wtorek, 2 sierpnia 2016

27. You know I get so scared inside


Kiedy bladym świtem Syriusz otworzył drzwi dormitorium, wciąż tylko połowicznie obudzony i pozbywający się resztek snu z kącików oczu, sądził, że to Meredith przyszła po swojego kota. Przed nim stała Dorcas. A przynajmniej tak mu się wydawało. W pierwszym odruchu chciał się upewnić, czy aby przypadkiem wciąż nie śnił, a to tylko jedna z jego fantazji. Zrezygnował, kiedy zorientował się, że Dorcas była całkowicie ubrana. Tylko co, na Merlina, mogła robić w męskim dormitorium o tej porze? Miał szczerą nadzieję, że – o cokolwiek by tu nie chodziło – nie miało to bezpośrednio związku z nim.
Poranne myślenie nie stanowiło dla Łapy sprawy prostej, szczególnie jeśli nie budził się z własnej woli.
– Na Merlina, Dorcas, byłem pewien, że już ci przeszło – wypalił po krótkiej chwili, przecierając twarz dłonią.
Westchnęła ciężko, zaplatając ręce na piersiach.
– Nie wiem, czy ktokolwiek przedstawił ci kiedykolwiek tę prawdę objawioną, ale powinieneś wiedzieć, że świat nie kręci się wokół Syriusza Blacka.
Uśmiechał się teraz na to wspomnienie, w myślach wcale nie przyznając jej racji. Doskonale wiedział, że właśnie tak było. Nie bez powodu nazwano go imieniem najjaśniejszej gwiazdy we wszechświecie.
Jego uwagę przykuł Peter – zaczął mamrotać pod nosem, drobiąc w miejscu i uważnie rozglądając się wkoło niczym mysz wypatrująca orła. Syriusza zaplótł dłonie na piersi, przyglądając mu się z nieskrywanym zaskoczeniem. O, to coś nowego.
– Wszystko w porządku, Glizdogonie? Chodzi o rano?
– Nie – sapnął. – Wiedziałem, że wybieranie obrony na ostatnim roku to nic dobrego. To wszystko wasza wina! – rzucił nerwowo, spoglądając na przyjaciół z wyrzutem. – A co, jeśli okaże się straszny?
– Caradoc? Straszny? Nie żartuj – prychnął James i machnął dłonią.
Syriusz wymienił z Remusem zdziwione spojrzenia. Co on w ogóle gada? Przecież to dopiero pierwsze zajęcia. Skąd on mógł to w ogóle wiedzieć? Może wieczorem za mocno dostał od Remusa gargulkiem w łeb, kiedy nalegał po raz tysięczny, żeby z nim zagrał? Przecież dobrze wie, że on tego nienawidzi.
– Jesteś pewien…? – wyjąkał Peter.
Nie zdążył jednak otrzymać odpowiedzi, ponieważ w oddali pojawił się nauczyciel. Syriusz zaczął się przesuwać bliżej wejścia wraz z Huncwotami, żeby zająć jak najlepsze miejsca. Profesor ruchem różdżki otworzył drzwi, a Syriusz ruszył agresywnie do przodu, czując między łopatkami uderzenia kościstych łokci Remusa.
Peter powtarzał szeptem niczym mantrę wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze. Jego zaciśnięte pięści, z nieznanych Syriuszowi powodów, niezmiernie go rozbawiły. To chyba wciąż wpływ porannej przemowy w stylu to wy stanowicie nadzieję czarodziejskiego świata… Nie wiedział, co bawiło go bardziej: że chodziło też o niego, czy że nadzieją czarodziejskiego świata był również Peter. Ten sam, który właśnie bał się nowego nauczyciela obrony przed czarną magią.
Mijając przyjaciela, poklepał go pocieszająco po ramieniu, posyłając równocześnie spojrzenie mające wyrazić o wiele dobitniej niż cichy i niepewny głos Petera, że wszystko będzie dobrze. Kiedy zajmował miejsce obok Jamesa w ostatniej ławce, Peter odwrócił się do niego z bladym uśmiechem.
– Nazywam się Caradoc Dearborn, ale dopóki nasza współpraca będzie przebiegała jak należy, możecie mi mówić po imieniu – przemówił, gdy już wszyscy zajęli miejsca, i poprawił rękawy szaty. – Ta sama zasada ma zastosowanie również co do was, żeby łatwiej dało się rozpoznać, kiedy jestem na was zdenerwowany – zażartował.
Ale w ułamku sekundy jego mina zmieniła się tak, że Syriusz wcale nie był już co do tego taki przekonany. Zaczął iść w ich kierunku, a Syriusz zauważył, jak Peter drętwieje i podciąga ramiona.
– Wiem, że przez ubiegłe sześć lat nie udało wam się utrzymać żadnego nauczyciela. Wiem też, że niektórzy z Was maczali w tym palce – dodał, zatrzymując się gwałtownie i wbijając wzrok w Jamesa.
– Sam się prosił tym ciągłym gadaniem o bahankach – stwierdził zduszonym szeptem Rogacz, kiedy Dearborn się oddalił.
Syriusz rozkasłał się, próbując zatuszować śmiech. Nie dało się zapomnieć podkładania obrzydliwych czarnych jajek w zasłonach profesora. Szczególnie że z pośpiechu i nerwów Peter prawie kilka upuścił – wysysanie jadu bahanek to nie najlepsza perspektywa. Na szczęście akcja dywersyjna w wykonaniu Remusa i Jamesa dała im wystarczająco dużo czasu, by uspokoić Glizdogona i dokończyć robotę. Żałował tylko, że nie zobaczył tamtego pokazu latających talerzy w kuchni.
– Mam cię na oku, Jim – dobiegło ich, gdy nagle Dearborn odwrócił się w ich stronę. – Spróbuj się jeszcze raz odezwać nieproszony, a zajmiesz specjalne miejsce w tej klasie.
Syriusz spojrzał kątem oka na Jamesa, który właśnie otwierał usta. Ale zaraz, przecież nie użył nazwiska Rogacza. To chyba znaczyło, że żartował. No, chyba że jednak nie.
– Nie radzę – zaczął ostro nauczyciel, zanim James zdążył cokolwiek powiedzieć. – Na czym skończyłem? Ach tak. Z powodu absolutnego braku konsekwencji w nauczaniu i dlatego że w tym roku czekają was owutemy… – Peter odwrócił się najpierw do Remusa, a potem przeniósł wzrok na Syriusza i Jamesa, posyłając każdemu mordercze spojrzenie. – …muszę poznać wasz poziom i zorientować się, czego nie przerobiliście w trakcie poprzednich lat, choć powinniście. Bo skoro wybraliście te zajęcia, znaczy to, że w jakiś sposób wiążecie swoją przyszłość z tym przedmiotem. Nie wiem, czy każdy się ze mną zgodzi, ale wszystko wydaje się trochę lepsze, jeśli dodamy do tego trochę współzawodnictwa! – Syriusz przyjrzał mu się uważnie, ten nagły wybuch entuzjazmu wydał mu się dziwnie podejrzany. – Dla wyjaśnienia: Gryffindor przeciwko Ravenclawowi. Test składa się z dwóch części: teoretycznej oraz praktycznej. Dla najlepszego ucznia przewidziałem małą nagrodę. Zacznijmy od części pierwszej, zasady drugiej wytłumaczę, jak skończymy. – Machnął różdżką i przed każdym pojawił się pergamin długi na dwie stopy z pytaniami zapisanymi drobnym, schludnym pismem. – Macie czterdzieści minut, zaczynajcie. I radzę nawet nie próbować ściągać, nie chcielibyście wiedzieć, jaką przewiduję karę za oszukiwanie na moich testach.
Syriusz zbladł, przyglądając się ilości pytań. Powoli odwrócił pergamin na drugą stronę, zaciskając kciuki i mrużąc oczy. Niepewnie rozchylił jedno oko. Gwałtownie odłożył pergamin na biurko, uderzając w blat pięścią. Ściągnął tym na siebie nieprzychylne spojrzenie Dearborna i Remusa. Nie jest pusta. Nie jest pusta! Nudziło mu się w wakacje czy jak!?
Honorowy kodeks pojedynków; opisz sposób walki z druzgotkami; wymień przynajmniej trzy gatunki smoków; najważniejsze zaklęcie, jakiego można się nauczyć na zajęciach obrony przed czarną magią i dlaczego; zaklęcie tarczy – formuła, zastosowanie, ograniczenia, modyfikacje… – lista zdawała się nie mieć końca.
Zanurzając pióro w kałamarzu, rzucił szybkie spojrzenie na Petera. Wyraźnie drżał, lekko podskakując na krześle.
Przebiegł wzrokiem pozostałe pytania, zupełnie nie wiedząc, od czego powinien zacząć. Olśnienie przyszło, kiedy jego wzrok padł na pytanie z sumów: podaj pięć oznak, po których można rozpoznać wilkołaka. To, co się działo po tamtym egzaminie… Nie przerywając pisania, zagryzł prawą rękę. Tamten żart bawił go mimo upływu czasu. Zupełnie nie potrafił zrozumieć Evans. Przecież wieszanie Smarka do góry nogami zawsze należało do zabawnych.
Niecałe czterdzieści minut później pergaminy wyrwały się nagle spod wciąż piszących piór i poszybowały w stronę katedry, gdzie ułożyły się w zgrabny stosik. Syriusz spojrzał tęskno za swoim arkuszem. Zacisnął usta, żegnając się na zawsze z niedokończonym pytaniem dwudziestym szóstym dotyczącym sposobów pozbycia się mściwych duchów.
– Dziękuję bardzo, mam nadzieję, że wszystkim poszło świetnie. Przejdźmy zatem do drugiej części. – Wyciągnął z kieszeni szaty plik kartoników przewiązanych ciemną wstążką. Rozwiązał węzeł i ułożył stosik na biurku. – Teraz sprawdzimy waszą wiedzę praktyczną. Na każdym kartoniku została opisana sytuacja. Musicie się do niej ustosunkować, chodzi przede wszystkim o to, jakich zaklęć możecie użyć, by się obronić lub zaatakować. – Wyrównał stosik, obszedł katedrę i schował zapisane pergaminy do szuflady biurka, którą zamknął na klucz. – Proszę do mnie po jednej osobie z każdego domu.
Krzesło Jamesa zaskrzypiało głośno o posadzkę – Syriusz spojrzał z politowaniem na przyjaciela zmierzającego w kierunku katedry.
– Awers czy rewers? – spytał Dearborn, wyciągając z kieszeni galeona.
– Awers! – wykrzyknął James, jak gdyby chodziło co najmniej o to, kto dostanie dodatkowy deser albo kto będzie spał na górnym łóżku.
Syriusz ukrył twarz w dłoniach. Że też musiałem się zaprzyjaźnić akurat z tym rywalizującym o wszystko idiotą…
– Rewers – oznajmił profesor, kiedy moneta spadła na jego wyciągniętą dłoń. – W takim razie Ravenclaw zaczyna. Siadaj, James – rzucił do Pottera, który wrócił zgaszony na miejsce. – Wybierasz pierwszą kartę ze stosu, czytasz, odpowiadasz. Jeśli odpowiesz poprawnie w ciągu minuty, kolejną kartę losuję następny w kolejce Krukon. Jeśli nie odpowiesz, Gryfoni mają prawo przejąć pytanie, jeśli udzielą poprawnej odpowiedzi na zasadzie kto pierwszy, ten lepszy. Niezależnie od poprawności odpowiedzi, kolej i tak przechodzi na Gryffindor. Rozumiecie? – Kiwnął energicznie głową, kiedy wszyscy niemrawo potwierdzili.
Najwyraźniej nie tylko Syriuszowi niezbyt podobały się te zajęcia. A może raczej ten cały Caradoc.
– Każda poprawna odpowiedź jest punktowana, wynik będzie dodany do wyniku testu – dopowiedział, wywołując falę poruszenia, która ucichła równie szybko, jak się zaczęła, gdy przesunął po klasie niezadowolonym wzrokiem. Spojrzał na zegarek. – Zaczynaj – skierował się do Alby’ego.
Znalazłeś się w potrzasku otoczony trojgiem przeciwników, jakich zaklęć użyjesz, aby wyjść z sytuacji cało? – przeczytał, odłożył kartonik na biurko, wytarł dłonie w materiał szaty. – To… No… Moglibyśmy na przykład użyć… hm… zaklęcia Drętwota!
– Udało ci się powalić jednego, drugi w tym czasie zdejmuje z niego oszołomienie, trzeci rzuca Drętwotę na ciebie. Obawiam się, że został pan osaczony. Ktoś z Gryfonów? – Odwrócił się w ich stronę, rozkładając pytająco dłonie. – Tak?
– Rzucam Bombarda na posadzkę pod stopami przeciwników, przygotowując się na ewentualne złagodzenie swojego upadku, gdyby wyrwa objęła także miejsce, gdzie stoję, żeby po wylądowaniu móc od razu zerwać się do ucieczki.
– Bardzo dobrze! Jak się nazywasz?
– Remus Lupin.
– Właśnie o to chodzi w tym zadaniu! – Na tablicy pojawiło się imię Lunatyka, a obok niego pojedyncza kreska. – Starajcie się myśleć nieszablonowo, nie dajcie się zaskoczyć, musicie kalkulować, jakie są wasze szanse. Gryfoni, wasza kolej.
Syriusz patrzył z lekkim niedowierzaniem, jak Remus przejmuje prawie wszystkie możliwe punkty oraz jak James rozwiązywał swoją scenkę, którą z całego zdenerwowania ledwo zdołał rozwikłać. Syriusz pokręcił z niedowierzaniem głową. Idiota. Westchnął poddenerwowany, kiedy Peter odpowiedział poprawnie na pytanie, jak wyswobodzić się z więzów. Co komu po tym, że wie, jakiego zaklęcia użyć, jeśli nie potrafi go rzucić?
Przez kolejne trzydzieści minut Syriusz zerkał co chwilę na Jamesa z przyganą. Zaczynała go denerwować nerwowa atmosfera, jaką wprowadzał Rogacz. A już najbardziej ze wszystkiego ten absurdalny zawód za każdym razem, kiedy Krukonom udało się zdobyć punkt.
– Dziękuję wszystkim za aktywny udział, liczę, że współpraca ułoży nam się pomyślnie! Widzimy się we wtorek.
W sali rozległ się szum odsuwanych krzeseł i zbierania rzeczy z biurek.
– Remusie! Mógłbyś podejść do mnie na moment? – Głos Caradoca poniósł się ponad gwarem.
– Dołączę do was na zaklęciach… – rzucił z ciężkim westchnieniem Remus, po czym zaczął się przepychać w przeciwną stronę niż wszyscy.
Po półtorej godziny spędzonej na zajęciach z obrony przed czarną magią, Syriusz wiedział tylko jedno: chyba mi odbiło, kiedy mówiłem, że wszystko będzie dobrze.
Późnym popołudniem, po skończonych zajęciach i wizycie w bibliotece, Lily dotarła wreszcie do dormitorium. Stanęła przed pokaźnym stosem książek, które wydały jej się konieczne do napisania pracy z transmutacji na odpowiednio wysokim poziomie. Nie mogła przecież napisać całości na podstawie dwóch książek, jak co po niektórzy. Przyglądała się każdej książce z osobna, szukając tej właściwej. Skrzywiła się, gdy ją znalazła. Na samym spodzie konstrukcji. A jakże by inaczej.
Delikatnie spróbowała ją wyciągnąć, ale przy każdym ruchu cała konstrukcja niebezpiecznie się chwiała. Podskoczyła uradowana, kiedy udało jej się wydobyć ją bez naruszenia pozostałych. Odwróciła się na ułamek sekundy, żeby schować podręcznik do torby. Podskoczyła ze strachu, kiedy rozległ się kaskadowy hałas spadających na podłogę książek. Jęknęła, gdy jedna z nich boleśnie uderzyła jej duży palec u stopy.
Spojrzała oskarżycielsko na sprawcę całego zamieszania – patrzącego na nią jak gdyby nigdy nic i beztrosko machającego puszystym ogonem. Z pełną premedytacją, wciąż spoglądając Lily głęboko w oczy, łapą strącił z szafki budzik, a następnie kubek, który roztrzaskał się w drobny mak.
– Osz ty…! – prychnęła na Bastet, podnosząc ją za skórę na karku. Trzymając go jak najdalej od siebie, przełożyła na łóżko Meredith. Zaczęła kichać, jeszcze zanim zdążyła zrobić cztery kroki.
– Reparo. – Skierowała różdżkę na zniszczone przedmioty, które już po chwili stały na wcześniejszych miejscach.
Rzuciła Bastet jeszcze jedno groźne spojrzenie, po czym wyszła z dormitorium, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie dotarła nawet do połowy schodów, kiedy ponownie usłyszała trzask pękającego szkła. Każdy jej mięsień stężał na ułamek sekundy. Zacisnęła mocno zęby, starając się nie wybuchnąć. Za jakie grzechy mnie to spotyka? I to jeszcze akurat teraz! Westchnęła ciężko. Merlinie, daj mi siłę. Całą siłą woli powstrzymywała się przed wróceniem do dormitorium i pokazaniu Bastet, gdzie jej miejsce.
– Twój kot mnie nienawidzi – rzuciła zrozpaczona, kiedy mijała Meredith. – Uważajcie przy wchodzeniu do dormitorium, na podłodze pewnie leżą kawałki szkła – dodała, odwracając się przez ramię, i po chwili przeszła przez dziurę pod portretem.
Ruszyła w stronę lochów, mając nadzieję, że bez większego problemu znajdzie wszystkie składniki potrzebne do uwarzenia eliksiru odczulającego na tego cholernego futrzaka.
– Lily! Poczekaj. – Odwróciła się w stronę nadchodzącego szybkim krokiem Remusa, którego obdarzyła szerokim uśmiechem.
– Gdzie idziesz?
– Muszę się wrócić do biblioteki, zostawiłem tam nowy komiks Spider-Mana. A ty?
– Byłeś wcześniej w bibliotece? Nie widziałam cię, a spędziłyśmy tam ze Skyler dobrą godzinę. – Spojrzała na niego z ciekawością. – Jak to możliwe, że się nie spotkaliśmy?
– Nie wiem, dziwna sprawa. Musieliśmy się jakoś minąć. – Wzruszył ramionami, unikając jej wzroku. Lily przyjrzała mu się uważnie, czując, jakby nie do końca mówił prawdę. – A ty gdzie idziesz?
Uniosła lekko miedziany kociołek. Remus spojrzał na nią z brakiem zrozumienia.
– Eliksiry? Przecież jeszcze ich nie miałaś. Ledwie zaczęliśmy, a McGonagall nawaliła nam tyle roboty… I ty naprawdę chcesz teraz przygotowywać się do eliksirów? I tak jesteś w nich najlepsza.
– To nie o przygotowanie się chodzi, tylko o tę kulkę futra, którą przywiozła Meredith. Przez to uczulenie i tak nie umiem się na niczym skupić, a minie jeszcze tydzień, zanim uda mi się uwarzyć lekarstwo i zacznie działać. – Skrzywiła się lekko i poprawiła pasek torby na ramieniu.
Weszli na schody zjeżdżające na piąte piętro. Lily spojrzała na Remusa, przekonana, że miała mu coś powiedzieć. Aż zachłysnęła się powietrzem, kiedy wreszcie jej się przypomniało.
– Właśnie, bo miałam cię zapytać… Czego chciał od ciebie ten Dearborn po zajęciach?
Remus wzruszył ramionami.
– Pytał mnie, co chcę robić w życiu i jak bardzo wiążę przyszłość z jego przedmiotem. A że nie bardzo mogłem mu powiedzieć, że moja przyszłość raczej nie rysuje się w kolorowych barwach, wypaliłem, że bardzo. Myślałem, że jakoś tym zapunktuję, ale liczyłem bardziej, że pokiwa głową i coś powie na ten temat, niż że zaproponuje mi dodatkowe zajęcia.
– Powinieneś się cieszyć, Remusie – zauważyła, przytulając go lekko. – Przecież to zaszczyt, zostać docenionym w taki sposób. A co ważniejsze, słyszałam, że w takich przypadkach wybitny z owutemów wcale nie jest taki rzadki.
– To naprawdę nie o zajęcia chodzi, cariad… A raczej o to, że nie czeka mnie żadna dobra przyszłość – westchnął ciężko. – Co prawda zawsze miałem tego świadomość, ale dzięki wam zwykle udawało mi się jakoś o tym zapomnieć. Niestety potem przychodzą takie momenty… – Głos mu się załamał. Wbił wzrok w podłogę. – …kiedy już nie mogę dalej się oszukiwać, że jestem cokolwiek wart – dokończył zduszonym głosem.
– Wszystko się ułoży, Remusie. Musi. A jeśli ty nie zasługujesz na dobre życie, to ja tym bardziej. – Zadrżała, zdając sobie sprawę, w jak strasznych barwach malowała się jej przyszłość, jeśli nie uda im się wygrać tej wojny. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić ponownego życia bez magii. Oczywiście o ile w ogóle czekałoby na nią jakiekolwiek życie. – Wszystko będzie dobrze – powtórzyła stanowczo, kiedy dotarli na czwarte piętro, mocno ściskając dłoń Remusa.
Widziała jednak, po jego zaciśniętych w cienką linię wargach i smutnym spojrzeniu, że nie bardzo go to przekonało.
– To do zobaczenia potem – dodała, trzymając wolną dłoń na poręczy.
– Spokojnie, ty też na pewno się dostaniesz na zajęcia do Slughorna – rzucił na odchodne, wykrzywiając usta w delikatnym uśmiechu, po czym odwrócił się i odszedł w stronę biblioteki.
Lily szybko ruszyła w dalszą drogę do lochów, nie mogąc się pozbyć nieprzyjemnego wrażenia i niesmaku czającego się gdzieś z tyłu języka, które pozostały jej po rozmowie z Remusem. Choć miała świadomość, że nie będzie to proste i możliwe, że już teraz byli skazani na porażkę, czuła, że musieli walczyć. Że musieli chociaż spróbować.
A już prawie się udało w lipcu. 
Miałam nadzieję, że jak już doczłapie do wolnego, to moje pisanie ruszy z kopyta. Tak się jednak nie stało. Przyjmę wszelkie kopniaki motywacyjne, coby się udało nazbierać jakiś (jakikolwiek!) zapas na kolejny semestr.  

8 komentarzy:

  1. No i jest! A ja jestem pierwsza :)
    Bardzo fajny pomysł z tym konkursem na Obronie, przypominało mi trochę Familiadę :D
    Szkoda, że notki są tak rzadko, bo zazwyczaj przy czytaniu nie pamiętam już co działo się wcześniej w historii :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za komentarz :) W razie czego służę streszczaniem – znajdziesz je pod kafelką szklane kule, ale rozumiem o czym mówisz, i uwierz, jestem równie (a pewnie nawet bardziej) zawiedziona swoją postawą. Niestety, obrona pracy i egzamin inżynierski trochę mnie przygniotły czasowo, zapasy się skończyły, a pisanie nowości nie idzie mi tak szybko, jak bym tego chciała. Niemniej cieszę się niezmiernie, że wciąż tu zaglądasz.

      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
    2. O, chętnie zajrzę do streszczenia, nie ogarnęłam, że jest coś takiego.
      Sama niedawno użerałam się z badaniami do magisterki i obroną, więc doskonale rozumiem, że na nic nie ma się czasu. Teraz ciesz się spokojem, bo czas szybko zleci i ani się obejrzysz, a będziesz kończyć studia i znowu pisać pracę :)
      Czekam na notkę i (patrząc na jej status) mam nadzieję, że będzie szybciej :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Jesli chodzi o pierwszy fragment, to na mój gust zbyt mało zaznaczyłas przejście miedzy wspomnieniem Syriusza z rana i spotkania z Dorcas (urwanego swoją droga) do lekcji. Musiałam jeszcze raz przeczytać fragment. Sam pomysł na lekcje mi sie podobał, ale za vardzo nie rozumiem, czemu Syriusz był az tak zdenerwowany Jamesem. Ponadto nie wspomniałaś, jak szło samemu Blackowi, pewnie nie za dobrze :p Plus za sarkazm. Bardzo podobała mi sie końcówka, w opowiadaniach o Huncwotach ludzie na ogol nie pisza tego typu fragmentów; a przecież to logiczne, ze oni musieli miec tego typu przemyślenia. Zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spotkanie z Dorcas było urwane celowo – nie chciałam przepisywać tego samego, co kończyło poprzedni rozdział, tyle że z reakcjami Huncwotów. Uznałam, ze dla czytelników może to być zwyczajnie nudne.
      Nie rozumiem do końca, czemu aż tak Cię dziwi reakcja Syriusza na zachowanie Jamesa. Syriusz po prostu nie rozumie jego narwania i czasami, w dużych ilościach, zwyczajnie go drażni (bo jest zwyczajnie trochę inne od jego własnego narwania).
      Co do końcówki – przecież to już tu wiele razy było. Znaczy nie to dokładnie, oczywiście, ale fragmnety w podobnym tonie ;)

      Pozdrawiam gorąco i dziękuję za komentarz,
      maxie

      Usuń
  3. Mi się jak zawsze podobało. Szkoda, że tak krótko, bo chciałoby się czytać i czytać, żeby już poznać dalsze losy bohaterów. Syriuszowi nie poświęcasz chyba za wiele czasu, więc plus za ten rozdział. Podobają mi się relacje między Twoimi huncwotami, mniej więcej tak właśnie sobie to wyobrażam. Zaśmiałam się z Syriuszem nad głupotą Jamesa, a nie kojarzę, żeby kiedykolwiek wcześniej zdarzyło mi się naprawdę zaśmiać nad jakimś opowiadaniem. Także to też Twój duży sukces :) Uwielbiam Syriusza i Jamesa w tym rozdziale! Twój Caradoc jest (niestety) również bardzo podobny do mojego wyobrażenia... :p
    Czekam na następny rozdział! Miłych, słonecznych, letnich dni i wypoczynku, jeśli wyjeżdżasz gdzieś chociaż na chwilę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież praktycznie cały okres wakacyjny należał do Syriusza!
      Uwaga co do Caradoca natomiast dziwi niezmiernie – przecież w sadze było o nim całe jedno zdanie.

      Dziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
    2. Kurcze, może ja już zapomniałam? Albo takie odniosłam wrażenie, bo to co było o Lupinie było istotniejsze? Albo jestem za wielką fanką Syriusza? W każdym razie miałam wrażenie, że dużo było Remusa, a Blacka mniej. Ale się tym nie przejmuj! Zazwyczaj przecież jest odwrotnie, nie? Przynajmniej tak mi się wydaje, że częściej jednak to Lupin jest pomijany.
      Ano właśnie! Jedno zdanie, w zasadzie tylko imię i nazwisko! Idealny materiał na stworzenie swojego bohatera, nie? :p Surowy, młody nauczyciel OPCM-u! Ale serio. Wcześniej nigdy o tym nie czytałam. Nie spotkałam się z wykorzystaniem Caradoca przed Tobą, dlatego jestem ciekawa co też dalej z nim wykombinujesz i czy będzie on w ogóle istotnym bohaterem.

      Pozdrowienia! :)

      Usuń

Obserwatorzy