środa, 20 sierpnia 2014

9. We can be heroes, just for one day

 

Syriusz i James zdradzili swój diaboliczny plan Peterowi już w pociągu. Chłopak podniecił się perspektywą efektów tego kawału, tak mocno, że do końca podróży nie mógł usiedzieć na miejscu. Podobnych problemów doświadczał również James, który nie potrafił ukryć, jak bardzo cieszył się z możliwości ponownego spotkania z Lily. Musiał dobrze wykorzystać te kilka dni względnego ocieplenia w ich kontaktach, zanim znowu wszystko wróci do normy.
Kawał dotyczył Ślizgonów, a James dobrze wiedział, jak bardzo Evans nie lubiła, gdy zaczepiali Severusa. Choć powinna doskonale zdawać sobie sprawę z faktu, że i Snape nie jest niewiniątkiem i niejednokrotnie to on sam zaczynał ich sprzeczki. Do tego Potter absolutnie nie potrafił zrozumieć, jak Lily może nadal żywić do Ślizgona jakiekolwiek ciepłe uczucia po tym wszystkim, co jej zrobił. Potter uważał, że nikogo nie powinno się nazywać szlamą – obraźliwym określeniem osoby urodzonej w rodzinie mugoli. A już na pewno sądził, że nie powinno się tak nazywać swojej najlepszej przyjaciółki, którą rzekomo była Lily dla Severusa.
Rogacz może i nie wiedział wiele o relacjach Snape’a i Evans, ale miał świadomość, że poznali się na długo przed ich przybyciem do Hogwartu. Podobno to właśnie Smarkerus wprowadził Lily do magicznego świata i to on uświadomił ją, że fakt, iż posiada magiczne umiejętności sprawia, że jest wyjątkowa. Dlatego też Potter tym bardziej nie potrafił zrozumieć, jak Ślizgon mógł tak nazwać dziewczynę.
Od tej pamiętnej kłótni, Lily przestała otwarcie bronić Severusa, ale nadal patrzyła na sprzeczki Huncwotów ze Snape’em nieprzychylnym okiem. Zazwyczaj po prostu nie wygłaszała na ten temat żadnego komentarza, zwyczajnie przechodząc obok, tak jakby zdarzenie nie miało miejsca.
W gruncie rzeczy fakt, że Evans nie broniła Severusa, nie posiadał jakiegoś głębszego znaczenia. Zatarg między Potterem a Snape’em miał swoje początki już podczas pierwszej podróży Ekspressem Hogwart. Wtedy bazował on przede wszystkim na wzajemnej niechęci, jaką zwyczajowo charakteryzowali się uczniowie należący do Gryffindorru i Slytherinu. Choć chłopcy nie otrzymali jeszcze przydziałów, już na ówczesnym etapie doskonale wiedzieli, w którym domu chcieliby się znaleźć.
Z biegiem czasu ich relacja znacząco ewoluowała. James żywił szczególną antypatię do osób okazujących w wyraźny sposób zainteresowanie czarną magią oraz zasadami wyznawanymi przez Sami-Wiecie-Kogo. Pech chciał, że Severus bardzo szybko okazał się jedną z nich.
Snape nigdy nie należał do grupy bezbronnych osób. Oddawanie ciosów szło mu wręcz zaskakująco dobrze. Fakt, że nie chciał, aby go na tym przyłapano, mógł świadczyć wyłącznie o sprycie, którym przecież musiał się odznaczać, skoro należał do Slytherinu. Nigdy nie atakował, jeśli wydarzenie miało jakichkolwiek obserwatorów mogących napytać mu kłopotów. Severus przed wszystkimi zgrywał biednego, pokrzywdzonego i nie umiejącego się bronić, co znacząco mijało się z prawdą.
Pani Pomfrey, nauczyciele ani nikt inny poza samymi Huncwotami nie wiedział, skąd na ciele tej czwórki biorą się czasami naprawdę niezwykłe obrażenia. Każdy z nich zawsze miał jakąś sprytną wymówkę, nie chcąc się przyznać, że został zaatakowany przez Smarkerusa. Wszyscy szybko zdali sobie sprawę, że ich nemezis cechował się wyjątkową inteligencją i do tego znał się na rodzaju magii, o którym oni nie mieli zielonego pojęcia. Żaden z nich nie zniżyłby się do parania się podejrzaną czarną magią.
Takie zagrywki z jego strony, jak przykładowo atakowanie ich, gdy się rozdzielali, poza zasięgiem wścibskich oczu sprawiały, że niechęć przeradzała się w nieskrywaną nienawiść. Szybko miało to przynieść tragiczne skutki.
Wszyscy szukali słabej strony przeciwnika i wkrótce się to udało. Ponieważ w tej chwili wspomnienia zatarły już krawędzie winy, James nie miał pewności, czy większą odpowiedzialność za tamto wydarzenie ponosił Syriusz czy Severus. Potter było wątpliwości, że zachowanie Blacka było niewiarygodnie nieodpowiedzialne. Podpuścił Smarkerusa, aby podczas pełni przemieścił się korytarzem biegnącym od Bijącej Wierzby w stronę Wrzeszczącej Chaty. Tak jak można się togo spodziewać, Snape bardzo łatwo łyknął przynętę i postąpił zgodnie z sugestią Łapy, w duchu licząc, że wreszcie rozwikła tajemnicę Lupina kryjącego się wówczas pod postacią wilkołaka we wnętrzu domu, uznawanego za najbardziej nawiedzonego w Wielkiej Brytanii.
Ślizgon miał nadzieję, że gdy wreszcie dowie się, co każdego miesiąca wyprawiają Huncwoci, może w rezultacie relegują ich ze szkoły i nie będzie musiał się więcej z nimi użerać. Podręcznik do eliksirów Severusa wypełniały dodatkowe inskrypcje i czarnomagiczne zaklęcia, tworzone przez niego lub z pomocą przyjaciół. Gdyby ta uprzykrzająca mu życie czwórka Gryfonów zniknęła z Hogwartu, nie musiałby testować czarów na uczniach. W zadufaniu sądził, że jest o wiele sprytniejszy od Huncwotów, wciąż pozwalających sobie na przyłapywanie i kolekcjonowanie szlabanów. On sam był na tyle przebiegły, by uniknąć takiego losu. To nie on musiał później szorować szkolne ubikacje lub puchary z Pokoju Pamięci. I co najważniejsze, jako ofiara przez długi czas zyskiwał przy tym przychylność Lily, która wciąż nie chciała dostrzec, jak głębokim uczuciem darzył ją Snape.
Wtedy, po SUMach, gdy Huncwoci tak bardzo go upokorzyli na oczach całej szkoły, powinien jej zwyczajnie podziękować. Nie, on musiał dać upust pokrzywdzonej dumie. Nie chciał nazwać jej szlamą, w końcu dla niego różniła się od wszystkich pozostałych mugolaków. Nie planował tego, to… po prostu się wymknęło. Tamten dzień zapoczątkował koniec ich przyjaźni. Już wcześniej coś szwankowało, Evans niezbyt lubiła przyjaciół Severusa, ale to wtedy bezpowrotnie przeciął ostatnie nici łączącej ich kiedyś głębokiej przyjaźni. Teraz odnosił wrażenie, jakby część jego życia dawno umarła. Pogrzebał ją tamtego dnia, gdy po raz pierwszy nazwał Lily szlamą. Nie miał już odwrotu, nie mógł tego cofnąć, a ta uparta dziewczyna nie chciała przyjąć przeprosin.
Tamtego wieczoru, gdy skulony powoli przesuwał się ciemnym, wilgotnym korytarzem w kierunku niechybnego losu, coś się zmieniło, równocześnie nie zmieniając niczego. Wtedy to właśnie Severus miał szansę odwrócić los, ale duma nie pozwalała mu na takie zachowanie. Gdy Potter bohatersko uratował Snape’owi życie, narażając przy tym własne, za szatę wyciągając go na zalane księżycowym światłem błonia, Smarkerus nawet nie raczył mu podziękować. James ukląkł na wilgotnej trawie, ciężko oddychając i opierając dłonie na kolanach. Każdy mięsień miał napięty do granic możliwości, a umysłem nie potrafił pojąć nierozwagi Ślizgona. Po batalii, jaką musiał stoczyć z chłopakiem nie mającym najmniejszego zamiaru z nim współpracować, brakowało mu nawet sił na krzyk. Wiedział, że przemiana w człowieka tak blisko rozwścieczonego wilkołaka na pewnie nie należała do najmądrzejszych czynów w jego życiu, ale niezależnie od tego, jak nieprzyjazne uczucia żywił do Severusa, nie mógł mu pozwolić zginąć. Nie chodziło nawet o to, że gdyby stała się taka tragedia, naraziłoby to ich wszystkich na wyrzucenie ze szkoły, a Remusa zmusiłoby do wiecznego życia w ukryciu. James po prostu wiedział, że Lupin nigdy nie potrafiłby sobie tego wybaczyć.
Można by sądzić, że po tym, jak James uratował Severusowi życie coś w ich relacjach ulegnie zmianie, jednak tak się nie stało. Obaj chłopcy zachowywali się, jakby cała sytuacja nie miała miejsca. Nigdy więcej o tym nie rozmawiali, podobnie jak Potter nigdy nie doczekał się podziękowań. Rogacz sądził, że takie relacje pozostaną między nimi do końca życia. Skoro tamto wydarzenie nic nie zmieniło, nic już nie będzie w stanie zmienić ich wzajemnych stosunków.
W końcu nadszedł trzynasty kwietnia, co oznaczało obowiązek powrotu do szkolnej rzeczywistości. Po raz kolejny pociągiem do szkoły powróciło o kilku uczniów mniej niż go opuściło. Rodziny irracjonalnie bały się odesłać dzieci do szkoły, choć tak naprawdę w Hogwarcie były o wiele bezpieczniejsze niż w domu.
Gdyby wyjść teraz na błonia, można by dostrzec, że wiosna trwa już w pełni. Zieleń wydawała się tak oszałamiająca, że sprawiała wrażenie przyćmiewającej wszystkie inne kolory, nawet błękit nieba poprzecinany gdzieniegdzie cirrusami, czy granat toni jeziora. Przyroda nie dawała żadnego znaku, że nadchodzą mroczne czasy.
Meredith od powrotu do zamku, kiedy tylko istniała taka możliwość, trzymała się blisko Charlesa i Antona. Wydarzenia z okresu świąt dość mocno dały jej w kość, uświadamiając, że wojna znajduje się jeszcze bliżej, niż kiedykolwiek sądziła. I że nie ma gwarancji bezpieczeństwa. Dla nikogo. Listy zaginionych i zabitych ukazujące się w Proroku sprawiały wrażenie coraz dłuższych, a te w Veritaserum zawsze zawierały więcej nazwisk. Oczywiście uczniowie zdawali sobie sprawę z otaczającego zagrożenia, ale chyba każdy przekonywał samego siebie tak długo jak tylko się dało, że jego to nie dotyczy, że to wszystko dzieje się gdzieś daleko. Takie oszukiwanie wydawało się lepsze od ciągłego życia w strachu o każdą nadchodzącą chwilę.
Zgodnie z przypuszczeniami, Remus chętnie przyłączył się do żartu planowanego przez Syriusza i Jamesa, choć jak zwykle nie obyło się bez jego krótkiego wahania i wyrażenia obaw na temat potencjalnych skutków takiego zachowania. Zaraz po powrocie Rogacza, Łapy i Glizdogona i przedstawieniu planu Lunatykowi, ten ostatni zabrał się do warzenia eliksiru z małą pomocą Pottera. Mimo że Remus nie uczęszczał na zajęcia profesora Slughorna, nadal pozostawał najlepszym studentem w dormitorium. Wynikało to raczej z osobistego wyboru niż z braku umiejętności. Mikstura miała być gotowa za mniej więcej półtora tygodnia.
Wkrótce po powrocie rozwiązała się zagadka wcześniejszego znikania Petera w dziwnych okolicznościach. Okazało się bowiem, że Pettigrew znalazł sobie dziewczynę, z którą potajemnie się spotykał, przezornie zawsze zabierając ze sobą Mapę Huncwotów. Tego dnia, gdy sekret wyszedł na jaw, zapomniał o niniejszym drobnym elemencie i został przyłapany przez Syriusza na tym, że kropka podpisana jego personaliami znajduję się niezmiernie blisko tej należącej do niejakiej Briony Harland, Krukonki z roku niżej.
Przyjaciołom nie udało się jednak wyciągnąć z Glizdogona zbyt wielu informacji na temat jego dziewczyny. Dowiedzieli się jedynie, że twarz Briony otulona średniej długości kasztanowymi włosami, była okrągła niczym u dużej lalki, a takie wrażenie wzmagały tylko sarnie oczy. Dziewczyna mogła się pochwalić czystą krwią, a jej rodzice pracowali w Ministerstwie Magii.
Choć nie chciał tego przyznać przed przyjaciółmi, James zazdrościł Glizdogonowi, że udało mu się znaleźć dziewczynę. Po raz kolejny fakt, że Lily nie chce się zgodzić na randkę, niesamowicie ubódł jego dumę.
Remus natomiast cieszył się szczęściem przyjaciela oraz tym, że jego własna tajemnica pozostała sekretem. Mimo że usilnie starał się zapomnieć, Skyler coraz częściej zupełnie niespodziewanie pojawiała się w jego myślach. Starał sobie wmówić, że to nic takiego i że w tej konkretnej dziewczynie nie ma niczego specjalnego. Chenal niemniej jednak wciąż przyciągała go niczym magnes, wywołując nieodparte wrażenie, że jest w niej coś wyjątkowego. Oczywiście Lupin nie miał sił ani woli, aby potwierdzić tę tezę, jako że wymagałoby to przeprowadzenia doświadczenia z udziałem innej dziewczyny. Ciekawiło go, czy inny pocałunek wywołałby u niego takie same odczucia.
Tymczasem jedynie z rzadka pozwalał sobie na jedynie na przelotne spojrzenia, tylko wtedy, gdy miał pewność, że Skyler spoglądała akurat w inna stronę. Za każdym razem jego oczy przepełniała niepewność i wahanie. Dobrze wiedział, że nie powinien tego robić, ponieważ nie prowadziło to do niczego dobrego. Bał się, że dojdzie do momentu, kiedy nie będzie chciał się już wycofać i wbrew wszystkim swoim zasadom zacznie brnąć w ten absurd coraz głębiej i głębiej. A może właśnie to przez tę świadomość niemożności posuwał się coraz dalej, zgodnie z twierdzeniem, że najbardziej pożądamy tego, co zakazane? Pragnienie trzymania się zasad, które tak dobrze działały przez wiele lat, uporczywie walczyły z pragnieniem wolności i miłości. Lupin krok po kroku, tak, że stało się to dla niego niedostrzegalnie, zaciągał swoje więzy coraz bardziej i bardziej. Na przestrzeni lat zdołał je zacisnąć na tyle mocno, że teraz nie pozwalały mu już nawet oddychać.
Nadszedł szesnasty kwietnia – drugi termin egzaminu na teleportację. Mogli wziąć w nim udział wszyscy ci urodzeni przed trzydziestym pierwszym marca. Spora część studentów, urodzona przed ostatnim grudnia, zdała już egzamin podczas pierwszego terminu w styczniu. Niestety Syriusz nie należał do tych szczęśliwców.
Podobnie jak poprzednim razem, Black bardziej liczył na amulety i szczęście niż na swoje rzetelne przygotowanie. Najprawdopodobniej wynikało to z jego reakcji na niepowodzenia, przejawiającej się jako niezwykle szybką irytację i utratę opanowania, niezbędnego do przeniesienia się w inne miejsce. Wcale nie podobało mu się, że odziedziczył po matce brak talentu do przenoszenia się w miejsca na miejsce.
Dlatego też Syriusz, skoro nie posiadał wrodzonego talentu, musiał posiłkować się innymi sposobami na zdanie egzaminu. Z tego powodu przed godziną zero postanowił nie spożywać żadnych płynów ani pokarmu stałego, ponieważ zasłyszał od uczniów z roku wyżej, że podobno teleportacja przychodzi tym łatwiej, im jest się lżejszym.
Siedział bezczynnie przy stole Gryfonów, obserwując jak z chwilowym opóźnieniem przez okna Wielkiej Sali wleciało jeszcze kilkadziesiąt szkolnych sów. Trzy z nich zatrzymały się przy Lily, Skyler i Dorcas, prezentując odbiorcom identyczne koperty. Evans nie musiała otwierać przesyłki, żeby domyślić się, co czekał ją wewnątrz. Na eleganckim arkusiku widniało zaproszenie skierowane do członków Klubu Ślimaka, elitarnego klubu studenckiego nazwanego na cześć założyciela – profesora Slughorna, który zapraszał właśnie swoich podopiecznych na przyjęcie urodzinowe, mające się odbyć dwudziestego ósmego kwietnia. James obrzucił spojrzeniem przyjaciół, żadne z nich nie wydawało się zachwycone otrzymaniem przesyłki.
Syriusz westchnął, po czym wyszedł na błonia. Był skłonny nawet pójść pobiegać, ale po około pięciuset metrach zreflektował się, że przecież nienawidzi biegać, więc nerwowym krokiem wrócił do dormitorium.
Gdy wspinał się po schodach, przemknęło mu przez myśl pytanie, jak jego matce udało się zdać ten egzamin. Zaśmiał się pod nosem. Oczywiście, jeśli tylko nie wydziedziczyła go z rodu Blacków i nie wyrzuciła z domu, mógłby ją o to zapytać.
Kto robi coś takiego własnemu synowi? Wszyscy jesteśmy popaprani. Nic w tym dziwnego, skoro pochodzimy z takiej pochrzanionej rodziny… – pomyślał, kręcąc głową skierowaną ku podłodze.
– Powodzenia, Syriuszu – wyrwało go z zamyślenia. Nie musiał podnosić wzroku, doskonale wiedział kto wypowiedział te słowa. Co jak co, ale brzmienia głosu własnego brata nie można zapomnieć, w szczególności tak bardzo podobnego do własnego.
Regulus nawet się nie zatrzymał, bo dobrze wiedział, że mogłoby się to dla niego źle skończyć. Nie powinien rozmawiać z Syriuszem, a już na pewno nie powinien życzyć mu powodzenia.
– Dziękuję… bracie. – Syriusz spojrzał przez ramię i kiwnął głową, na co młody Black odpowiedział bladym uśmiechem. Podobieństwo pomiędzy braćmi nie rzucało się w oczy. Dopiero przy dłuższym przyjrzeniu dało się dostrzec symetrię w rysach, czy to, że ich oczy miały identyczny odcień. Włosy Regulusa poprzez refleksy w kolorze czekolady wydawały się jaśniejsze niż te należące do Łapy. Dodatkowo szczęka młodszego brata nie była aż tak pociągła, za to w przeciwieństwie do tej Syriuszowej zawsze dokładnie ogolona. Między Blackami istniało jeszcze kilka różnic w postaci innego ułożenia kości policzkowych czy kształtu ust, jednak żadnemu z nich nie dało się odmówić nadzwyczajnej urody.
Choć kiedyś byli ze sobą bardzo blisko, z biegiem lat i wyraźną pomocą rodzicielki powoli oddalali się od siebie. Choć Syriusz nie pochwalał tego, że Regulus wyznaje te same zasady co reszta rodziny, nie mógł zapomnieć, że to przecież młodszy brat uratował go przed ich własną matka.
Łapa westchnął ciężko i ruszył w dalszą drogę do dormitorium. Utrata Regulusa bolała go w tej chwili najbardziej ze wszystkich spraw, które utracił bezpowrotnie tamtego wieczora. Żałował, że młodszy brat nie zdecydował się uciec wtedy razem z nim. Reg nie miał niestety tyle asertywności, aby przeciwstawić się toksycznym przekonaniom rodu Blacków i rzeczywiście uważał się za lepszego z powodu czystości krwi. W miarę postępującej wojny, Syriusz bał się o niego coraz bardziej. Tak straszliwie nie chciał, by ten przeszedł na ciemną stronę, że uparcie wmawiał sobie, że to niemożliwe.
Zamknął za sobą drzwi dormitorium, zastanawiając się, jak spożytkować nadchodzący czas. Pozostali Huncwoci nie wrócili jeszcze ze śniadania, więc nie miał z kim porozmawiać. W kącie łazienki stał parujący nieustanie od dwóch dni kociołek z magicznym eliksirem niezbędnym do ich kawału, ale Łapa otrzymał wyraźne instrukcję, że ma się do niego nie zbliżać. Zdecydował zająć się jednym z zakupionych podczas przerwy świątecznej egzemplarzy gazety o naprawie motocykli. Postanowił, że w wakacje koniecznie musi dokonać zakupu, z którym nosił się już od dłuższego czasu.
Nie zdążył przeczytać nawet kilku stron, bo ze śniadania wrócili pozostali Huncwoci. Peter z uśmiechem od ucha do ucha rozwalił się na swoim łóżku, szczęśliwy, że stres związany z egzaminem miał już za sobą. Remus wpadł do łazienki, aby jak nakazywała instrukcja należało zamieszać miksturę cztery razy zgodnie z ruchem zegara, następnie raz w przeciwnym przez dziesięć kolejnych dni o podobnej porze. Gdy wykonał zalecenia podręcznika, poluzował krawat i wrócił do dormitorium, gdzie James rozkładał właśnie karty do eksplodującego pasjansa, dla zabicia pozostałego przed testem czasu.
Gra ta polegała na dobieraniu kart w pary poprzez odsłanianie tych znajdujących się najbliżej gracza. Należało bardzo się z tym spieszyć, ponieważ zbyt długo odkryta karta najzwyczajniej wybuchała.
Lupin zaczynał odczuwać wpływ stresu związanego z nadchodzącym egzaminem. Miał to szczęście, czy w tej chwili może bardziej nieszczęście, że to nasilenie emocji działało na niego motywująco, dlatego aż rwał się do pracy, której chcąc nie chcąc nie był w stanie wykonać. Nie mógł przecież zacząć ćwiczyć teleportacji na terenach szkolnych, gdzie było to niewykonalne. Niestety, został zmuszony bazować jedynie na umiejętnościach, jakie udało mu się zdobyć do tej pory.
To, że nie mógł nigdzie rozładować energii sprawiało, że stawał się coraz bardziej nerwowy. Szybkim ruchem zrzucił z siebie szkolną szatę, po czym rozpiął ostatni guzik i poluzował uwierający kołnierzyk koszuli. Podszedł do okna i wspierając dłonie na kamiennym parapecie, głęboko zaczerpnął chłodnego kwietniowego powietrza.
Potrząsnął głową, szybko odrzucając od siebie wspomnienie tamtego burzliwego wieczoru, przeciskające się przez zamknięte drzwi pamięci. Nie miał pojęcia, co było w tej dziewczynie takiego, że tak bardzo chciał dla niej zerwać ze wszystkimi swoimi zasadami. Może po prostu najzwyczajniej w świecie miarka jego wytrzymałości się przebrała? Nie, przecież nie mógł jej tego zrobić. Nie mógł pozwolić, by jakaś osoba darzyła go głębszym uczuciem. To po prostu niebezpieczne.
Zawsze wydaje ci się, że przecież skoro taka osoba, nawet jeśli jest wilkołakiem, cię kocha, to nie zrobi ci krzywdy. Później ani się obejrzysz, budujesz dla niej schronienie na te comiesięczne katusze na swoim podwórku. A następnie wystarczy jeden błąd, jedna pomyłka, jak złe zamknięcie kłódki czy niedosunięcie zasuwy… I więcej się nie obudzisz. A twój ukochany wilkołak wyrwie się rano ze snu przy twoim rozwleczonym po pokoju truchle – umysł Remusa podrzucił mu właśnie taką wizję. A przecież nie mogę pozwolić, żeby innym stała się krzywda z powodu mojej słabostki, pomyślał, po raz kolejny wyrzucając Skyler z umysłu. Nie miał tylko pewności, jak długo jeszcze da radę to robić.

Aktualizacja: 5 grudnia 2015.

10 komentarzy:

  1. rozdział mi się podobał. postawiłaś na opis i wspomnienia. dobra, to ja może przestanę stwierdzać oczywistości i przerzucę się na opinię. PETER I DZIEWCZYNA? twoja kreatywność mnie zadziwia. ale z opisu wynika, że nie jest ona jakoś powalająco ładna...Remuus przełam się proszęęę... co do Syriusza i Pottera, kocham ich takimi jacy są. no i szkoda, że Syriusz ci nie idzie ostatnio ;// duża strata, ale mam nadzieję, że ta słabość jak najszybciej ci minie!
    a, no i jeszcze jedno. podoba mi sie, że nie przedstawiłaś Snape jako bezbronną, niewinną istotkę, którą Black i Potter dręczą, ale jako durnego cwaniaka. ja osobiście nie przepadam za Snapem (nie przepadam - tsaa mało powiedziane) i nigdy nie przekonywało mnie to, że Huncwoci tak po prostu mu dokuczali, bo na przykład świeciło słońce. logiczne jest, że jako Ślizgon też musiał ich czasem podpuszczać. I prawidłowo, ze oni nie robią z siebie ofiar losu i jakoś wytrzymują, nie to co Severus. Jak Lily może się zadawać z kimś takim? ;-; wybierz Pottera rudaa! XD
    Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny!
    Puchonka
    http://lizwarters-w-hogwarcie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale co w tym takiego znowu dziwnego? Znaczy w tym, że Peter ma dziewczynę? Mam nadzieje, że dalsze rozwinięcie wątku się spodoba i zaskoczy. No niestety, nie każdy może być zjawiskową pięknością, ale Briony też nie miała być taka, raczej stawiałam na ładniutką dziewczynę o dziecięcych cechach urody, które powinny wywoływać u nas konkretne uczucia. Jak patrzysz na niemowlęta albo szczeniaczki to od razu masz ochotę je przytulić i obronić, prawda?

      Przecież nie mówiłam nic o tym, że Syriusz mi nie idzie, tylko, że bardzo dużo mi go wychodzi w rozdziałach ostatnio :p

      Osobiście też nie lubię Snape'a, a przecież nie mogłam pozwolić na to, żeby Huncwoci byli kreowani na jakieś potwory... I zasadniczo, Lily już się z Severusem nie zadaje.

      Pozdrawiam gorąco,
      maximilienne

      Usuń
  2. Charlotte Lauderdale20 sierpnia 2014 23:14

    Ostatnio zrobiłam sobie małą przerwę w czytaniu opowiadań, ale teraz przynajmniej miałam u ciebie trochę więcej do czytania.
    Co do ostatnich rozdziałów
    Zdecydowanie więcej Syriusza - i dobrze! Bo lubię go w tym opowiadaniu.
    Zmieniona scena z Remusem i Skylar, tak chyba bardziej mi się podoba. Nie wiem jak to ująć, jest trochę "prawdziwiej" xD
    No i ogólnie trochę nowych ( i dobrych C:) fragmentów.
    Nie jestem mistrzem w pisaniu długich i ciekawych komentarzy, więc po prostu kończę i pozdrawiam
    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja osobiście nie przepadam za zaległościami, bo im więcej mi się zbiera rozdziałów na danym blogu, tym mniejszą mam ochotę je nadrabiać :p

      Cieszę się, że nowa wersja Ci się podoba bardziej niż poprzednia :) To znaczy, że pisanie tego od nowa w jakiś sposób się opłaciło. Ale wiem, że raczej już nigdy się nie zdecyduję na pisanie opowiadania od nowa :p

      Pozdrawiam cieplutko,
      maximilienne

      Usuń
  3. Jeju, czemu ten Remus się tak zadręcza :c Raz się żyje!
    Biedny, biedny Syriusz ma z matką coś wspólnego i to nie są więzy krwi? Oj :D No, ale przecież nie jest idealny. Tak myślę o tej historii, przez którą został wydziedziczony i zastanawiam się, czy znajdzie swoją drugą połówkę, taką która nie skrzywdzi go, jak poprzednia :3
    Co do Jamesa: gdzie on, do cholery, jest, ja się pytam? :D Brakuje mi go trochę w tym rozdziale, ale! Z drugiej strony dobrze, że dajesz miejsce innym bohaterom c: Przynajmniej ff jily nie robi się setnym, takim samym jily, gdzie w każdym rozdziale Lily odpędza się od Jamesa, mimo że zaczyna coś do niego czuć, tararara, w kółko to samo. Jest kilka(naście) naprawdę dobrych ff o Huncwotach, i Ty zdecydowanie umieściłaś to swoje pośród nich.

    Życzę dużo pomysłów, ciepłych ostatków sierpnia i pozdrawiam cieplutko ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Remus się zadręcza, bo to Remus. Taki już jest po prostu. Niby raz, ale czy wyobrażasz sobie całe życie z takim piętnem jak (nawet przypadkowe) zarażenie kogoś wilkołactwem, którego on sam tak bardzo nienawidzi?

      Jak to gdzie James? Przecież cała pierwsza część tego rozdziału jest z grubsza, bo z grusza, ale o Jamesie. I z założenie to nie jest ff jily, tylko ff o Huncwotach :p

      Dziękuję bardzo za miły komplement :)
      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
  4. Jestem dzisiaj bardzo niewyspana, więc z góry Cię przepraszam, jeśli pomylę jakieś imię xD Zacznę może od tego, że Remus jest moją ulubioną postacią w tym opowiadaniu. Kocham takich zagubionych we własnych uczuciach bohaterów. Kocham, jeśli autor skupia się na ich wewnętrznych rozterkach, czego mistrzostwo pokazałaś w ostatnim akapicie tego rozdziału - oczarowałaś mnie nim! W głębi serca mam nadzieję, że chłopak się wreszcie otworzy i powie Skyler, jak bardzo mu na niej zależy. Fakt, wypadki się zdarzają, co nie znaczy, że trzeba tak przeraźliwie uciekać przed szczęściem. Ale wizja patrzenia na własną ofiarą zabitą podczas takiego przemienienia w wilkołaka, którą się do tego kochało, jest co najmniej okropna.
    Ciekawi mnie, co wyniknie z żartu przygotowanego przez chłopaków. Wcale się nie dziwię, że szczerze nienawidzą Snape'a. A szczególnie James, z racji uczuć, jakimi darzy Lily. Ech, Ślizgona poniosło, ale wszyscy doskonale wiemy, że mimo wszystko żałuje tego, jak nazwał dziewczynę. Poza tym jednak go nie lubię. Jak można nawet nie podziękować za uratowanie życia?! Trzeba być kimś bez serca. A w dodatku Snape interesuje się czarną magią, co wyklucza go z grona moich ulubieńców.
    Liczę, że Syriusz świetnie poradzi sobie z egzaminem. Musi tylko opanować stres. Przykro mi z powodu jego brata. Z pewnością nie jest mu łatwo się z tym wszystkim pogodzić.
    Rozumiem, o co Ci chodzi z betareaderem. Ja czasem mam takie samo wrażenie co do mojego opowiadania, lecz na Twoim miejscu bym się nie martwiła ;) Choć Twojego autorstwa czytałam jedynie poprzednią wersję tego opowiadania, obie bardzo mi się podobały! A to sukces z racji tego, że nie czytałam Pottera, gdyż średnio mnie to interesuje :P
    Pozdrawiam serdecznie i cieplutko <33 Życzę weny :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Remus ma to do siebie, że popada w drastyczne wyobrażenia :p Ale jest przy tym taki kochany :)

      Żart już w następnym rozdziale ;)

      Syriusz jeszcze długo będzie się męczył z teleportacją. To jak z prawem jazdy, albo ktoś znadje za pierwszym lub za drugim razem, albo się męczy długo-długo ;p

      Dziękuję bardzo za ciepłe słowa i pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
  5. Rozdział był dość dziwnie skonstruowany. Kilkakrotnie powtarzałas te same elementy, tzn rozterki Remusa i relacje miedzy huncoeatmi a snapem, i troche to przeszkadzało mi w chronologii... Na przykład pierwszy fragment byłby naprawde fajny, bo całkiem oryginalny jesli chodzi o postawę Snape (aczkolwiek nie sadze, zeby Rowling tez to tak interpretowala i troche mnie denerwuje, bo ja osobiście lubie tego slizgona), ale nie został dokończony... Albo mieowinnas była pisać na poczatku, ze huncwoci wprowadzili Petera w temat, albo powinnas na koncu historii do tego wrócić, zeby to zamknąć... Tymczasem Ty w następnym fragmencie napisałas dwa akapity o tym samym dniu, ale o innej osobie,a pozniej znow wróciłas do kwestii kawałku... Ktorej tez nie skończyłas, bo przeszłas do opisu spraw uczuć..,nie zrozum mnie złe, bo uwazam, ze dobrże opisujesz ze rozterki, szczególnie dotyczące remusa, bo to wlasciwie całkiem słodkie, jak rodzi sie w nim uczucie, ale musisz pisać to bardziej składnie na moj gust.. Ponadto zawsze mnie denerwowało, ze życie Petera jest ta, troche... Zrzucane na bok, chętnie bm poczytala o jego dziewczynie co nieco. Podobał mi sie fragment z Syrisuzem i Regilusem. Szczegolnie ta zmianka o tym,ze młodszy uratował starszemu skore, ciekawi mnie, co masz dokładniej na musli.... Ale znow przez te opisy nie doszlas do samego egzaminu z teleportacji i nie było tez wlasciwie żadnego dialogu?. Mam wrażenie, ze tem rozdział był bardziej chaotyczny od innych, aczkolwiek od strony emocji jak zwykle był dobrze. Musisz popracować tez w opisach nad wyszukiwanie synonimów, bo niestety było sporo powtórzeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat to, że lubisz Snape'a to jedynie Twoja prywatna opinia. Ja go nie lubię, więc mogę go dręczyć ile wlezie. Nie można jednak uznać, że Snape był absolutnym niewiniątkiem, po przeczytaniu HP. Przecież wiadomo, że jego książka do eliksirów w szóstej klasie wypełniona na marginesach była wieloma czarnomagicznymi zaklęciami. Nie można więc zakładać, że tylko wymyślał te klątwy. Poza tym, podczas sceny spotkania Jamesa i Syriusza oraz Severusa, Snape wcale a wcale nie sprawia wrażenia skrytego w sobie, bojącego się huncwotów chłopca. Gdyby tak było, nie sądzę by wdawał się z nimi w jakieś dyskusję, tylko siedział cicho, albo znalazł inny przedział.

      Powiem szczerze, że nie do końca rozumiem, czemu sądzisz, że fragment o relacjach Snape'a z huncwotami za niedokończony. Co jeszcze miałabym tam napisać? Opisywać każde ich spotkanie? To było by trochę bez sensu.

      A to, że kawał jest tu jedynie wspominany, jest zabiegiem absolutnie celowym. O to chodzi, by czytelnik dowiedział się, co to za żart dopiero w momencie gdy będzie się zasadniczo odbywać, nie wcześniej. Wcześniej otrzymuje jedynie informację, że coś się szykuję, ale nie wie co i to ma wywoływać u czytelnika chęć poznania dalszej historii. Gdybym już teraz wyłożyła kawę na ławę i napisała na czym dokładnie polega żart, jaki byłby sens późniejszego go opisywania? Chyba jedynie taki, by pokazać reakcję zebranych. Ale wydażenie nie miałoby elementu zaskoczenia, a raczej odgrzewanego kotleta (bo w końcu już wiesz co za chwilę się wydaży) i raczej wywoływałoby nudę, niż ciekawość.

      Sprawę Petera wyjaśniałam już wiele razy, ale napiszę raz jeszcze. Wybrałam sobei głównych bohaterów tego opowiadania, a Peter nie jest jednym z nich. Nie czuję się w obowiążku dokładnego opisywania tego, co dzieje się w jego życiu. To mój świadomy wybór i równie dobrze mogłabym pisać przykładowo tylko o Jamesie i Remusie. Ten Peter trochę kluję w oczy głównie za sprawą tego, że pozostali huncwoci otrzymali swoje własne historię. Ale dziewczyna Petera jeszcze będzie trochę wspominana.

      „Szczegolnie ta zmianka o tym,ze młodszy uratował starszemu skore, ciekawi mnie, co masz dokładniej na musli....” - zapraszam do prologu, to tam zostało wytłumaczone.

      Scena z Regulusem i Syriuszem - brak dialogów jest absoloutnie zamierzony, ponieważ Regowi nie bardzo wolno rozmawiać z wydziedziczonym starszym bratem. Chłopak dobrze wie, że w Hogwarcie ściany mają uszy, dlatego i tak już pozwolił sobie na wiele, życząc mu powodzenia.

      Choć muszę przyznać, że masz rację, nie wiem czemu założyłaś, że opisu egzaminu na teleportację nie będzie w kolejnym rozdziale...? Stwierdziłam, że nie bardzo jest sens opisywać to wydarzenie, skoro zasadniczo nie różni się ono zbytnio od lekcji teleportacji, które zostały tu już opisane. Do tego uznałam, że egzamin każdego z nich wyglądałby dokładnie tak samo, więc nie widziałam w sensu w powielaniu czegoś kilkukrotnie.

      Dziękuję za komentarz,
      maximilienne

      Usuń

Obserwatorzy