James
z niepokojem wyglądał przez okno Wrzeszczącej Chaty. Światło, chociaż słońce
wciąż znajdowało się za granicą horyzontu, rozsiewało delikatny, blady
poblask. Wysoko na niebie wisiał księżyc. Ten cholernie wielki, o wiele
większy niż zwykle, księżyc. Ciarki przebiegły Jamesowi po całym ciele.
Było
źle. Bardzo, bardzo źle. Nawet gorzej niż źle. Tak źle jak jeszcze nigdy.
Remus
jęknął jak potępieniec. Przed długą, wydającą się ciągnąć w nieskończoność
chwilę, James przypatrywał się, jak jego ciało wracało do ludzkiej formy. Serce
jakby ktoś przebił mu mieczem, boleśnie ściskało się przy każdym uderzeniu,
przy każdym dźwięku wydawanym przez Remusa.
Zupełnie
nagle zamilkł. Żołądek Jamesa zwinął się w ciasny supeł, a w gardle poczuł
gorycz, gdy widział Remusa leżącego bez życia na zakurzonych deskach. James w
mgnieniu oka zmienił się z powrotem w człowieka, rzucając się w jego stronę.
Padł koło niego na podłogę i położył sobie jego głowę na swoich kolanach.
–
Remus, Remus, przyjacielu, ocknij się. – Poklepał go lekko po policzkach. Serce
waliło mu jak młot.
Remus
uchylił powieki, ale już po chwili znowu zwiotczał mu w ramionach.
–
Remus, Remus, nie rób mi tego, zostań ze mną. Zostań ze mną, proszę! – James
podniósł wzrok.
Peter
stał jak skamieniały, wciąż zaciskając dłoń na różdżce, przerażenie aż biło z
jego oczu. I James, choć nie do końca chciał to przyznać nawet przed sobą,
chyba po raz pierwszy musiałby się z nim zgodzić.
Syriusz
chodził szybkim krokiem w tę i z powrotem po pokoju, mamrocząc pod nosem, czym
tylko bardziej denerwował Jamesa. Jęknął w duchu. Co myśmy najlepszego
zrobili?! Nigdy nawet nie wziął pod uwagę, że coś takiego mogłoby się stać.
Gdzie ta Pomfrey?!. Żaden z nich nie znał się na magii leczniczej.
Zresztą nawet nie bardzo wiedzieli, co mogliby zrobić. Pozostawało tylko
czekać. I zniknąć w ostatnim możliwym momencie. Nie mogli go przecież zostawić
całkiem samego.
Położył
palce na szyi Remusa. Odetchnął z ulgą, gdy wyczuł puls. Słaby, bo słaby, ale
najważniejsze, że był.
–
Peter, miałeś patrzeć na mapę! – warknął. – Gdzie ta Pomfrey?!
–
Aaaacch taaak – jąkał się. – Przepraszam… – Otrząsnął się i wyszarpnął mapę z
kieszeni. – Pomfrey jest jeszcze w zamku, w skrzydle szpitalnym. Z jakimiś
dwoma chłopakami.
–
Jak to? – syknął Syriusz, gwałtownie podchodząc do Petera. – Przecież powinna
tu być!
–
Najważniejsze to nie panikować – powtórzył James przez zaciśnięte zęby słowa
tak często wypowiadane przez Remusa.
Miał
już dość ich zachowania. Nie żeby sam radził sobie o wiele lepiej. Ale przecież
nie musieli o tym wiedzieć. W obliczu niedyspozycji Remusa trzeba było jakoś
sprostać tej sytuacji.
Remus, Remus, przyjacielu, obudź się, jęknął w duchu, delikatnie nim potrząsając. Ty
wiedziałbyś, co zrobić.
James
po raz kolejny spróbował go ocucić. Nic. Żadnej reakcji. Żołądek zawiązał się w
supeł.
–
Powinniśmy go tam zanieść.
–
Żartujesz sobie?! – krzyknął Syriusz. Zanim jeszcze skończył, dołączył do niego
Peter:
–
Nie możemy…!
–
To chyba wy żartujecie! Uniknięcie szlabanu jest ważniejsze niż życie Remusa?!
– Obrzucił ich nieprzychylnym spojrzeniem. W jego piersi wzbierał gniew,
napierając od środka na jego żebra, zupełnie jakby chciał wydostać się na
zewnątrz.
–
James, opamiętaj się! – Syriusz stanął w pół kroku i spojrzał na Jamesa z
przejęciem. – Tym razem nie chodzi tylko o szlaban! Tym razem będą nas pytać,
skąd o tym wszystkim wiemy. Skąd wiemy, czym jest Remus i że tu był…! – Zaczął
chodzić szybkim krokiem po pokoju. – Nie daj Merlinie, że sprawdzą nasze
różdżki i wyszłoby na jaw, że zostaliśmy animagami. – Przyłożył sobie
palce do skroni i mocno ścisnął. – A stamtąd już prosta droga do Azkabanu! –
krzyknął, gwałtownie podchodząc do Jamesa. – Pomyślałeś chociaż, jak bardzo narazilibyśmy
tym Remusa?! Przecież jeśli ludzie się dowiedzą… – Zakrył oczy dłonią, uspokoił
głos. – Pewnie nawet nie daliby mu skończyć szkoły.
–
Jeśli nic nie zrobimy i umrze, też nie skończy szkoły! – wpadł mu w słowo
James. Jak w ogóle Syriusz mógł tak do tego podchodzić?
Starając
się nie wykonywać gwałtownych ruchów, ściągnął wierzchnią szatę, zwinął ją w
kulkę i położył na zakurzonej podłodze. Delikatnie przeniósł na nią głowę
Remusa, a następnie wstał. Zaniesie go do skrzydła szpitalnego, choćby go mieli
za to wyrzucić ze szkoły. Choćby nawet mieli go zamknąć w Azkabanie. Przecież
nie mógł go tak zostawić.
–
Lily! – wypalił.
–
Rogacz, to naprawdę nie jest…
–
Potrzebujemy Lily. – Nie pozwolił mu dokończyć. – Ona… ona mu pomoże, ona coś
wymyśli.
Syriusz
kiwnął głową.
–
Idź, jesteś szybki.
James,
niewiele myśląc, rzucił się w stronę drzwi. Żałował, że nie potrafił biec prędzej ciasnym
korytarzem. Przeklął, gdy kolejny raz potknął się i w dodatku zahaczył ubraniem
o wystające korzenie. Co myśmy najlepszego zrobili?, powtarzał pod
nosem. Jeszcze nigdy nie pragnął opuścić tego korytarza bardziej niż teraz.
Kiedy
w końcu udało mu się z niego wydostać, uderzył go chłód wrześniowego poranka.
Pierwsze promienie wyłaniającego się zza gór słońca nieśmiało odbijały się w
ciemnych wodach jeziora. Przyśpieszony oddech tworzył przed jego twarzą
obłoczki pary. Ledwo czuł palce u rąk. Dotarło do niego, że przecież zostawił
szatę we Wrzeszczącej Chacie.
Niezdarnie
otworzył drzwi wejściowe zgrabiałymi dłońmi. Wydawało mu się, że skrzypienie
zawiasów poniosło się po całej szkole, zupełnie tak samo jak każdy jego krok.
Ta cisza była obezwładniająco niepokojąca.
Gdy
wreszcie dotarł do wieży Gryffindoru, nie potrafił złapać oddechu ani podać
hasła Grubej Damie. Tylko patrzyła na niego nieprzychylnie i podejrzliwie.
Paliło go w płucach. Miał ochotę kopnąć ramę tego głupiego obrazu, żeby nie
robił sobie żartów i wpuścił go do środka. Przecież po sześciu latach chyba
doskonale zdawał sobie sprawę, że James przynależał do tego domu. I czy ta
cholerna matrona naprawdę nie widziała, że to sprawa życia i śmierci?
Oddychał
głęboko, obmyślając plan. Nie miał czasu na obchodzenie zabezpieczeń damskiego
dormitorium. Pozostało tylko jedno.
Oj, będę tego żałować. Ale czego się nie robi dla przyjaciół?
–
Audaces fortuna iuvat. – Portret niechętnie przed nim odskoczył.
James
wpadł do pokoju wspólnego, gdzie skierował różdżkę na gardło i powiedział:
–
Sonorus. Evans, umówisz się ze mną?!
Jego
głos poniósł się po całej wieży. Musiała zareagować.
–
Na pewno nie o tej godzinie, idioto! Daj dziewczynie spać – dobiegło go od
strony jednej z kanap, jednak puścił to mimo uszu.
Ucisk
w klatce narastał. Pośpiesz się, Lily, no, nie zawiedź mnie. Wiem, wiem, że
cię zdenerwowałem. No dalej, pokaż mi, gdzie moje miejsce.
Sięgnął
do kieszeni szaty po lusterko dwukierunkowe, by zapytać Syriusza o stan Remusa,
ale jego palce natrafiły na pustkę. Jęknął w duchu. No tak, szata. Dotarło do
niego, jak kiepski był ich plan. A co, jeśli Pomfrey szła już do Remusa?
–
Potter! Czy ciebie Merlin opuścił?!
Lily
pojawiła się na schodach, z zaspanymi oczami i zmierzwionymi włosami, w
szlafroku narzuconym na piżamę. Prędko ruszył w jej stronę.
–
Weź płaszcz i różdżkę, tylko szybko. Chodzi o Remusa – rzucił, gdy tylko znalazł
się pod balaskami, na tyle cicho, by nie usłyszał go nikt poza Lily. Na
przeprosiny przyjdzie czas później.
Musiała
zauważyć coś w jego twarzy lub głosie, że z miejsca mu uwierzyła. Pobladła i
wpadła z powrotem do swojego dormitorium.
Już
po chwili truchtali przez zamkowe korytarze. James żałował, że nie mogli
przyśpieszyć – najchętniej wziąłby Lily na ręce, ale dobrze wiedział, że z
obciążeniem wcale nie biegłby wiele szybciej. Zwiększył tempo. Lily starała się
za nim nadążyć, lecz James wyraźnie słyszał jej ciężki oddech. Zerknął na nią –
minę miała udręczoną, mocno wbijała sobie palce w bok, ale z jej oczu biło
przerażenie. Zbiegli z ostatnich schodów, wpadajac do sali wejściowej. Ich
kroki niosły się echem po korytarzach. Wkoło wciąż nie było żywej duszy.
James
potrząsnął głową. Dlaczego w ogóle tego nie przemyśleli, przecież ten plan
posiadał tyle dziur! Tyle rzeczy mogło pójść nie tak! Błagał Merlina, żeby
wszystko dobrze się skończyło.
–
James! – dotarło do niego w chwili, gdy już miał pchnąć drzwi wejściowe. –
James! – Syriusz wypadł z korytarza prowadzącego do lochów, czego James ani
trochę nie potrafił zrozumieć. – Z Remusem wszystko w porządku, Lily,
przepraszam, że cię kłopotaliśmy – zwrócił się do niej grzecznie, choć
zdecydowanie zbyt szybko.
Chwycił
Jamesa za ramię i pociągnął go z powrotem w kierunku lochów, zostawiając za
sobą skonsternowaną Lily. James mógłby przysiąc, że miał dokładnie taka sama
minę jak ona. Dlaczego Syriusza go tam ciągnął? Wepchnął go do komórki na
miotły, śmierdzącą stęchlizną, kocim moczem i dawno nie wymienianymi,
wilgotnymi szmatami, i rzucił na kanciapę zaklęcie wyciszające.
–
Pomfrey przyszła chwilę po tym, jak wyszedłeś, udało mi się schować dosłownie w
ostatniej chwili. Jeszcze tam wlała w niego jakiś eliksir i zaczął trochę
lepiej oddychać – mówił strasznie szybko, łapczywie połykając powietrze.
Chwilami James miał problem, żeby go zrozumieć.
Odetchnął
z ulgą, gdy ucisk w klatce zelżał. Najważniejsze, że z Remusem wszystko będzie
w porządku.
–
Peter, Peter poszedł z Remusem – dodał, wskazując kilkakrotnie na kieszeń
szaty.
Szata. Szata została na podłodze Wrzeszczącej Chaty, dotarło do Jamesa.
–
Zaraz powinien wrócić i zdać nam raport, później możemy sami wpaść do skrzydła
szpitalnego – kontynuował.
–
Syriusz, pamiętasz, jak mówiłeś o tym, jak źle byłoby dla nas wszystkich, gdyby
się okazało, że byliśmy z Remusem w chacie? – Starał się powstrzymać
narastające wzburzenie.
Miał
ochotę chwycić Syriusza za ramiona i mocno potrząsnąć. Jak on mógł nie
wiedzieć, o co chodzi?!
–
Tak… – zaczął niepewnie. – Ale o co ci chodzi? Mnie nikt nie zauważył,
schowałem się w tej starej szafie w kącie pokoju. Nie chcesz wiedzieć, ile tam
było pająków. – Wzdrygnął się. – A Peter jest ostrożny, nikt nawet się nie
zorientuje, że cały czas znajdował się przy Remusie. Wszystko będzie dobrze –
uspokoił go, kładąc mu dłoń na ramieniu.
–
Nie, Syriusz, ja nie mówię o tym! Położyłem Remusowi swoją szatę pod głowę –
wypalił.
Ucisk
w klatce powrócił, teraz jednak z zupełnie innego powodu. Gdy szło o życie
Remusa, nie wahał się ryzykować swoim istnieniem i wolnością, ale teraz… kiedy
wszystko się ułożyło… cóż, wizyta w Azkabanie niezbyt mu się uśmiechała.
–
I…? – Syriusz patrzył na niego pytająco.
Jak on mógł nie wiedzieć, o co chodzi?
–
I każda szata ma naszywkę z imieniem, debilu! – wykrzyczał, dźgając go palcem w
jego własną. Zgrabne litery układały się w słowa: S. Black.
–
O – powiedział tylko, jakby pierwszy raz widział ten napis na oczy. James
spojrzał na niego groźnie. – No to mamy problem, bracie. Ale może została na
podłodze, jesteś pewien, że Pomfrey zabrała ją ze sobą?
James
westchnął. Miał ochotę krzyczeć i rwać włosy z głowy nad dzisiejszym
roztrzepaniem Syriusza, ale ostatecznie ograniczył się do spojrzenia: czy ty
sobie ze mnie, do cholery, żartujesz?!.
–
No tak, nie było cię tam – dotarło do niego po krótkiej chwili.
–
Brawo, Sherlocku. Czyli mam rozumieć, że nie wiesz, czy Pomfrey zabrała ją ze
sobą, czy może dalej tam leży?
–
Wybacz, ale byłem bardzo zajęty! – żachnął się, zaplatając dłonie na piersi.
–
Tak, a to niby czym?! – zapytał oskarżycielsko, przybliżając się do przyjaciela
o krok.
–
Walką na śmierć i życie – odparł poważnie. James spojrzał na niego z
politowaniem. – Z pająkami. One mnie chciały zabić, James! – Mimo tej całej
sytuacji, ciężko było mu powstrzymać narastające rozbawienie. Szczególnie gdy
patrzył na minę Syriusza. – Nie śmiej się ze mnie. One naprawdę zawiązały
koalicję i chciały mnie zabić wspólnymi siłami!
Nie
mógł się powstrzymać. Wiele rzeczy w wykonaniu Syriusza już widział w życiu,
ale takiej reakcji na pająki jeszcze nigdy.
Syriusz
mruknął coś pod nosem, marszcząc czoło.
–
Daj pelerynę – powiedział, momentalnie się uspokajając. Żarty żartami, ale
niezależnie od tego, jak zabawnie wyglądał w tej chwili Syriusz, mieli robotę
do załatwienia. – Chodźmy sprawdzić, czy rzeczywiście jest się czym martwić –
dodał z ciężkim westchnieniem.
Zniknęli
pod niewidką i ruszyli w kierunku Wierzby Bijącej. James nie sądził, że bez
Petera wciśnięcie odpowiedniej narośli na pniu drzewa okaże się aż tak
problematyczne. Zmienił ułożenie dłoni na długiej gałęzi, wstrzymał oddech i po
raz kolejny wycelował. Odetchnął z ulgą, gdy gałęzie znieruchomiały.
Szaty
tam nie było.
No to mamy problem. Zimny dreszcz przebiegł Jamesowi po plecach.
–
I co teraz? – spytał, nie kryjąc przerażenia.
–
Jak to co? Zabierzemy ją – odparł jak gdyby nigdy nic Syriusz, wzruszając
ramionami.
Kolejny
raz przedarli się przez ciasny korytarz i ruszyli w kierunku szkoły. Zamiast
udać się prosto do skrzydła szpitalnego, najpierw wrócili do schowka na miotły.
Na
ogromnym wiadrze siedział Peter, drobiąc nogami i obgryzając paznokcie.
–
Gdzie byliście? – Zerwał się, gdy tylko przekroczyli próg i ściągnęli pelerynę.
–
Uspokój się, Peter, musieliśmy coś załatwić – odpowiedział Syriusza zmęczonym
głosem, rozcierając sobie kark. – Właściwie to wciąż musimy. – Westchnął. –
Albo znajdziemy się w pierwszorzędnym bagnie.
–
Ale co się stało?
–
W chacie została moja szata… – stwierdził james, przyciskając palce do skroni.
– Ale teraz mniejsza z tym – mów, jak czuje się Remus.
–
Chyba dobrze. Na tyle, na ile można tak powiedzieć. Chociaż równie źle to
jeszcze nigdy nie było. Pierwszy raz widziałem, żeby wlewała w niego tyle
specyfików… I żeby aż tak kiepsko wyglądał.
– Skrzywił się smutno. – Ale wydaje się, że wszystko będzie w porządku.
James
odetchnął z ulgą. Przynajmniej o to mógł być spokojny.
–
Widziałeś może, czy Pomfrey ją zabrała? Tę szatę? – spytał po chwili.
–
Chyba tak. Tak mi się przynajmniej wydaje.
–
Chodźmy w takim razie sprawdzić… – stwierdził Syriusz.
Już
miał zarzucić na nich pelerynę, kiedy James go powstrzymał:
–
Peter, a ty byś nie mógł się tam zakraść i ją zabrać?
–
Zakraść? Jasne. Zabrać? Nie. Przecież ona będzie kilkadziesiąt razy większa ode
mnie, pomyśl trochę, Rogaczu – odpowiedział z poddenerwowaniem.
James
uderzył się otwartą dłonią w czoło. Jak mógł o tym nie pomyśleć? Chyba wszyscy
byli dzisiaj w równym stopniu nieogarnięci.
–
No nic, to idziemy – zarządził, nagląco kiwając na Syriusza dłonią.
Zniknąwszy
pod peleryną, wymknęli się chyłkiem ze składzika i ruszyli na pierwsze piętro.
Szkoła
nie była już całkowicie wyludniona. Mimo że do śniadania wciąż pozostawało
trochę czasu, gdzieniegdzie dało się spotkać pojedynczych uczniów. James
nadawał tempo. Odetchnął z ulgą, że obecność innych nie utrudniała im zbytnio
wędrówki. Musiał zmienić zdanie, kiedy młody Krukon, ziewający tak mocno, że
wyglądał, jakby szczęka zaraz miała złamać mu się na pół, prawie na nich wpadł.
Kiedy udało mu się odzyskać oddech, wzmożył czujność i rozglądał się wkoło o
wiele uważniej.
Stanęli
pod drzwiami skrzydła szpitalnego. James skinął na Syriusza, który wyciągnął z
kieszeni Mapę Huncwotów. Przez krótką chwilę przepychali się bezgłośnie,
rzucając sobie groźne spojrzenia, starając się ją rozłożyć między sobą. W
końcu, gdy im się to udało, James wyciągnął różdżkę i, kierując ją na trzymaną
przez Syriusza Mapę, wyszeptał najciszej, jak potrafił:
–
Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.
Na
mapie pojawił się plan Hogwartu. Szybko odnaleźli skrzydło szpitalne i
pielęgniarkę, znajdująca się tuż obok kropki podpisanej Remus Lupin.
–
I co teraz? – szepnął Peter.
–
Czekamy… – odparł James, uporczywie wpatrując się w symbol pielęgniarki. No
idź już do swojego pokoju, no idź… Pozwól nam wejść do środka.
Gdy
tylko Pomfrey zniknęła w gabinecie, cicho wślizgnęli się do środka.
Teraz tylko…
James
zamarł, gdy zobaczył bezwładne ciało Remusa na szpitalnym łóżku. Jego twarz
prawie miała kolor śnieżnobiałej pościeli, na której leżał. Oddech uwiązł
Jamesowi w gardle, dreszcz przebiegł po kręgosłupie. To wszystko mogło się
tak źle skończyć, dotarło do niego. Merlinie, jacy my jesteśmy głupi.
Peter
dźgający go w ramię wyrwał go z zamyślenia i odciągnął jego wzrok od rytmicznie
unoszącej się klatki piersiowej Remusa. James spojrzał na Petera pytająco, na
co ten coś wskazał. James podążył wzrokiem w tamtym kierunku i dostrzegł swoją
szatę na podłodze między łóżkami. Leżała tam jak gdyby nigdy nic, zupełnie jakby
na nich czekała.
Znowu
wszystko ułożyło się tak jak trzeba. Następnym razem mogą nie mieć tyle
szczęścia.
♠
Remusa
obudził w środku nocy ból w ręce. Coś mu w tym wszystkim nie grało, i tak
strasznie chciało mu się spać. Powieki były jak zaklejone, w dodatku wydawało
mu się, jakby ważyły co najmniej tonę. Sapnął ciężko. Chyba każdy fragment jego
ciała ważył z tonę. Właściwie dlaczego się obudził? Ach tak, bolała go ręka. Niech
przestanie boleć. Niech przestanie boleć, żebym wrócił do spania.
Co
się właściwie stało? Każde wspomnienie z ubiegłego dnia wydawało się
przysłonięte mgłą. Lekko wymacał palcami, gdzie się znajdował. Sztywna,
wykrochmalona do granic możliwości pościel. Skrzydło szpitalne. Jęknął cicho. Jeszcze
tego mi brakowało.
Dopiero
teraz dotarło do niego, że ból drugiego ramienia to właściwie nie ból. On go w
ogóle… nie czuł. Ale jak to możliwe, przecież nie mogłem stracić ręki!
Prawda?! Oddech spłycił się i przyśpieszył. Zebrał całą siłę, jaka mu
pozostała, i z wielkim wysiłkiem podniósł lewą dłoń.
Ledwie
oddychając, oparł ją na brzuchu. Na czoło wystąpiły kropelki potu, serce
galopowało. Dreszcz przeszedł całe ciało. A co, jeśli… rzeczywiście nic tam
nie znajdę? Miał wrażenie, jakby ktoś zamroził mu każdą jedna komórkę.
Trzy, dwa, jeden…
Wypychając
z płuc resztki powietrza, sięgnął do prawej ręki. Natrafił jednak na coś dziwne
okrągłego i dużego, równocześnie jakoś dziwnie… śliskiego? Co, do cholery?! Z
ciężkim westchnieniem udało mu się rozewrzeć powieki. I… nic tam nie zobaczył. Na
Merlina! Może to przez tę ciemność? Rozejrzał się po pomieszczeniu,
dostrzegając zarysy wszystkich urządzeń oświetlone bladym światłem księżyca.
Nie, to zdecydowanie nie to.
Wziął
głęboki oddech i ponownie postanowił wybadać tę dziwaczną… narośl. Obły kształt
i… uszy? Coś tutaj bezsprzecznie było nie tak. Poklepał narośl mocniej.
–
Remus! Remus, obudziłeś się! – dotarł do niego zduszony okrzyk Jamesa, w którym
dało się słyszeć ulgę. Jego głowa wyłoniła się z nicości. – Przepraszam, że
przysnąłem – dodał skruszony. Poprawił przekrzywione na nosie okulary.
–
Spałeś na mojej ręce. Ale nie szkodzi. Cieszę się, że jesteś, James – zdążył
powiedzieć, zanim znowu odpłynął.
Borze, jak patrzę na datę, kiedy ten rozdział miał by opublikowany, a który jest dzisiaj… to aż mi słabo. Ale tym razem to nie moja wina, przysięgam! Ja nawet napisałam rozdział na czas. Co więcej, kolejny też jest już napisany, dzisiaj lub jutro powinnam go ogarnąć i posłać go do bety, dlatego mam nadzieję, że przy nim nie będzie takiego opóźnienia. Obecnie natomiast poprawiam sobie rozdział trzeci, właściwie poprawiam to średnio pasujące słowo, bo zwyczajnie pisze go od nowa i w dodatku biorę udział w Gwiazdkowej Wymianie Fikowej na Mirriel, dlatego muszę jeszcze napisać tamten tekst, więc kiedy się pojawi 32 pojęcia nie mam. Na pewno będę starała się to wszystko tak ogarnąć, żeby wyrobić się ze wszystkim w terminach. Niestety, podwójne studia dają trochę w kość, ale jakoś kulamy do przodu!
Notka jak zwykle super ❤ bardzo dlugo na nią czekałam! Dlaczego Remus tak ciężko przeszedł tą przemianę? Czekam na kolejne rozdziały i wiecej Skyler!
OdpowiedzUsuńW sumie natrafiłam na tego bloga już z pół roku temu, ale komentuję pierwszy raz, przepraszam. Życzę dużo weny, a sobie i czytelnikom notki jak najszybciej!
L.E.
Remus przeszedł tę przemianę tak ciężko, ponieważ była superpełnia. Akurat duża część następnego rozdziału jest z perspektywy Skyler ;)
UsuńDziękuję ogromnie za komentarz i pozdrawiam gorąco,
maxie
Super! Lubię wątki z pełnią, które, zdaje mi się, często są zapomniane. Tylko co z Lily? James wyciągnął ją z łóżka o świcie, a potem zostawił bez wyjaśnienia. Chyba się wkurzy dziewczyna :p
OdpowiedzUsuńNie martw się. Najważniejsze, że piszesz dalej i nie zawiesiłaś opowiadania. A cierpliwość jest ponoć cnotą, więc poczekamy ;)
Buziaki!
Lily wiedziała, że wyciągnął ją z łóżka dla Remusa, dlatego nie wahała się ani chwili by mu pomóc. Potem oczywiście jej coś wytłumaczył, bo Lily się martwiła i nie chciała odpuścić, ale to akurat na marginesie tej historii i nie będę tego opisywać.
UsuńPiszę, piszę, staram się przynajmniej. I cierpliwie czekam na betę rozdziału 31.
Pozdrawiam gorąco,
maxie
Nic nie marudzę i czekam cierpliwie na nowy rozdział :) A w międzyczasie, gdybyś miała czas i ochotę to zapraszam na moje opowiadanie: http://jasy-snape.blogspot.com/
UsuńSzczęśliwego nowego roku! Żeby był lepszy niż poprzedni i wszystko ułożyło się tak jak tego pragniesz ;)
Tak, ja też czekam, niestety tempo betowania nie jest ode mnie w żaden sposób zależne. A rozdział jest już gotowy od półtora miesiąca. Co prawda jeszcze był tekst gwiazdkowy po drodze, but still… Mam nadzieję, że będę mogła opublikować nowość już niedługo.
UsuńPozdrawiam gorąco,
maxie
Hmm... w kwestii tempa betowania polecam gorąco Katję! Ona jest chyba robotem. Wiem, że stosunkowo niedawno zmieniłaś betę, więc pewnie kolejna zmiana Cię nie interesuje. Tak tylko mówię :)
UsuńBuziaki!
Wiesz jakie to jest cudowne uczucie widzieć tutaj nowy rozdział? *.*
OdpowiedzUsuńGenialne połączenie wątku super księżyca z Remusem - w życiu bym na to nie wpadła. No, ale wracając - biedny... Nie chciałabym być w jego skórze. Chyba nikt by nie chciał.
Urocze ze strony Jamesa, że tak się poświęca dla przyjaciela. I jeszcze bardziej urocze zakończenie.
Rozbawił mnie wątek z Syriuszem i pająkami. O właśnie. Będzie czegoś takiego trochę więcej? Nie mam na myśli pająków, ale np rozmów Syriusza i Jamesa, kiedy sobie śmieszkują i w ogóle.
Powodzenia na studiach, wysypiaj się ;) A my z niecierpliwością czekamy na cd!
Trzymaj się,
Cass
Strasznie miło mi coś takiego czytać, wiesz? ;)
UsuńA to przecież takie banalne tak po prawdzie.
Zobaczymy, ale mogę się postarać wrzucać tego więcej, chociaż wydaje mi się, że w sumie i tak nie jest najgorzej na tym polu.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam gorąco,
maxie
Trafiłam na Twojego bloga jakiś czas temu i zaczęłam czytać od początku Twoją historię. Jak dla mnie - mistrzostwo! Wciągająca, trzymająca w napięciu, po prostu bajka. Sama niedawo zaczęłam tworzyć, założyłam bloga o tematyce Dorcas i Syriusza, jeśli znajdziesz chwilkę czasu to zapraszam serdecznie - http://meadowes-black.blogspot.com/ i skrycie liczę na szczerą opinię :)
OdpowiedzUsuńW takim razie mam nadzieję, że jeszcze kiedyś Cię tu spotkam :)
UsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam,
maxie
"Słońce, chociaż słońce wciąż znajdowało się za granicą horyzontu" - Beta lvl master. <3
OdpowiedzUsuńTo akurat moja i tylko moja wina. Mój miał chyba jakieś spięcie, przy poprawianiu tego zdania o.O
UsuńPozdrawiam,
maxie