czwartek, 12 maja 2016

26. A change is gonna come



Lily wciąż nie mogła uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. Tak bardzo cieszyła się na powrót do Hogwartu, a zupełnie niespodziewanie, zawiodła się już na samym początku. Nie dość, że musiała znosić towarzystwo Jamesa, to w jej dormitorium zalągł się puchaty potwór.
Choć od ostatniego spotkania z nowym towarzyszem Meredith minęło już parę godzin, Lily wcale nie czuła się lepiej. Wręcz przeciwnie. Choć przestała kichać co kilkanaście sekund, ale za to odnosiła wrażenie, jakby jej głowa zaraz miała eksplodować. Była prawie pewna, że gdzieś na szacie znajdowało się kocie futro.
Nieświadomie uśmiechnęła się, wchodząc do Wielkiej Sali, i zajęła swoje stałe miejsce obok Remusa. Mimo że profesorowie zdążyli zebrać się przy stole nauczycielskim, pośród uczniów panował gwar – wciąż wymieniano się opowieściami o minionych wakacjach i rozprawiano o nachodzącym roku szkolnym. Lily zastanawiała się, czy rzeczywiście będzie aż tak ciężko, jak straszono ich przez całą szóstą klasę. Mimo że wiedziała, że tylko dołożyło jej to obowiązków, rozpierała ją duma z zostania prefektem naczelnym i bolało ją, że nikt nie zwracał na to uwagi – o wiele większe poruszenie na tym stanowisku wzbudzał James, na którego nikt nie postawiłby nawet złamanego knuta.
Wszystkie rozmowy ucichły, gdy przez wielkie drzwi weszła profesor McGonagall, trzymając w dłoniach starą tiarę. Zaraz za nią dreptali pierwszoroczni – w znacznej mierze podekscytowani i rozglądający się wkoło z nieskrywaną ciekawością.
Lily pamiętała, zupełnie jakby to było wczoraj, kiedy to ona znajdowała się w takiej grupie. Aż ciężko uwierzyć, jak wszystko się zmieniło, pomyślała, spoglądając na Severusa, który siedział tyłem do niej przy stole Ślizgonów.
Przez całą opowieść tiary musiała się mocno powstrzymywać przed kolejnym kichnięciem. Błagała Merlina, by ta stara czapka skończyła śpiewać jak najszybciej, lecz ta, jak na złość, przygotowała na ten rok wyjątkowo długą pieśń. Oprócz tradycyjnego opisania każdego z hogwarckich domów traktowała również o łączeniu sił w obliczu zagrożenia, o tym, że w przyjaźni i współpracy potęga i by mieć oczy dookoła głowy, ponieważ nigdy nie wiadomo, czy ktoś, kogo uważamy za przyjaciela, w rzeczywistości nie okaże się naszym wrogiem.
Lily uważnie przyglądała się późniejszej ceremonii przydziału, uśmiechając się promiennie i składając gratulacje każdemu nowemu członkowi Gryffindoru. W duchu tylko marzyła, by nie pod jej opieką nie znaleźli się żadni następcy szkolnych żartownisiów.
Tuż po jej zakończeniu, z miejsca wstał profesor Dumbledore i rozłożył szeroko ręce, uciszając tym samym rozentuzjazmowane rozmowy.
– Wiem, że na pewno każdy z was z wytęsknieniem czeka na przysmaki przygotowane dziś dla nas przez kuchnię, dlatego postaram się ograniczyć do tego, co najważniejsze. Pierwszoroczni powinni wiedzieć, że wstęp do Zakazanego Lasu jest całkowicie niedozwolony, ale takie przypomnienie przyda się również kilku starszym uczniom – spojrzał znacząco na Huncwotów. – Lista przedmiotów zabronionych jest dostępna u pana Filcha, szkolnego woźnego. Jeśli ktokolwiek miałby ochotę się z nią zapoznać, jego biuro znajduje się na parterze. Pan Filch przypomina również, że nie wolno używać czarów w przerwach między lekcjami. Pełna lista rzeczy zabronionych wisi na drzwiach jego gabinetu. Mamy także jedną zmianę w naszym gronie pedagogicznym – chciałbym z tego miejsca powitać profesora Caradoca Dearborna. – Wskazał na młodego czarodzieja, który właśnie zerwał się z miejsca i ukłonił się lekko, czym wywołał pewne zamieszanie przy stole Puchonów. – Widzę, że część z was słusznie kojarzy go ze szkolnych korytarzy. Kwalifikacje do domowych drużyn quidditcha odbędą się, jak co roku, w drugim tygodniu września. Kolejność domów to: Slytherin, wtorek, dwunasty września, Ravenclaw, środa, trzynasty września, Hufflepuff, czwartek, czternasty września i, jako ostatni, Gryffindor w piątek, szesnastego września. Więcej szczegółów możecie uzyskać u pani Hooch lub u kapitanów drużyn. Nie przedłużając, smacznego!
Po sali przetoczyły się odgłosy zachwytu, kiedy w ułamku sekundy pięć stołów ugięło się pod ciężarem jedzenia. Skrzaty jak zwykle nie zawiodły nawet najbardziej wymagających podniebień. Mimo to Lily nie miała za bardzo apetytu – ból głowy wciąż się nasilał, dlatego tylko niemrawo dłubała widelcem w Cottage pie, przesuwając kawałki marchewki wzdłuż rantu talerza, i czekała na koniec uczty. Słuchała, jak Skyler opowiadała o wakacjach spędzonych u dziadków we Francji, ale gdyby ktoś poprosił ją o streszczenie historii, nie potrafiłaby tego zrobić.
Z ulgą przyjęła zniknięcie swojego prawie pełnego talerza i pożegnanie dyrektora, stęskniona za miękkim łóżkiem.
– Zobaczymy się w dormitorium – rzuciła Skyler, pocieszająco klepiąc Lily po ramieniu. Ruszyła w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali, podrzucając w dłoniach dojrzałe mango i rozmawiając radośnie z Meredith.
Lily wstała od stołu i podeszła do powoli zbierającej się grupki pierwszorocznych, obok której stali pozostali prefekci. Rzuciła im nieprzychylne spojrzenie, z miejsca skreślając piątoklasistów jako niewystarczająco doświadczonych do poprowadzenia pierwszaków do wieży. Nie wspominając o tym, że właśnie się droczyli, zupełnie nie przejmując się zebraną widownią i tym, że przecież powinni dawać dobry przykład.
Oni na pewno sobie nie poradzą!, myślała z rozpaczą, przyglądając się im ze zrezygnowaniem. Na pewno jutro się okaże, że pierwszaki nie wiedzą połowy rzeczy. Cały dzień będą mnie męczyć tysiącem pytań. Najlepiej sama to zrobię.
– Ktoś musi podać Gryfonom hasło. Szybciutko, tylko nie biegajcie, pamiętajcie, że od dzisiaj macie być wzorem dla innych uczniów – dała do zrozumienia nowo mianowanym prefektom. – A ty, Delbert, popraw koszulę. – Rzuciła mu ostre spojrzenie. – Wy też idźcie, dopilnujcie, żeby się nie pogubili – dopowiedziała, odsyłając do wieży również szóstoklasistów.
– Lily, ja to załatwię. Ty idź się położyć, bo, nie obraź się, nie wyglądasz najlepiej. – Dobiegł ją zatroskany głos Remusa.
– I co, mam zostawić waszą dwójkę z pierwszakami? Jak cię lubię, Remus, to nie po tym, co odstawiłeś dziś w pociągu, kiedy dałeś się wciągnąć do przedziału przez tego… przez tego…
– Hej, ja też tu jestem – obruszył się James. – Ale proszę, nie krępuj się. – Posłał jej szeroki uśmiech, jakby zupełnie nie przejmował się srogim wzrokiem.
– Dziękuję za propozycję, jakoś sobie poradzę, Remusie – skwitowała, spoglądając na niego tak, że nie zdołał się sprzeciwić.
– Jak sobie chcesz. – Podniósł dłonie w geście kapitulacji. – Miałem wyłącznie dobre intencje. – Uśmiechnął się blado, odwrócił się i wyszedł z Wielkiej Sali.
– Ja też mogę iść? – spytał James pełen nadziei, patrząc w ślad za przyjacielem.
– Chciałbyś, prawda? – zauważyła z przekąsem, potrząsając głową. Westchnęła ciężko. – Nawet o tym nie myśl – Wsuwając mu palec za kołnierz koszuli, kiedy zrobił zwrot i chciał zerwać się do biegu, aby dogonić Remusa, który zdążył już zniknąć w holu. – Idziesz ze mną.
Niedługo później Lily powoli wdrapywała się po ruchomych schodach, żałując, że nie mogła zwyczajnie wrócić do dormitorium, zaciągnąć kotary, zażyć eliksir słodkiego snu i odpłynąć. To wszystko jednak tylko płonne marzenia.
Musiała prowadzić procesję pierwszorocznych do wieży Gryffindoru. Niestety, ich podniecenie i radość, zamiast jej się udzielać, tylko intensyfikowały ból głowy. Co jeszcze gorsze, obok niej kroczył Potter, któremu nawet do głowy nie przyszło, by pomóc w jakikolwiek sposób. Lily miała zresztą pewność, że przyniosłoby to więcej szkody niż pożytku.
Pokonywała każdy kolejny stopień z wielką trudnością, odpowiadając zebranym o przeróżnych sekretach szkoły, jakie powinni znać jeszcze przed rozpoczęciem nauki. Jadąc do Hogwartu, była przekonana, że nowa funkcja przyniesie jej wiele radości, ale teraz wypominała sobie, że aż tak się cieszyła. A to wszystko przez tego przeklętego kota, pomyślała. No i oczywiście jeszcze trochę przez Pottera, dodała rzucając mu nieprzychylne spojrzenie, zła, że nawet nie raczył się zainteresować, jakie będą jego obowiązki, w efekcie czego zjawił się zupełnie nieprzygotowany.
Tłumaczyła właśnie pierwszorocznym, że potrzeba trochę czasu, zanim nauczą się korzystać z latających schodów, które obierały różne, wydawałoby się, znane tylko sobie trasy. W takcie proponowania, aby – przynajmniej przez pierwsze kilka dni – nie wahali się korzystać z pomocy starszych uczniów, zauważyła, że James ziewnął zupełnie nieskrępowanie, ba, nawet nie starając się zakryć ust.
– Ponieważ większość nauczycieli, a już w szczególności profesor McGonagall, nie tolerują spóźnień, początkowo lepiej wychodzić z wieży trochę wcześniej, aby dotrzeć na wybrane zajęcia – zasugerowała, gdy przemieszczali się z piątego piętra na szóste, a Potter znowu ostentacyjnie ziewnął. Merlinie, daj mi siłę, pomyślała i, nie przerywając wywodu, przestąpiła z nogi na nogę, przypadkowo wbijając Jamesowi obcas w stopę. Głośno syknął i już miał skomentować sytuację, jednak gdy zobaczył jej wzrok, nie odważył się powiedzieć nawet jednego słowa. Pokornie spuścił głowę i mimo bólu kryjącego się w oczach, uśmiechnął się szeroko. Lily pokręciła głową z dezaprobatą.
Kiedy wreszcie udało im się dotrzeć do pokoju wspólnego Gryfonów, była już tak zmęczona, że nie marzyła o niczym innym, jak tylko udać się do dormitorium, paść na łóżko i pójść spać. Właśnie miała przejść do ostatniej części przemówienia, gdy James nachylił się w jej stronę i szepnął:
– Ja już to dokończę. Idź spać, bo widzę, że słaniasz się na nogach.
– Jesteś pewien? – spytała, obrzucając pierwszorocznych zaniepokojonym spojrzeniem.
– Co mogłoby pójść źle? – odparł z szelmowskim uśmiechem. – Naprawdę, myślę, że sobie poradzę – zapewnił spokojnie, obdarzając ją przy tym troskliwym wzrokiem.
– Poczekam, ale proszę, przejmujesz pałeczkę. Chętnie zobaczę, jak sobie radzisz – stwierdziła półgłosem.
Musiała przyznać, James poradził sobie lepiej, niż przypuszczała. Nie miała pojęcia, skąd mu to przyszło ani skąd wiedział, co należało jeszcze dodać. Doskonale pamiętała, że kiedy to oni byli na miejscu pierwszorocznych, za wszelką cenę starał się rozbawić pozostałych chłopców poprzez ciągnięcie za włosy wszystkich koleżanek, czym oczywiście nie zaskarbił sobie ich sympatii.
Pożegnała się z Jamesem, nawet przez ułamek sekundy zastanawiając się, czy nie przeprosić za zranienie stopy. Ostatecznie wzruszyła ramionami, uznając, że w zupełności sobie na to zasłużył.
Kiedy wreszcie znalazła się w zaciszu własnego dormitorium, przypomniała sobie o kocie Meredith. Jęknęła w duchu, obrzucając zmęczonym spojrzeniem dziewczyny przygotowujące się już do snu. O niczym tak bardzo nie marzyła jak o zanurzeniu się w miękkiej pościeli, a zamiast tego czekała ją wyłącznie niewygodna kanapa. Prychnęła głośno na Bastet, która otarła się o jej nogi, powstrzymując się całą siłą woli, by nie posłać jej na błonia przez okno wieży.
Kichnęła głośno, z poddenerwowaniem zbierając piernaty, z zamiarem spędzenia nocy w pokoju wspólnym. Przynajmniej nad jednym koszmarem była w stanie zapanować.
– Lily, poczekaj chwilę, proszę. – Dorcas lekko chwyciła ją za ramię i posłała przepraszający uśmiech. – Wiem, że to dla ciebie męczące, dlatego postaram się streścić. – Spojrzała znacząco na współlokatorki, skłaniając je tym samym do zajęcia miejsc na łóżku Lily.
Dorcas, nie pytając Meredith o zgodę, chwyciła plączącego się między nogami kota i przegoniła go za drzwi. Nie bacząc na oburzony wzrok dziewczyny, rzuciła na dormitorium zaklęcie nieprzenikalności, po czym usiadła naprzeciw nich. Splotła dłonie na podołku i kilkukrotnie spróbowała zacząć mówić, lecz wycofywała się w ostatniej chwili, skubiąc palcami rąbek spódnicy.
– Długo nad tym myślałam… – podjęła, ale przerwało jej nagłe kichnięcie Lily. Dorcas westchnęła zrezygnowana. – Właściwie całe wakacje nie myślałam o niczym innym, poza tym, jak powinnam wam to przekazać. Musicie wiedzieć, że nie ma dobrego sposobu na przeprowadzenie tej rozmowy. Jeśli nie mylę się co do was, przystaniecie na moją propozycję, a sposób, w jaki wam to przedstawię, okaże się mało ważny. Muszę was jednak prosić o pełną dyskrecję, obwarowaną magiczną zaporą, uniemożliwiającą wam podzielenie się tym, co tutaj usłyszycie, z osobami, na które czar ten nie został rzucony. Jeśli nie chcecie się na to zgodzić, obawiam się, że będę zmuszona prosić o opuszczenie tego pomieszczenia – zakończyła, patrząc na nie wyczekująco.
– Nie możesz nam przynajmniej powiedzieć, o co chodzi? – Meredith wciąż przyglądała się Dorcas nieprzychylnie, najwyraźniej zła za wyrzucenie Bastet za drzwi.
Dorcas stanowczo pokręciła głową.
– Och, co nam szkodzi? Przecież nie masz zamiaru nam wyznać, że popełniłaś jakąś wielką zbrodnię, prawda? – Skyler skierowała się najpierw w stronę Lily, a następnie Meredith, ostatecznie utkwiła jednak wzrok w Dorcas, która zaprzeczyła z rozbawioną miną. – W takim razie rób, co musisz. – Wzruszyła ramionami. – Ufam ci.
Lily zerknęła na przyjaciółkę z zaskoczeniem, ale i ona kiwnęła głową.
Spojrzały wyczekująco na Meredith. Po chwili, z głośnym westchnieniem, kiwnęła głową bez większego przekonania.
Dorcas uśmiechnęła się delikatnie. Wypracowanym ruchem różdżki rzuciła zaklęcie kolejno na każdą, po czym odłożyła ją na materac przy swoim biodrze, splotła dłonie na kolanach i zaczęła mówić, starając się nie spuszczać wzroku ze współlokatorek.
– Kiedy umarli rodzice, myślałam, że mój świat się skończył. Nie sądziłam, że znajdę powód, by dalej żyć. Później doznałam olśnienia i już wiedziałam, że moim zadaniem jest kontynuowanie ich pracy – walki z Same-Wiecie-Kim. Może i nigdy nie byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, ale mam dziwne wrażenie, że podzielacie moje zdanie. Wiem, że nie wyobrażacie sobie życia w takich warunkach, jakie panują dzisiaj poza szkołą. Że nie wyobrażacie sobie ciągłego życia w strachu i skreślania kolejnych dni, które zwyczajnie udało nam się przeżyć, zamiast żyć. Dlatego chcę wam zaproponować dołączenie do tajnej organizacji. Nie możemy pozwolić, aby Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać kiedykolwiek doszedł do władzy. Chyba wszystkie wiemy, że to byłby początek końca świata czarodziejów. Grupa składa się obecnie głównie z dorosłych i doświadczonych czarodziejów, w dużej mierze osobiście zrekrutowanych przez profesora Dumbledore’a. Ale uważam, że to powinno się zmienić. To nam najbardziej zależy na tym, by świat wrócił do normy. Żebyśmy mogli spokojnie żyć, zakładać rodziny i nie martwić się o los naszych ukochanych w każdej sekundzie życia. Oczywiście musicie być świadome zagrożenia, jakie z tego płynie. Nie potrafię wam obiecać, że każdy z nas wyjdzie z tego cało. Natomiast mogę przysiąc, że nie poddamy się tak łatwo. Nie wiem jak wy, ale ja chyba już wolę umrzeć, walcząc, niż żyć taką namiastką życia, w pozornym tylko spokoju. Bo nie oszukujmy się, kiedy tylko wygra wojnę, świat wcale nie stanie się spokojniejszy. Sprawy przybiorą raczej tylko gorszy obrót.
– Możesz na mnie liczyć – oświadczyła Lily po chwili ciszy, energicznie się prostując.
Nie chciała, by ktokolwiek musiał cierpieć z powodu swojego pochodzenia. Zbyt dobrze pamiętała chłód spojrzenia Severusa tamtego dnia, gdy nazwał ją szlamą – a bolało tylko bardziej kiedy wspominała jego słowa, słowa o tym, że bycie mugolakiem niczego nie zmienia. Jak widać zmieniało.
Nie chciała, żeby ktokolwiek musiał się bać tak jak ona. Tamtą czerwcową noc pamiętała bowiem równie żywo, jak gdyby wydarzyła się wczoraj. W pamięć wryły jej się nawet takie szczegóły jak zimno posadzki czy ton głosu Abraxasa.
Nie chciała, żeby kogokolwiek oceniano przez pryzmat tego, z jakiej rodziny się wywodził. Zbyt dobrze zapadł jej w pamięć zaskoczony wzrok Slughorna, kiedy pochwalił ją na pierwszych zajęciach eliksirów za bardzo dobrze uwarzony eliksir i dowiedział się, że była mugolaczką.
– Na mnie również – wyrwał ją z zamyślenia głos Skyler.
Poczuła, jak zimne palce przyjaciółki zaplatają się na jej własnych, i spojrzała na nią z bladym uśmiechem.
– Mnie też doliczcie, ktoś musi was pilnować. Jak was znam, byłybyście w stanie się poświęcić, jeśli tylko pomyślicie, że to coś pomoże. Ktoś musi was ratować przed wami samymi – podsumowała Meredith, delikatnie przygryzając wargę. Spojrzała po przyjaciółkach i była pewna, że wszystkie czują się dokładnie tak jak ona.
A co, jeśli naprawdę zginą? Pytanie, choć niewypowiedziane, zawisło w gęstej ciszy. Skrupulatnie unikane spojrzenia, kosmyk nawijany na palec, nerwowa zabawa pierścionkiem na łańcuszku, wyłamywanie palców.
– Wszystko będzie dobrze – wyszeptała cicho Skyler po długim milczeniu. Lecz kiedy zauważyła strwożone spojrzenie Lily, dodała niepewnie:
– Prawda…?
– I co niby mamy z tym zrobić? – zapytał James, podnosząc kulkę szarego futra, która jeszcze przed chwilą ocierała się o kostki Syriusza.
Bastet zamiauczała głośno i energicznie przebierając łapkami, starała się wyplątać z uścisku Jamesa.
– Ja ją przygarnę – zareagował Syriusz, zabierając kotkę przyjacielowi, na co momentalnie zaczęła się do niego przymilać. – No popatrz tylko, jaka ona mądra. Od razu wiedziała, do kogo przyjść… – dodał dziecinnym głosem, drapiąc zwierzątko po brzuchu. – Dobrze ci, prawda? Lubisz tak? – Odpowiedziało mu głośne mruczenie.
– Muszę cię zmartwić, Łapo, ale to nie najlepiej świadczy o inteligencji, skoro wybrała właśnie wielkiego czarnego psa – skwitował Remus, wyprostowawszy się. W dłoni ściskał koszulkę z długim rękawem i spodnie wyciągnięte z kufra. Syriusz rzucił mu obrażone spojrzenie.
– Niedobra ta twoja pani. No niedobra, prawda? Kto by pomyślał, tak wyrzucać biednego kotka z pokoju – obruszył się, pochylając się nad Bastet, która właśnie przekręciła się w jego ramionach. – Przecież nie mogłem cię tak samej zostawić w zimnym pokoju wspólnym na całą noc, prawda? No nie mogłem!
Dało się słyszeć odgłos spuszczanej wody. Bastet nadstawiła uszu i zręcznie wdrapała się na ramię Syriusza, który uśmiechnął się szeroko i po raz kolejny ją pogłaskał.
Kiedy drzwi toalety się otwarły, Bastet wydała z siebie długi, ostry syk i wbiła pomarańczowe, zmrużone oczy w Petera przekraczającego próg dormitorium. Chłopak stanął jak wryty, z napiętym każdym mięśniem, jakby właśnie gotował się do ucieczki.
– Ten kot ma naprawdę solidnie zaburzone poczucie bezpieczeństwa – skomentował Remus ze szczoteczką do zębów w dłoni, przyglądając się Bastet ze zdziwieniem.
– No, Peter, chyba nie powiesz mi, że boisz się takiego słodkiego kotka? – zapytał rozbawiony Syriusz.
Ponownie podrapał ją za uchem, na co zareagowała przeciągłym mruknięciem i sprawiała wrażenie, jakby cała jej niechęć błyskawicznie stopniała. Syriusz sięgnął i przełożył kotkę w ramiona, po czym wrócił do zabawy. Bastet wydawała się wyjątkowo zadowolona, ale kiedy Peter minął przyjaciela w drodze do łóżka, momentalnie się wyprężyła i ponownie na niego syknęła. Peter nieznacznie podskoczył, czym wywołał salwę śmiechu Syriusza.
– No chodź, no. Będziesz dziś spać ze mną, prawda, słodziaku? – oświadczył, kładąc kotkę na swoim materacu. – Nie będziemy się przejmować tymi niedobrymi ludźmi, którzy cię tu nie chcą!
– To naprawdę zaskakujące, Syriuszu. Nie sądziłem, że kryje się w tobie taka silna kobieca strona – skomentował niewyraźnie Remus, odwróciwszy się z ustami pełnymi piany.
Bastet pochodziła chwilę w nogach łóżka i grzecznie ułożyła się do snu, lecz kiedy tylko Syriusz położył się spać, podeszła do niego, by następnie zwinąć się w kłębek pod jego ramieniem.
 

O boru, prawie miesiąc opóźnienia w stosunku do tego, co sobie zaplanowałam. Brak słów. Ostatni miesiąc to była istna gonitwa, więc to prawdziwy cud, że udało mi się znaleźć czas na zbetowanie tego rozdziału, bo napisany był już dawno. Niestety, zapowiada się, że kolejny wcale nie będzie lepszy, więc sądzę, że czas na to, żeby usiąść i napisać rozdział będę miała dopiero po obronie. Ale żyje, spokojnie. Jestem po prostu w permanentnym niedoczasie. 

7 komentarzy:

  1. O NIE! Nie, nie, nie, nie, nie, NIE!
    To jest niemożliwe! Ja w to nie mogę uwierzyć. Chlip, chlip i w ogóle...

    No. Skoro już sobie porozpaczałam to śpieszę z wyjaśnieniami. To był mój pomysł! Caradoc Dearborn, tajemniczy kanoniczny bohater, o którym nic nie wiadomo poza tym, że był członkiem Zakonu Feniksa i zaginął, jako nowy nauczyciel OPCM-u niewiele starszy od naszych bohaterów. Z tym wyjątkiem, że u mnie jest on gryfonem i pojawia się, gdy huncwoci są na szóstym roku. Eh. Zaczynam wątpić, że da się napisać w tej tematyce coś oryginalnego. Naprawdę słuchaj, załamałaś mnie! :p swoją drogą spotkałaś się kiedyś z wykorzystaniem tego bohatera w jakimś ff? Ja pierwszy raz dzisiaj u Ciebie. Dotychczas myślałam, że jestem taka oryginalna :D No nic, ciekawa jestem czy u Ciebie odegra on jakąś znaczącą rolę.

    Przyznam, że w związku z tym na dalszej części rozdziału trudno mi było się skupić :p ciekawa jestem jak dalej rozegrasz sprawę z Zakonem Feniksa. No i kiedy w końcu nastąpi ocieplenie relacji Lily i Jamesa.

    Zaskoczyłaś mnie w sumie tym rozdziałem, bo czytając informacje z boku nie przypuszczałam, że pojawi się w najbliższym czasie. Niemniej cieszę się, że Ci się udało (nawet mimo Caradoca :p).
    Kiedy się bronisz?

    Pozdrawiam Cię i życzę powodzenia z inżynierką! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem szczerze, że nie spotkałam, ale muszę dodać, że właściwie nie czytam zbyt wielu opowiadań o Huncwotach. Kiedy konsultowałam Caradoca z Niah, dowiedziałam się, że w Bezruchu występuje, o ile pamiętam, gra w quidditcha, więc wiekiem trochę bliżej mu do Huncwotów.

      Chciałabym w pierwszym lub drugim terminie, jeszcze w czerwcu, ale patrząc na mój (ostatnio) trudny związek z promotorem, zobaczymy jak sprawy się potoczą. Zresztą u nas zapisy na terminy obron to czysta kpina, więc dużo zależy od szczęścia. I podobno od tego, o której przyjedzie się stanąć w kolejce. Słyszałam, że w ubiegłym roku ludzie przyjeżdżali i o 4 nad ranem, żeby sobie kolejkę zająć.

      Ten tydzień to w ogóle istne szaleństwo, zupełnie nie wiem jak to się stało, że z moich 6 przedmiotów (z czego jeden to seminarium, a drugi to projekt inżynierski, z których jak się domyślasz nie ma jako-takich zaliczeń, a na trzeci muszę zrobić wizualizację), trzy kolokwia piszę w jednym tygodniu.

      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
  2. O, cieszę się, wróciliśmy do Hogwartu. Szkoda, ze jie przedstawilas dokładnie, jak James poradził sobie z tłumaczeniem pierwszakom, chciałabym to zobaczyć. Myslę, ze Lily niedługo będzie całkiem zadowolona z jego pomocy;). Podoba mi si postac Bastet, urozmaica zycie naszym bohaterom. Któż by pomyślał, ze wybierze akurat Syriusza. A co jeszcze lepsze-Syriusz ją ;) z niecierpliwoscią czekam na ciąg dalszy i zapraszam na nowosc na niezaleznosc-hp.blogspot.com Jestem ciekawa Twojej opinii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, gdybym miała się rozdrabniać nad każdym potencjalnie ciekawym elemencie, nigdy nie skończyłabym tego fika.

      Dziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam cieplutko,
      maxie

      Usuń
  3. Przyznam, że dawno nie odwiedzałam Twojego bloga i miałam wrażenie, że porzuciłaś opowiadanie, a tu taka miła niespodzianka, że musiałam zostawić komentarz :) Ciekawa jestem jak rozwiążesz sprawę Lupina i Skyler, bo mam wrażenie, że chłopak zaczyna mięknąć. No i oczywiście Lily i James... mam wrażenie, że "prefektowanie" trochę ich do siebie zbliży :)
    Pozdrawiam :)
    http://historia-zapomniana.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznam, że na razie przeczytałam tylko jeden rozdział, ale zanim na dobre się wciągnę (i całkowicie przepadnę z tego co widzę xD) muszę wiedzieć coś bardzo ważnego, a mianowicie - jakie pary się tutaj pojawią (spoilery mi nie straszne, więc możesz pisać śmiało).

    Pozdrawiam
    Krucza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JamesxLily (ale w dalszej części, kanonicznie), RemusxOC, jestem w szoku, że wypisałam tylko tyle. Byłam pewna, że będzie tego więcej. Znaczy pojawiają się jakieś krótsze romansy albo OCxOC, ale zakładam, że nie o to chodziło w pytaniu.

      W takim razie mam nadzieję, że jeszcze zobaczę tu jakiś komentarz Twojego autorstwa ;)

      Pozdrawiam,
      maximilienne

      Usuń

Obserwatorzy