo mocno. Żal Petunii
jednak wcale nie mijał i to właśnie najbardziej martwiło państwo Evans. Nie
chcieli, by na starość, gdy ich już zabraknie, córki pozostały pozostawione
same sobie, oddzielone niewidzialną barykadą.
Rose już miała pocieszyć Lily, że wszystko na pewno się
wyprostuje, ale zanim zdążyła to zrobić, córka już wstała i z kubkiem kakao
wyszła z kuchni, stając na moment w progu i rzucając przez ramię smutne:
– Dobranoc,
mamo.
Aktualizacja: 5 grudnia 2015.
Nie mam pomysłu na komentarz, więc napisze tylko: KOCHAM REMUSA! :-D Rozdział świetny ale szczerze liczyłam na więcej Lily i Jamesa, no cóż, może w kolejnym... Pozdrawiam i życzę weny. W
OdpowiedzUsuńGorąco dziękuję za komentarz :)
UsuńSwietny Remus! Pozdrawiam i zycze weny :-)
OdpowiedzUsuńGorąco dziękuję za komentarz :)
UsuńHej! Jestem tu nowa, ale i zafascynowana Twoim opowiadaniem. Podoba mi się sposób w jaki pokazujesz magiczny świat. Bardzo szczegółowo (czasami za bardzo ;) i dość ciekawie.
OdpowiedzUsuńRemus jest jedną z moich ulubionych postaci, nie tylko w tej historii, ale Ty naprawdę dobrze opisujesz jego wewnętrzne rozterki ^^ Kibicuje mu z całego serca :*
Jeśli chodzi o Jily to akcja z poprzedniego rozdziału była interesująca... ;)
Z pewnością będę tu zaglądać
Życzę weny i pozdrawiam~ Mała Mi
W takim razie niezwykle miło mi gościć Cię w moich skromnych progach ;) Ilość szczegółów ma budować atmosferę i ułatwiać poruszanie się w świecie pani Rowling, osobom z nim niezaznajomionym.
UsuńW obecnej chwili, Remus jest również moją ulubioną postacią :)
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam gorąco,
maximilienne
Kochana! Krótko troszkę, ale rewelacyjnie! Ah, ah :D
OdpowiedzUsuńPo pierwsze podziwiam Cię za te rozdziały w czasie sesji!!! Jak Ty to robisz powiedz mi proszę :p Ja przez cały styczeń i zazwyczaj połowę lutego nie istnieję dla świata i ograniczam się jedynie do naprawdę koniecznych obecności, żeby nie zniknąć zupełnie z życia towarzyskiego.
Oczywiście czytałam też poprzedni rozdział i przepraszam za brak komentarza. Bardzo mi się podobał wspólny szlaban Lily i Jamesa :D Taki spokojny, niewinny, bez wielkich wydarzeń. Po prostu konieczność współpracy naszej ukochanej dwójki. Powoli rozwijająca się relacja, tak jak już mówiłyśmy ;)
Już chyba wspominałam, że Skyler nie pasuje mi za bardzo do Remusa. Ale tym bardziej się cieszę, że zdecydowałaś się właśnie na takie połączenie, wbrew schematom. Miłość przecież często jest nieschematyczna :P (cóż za mądrości xD)
Remus w ogóle sprawia mi pewien problem. Zdecydowanie wolę Jamesa i Syriusza, bo są bardziej w moim typie. Sama nie wiem, który bardziej :p ale warto tutaj zauważyć, że mój narzeczony z charakteru zdecydowanie różni się od tej dwójki, a bliżej mu do Lupina :p (sorki za tę prywatną dygresję)
Bardzo lubię tę taktykę rozwoju akcji na imprezach. Impreza to sprzyjająca temu okazja. Dlatego czekam na ciąg dalszy świętowania Gryfonów! Jakiś z Jamesem i Lily najlepiej :p
Pozdrawiam i spokojnego zakończenia sesji lub dobrego odpoczynku, jeśli jesteś już po!
Tę sesję udało mi zaliczyć zaskakująco szubko – wszystko w pierwszych terminach. A do tego mam trochę rozdziałów napisanych do przodu, więc wystarczyło go jedynie poprawić, odesłać do bety i wprowadzić poprawki.
UsuńZ ciekawości: czemu sądzisz, że do siebie nie pasują? Może mają ze sobą więcej wspólnego, niż Ci się wydaje. A poza tym, jeszcze nie powiedział ostatniego słowa w ich relacjach, więc wcale nie jest powiedziane, że teraz zostaną parą.
Na szczęście już odpoczywam, próbuję pisać dalej, ale obawiam się, że niestety utknęłam *cholerny bal*…
Dziękuję za komentarz i powodzenia w sesji ;)
Pozdrawiam gorąco,
maxie
Moja sesja też skończyła się zaskakująco szybko. Teraz tylko robię sobie projekty :p Ale swoje przeszłam w styczniu. Tradycyjnie nasz wydział serwuje nam dużo atrakcji. Nerwowo będę dochodzić do siebie pewnie jeszcze jakiś czas...
OdpowiedzUsuńJa wiem, że nikt nie powiedział, że teraz to Remus i Skyler są parą na zawsze. Dlaczego mi nie pasują do siebie? Wiem, że Skyler jest również po przejściach i ma swoje koszmary, które chowa, ale mimo wszystko wydaje mi się być silną, zdecydowaną dziewczyną. Sam fakt, że wyszła z inicjatywą do Remusa świadczy o jej pewności siebie. Po prostu jakoś nigdy nie łączyłam Lupina z żadną przebojową dziewczyną. Tym bardziej z typem wysportowanej gwiazdy quidditcha, którą jest Skyler. Oczywiście są to tylko schematy. Nie mówię, że nie lubię ich jako pary. Wręcz przeciwnie. Wiem też, że z tym "pasowaniem" to często w życiu jest bzdura. Nigdy nie zapomnę jak kiedyś z koleżankami rozmawiałyśmy o możliwości zeswatania dwójki znajomych i wyraziłam opinię, że oni "by do siebie nie pasowali". A na to jedna z obecnych, do mnie: "A co? Ty i X(wstaw imię mojego narzeczonego) do siebie pasujecie?". Nic nie odpowiedziałam, ale oburzyłam się wewnętrznie: "Jak to?! My? Oczywiście, że tak!" :P Do głowy by mi nie przyszło, że ktoś patrząc z zewnątrz mógłby powiedzieć, że do siebie nie pasujemy. Od tamtego czasu nie oceniam związków pod względem dopasowania, bo tak właściwie nikt poza samymi zainteresowanymi nie zna tego związku.
Ale tutaj w opowiadaniu pozwalam sobie na takie stwierdzenie, bo chyba nie ma możliwości, by Remus i Skyler poczuli się urażeni :P
Ale z przyjemnością będę czytać o dalszym rozwoju ich relacji, nawet jeśli w pierwszym odczuciu nie pasowało mi to połączenie ;)
Bale są ekstra! Już nie mogę się doczekać :D
My z projektami goniłyśmy w semestrze, dlatego teraz już mamy luz na szczęście (piszę w liczbie mnogiej, bo w tej chwili większość projektów robimy parami).
UsuńA mnie już frustrują te wszystkie opowiadania, gdzie autorki serwują schemat: James/Lily, Syriusz/Dorcas (która do tego jest najczęściej jego żeńską wersją), Remus/Ann/Liz/etc. (najczęściej podobna Remusowi pani Prefekt, nieśmiała, szara myszka zamykająca się w świecie książek) oraz Peter/słodycze. Ileż można? A do tego, nie wydaje Ci się, że Remus potrzebuje przy sobie właśnie kogoś silnego, kto zdoła udźwignąć cały ciężar wilkołactwa? Poza tym mój Remus nie jest takim znowu nieśmiałkiem – w gruncie rzeczy nie miałby chłopak problemu z zagadaniem czy poderwaniem dziewczyny. To, że tego nie robi, to jego świadomy wybór, związany z ciążącą nad nim klątwą.
Ten jeden jest okropny! Od dwóch tygodni próbuje wyprowadzić Meredith z domu! Ugrzęzłam. Teraz zginę marnie.
Pozdrawiam cieplutko,
maxie
Jestem szczerze zdziwiona, że to już koniec :D
OdpowiedzUsuńCzyta, czytam i... koniec.
Zazwyczaj urywasz w nieodpowiednim momencie, więc to cudowna zmiana :) Akurat w punkt. Cieszę, że coś się emocjonalnie rozwinęło, gra "krok do przodu, krok w tył" okazała się świetnym rozwiązaniem.
Opis meczu też był dobry, opisałaś problemy i trudności, nie pominęłaś meczu byle jak, więc wszystko na miejscu ;)
Pozdrowienia - Huncwotka
Jeśli mianem „nieodpowiednim” określasz taki moment, kiedy wręcz nie możesz się doczekać co się wydarzy w kolejnym rozdziale, to jest wręcz przeciwnie – jak w serialu – dobrze zostawić czytelników/oglądających z dobrym cliffhangerem ;)
UsuńA to zakończenie też jest zupełnie celowe, mające wyłącznie podkreślić wydźwięk ostatniej sceny.
Pozdrawiam gorąco,
maxie
Ciesze sie, ze jednak Gryfoni wygrali puchar, to nie lada wyczyn, troche duzo tego quidditcha ostatńio, ale to nic złego. Wręcz przeciwnie, dodaje tempa opowiadaniu :) i pozwala na organizowanie imprez, podczas ktorych moze dojść np. Do tego, do czego doszło miedzy Skyler a Remusem.mysle,ze dziewczyna nie bedzie miec wiecej watpliwości po tych pocałunkach. Moze potrzebowała tche alkoholu, ale itak ja podziwiam za determinacje xD dobrze,ze nie odeszła czy cos,bo tak to jigdy by nic z tego nie wyszło, a tak to sa jakies szanse :) bardzo mi sie podobał mały James wzukajacy koszulki z Pustulkami, niektórzy nigdy sie nie zmieniają xD był i jest taaaaki słodki (pewnie by sie oburzył haha). Zaparszam ma nowosc na zapiski-condawiramurs :))
OdpowiedzUsuńCzy ja wiem, czy tak dużo? Jakieś wspomnienia wprowadzałam o tym, że mecz się zbliża, a tak poza tym to ostatni opis treningu był chyba w pierwszym rozdziale :p
UsuńFragment z koszulką pochodzi z poprzedniej wersji prologu i długo się zastanawiam, gdzie mogłabym wcisnąć tę retrospekcję i voilà! Znalazłam dla niej miejsce ;P
Pozdrawiam cieplutko,
maxie
Aww, Remus <3 W końcu!
OdpowiedzUsuńJak dla mnie (i jak na mnie) śmieszny zbieg okoliczności - Walentynki (właściwie, już po) a tu kilka godzin temu obejrzałam odcinek, który właśnie wyszedł i był taki... pełny uczuć; przypadkowo obejrzałam film, który okazał się być romantyczny i całkiem do rzeczy (chyba już wiem, dlaczego dużo dziewczyn lubi Dylana O'Briena) a teraz wpadam tutaj i puff, całowanko! Ale za to jakie przyjemne *o* I, hej, zboczeńcem nie jestem. To wszystko przez soundtrack, który leci w tle. I Remusa.
Z innej beczki, świetnie opisany - przynajmniej w moim odczuciu - mecz. Swoją drogą, zdziwiłabym się, gdyby nie wygrali.
Ekhm, była tylko jedna wada: cholernie za szybko się to czytało. To było tak... czytasz początek, a tu nagle jesteś przy ostatnim zdaniu 8)
W każdym razie: świetnie napisany rozdział, życzę też miłej nocy/dnia, zdrowia, weny, czasu i duuużo ciepła! Pozdrawiam (:
A co za serial oglądasz? :p
UsuńDziękuję gorąco za ciepłe słowa :)
Pozdrawiam cieplutko,
maxie
Fairy Tail :3 Nigdy mnie nie ciągnęło do anime, ale teraz zmieniłam zdanie ;D
UsuńPozdrawiam (:
Witaj! Zacznę od błędów:
OdpowiedzUsuń"Jamesa tak zaabsorbowało zdobywanie kolejnych punktów, że o złapaniu znicza poinformował go dopiero nagle podniesiony jednostajny krzyk ze strony trybun zajmowanych przed Gryfonów." - zajmowanych przez Gryfonów.
"Ledwie zarejestrował moment, gdy w jego dłonie trafiły nagrzane popołudniowym słońcem złote rączki nagrody, tak wieka radość i duma rozpierała każda komórkę jego ciała." - każdą komórkę jego ciała.
"Choć Remus szczerze wątpił, aby dzisiejszego wieczora ktokolwiek zainteresowałsię ich chwilowym zniknięciem." - spacja między zainteresował a się.
Znalazłam tylko trzy literówki, więc uważam, że jesteś niesamowita. Mi zawsze zdarza się o wiele więcej błędów niż bym chciała.
Co do rozdziału, to uwielbiam Syriusza, ale dzięki temu rozdziałowi moją uwagę przykuł Remus i chyba tylko dzięki Tobie zacznę go bardziej lubić. Jego wewnętrzne rozterki są nam wszystkim (maniakom Harry'ego Pottera) dobrze znane, ale Ty ukazujesz je w zupełnie innym świetle. To znaczy, widać jak się chłopak kaja za coś co nigdy nie było jego winą, ale widać też, że pragnienie miłości i zrozumienia coraz bardziej przebijają się przez jego maskę.
Mecz quididtcha opisałaś nieziemsko! Ten fragment czytałam z ogromnym uśmiechem na twarzy, gdyż nie często zdarza się, by te rozgrywki były napisane tak dobrze. Jakbym sama brała w tym udział. Po prostu świetnie!
I podoba mi się to, że mimo wszystko nie skupiasz się wyłącznie na Jamesie i Lily. To chyba najgorętsza para tego typu opowiadań, ale nie przesadzasz z nimi i ukazujesz nam również życie innych bohaterów, dzięki czemu opowiadanie staje się o wiele ciekawsze. Dziękuję ;-)
Czekam na kolejny rozdział,
pozdrawiam, Cathleen.
Błędy poprawione, a to, że jest ich tak mało, zawdzięczam wyłącznie mojej becie. Ostatnio Word zjada mi spację, co jest ogromnie frustrujące. Dziękuję za wytknięcie :)
UsuńRemus miał przykuwać uwagę i bardzo się cieszę, że przekonujesz się do Lupina.
Co do quidditcha cieszę się niezmiernie, że się podobało, w szczególności, że opisywanie meczów nie jest dla mnie proste. Nigdy nie byłam dobra w grach zespołowych, może to dlatego… :p
A co do Lily i Jamesa, to nigdy nie miałam zamiaru kreować ich na głównych bohaterów tego opowiadania. Wszystkim staram się wykreować historię w równym stopniu, jedynie z mniejszym lub większym skutkiem.
Dziękuję gorąco za komentarz :)
Pozdrawiam,
maxie
Aaa ja czekałam na Jamesa i Lily !
OdpowiedzUsuńCo prawda scena z Remusem mi to wynagrodzila, super ;)
Gorąco dziękuję za komentarz :)
Usuń