♪
Nieuchronnie zbliżał się koniec roku szkolnego, a wraz z nim egzaminy. Wszystkich opanowało dziwne przygnębienie, a co dziwniejsze niezbadana, nagląca, wewnętrzna potrzeba wybrania się do biblioteki i sporządzenia notatek na nadchodzące testy. Nie ominęło to nawet Huncwotów, choć głównie za sprawą Remusa przymuszającego przyjaciół do nauki.
Sprawę pogarszała jedynie nieustająco ładna pogoda, zdająca się robić wszystkim na złość, usilnie odciągając myśli od nauki. Słońce świeciło jakby intensywniej, a kwiaty wydawały się wyjątkowo kolorowe. Można nawet odnieść wrażenie, że ptaki, zazwyczaj kryjące się w koronach drzew Zakazanego Lasu, bardziej się ożywiły, często przysiadując na kamiennych parapetach zamkowych sal, umilając końcowe lekcje swoimi barwnymi trelami.
Ostatni tydzień przed egzaminami to próba sił dla każdego ucznia w Hogwarcie. Sprawdzian z tego, kto potrafi wytrzymać dłużej bez snu. Te siedem dni stanowiły niekończące się pasmo fiszek, notatek, opasłych tomisk i rozpaczliwych pytań.
Pokój wspólny opanowali uczący się Gryfoni i towarzyszący im nerwowy nastrój; nikt nie odważył się zaśmiać albo rozmawiać na tematy niezwiązane z egzaminami. Wielu uczniów wybierało jednak zacisze dormitorium, by tam uzupełniać braki w wiedzy. Takie wyjście obrali również Huncwoci – siedzieli w kompletnej ciszy przerywanej czasami jedynie głębszymi oddechami lub westchnieniami, otoczeni jedzeniem podebranym z kuchni.
W sprawie Skyler Lupin przyjął taktykę unikania, licząc, że zbliżająca się wakacyjna rozłąka pozwoli im zapomnieć o chwili słabości. Ukoi wydumane uczucia, spłaszczy wyobrażenie zauroczenia. Musiało się tak skończyć – Remus wręcz nie widział innej opcji.
W sobotę późnym wieczorem Dorcas siedziała przy jednym ze stolików schowana za wysokim stosem książek, których strony przewracała szybciej z każdą chwilą. Nagle usiadła przy niej brązowa sowa, strasząc Meadowes tak bardzo, że zepchnęła ze stolika gruby wolumin, podskakując przy tym na krześle. Ptak wystawił nóżkę, wyraźnie urażony nieodpowiednim powitaniem. Dorcas prychnęła i odwiązała przesyłkę, spodziewając się kolejnych życzeń urodzinowych.
W końcu jestem pełnoletnia, pomyślała, wdychając. Ostateczny dzwonek, by zrobić coś wartościowego.
Serce Meadowes zabiło szybciej, gdy rozpoznała pismo i charakterystyczny, zielony atrament. Niewiele myśląc, porzuciła książki, w marszu zapoznając się z niezwykle krótką treścią listu. Znajdowało się w nim bowiem tylko jedno słowo – nowe hasło dla kamiennego gargulca.
Dumbledore już czekał w swoim gabinecie, kręcąc młynki kciukami. Gdy Dorcas przekroczyła próg, spojrzał na nią nieodgadnionym wzrokiem znad okularów-połówek.
– Dobry wieczór, panie profesorze – powiedziała, zajmując wskazane miejsce, niecierpliwie czekając na powód tego wezwania.
– Miałaś rację, Dorcas – stwierdził cicho, uważnie się jej przyglądając. Spojrzała na niego pytająco, jakby mózg nie chciał przyjąć do wiadomości, że pragnienie wreszcie mogło się spełnić. – Wszystkiego najlepszego, panno Meadowes. Niniejszym, jeśli tylko nie zmieniła pani zdania, zostaje pani oficjalnym członkiem Zakonu Feniksa.
W oczach Dorcas zaszkliły się łzy. Czuła, że dopiero teraz właściwie uczciła pamięć rodziców. Oddali życie dla sprawy, wychowując córkę tak, że i dla niej stało się to jedynym akceptowalnym wyjściem z sytuacji zaistniałej w świecie czarodziejów. Dorcas nieśmiało kiwnęła głową.
– Dziękuję – wyszeptała, pewna, że właśnie otrzymała najlepszy prezent urodzinowy, jaki mogła sobie wymarzyć.
– Prawdą jest również, że znasz moich uczniów lepiej niż ktokolwiek z nas, członków Zakonu, dlatego też chciałbym, żebyś zaczęła rekrutację tych, którzy rzeczywiście chcą walczyć za sprawę. O lepsze, bezpieczniejsze jutro.
♠
Nadszedł moment zakończenia ostatniego z egzaminów. Z
Wielkiej Sali wylał się korowód szóstoklasistów o różnokolorowych krawatach.
Zamiast skierować się do swoich pokoi wspólnych i tak, jak przez ostatnie dwa
tygodnie ponownie zasiąść nad książkami, większość z nich ruszyła się ku
drzwiom wyjściowym, aby udać się na zalane słońcem błonia. Pogoda jeszcze
dopisywała, ale panujący zaduch i zbliżające się chmury dawały wyraźny sygnał,
że w każdej chwili mogło się to zmienić.
Huncwoci ściągnęli szkolne szaty i z ulgą poluzowali
krawaty. James odgarnął kosmyki przyklejone do czoła, z niechęcią myśląc, że
gdy tylko wróci do domu, mama zapewne uprze się, że czas najwyższy, by skrócić
włosy.
Wkoło niosły się śmiechy i podniecone głosy. Wszyscy z
niecierpliwością wyczekiwali rozpoczęcia wakacji; z drugiej strony powrotom do
domów towarzyszyła pewna doza smutku. Okres wolności wiązał się bowiem
każdorazowo z pożegnaniem przyjaciół.
– Oboje na pewno zbierzecie same Powyżej Oczekiwań.
Jeśli na waszych kartkach znajdzie się jakiekolwiek słowo na temat pytania, to
czego byście nie napisali, będzie powyżej oczekiwań co do waszej wiedzy –
stwierdził Remus, przeglądając swoje notatki, starając się sprawdzić udzielone
odpowiedzi.
– Och, Luniaczku… Przecież doskonale wiesz, że jesteśmy
zdolni niesłychanie, a że zbytnio się nie przemęczamy w ciągu semestru,
świadczy tylko i wyłącznie o naszym geniuszu – odparł Syriusz, wywołując tym
samym śmiech pozostałych. – No już, już. Wystarczy! – dodał, wyrywając kartki
przyjacielowi, po czym ponownie wcisnął ręce w kieszenie. Huncwoci minęli
właśnie chatkę gajowego, zmierzając w kierunku najdalszego z nielicznych drzew
rosnących na błoniach, gdy omiótł ich podmuch chłodnego wiatru, co przyjęli z
niemałą ulgą.
Peter mruknął coś, co miało służyć za pożegnanie, po czym
oddalił się w kierunku swojej dziewczyny, miętosząc krawat w spoconych
dłoniach. James wyciągnął znicza z kieszeni, a gdy ten rozwinął skrzydełka, Rogacz
otworzył dłoń i pozwolił mu odlecieć. Potter poczekał, aż trochę się oddali, po
czym ponownie go uwięził. Patrzyli za Glizdogonem, przechadzającym się
nieopodal ze swoją dziewczyną, trzymając ją tak, jak gdyby już nigdy nie chciał
jej puścić. Wzrok Jamesa przykuły rude kosmyki Lily idącej z przyjaciółkami
brzegiem jeziora. Buty trzymały w dłoniach, brodząc w chłodnej wodzie. Rogacz
wpatrywał się w Evans, wciąż mechanicznie bawiąc się zniczem.
Chmury zbliżały się w zastraszającym tempie. Za nimi krok w
krok podążał cień, pokrywając wszystko, co spotkał na swojej drodze, począwszy
od czubków drzew Zakazanego Lasu, poprzez wieżyczki zamku, aż po każdą kroplę
wypełniającą zbiornik jeziora. Tafla wody marszczyła się coraz bardziej, w
miarę jak wzmagał się wiatr. Nieliczne grupki marudzących uczniów powoli
zmierzały w kierunku schodów prowadzących do sali wejściowej, pozostała
większość nie ruszała się jednak z miejsca. Maruderzy nie byli zachwyceni takim
obrotem sprawy. Przez ostatnie dwa tygodnie, gdy wszyscy prawie nie ruszali się
od książek, pogoda zdawała się aż irytująco ładna, a teraz, kiedy wreszcie
mogli bezkarnie wyrwać się z tych kamiennych murów, jak na złość postanowiła
się zepsuć.
James wciąż zerkał na Lily; starał się nacieszyć tymi
ostatnimi chwilami przed rozłąką. To jedne z najtrudniejszych chwil w całym
roku – przytłaczająca świadomość, że przez długi czas nie będzie mógł się jej
przyglądać. Pocieszał go tylko fakt, że jutro spędzi z nią o wiele więcej
czasu, niż mógłby się spodziewać. Syriusz rozmawiał z Remusem, jednak James
wyłącznie rejestrował dźwięki, w żaden sposób nie odnotowane lub przetwarzane
na komunikaty dla mózgu. Wziął głęboki oddech i nawet nie żegnając się z
przyjaciółmi, nagle obrócił się i ruszył w kierunku jeziora.
Nie uszedł nawet kilku metrów, gdy zatrzymał się w pół
kroku, ponieważ na czubek nosa spadła mu jedna z pierwszych kropli deszczu.
Najpierw z rzadka pojedyncze, wraz z upływającym czasem spadały coraz częściej
i gęściej. Teraz już większość uczniów wracała do zamku, szukając schronienia
przed zbliżającą się burzą. Skyler powiedziała coś do koleżanek, po czym wyszła
z wody, różdżką osuszyła stopy i założyła buty, a następnie szybkim krokiem
ruszyła wraz z Meredith do zamku, lecz Lily ociągała się, powoli wychodząc z
wody. Krople spadające z nieba stawały się coraz większe i cięższe. Błonia już
prawie kompletnie wyludniały, jedynie przy wejściu do budynku utworzył się mały
zator, a pojedyncze osoby pośpiesznym krokiem bądź biegiem kierowały się ku
wrotom.
Remus i Syriusz byli już daleko z przodu, gdy pierwszy z
nich odwrócił się, nie przerywając truchtu, i machnął ręką na przyjaciela, aby
ten się pośpieszył. James zatrzymał się na moment, naciągnął na głowę szatę
wierzchnią, na którą rzucił zaklęcie, by odbijała krople wody. Tłum, jeszcze
przez krótką chwilą kłębiący się przy wejściu, zdążył już schować się we
wnętrzu szkoły. Dla tych bardzo nielicznych spóźnialskich, nadal znajdujących
się na błoniach, pozostawiono wrota uchylone akurat na tyle, by dało się
przecisnąć przez powstałą szparę.
Wkoło panowało ogłuszające bębnienie powodowane przez
spadające krople deszczu, które stały się tak duże, że zdawały się wywoływać
obrażenia na ciele nieszczęśliwców, wciąż nie schowanych pod dachem. Gdy Potter
w marszu przetarł okulary zaklęciem, aby odzyskać ostrość widzenia, dostrzegł Lily,
szybkim krokiem zmierzającą w stronę zamku i wyraźnie ściskającą się za prawy
bok.
Dobiegł do Evans i niewiele myśląc, rozciągnął nad jej głową
swoją szatę. Deszcz sprawił, że momentalnie nie pozostała na nim ani jedna
sucha nitka. Mokre kosmyki przylepiły się do czoła, a po twarzy spływały
strużki wody. Nie baczył na to, rozpościerając osłonę nad Lily.
— Nie lubisz biegać, co? — spytał z nieskrywanym
rozbawieniem.
— Nienawidzę — odparła tylko, powoli uspokajając oddech.
Nadal wbijała paznokcie w bok, licząc, że dzięki temu kolka szybciej minie. —
Wystarczy, że przebiegnę sto metrów i już mam dość. Dziękuję – dodała
niepewnie, lecz z wyraźną ulgą.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł, uśmiechając
się szeroko.
– Nie wygłupiaj się, zmieścimy się tu przecież razem –
stwierdziła Lily wolną ręką odgarniając z policzków przemoczone kosmyki, po
czym przechwyciła jeden z rogów materiału. James nawet nie starał się ukryć
szczęścia malującego się na jego twarzy. Jego mina była tak rozbrajająca, że i Lily
ostatecznie udzielił się jego humor.
– Wiesz co… – zaczął w końcu Potter. Teraz albo nigdy, James. Tylko spokojnie. Nie spieprz tego, stary.
– Będę za tobą tęsknił w trakcie wakacji, Lily – dodał cicho, spoglądając na
nią uważnie.
Choć Evans nic nie odpowiedziała, lekki rumieniec w
towarzystwie nieśmiałego uśmiechu, który wystąpił na jej policzki, całkowicie
mu wystarczał.
♠
Sobotnia pogoda zdawała się wynagradzać cały czas spędzony
wśród książek. Błonia zapraszały kojącą nerwy zielenią i nagrzaną słońcem
trawą, aż proszącą, by na niej usiąść. Słońce świeciło mocniej, niż przystawało
na północną część Wysp Brytyjskich. Piękną pogodę potwierdzał również
zaczarowany sufit jadalni swoim czystym błękitem.
Ale nie wszystkim przysługiwał odpoczynek. Dla panny Evans,
wychodzącej właśnie bardzo niechętnie z Wielkiej Sali, dzień równał się
odrabianiu szlabanu. Oddałaby wiele, by móc się zamienić miejscami z
kimkolwiek. Skrycie liczyła jedynie na to, że przydzielone zadanie nie okaże
się wymagające jakiejkolwiek kooperacji z Jamesem, jak również na to, że nie
zostanie zamknięta w jakimś ciemnym i wilgotnym, śmierdzącym grzybem lochu.
Evans oparła się o poręcz schodów prowadzących na wyższe
piętra, po czym nerwowo zaczęła wystukiwać obcasem Help! Beatlesów, nakręcając przy tym pasemko włosów na palec –
godzina zero zbliżała się nieubłaganie.
Po chwili James zdecydował się opuścić Wielką Salę i
dołączyć do Evans w oczekiwaniu na przydzielenie zadania. Nie dało się ukryć,
że Rogacz cieszył się o wiele bardziej z nadchodzącego dnia. Czuł, że
przykładna pani prefekt nie będzie zadowolona z nieuchronnego szlabanu.
Dobra, Jim, zbierz się
do kupy. To twój dzień; szansa, aby wszystko stracić lub wszystko
zyskać. Nie zepsuj tego. Zerknął na zegarek kieszonkowy po dziadku Henrym,
błagając, by zesłał mu choć trochę opanowania swojego poprzedniego właściciela;
zbliżała się dziewiąta.
– Piękną mamy dziś pogodę, nieprawdaż? – zagaił po chwili,
mierzwiąc sobie przy tym włosy.
Lily w ramach odpowiedzi posłała mu mordercze spojrzenie,
choć w głębi duszy wiedziała, że niczym sobie na to nie zasłużył. Ten cały
szlaban to tylko i wyłącznie jej wina, musiała to przyznać.
Wtem do zamku wszedł gajowy Hogwartu, Hagrid. Na pierwszy
rzut oka można by się go przestraszyć, lecz wystarczyła krótka wymiana zdań i
całe to wrażenie pryskało niczym bańka mydlana. Rubeus rzeczywiście był
pokaźnych rozmiarów, a gęsta broda i burza włosów tylko wzmagała nieprzychylne
wrażenie, jednak półolbrzym miał serce bardziej prawe niż niejeden łagodnie
wyglądający człowiek i dobrze wiedział o tym każdy, kto spędził z gajowym
zaledwie kilka minut.
– Jak tam, dzieciaki? – spytał w ramach powitania. – James,
coś ty znowu nabroił? – dodał, opierając pięści na biodrach, patrząc na Pottera
z pobłażaniem.
– Cześć, Hagrid – Rogacz uśmiechnął się do niego
rozbrajająco.
– A gdzie chłopaki? – Rubeus uśmiechnął się, rozglądając się
po pomieszczeniu. Zawsze lubił szlabany z tą czwórką – każde zadanie potrafili
zamienić w zabawę.
– Tym razem tylko ja – odparł James, wzruszając ramionami. –
No i jeszcze Lily.
– Niemożliwe… – powiedział Hagrid tubalnie, kręcąc głową z
niedowierzaniem. – Ciebie chyba jeszcze nie znam zbyt dobrze… Cholibka, raczej
nie jesteś typem rozrabiaki, co? – Zaśmiał się gromko.
Evans bezgłośnie zaprzeczyła. Po raz pierwszy rozmawiała z
gajowym osobiście i czuła się delikatnie onieśmielona. Koniec końców pochodziła
z rodziny mugoli i wszelkie półolbrzymy, olbrzymy czy smoki, które przez
pierwsze jedenaście lat życia pozostawały dla niej jedynie postaciami ze sfery
książkowych opowieści, nadal napawały ją lekką niepewnością.
– To co dziś robimy, Hagridzie? – spytał James, wyraźnie
zadowolony z towarzystwa gajowego. Potterowi o wiele bardziej przypadały do
gustu zadania wymyślane przez Rubeusa niż te McGonagall czy Filcha.
– Ja? Ja was dziś jeno odprowadzam, młodziaki. No już,
chodźta – powiedział Hagrid, opuszczając chłodne mury zamku.
Pomimo wczesnej godziny żar wręcz lał się z nieba, a
powietrze zdawało się gęste od nagromadzonej w nim pary wodnej. Ubrania oblepiały
skórę, włosy kleiły się do skroni. Sytuację pogarszał kompletny brak wiatru –
jedynej nadziei na odrobinę orzeźwienia.
James rozmawiał w najlepsze z gajowym, gdy przemierzali
błonia niezwykle szybkim tempem. Lily niemalże truchtała za nimi, wciąż zła na
całą sytuację. Było jej niesamowicie gorąco; w marszu ściągnęła z siebie szatę
wierzchnią, którą odruchowo założyła schodząc na śniadanie. Przyspieszyła i
zrównała się z Potterem oraz Hagridem, trzymając się przy tym za bok, w którym
nagle zaczęła odczuwać intensywne kłucie.
– Hagridzie, a zdradzisz nam, czym będziemy się zajmować? –
spytała, łapiąc oddech. Każdy krok półolbrzyma równał się trzem krokom Lily, a
jej kondycja nie należała do najlepszych, w przeciwieństwie do Jamesa, któremu
dotrzymywanie kroku Rubeusowi nie stanowiło nawet najmniejszego problemu.
– Przesadzać Chłostowitki – odparł półoblrzym, gdy zza
zakrętu wyłoniła się cieplarnia numer trzy. – Biedaki, zaczynają się wzajemnie
wyrywać z ziemi. Wiecie, jak to zrobić, przynajmniej tak powiedziała pani psor
Sprout. No wchodźcie – powiedział, otwierając im drzwi.
Weszli do wnętrza konstrukcji, gdzie panował tak przeraźliwy
zaduch, że ledwo dało się oddychać. W parnym powietrzu roznosiła się woń
wilgotnej gleby i kwitnącego nównika, w okresie tygodnia przed nowiem
wydającego niezwykle intensywny zapach, od którego mogło zakręcić się w głowie.
Przeszli wyłożoną kamieniami ścieżkę; Hagrid zatrzymał się
mniej więcej w połowie długości cieplarni i pokazał im dwie sąsiadujące
grządki, w tym jedna pustą, po czym wskazał im miejsce, gdzie znajdowały się
worki z nawozem. – Rozumicie, prawda? Teraz oddajcie mi różdżki. Wybaczcie, ale
kazano mi was tu zamknąć. Wrócę koło południa sprawdzić, jak wam idzie. Miłej
roboty, dzieciaki – powiedział z wyczuwalnym w głosie lekkim smutkiem, po czym
z wyraźną niechęcią zamknął za sobą drzwi cieplarni.
♠
Godzinę później w sali wejściowej zaczynał się zbierać coraz
większy tłum chętnych do wyjścia do Hogsmeade. Wśród nich znajdowała się
również wystrojona Meredith, z niecierpliwością czekająca na randkę z
Charlesem.
– Witaj, piękna – usłyszała za sobą.
Momentalnie się odwróciła, a jej usta rozciągnęły się w
szerokim uśmiechu, ponieważ Gallager jak zawsze stanął na wysokości zadania.
Zamiast zwyczajowej szaty założył eleganckie, garniturowe spodnie i
śnieżnobiałą koszulę, w której zdaniem Paxton wyglądał wręcz nieziemsko.
Prowadząc rozmowę o wszystkim i niczym, ponieważ nic nowego
się nie wydarzyło od ich spotkania poprzedniego wieczora, podeszli do woźnego,
by wpisać się na listę opuszczających teren szkoły. Charles objął delikatnie Meredith
w pasie, po czym powolnym krokiem ruszyli w stronę jedynej wioski w Wielkiej
Brytanii zamieszkanej wyłącznie przez czarodziejów.
Delektowali się iście wakacyjną pogodą i słońcem grzejącym
ich plecy. Paxton wsunęła dłoń w jego, splatając przy tym ich palce, a
następnie złożyła na ustach Chucka krótki pocałunek. Niezmiernie się cieszyła,
że choć spotykali się ze sobą już tak, w jej mniemaniu, długo, płomień miłości
nadal trwał niezmienny. W obecnej chwili nie wyobrażała sobie, że mogłaby
spędzić życie z kimkolwiek innym. Tak świetnie się dogadywali, mieli podobne
zainteresowania i poglądy. Gallager był przy niej zawsze, gdy tylko
potrzebowała.
Czegóż można pragnąć więcej?
– Przepraszam, Mer – powiedział nagle Charles, składając
przy tym pocałunek na jej czole. – Przepraszam, że ostatnio nie miałem dla
ciebie zbyt wiele czasu – dokończył, na co odetchnęła z ulgą.
– Nie musisz przepraszać, rozumiem, że teraz musiałeś
poświęcić więcej czasu nauce… – odparła, uśmiechając się do niego smutno. Po
raz kolejny zaczęła się zastanawiać, jak wytrzymają nadchodzące dziesięć
miesięcy, kiedy ona wróci do szkoły, a on zostanie w dorosłym świecie. Nie
dopuszczała do siebie innej myśli jak ta, że jakoś to przetrwają. – Zresztą,
mnie czeka to samo w przyszłym roku – dodała, krzywiąc się lekko na samą myśl.
– Dziękuję za twą wyrozumiałość, o pani – odparł Charles,
skłaniając się nieznacznie, wypuszczając ją tym samym na moment z objęć. Szybko
schwycił jej dłoń, tak jakby bał się, że bez tego gdzieś mu ucieknie. – Kocham
cię najbardziej na świecie, wiesz? – spytał, uśmiechając się do Meredith
ciepło.
– Wiem, najdroższy, wiem – odparła, śmiejąc się.
Już nie mogła się doczekać zbliżających się wakacji i wielkiego
balu, w którym miała uczestniczyć na początku lipca. Charles zaprosił ją na
uroczystość wyprawianą przez pana Gallagera, mającą oficjalnie wprowadzić
Charlesa na czarodziejskie salony i dać klucze do współprowadzenia korporacji
ojca. A jakże Meredith mogłaby odmówić tak czarującemu chłopakowi jak Chuck?
Aktualizacja: 5 grudnia 2015.
Cieszę się, że nie pamiętam za dużo z tamtej wersji. Dzięki temu wszystko przede mną :D
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że to cisza przed burzą. Szkoda mi Lily i boję się o decyzje Remusa (kto wie, co mu strzeli do głowy).
Co do sceny z deszczem, to mam tylko jeden określnik na tę sytuację: KAWAII :3 Rany, już zdążyłam zapomnieć, jak ja uwielbiam Jamesa.
Nie mogę się doczekać ich spotkania w lipcu (; Daj Boże, żeby nic złego się nie wydarzyło akurat wtedy. Czy raczej, daj Maxie 8)
Pozdrawiam cieplutko!
Kurcze, pierwszy raz od dawna udało mi się skomentować zaraz po dodaniu rozdziału :o Chyba mogę się tylko cieszyć, że nie mam kilkudniowej/tygodniowej zaległości ;p
UsuńPozdrawiam (;
W poprzedniej wersji ten rozdział był o Remusie i Skyler. Sporo się pozmieniało w sumie, jak na to spojrzeć teraz. Kolejny rozdział jeszcze korzysta z poprzedniej wersji, a 21 z tego co miałam napisane, ale nie zostało opublikowane, a później zaczynamy „od nowa” i już teraz mnie to przeraża.
UsuńNie wiem, co ma oznaczać to KAWAII, bo Internet mówi mi, że to pierwszy polski magazyn o mandze :p
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam gorąco,
maxie
Kawaii czyli urocze ;D
UsuńEkh, niech nie przeraża. Napiszesz lepiej niż myślisz, a przynajmniej ja w to wierzę c:
Pozdrawiam!
Przeraża mnie to, że skończyło mi się podłoże i teraz muszę pisać wszystkie rozdziały w całości. Ale przede wszystkim to, że znowu za kilka rozdziałów okaże się, że coś mi niepostykało z fabułą... :(
UsuńPozdrawiam,
maxie
Ach, nasi prawie- dorośli ;)
OdpowiedzUsuńCo jest tak straszne/ fantasyczne/ głupie*, że James potrzebował na to osobnej teczki? o.O Boję się :P
REMUS!!! Zawsze uważałam cię za bardzo mądrego chłopaka, a ty odstawiasz jakieś cyrki! Kiedy wreszcie zrozumiesz, że masz prawo BYĆ SZCZĘŚLIWY?!
Wkradło się pare literówek, głównie w ostatniej części rozdziału, np "zerknęła (na) budzik" :P
Wenki i słoneczka, i kwiatków w ogródku, i ciesz się WIOSNĄ ^^~ Mała Mi
*niepotrzebne skreślić
Osobna teczka jest na plany w sprawie wyjazdu na Mistrzostwa w Quidditchu. Tak więc nic strasznego :p
UsuńDziękuję gorąco za komentarz i pozdrawiam cieplutko,
maxie
Cudowny rozdział. Jestem w stanie zrozumieć Remusa, że nie potrafi podjąć takiej decyzji. Sama swego czasu miałam trochę podobny dylemat. Ale z drugiej strony Lunatyk powinien dać sobie prawo do szczęścia, nie może wiecznie poświęcać się dla dobra innych.
OdpowiedzUsuńhttp://nocturne.blog.pl/
Aż się zastanawiam, czemu zostałaś postawiona przed takim dylematem... Też jesteś niebezpieczna dla ludzi? :P Znaczy domyślam się, że zapewne chodzi o coś innego ;)
UsuńDziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam gorąco,
maxie
Zmieniłaś coś w szablonie i teraz o niebo lepiej się czyta! To po pierwsze, bo to pierwsze co zauważyłam :D
OdpowiedzUsuńPo drugie... trochę mi głupio, ale znów chcę się przyczepić tych opisów. Trochę mam takie odczucie, że ten dość obszerny opis burzy jest nieproporcjonalny do wydarzenia. Myślę, że w sumie troszkę dłuższe rozwinięcie samej sceny między Lily i Jamesem zrównoważyłoby te dysproporcję. Heh. To się wypowiedziałam... ja, znawca sztuki literackiej, prosto z politechniki :p
Ogólnie fajnie. Poruszyłaś ważny wątek Lily i Petunii, moim zdaniem zbyt często pomijany. No i rozumiem, że jeśli kiedykolwiek Remus i Skyler się zejdą, to nie będzie to prosta droga. Tak trzymać i do przodu. To teraz wakacje! Swoją drogą szkoda, że nam jeszcze tak daleko do wakacji :p
Pozdrawiam!
Kierunek o niczym nie świadczy! Przynajmniej tak sobie wmawiam.
UsuńTu jest w ogóle tyle wątków, że ciężko czegoś nie pominąć ;P To naprawdę przerażające.
No szkoda...
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam gorąco,
maxie
ale mnie denerwuje ten remus, serio, dalas mi tak po prostu pojechać na wakacje bez porozmawiania ze Skyler? szkoda, ze huncwoci ni nie zauważyli. Moze by mu nagadali. A nie powinien miec do niech żadnych pretensji, jakby mu wytłumaczyli, co powinien zrobic... Ah, ten jego upór. Nadal liczę, ze Skyler okaże się bardziej uparła niż on. Lily powoli przekonuje sie do Jamesa o jest to dosc urocze, ciekawe, co będzie na wyjezdzie ;) rozdział dosc spokojńy, ale pewnie coś się szykuje, wiec bede cierpliwie czekac. Zapraszam na prolog mojego nowego opowiadania, tym razem ff potterowski, zapiski-condawiramurs :)
OdpowiedzUsuńZ tymi pretensjami to chodziło o to, że nie chciał mieć pretensję do chłopaków, gdyby mu doradzili rozwiązanie i potem by nie wyszło.
UsuńDziękuję gorąco za komentarz i pozdrawiam cieplutko,
maxie
Dziękuję za komentarz na Fuzji!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że moja praca nie poszła na marne :) to może zacznę od początku:
Ocenę pisałam w czasie czytania, dlatego na początku, gdy zobaczyłam podstroję o Syriuszu, a potem prolog – zdziwiłam się i napisałam o tym lenistwie. Z czystym sumieniem stwierdzam, że właściwie dobrze się prezentuje wykorzystanie prologu w podstronach lub opisów przeszłości swoich bohaterów w prologu – trudno stwierdzić, co było pierwsze! :D
Tak… teraz zdecydowanie większą przyjemność czerpię z czytania. Z takim tłem wewnętrznym od razu chce się przeczytać wszystko już jako czytelnik, a nie oceniający. Oczywiście nie mogłam się powstrzymać i jeszcze przed uzupełnieniem tych moich luk, pochłonęłam Twoją najnowszą notkę w dniu jej publikacji.
James taki romantyczny, Remus taki zdecydowany! Mi, tak jak poprzedniczkom, aż ciśnie się na usta „Kawaii desu ne!” (tłum: prawda, że to słodkie?!)
Ale co by się nie działo, temu ostatniemu i tak nie wierzę, że zapomni o Skyler. Tego nie da się zapomnieć, zważywszy na jego przeszłość, dość przygnębiającą. W końcu ma coś, co może wspominać z naprawdę szerokim uśmiechem i próbuje sobie i nam wszystkim przy okazji wmówić, że bardzo mu to nie pasuje. Ahaha, dobre sobie :) gadaj zdrów, Lunatyku!
Mam nadzieję tylko, że nie zrobisz z tego opowiadania przygody rozchwianego Remusa, kiedy w jednym rozdziale całuje, w drugim rzuca, w trzecim całuje mocniej, a w czwartym decyduje się zapomnieć… oby nie stało się przewidywalne, co pojawi się w następnej notce :) albo nie rób z tego ModyNaSukces, w której będą-nie będą-będą-nie będą i tak 10 lat. Chociaż w sumie, co ja będę się mądrzyć, przecież non stop to samo wyprawiam z Kurtisem Trentem i Larą Croft xD
Tylko kompletnie uciekło mi gdzieś w tym tekście zakończenie roku szkolnego. Koniec Egzaminów, spacer po plaży – pięknie! I nagle przejście do pociągu. Choć przyznam, że czekałam Ceremonię Przyznania Pucharu Domów :) no cóż, może doczekam tej następnej, „za rok” :D
Pozdrawiam cieplutko!
Też zazwyczaj piszę komentarze w trakcie czytania, dlatego doskonale Cię rozumiem :)
UsuńRemus liczy, że przez rozłąkę uda mu się odsunąć od siebie uczucia, tak, żeby po wakacjach mógł udawać, że nic się nie stało. Lunatyk ma w sobie pewną potrzebę, unieszczęśliwiania samego siebie i takie są tego efekty.
Nawet jeśli, to należy zwrócić uwagę, że opowiadanie traktuje o większej ilości bohaterów, dlatego, może nie będzie to aż tak drażniące ( o ile wybiorę takie rozwiązanie).
Zobaczymy, czy w przyszłym roku się uda ;)
Pozdrawiam gorąco,
maxie
Cześć... Wiem, że jestem okropna. Nie komentowałam, nie dawałam żadnego znaku że tu jestem. Tylko właśnie... Właśnie teraz, kiedy już skończyłam czytać wszystko co tylko było na tym blogu dotarło do mojego naćpanego antybiotykiem i innymi świństwami mózgu, że jest taka opcja jak komentowanie.
OdpowiedzUsuńTak więc ogólnie o opowiadaniu: jest absolutnie wspaniałe :D Zupełnie jak sama seria HP <3 To wszystko jest opisane tak prawdziwie, że jestem skłonna stwierdzić, że było tak w rzeczywistości. Bardzo podobają mi się perypetie Lily i Jamesa, ale dobrze, że nie skupiasz się tylko na nich. Nie jest to typowe romansidło (dzięki za to Merlinowi!) w którym najpierw na siebie warczą, a po jednym rozdziale jest słodko-cukierkowo-rzygogennie. Wszyscy bohaterowie mają jakieś swoje osobowości, nie są jak teletubisie tylko jak ludzie. Są wielowymiarowi, nie płascy jak kartka papieru. Są opisy, które nie są rozwlekłe jak rozgotowany po prostu idealnie. <3 Zyskałaś nową wierną czytelniczkę, która być może ruszy leniwy tyłek i kiedyś skomentuje wszystko :D Dzięki Tobie i tej historii zakochałam się w tej parze <3 Choć może to bardziej miłość do tego opowiadanie :D
Całuski
Vanila Malfoy
Dziękuję, dziękuję, dziękuję! :) Strasznie miło mi czytać takie słodkości.
UsuńJeszcze raz dziękuję i pozdrawiam gorąco,
maximilienne
Jak ja im zazdroszczę tych wakacji... serio... i nawet tego przyjemnego, letniego deszczu. Chciałabym być teraz na ich miejscu.
OdpowiedzUsuńRozdział ogólnie był bardzo przyjemny, miał w sobie ten specyficzny klimat, co często można wyczuć w Twoich historiach. Kreujesz własne uniwersuum, choć to fanfick.
To było takie uroocze <33 Kiedy James podzielił się peleryną z Lily, a ona się zaczerwieniła. Kurcze, mam nadzieję, że w końcu zostaną parą. Gdyby nie ich miłość, nie byłoby Harrego przecież :))
Szkoda, że Remus omija Skyler szerokim łukiem. Zapewne wciąż mu się wydaje, że uda mu się ominąć nieprzyjemne tematy i nigdy nie stawi im czoła, ale to wierutne kłamstwo. Ja osobiście jestem zdania, że czym predzej skonfrontuje się z dziewczyną, tym lepiej - szybciej będzie miał to za sobą.
Meredith chyba przeżywa to samo, co ja teraz, tyle tylko, że znacznie intensywniej. Mi na szczęście nie przyjdzie walczyć ze śmierciożercami, mimo to boję się tego, co mnie spotka, gdy "wyfrunę z gniazda" i będę zdana na samą siebie. Wiadomo, że chciałabym znaleźć godziwą pracę, założyć rodzinę i takie tam inne sprawy, ale czasem wystarczy jeden nieodpowiedni ruch i wszystko legnie w gruzach.Taka tam moja luźna, filozoficzna refleksja na dziś :D
Co zaś się tyczy Lily i Petunii - to naprawdę przykre, gdy osoby, a zwłaszcza siostry, które dawniej były ze sobą tak blisko, oddalają się od siebie z przyczyn od nich niezależnych, z czym czesto rodzice nie potrafią sobie poradzić. Wiadomo, że relacja dziewczyn już się nie polepszy, obie będą cały czas przeciwko sobie (a w zasadzie to petunia przeciwko Lily). A szkoda, bo w końcu wychowały się razem.
Pozdrawiam serdecznie i życzę wesołych Świąt ;*
Zanim dobrnę do końca wakacji, te pewnie zawitają i do nas :p Ale też im zazdroszczę. Przynajmniej tyle, że są święta, tylko ta pogoda taka... niewydarzona.
UsuńTak, oczywiście, że w końcu zostaną parą. Trzymamy się kanonu ;)
Nawet nie mów... Przeraża mnie co ze mną będzie, jak skończę studia i trzeba będzie zająć się życiem. A planujesz wyjeżdżać gdzieś daleko na studia, czy zostajesz na okolicznej uczelni?
Wzajemnie i również pozdrawiam gorąco,
maxie
Właśnie skończyłam czytać całe opowiadanie :) Jestem super-hiper-mega szczęśliwa że znalazłam to opowiadanie, i coś czuję że zabawię tu do końca historii.
OdpowiedzUsuńNajbardziej interesuję się tematyką Evans-Potter ale u Ciebie strasznie wciągnęła mnie historia Remusa i Skylar, w sumie to wszystkie wątki opisane są w taki sposób że nie ma możliwości oderwać się od opowiadania, a gdy się je już skończy to ma się ochotę na więcej!
Masz strasznie ciekawy i lekki styl pisania, mało kto umie tak płynnie przejść z tematu do tematu utrzymując czytelnika w takim podekscytowaniu "co będzie dalej?!" :)
Całe opowiadanie jest dla mnie perełką o jakie trudno w internetach, już się nie mogę doczekać nowych rozdziałów, mam nadzieję że nie będziemy musieli długo czekać ;)
W międzyczasie zapraszam w wolnej chwili do mnie, chociaż dopiero co zaczynam :P
Pozdrawiam!
Dziękuję za komentarz, strasznie miło mi czytać takie ciepłe słowa :)
UsuńA kolejny rozdział akurat dziś wieczorem ;) Staram się publikować raz na trzy tygodnie, ale u góry strony w ramce po prawej można śledzić zmiany. Zwykle staram się informować o tym, kiedy planuję opublikować nowy rozdział i jak mi idzie pisanie ;)
Pozdrawiam gorąco,
maxie