wtorek, 11 marca 2014

5. Quivers down my backbone

Rozdział z dedykacją dla Faith  za to, że tak długo męczyła się z moim szablonem. 



Marzec przeminął w mgnieniu oka; najpierw pełnia, kilka dni później urodziny Remusa, obchodzone na jego prośbę w zaciszu dormitorium, a następnie dwie ostatnie soboty, kiedy mogli ćwiczyć teleportację przed egzaminem, który miał się odbyć szesnastego kwietnia.
 Od połowy listopada uczniowie szóstego roku raz na dwa tygodnie spotykali się w Wielkiej Sali na godzinną lekcję przenoszenia się z miejsca na miejsce. Aby zajęcia mogły się odbywać, na ten czas zdejmowano z tego jedynego pomieszczenia czary uniemożliwiające teleportację, obejmujące całe tereny szkolne. Miało to chronić uczniów, a także uniemożliwić ucieczki czy nocne wyprawy posiadającym już licencję.
Na czas tej godziny w pomieszczeniu, zazwyczaj spełniającego rolę jadalni, rozsuwano stoły, a na podłodze rozkładano obręcze – po dwie na każdego uczestnika kursu. Każdy kursant miał bowiem za zadanie przeniesienie się z punktu A do punktu B, przestrzegając zasady Cel-Wola-Namysł!. Wysłannik ministerstwa starający się nauczyć młodych czarodziejów trudnej sztuki znikania w jednym miejscu, a pojawiania się w drugim, próbował im wmówić, że jeśli tylko będą trzymać się tej zasady, znalezienie się w obręczy B stanie się proste niczym przysłowiowa kaszka z mleczkiem. Jednak, mimo wielu godzin prób i nerwów, większość uczniów posiadała zupełnie odmienne zdanie, wymyślając coraz gorsze przezwiska dla prowadzącego, który swoim entuzjazmem tylko pogarszał sytuację.
Z teleportacją zawsze wiązało się pewne ryzyko, zwane rozszczepieniem. Polegało ono na tym, że część ciała delikwenta pozostawała w punkcie wyjściowym, gdy druga, zwykle większa, część przenosiła się do punktu B. Takim właśnie nieprzyjemnym zajściem zakończyła się lekcja dnia dwudziestego szóstego marca. Jeden z zębów ucznia Hufflepuffu postanowił ostać się w pierwszej obręczy, co spowodowało obfity krwotok i szybką interwencję szkolnej pielęgniarki. Instruktor został tym samym zmuszony do opuszczenia terenów szkolnych na kilka minut wcześniej niż zazwyczaj, aby móc przeteleportować się do Ministerstwa Magii i złożyć raport o zaistniałym wypadku.
Pozostali uczniowie bez żadnych obrażeń mogli opuścić Wielką Salę i spożytkować we własnym zakresie te dodatkowe piętnaście minut czasu wolnego. Jako że pogoda zdawała się sprzyjać, co dało się wywnioskować z niezwykle spokojnego, przesyconego błękitem sufitu jadalni, Gryfoni szóstego roku postanowili udać się na błonia. Wyjątek stanowiła Dorcas, która nawet nie obdarzyła ich spojrzeniem; od czasu, kiedy Syriusz ją rzucił, zdawała się oddalić od wszystkich jeszcze bardziej, choć nikt nie wyobrażał sobie, aby istniała taka możliwość.
Baczny obserwator mógłby zauważyć, że w ciągu ostatniego miesiąca w tej grupce uczniów coś się zmieniło. Choć dziewczęta i chłopcy nadal spędzali w dużej mierze czas oddzielnie, dało się dostrzec, że Lily nie darzy Jamesa aż taką nienawiścią. Oczywiście nadal nie chciała przebywać w jego towarzystwie więcej niż to absolutnie konieczne, ale zdawało się, że nie sprawia jej to aż tak wielkiego problemu jak dawniej. Najwyraźniej brak ciągłych pytań o to, czy zechciałaby się z nim umówić wyciszył jej mechanizmy obronne. W ogóle wydawało jej się, że chłopak wreszcie zaczął dorastać. Ostatecznie bardzo szybko odrzuciła tę myśl, wyłącznie przyglądając się Huncwotom uważniej, starając się wypatrzeć, co tym razem kombinowali. Ostatnie trzy tygodnie były w ich wykonaniu zdecydowanie zbyt spokojne – na pewno obmyślali coś większego. W duchu tylko modliła się, żeby nie paść ofiarą tego żartu.
Gryfonki przechadzały się w trójkę brzegiem jeziora, korzystając z pierwszych prawdziwie ciepłych dni. Trawa stała się już soczyście zielona i gdzieniegdzie wyrastały pierwsze pojedyncze kwiatki. Ciepły wiatr przyjemnie muskał ich łydki, a policzki łaskotały przyjemnie, wystawione w stronę słońca. Gdzieś na środku jeziora wielka kałamarnica wynurzała macki ponad powierzchnię wody, mącąc przy tym taflę rozedrganą niczym milion mikroskopijnych lusterek.
Meredith opowiadała właśnie o Charlesie, a najbardziej o cudownym stanie zakochania, w jakim się wtedy znajdowała. Towarzyszki dziewczyny czasami miały już dość tego lukru, jakim okraszała wszystkie opowieści związane z Charlesem. Zdawało się, że Paxton może chociaż trochę się uspokoi, skoro spotykała się z chłopakiem ponad miesiąc, niemniej jednak obie dziewczyny bardzo się w tym miejscu przeliczyły. Evans słuchała, poświęcając słowom jedynie szczątkową część uwagi, głównie ze względu na to, że większość tych historii niewiele się od siebie różniła. Lily odrzuciła za ramię włosy, w których migotały promienie wiosennego słońca, a korzystając z okazji ukradkiem spojrzała w stronę chłopców, właśnie śmiejących się głośno i ukrywających się w cieniu rozłożystego drzewa. Gwałtownie odwróciła głowę, gdy zauważyła, że Syriusz rozgląda się wkoło i na ułamek sekundy napotkał jej wzrok.
– Lily? – głos Meredith wyrwał ją z zamyślenia. Najwyraźniej musiała całkiem odpłynąć myślami, skoro nawet nie wiedziała o czym teraz rozmawiają.
– Tak? Przepraszam… – odparła, nakręcając pasmo włosów na palec wskazujący, co robiła zazwyczaj w chwilach skrępowania lub zdenerwowania. – O co chodzi? – dodała, starając się jak najlepiej zamaskować fakt, że nie skupiła się na monologu przyjaciółki wystarczająco mocno. W rzeczywistości na niewiele się to zdało; jej zachowanie stanowiło doskonały przykład błądzenia myślami w zupełnie odmiennym miejscu.
– Pamiętasz, że jutro są urodziny Jamesa, prawda? – spytała Skyler, spoglądając na Evans i unosząc przy tym brwi. – Sérieusement? Sérieusement?! – dodała w odpowiedzi na jej zdezorientowany wzrok. Zachowanie Lily lekko ją zdenerwowało; ona sama wolałaby już nie słuchać o tym, jaka miłość jest cudowna, skora sama jej jeszcze nie spotkała. – Blair właśnie pytała, czy pomożesz nam z muzyką i dekoracjami… – westchnęła cicho, rozglądając się po niebie, wypatrując sowy należącej do jej opiekunów. Mimowolnie zaczęła bawić się pierścionkiem z perłą, zawieszonym na łańcuszku, jedynej pamiątce po matce, którą nosiła w każdej chwili przy sobie. Spodziewała się pilnej przesyłki, jako że to właśnie dziadek miał załatwić i przysłać prezent dla Jamesa, na który złożyła się duża liczba osób. Najadłaby się wielkiego wstydu, jeśli paczka nie doszłaby na czas, a akurat tym razem sowa uparcie się spóźniała.
– Tak, pomogę wam – odparła Evans, choć wcale nie podobała jej się perspektywa uczestniczenia w przyjęciu na cześć Pottera. Obawiała się, że przyjaciółki nie pozostawią jej innego wyjścia. Urodziny członków drużyny quidditcha, szczególnie jeśli często przynosiła wygrane, obchodzono trochę huczniej niż przeciętnego ucznia. Zazwyczaj wyprawiano dużą zabawę w pokoju wspólnym, gdzie zwykle zbierali się wszyscy przynależący do danego domu. A urodziny kapitana składu nie mogły przejść niezauważone.
– Dobrze – odparła Mer z lekkim uśmiechem. Zmrużyła oczy i zaczęła wpatrywać się w toń jeziora. Woda od zawsze była jej żywiołem; dawała ukojenie. Nic nie działało na nią lepiej niż szum morza lub długa kąpiel. Tak niesamowicie tęskniła za możliwością rozprostowania wszystkich kończyn pod powierzchnią akwenu i za tym niewyobrażalnym poczuciem wolności, jakie dawała toń okalająca jedwabiście ze wszystkich stron – uczucie nieporównywalne z niczym innym. Nie sądziła, że kiedykolwiek potrafiłaby pokochać coś mocniej niż wodę.
– Pamiętaj, że zaraz po obiedzie Syriusz ma gdzieś zabrać Jamesa, więc zostanie nam jakieś trzydzieści, góra czterdzieści minut na to, żeby wszystko przygotować – przypomniała Skyler, patrząc Lily w oczy, jakby chciała się upewnić, że na pewno dotrzyma słowa.
Lily kiwnęła głową, po czym wystawiła twarz do słońca.
Paxton i Chenal zaczęły debatować na temat przyozdobienia pomieszczenia, co jakiś czas prosząc Lily o radę. Ta potakiwała co chwilę, lecz w głowie rozbrzmiewała jej jedna z symfonii Beethovena. Naprawdę niewiele obchodziły ją preferencje kolorystyczne Pottera; na tę chwilę dużo większą rolę w jej życiu odgrywały promienie słońca na zmęczonych zimą powiekach.
W dniu swoich siedemnastych urodzin, w niedzielę dwudziestego siódmego marca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego roku, Jamesa Pottera obudziło pukanie w okno. Źródło hałasu stanowiła sowa którą, mimo że widział jedynie rozmazane plamy, rozpoznał jako tą należącą do jego rodziców. Przetarł oczy, po czym jak co dzień wymacał okrągłe okulary leżące na szafce nocnej; dopiero gdy je założył, zyskał jako-taką ostrość wzroku. Od dawna powtarzał sobie, że musi iść wymienić szkła na mocniejsze. Otworzył okno, z zamiarem wpuszczenia ptaka. Jednak gdy do dormitorium wleciał nie jeden, a aż dwoje posłańców, ze zdziwienia przetarł okulary materiałem podkoszulka, stosowanego jako piżamę, po czym ponownie umieścił na nosie. I jeśli się nie mylił, przyniesiono mu właśnie najwspanialszy prezent, jaki mógł sobie wymarzyć. No ale cóż, w końcu pełnoletniość osiąga się tylko raz w życiu.
Ptaki z wyraźnym wysiłkiem przeniosły pakunek na posłanie, gdzie Rogacz odwiązał pakę od ich nóżek. Sowy usiadły szczycie dolnym łóżka, niemalże bez sił. Zdawało się, że za chwilę stracą równowagę i spadną na podłogę. Choć pogoda dopisywała, przebycie tak długiej drogi musiało stanowić dla nich nie lada wyczyn.
Pogłaskał zwierze należące do rodziców, a puszczyk w odpowiedzi pieszczotliwie przygryzł mu palec. Przemknęło mu przez myśl, że najlepiej by zrobił odnosząc ptaki do sowiarni, gdzie mogłyby odpocząć po tak wyczerpującym kursie, ale nie mógł się oprzeć pokusie odpakowania wpierw prezentu. Drżącymi z ciekawości rękoma rozerwał papier pakowy. Pod nim ukazała się jego kolejna warstwa – zielona w złote znicze. Gdy w końcu udało mu się przedrzeć przez kolejne trzy, dwa pudełka oraz stertę ochronnego papieru, za co jak przypuszczał odpowiedzialność ponosił jego ojciec, w rękach trzymał nowiutkiego, ledwo co spuszczonego z linii produkcyjnej Nimbusa 1001. Uśmiechając się szeroko, zagwizdał przeciągle, nie zważając na to, że jego współlokatorzy jeszcze nie wstali. Syriusz przewrócił się na drugi bok przy akompaniamencie skrzypienia sprężyn i głośnym chrapnięciu. James szybko zerwał się z miejsca, szukając spodni. Niewiele myśląc, wciągnął je na siebie, zawiązał buty, a na koszulkę zarzucił kurtkę. Czule pogładził rączkę miotły. Podszedł do okna, wciąż otwartego na oścież, po czym z trudem przecisnął się przez nie i stanął na zewnętrznym parapecie. Wziął głęboki oddech, przerzucił nogę przez drążek, mocno odepchnął się i odleciał w błękit nieba, zostawiając za sobą śpiących przyjaciół i dwie wycieńczone sowy.
Zamek bardzo powoli zaczynał budzić się do życia. Gdzieś w odległej części budynku, profesor McGonagall, licząca właśnie swoje zmarszczki, miała wrażenie, że w lustrze zauważyła kogoś za oknem, lecz gdy do niego podeszła, nikogo nie dostrzegła. Wzruszyła ramionami, przekonana, że tylko jej się przywidziało i powróciła do szykowania się na śniadanie.
Natomiast w wieży Gryffindoru Evans została gwałtownie zbudzona poprzez uderzenie zewnętrzną częścią dłoni w okolice nosa. Niechętnie otworzyła oczy w poszukiwaniu sprawcy; wręcz nie dało się nie zauważyć Skyler śpiącej obok niej. Poprzednia noc nie różniła się zbytnio od innych opętanych przez koszmary przyjaciółki. Delikatnie odsunęła rękę Chenal, po czym naciągnęła kołdrę na oczy, mając nadzieję, że uda jej się doświadczyć jeszcze chociaż chwili snu. Skyler postanowiła zadbać o to, aby się tak nie stało, niezmiernie się wiercąc i raz po raz uderzając Evans inną częścią ciała.
Miarka przebrała się w momencie, gdy Lily nawet nie zdążyła się zorientować, skąd nadszedł cios, a już leżała na podłodze, rozmasowując obolałe pośladki. Z zielonymi oczyma zwężonymi w żądzy zemsty, klęknęła na ziemi i wsunęła dłonie pod ramę łóżka. Coś zgrzytnęło, lecz udało jej się wyciągnąć swoje pudło wypełnione winylami oraz gramofon. Szybko przewracała kolejne albumy, wiedząc dokładnie, czego szukała. Miała tylko nadzieję, że dwie pozostałe dziewczyny nie obrażą się za pobudkę, jaką dla nich szykowała w ten spokojny, niedzielny poranek. Ucieszyła się, trzymając w dłoniach znalezisko, czule pogłaskała okładkę, tak jak prawie zawsze, gdy witała się z dawno zapomnianą płytą. Umieściła winyl w czarodziejskim gramofonie, który dzięki drobnej pomocy przemiłego sprzedawcy z Pokątnej, odtwarzał również mugolskie płyty. Ustawiła piosenkę i maksymalnie zwiększyła głośność. Zanim zdążyła wstać z podłogi, współlokatorki zostały już wyrwane ze snu. Meredith spojrzała tylko karcąco na Lily i opadła ponownie na łóżko, zakrywając głowę poduszką. Nie miała najmniejszej ochoty na branie udziału w porannych torturach. Dorcas natomiast jęknęła coś dotyczącego zakłócania ciszy nocnej, po czym przytulając poduszkę i powłócząc nogami opuściła dormitorium, głośno trzaskając za sobą drzwi. Zapewne planowała jeszcze krótką drzemkę na jednej z wysłużonych kanap w pokoju wspólnym.
Skyler podskoczyła momentalnie, gwałtownie wyrwana z objęć nocy. Szybko podniosła się na łokciach, próbując zlokalizować źródło dźwięku. Lily otwierała właśnie okna, cicho nucąc pod nosem. Chenal zaśmiała się lekko, a następnie zaczęła z radością potakiwać w rytm muzyki płynącej z gramofonu. Polubiła piosenkę tak bardzo, że zeskoczyła na podłogę i zaczęła tańczyć obok przyjaciółki, pomimo tego, że ta się opierała. Życie zmuszało je do cieszenia się każdą najdrobniejszą chwilą, skoro nigdy nie wiadomo, która z nich zostanie tą ostatnią.
Energia aż rozpierała Skyler; słońce nastawiło ją bardzo pozytywnie do życia. Starała się nie myśleć o tych wszystkich okropieństwach dziejących się za murami szkoły. Teraz, gdy jeszcze czuła się stosunkowo bezpiecznie, chciała wykorzystać w pełni każdą taką sekundę. Już nie mogła się doczekać, aż wciśnie na stopy sportowe buty i pójdzie pobiegać. Marzyła o promieniach słońca muskających jej odsłonięte łydki. W tamtym momencie starała się cieszyć tym, co miała tu i teraz. Dlatego, gdy utwór się skończył, przestawiła igłę i zwiększyła głośność. Chciała, by każdy mógł poczuć ten ładunek pozytywnej energii.
Pogoda tego dnia była iście cudowna, a poranek należał do wyjątkowo ciepłych, jakby zupełnie letnich dni. Słońce grzało w plecy, a przyjemnie chłodny wiatr rozwiewał Jamesowi włosy. Cała okolica zdawała się jeszcze spać. Świadczyła o tym zupełnie nieruchoma tafla jeziora, czy pozornie zastygła linia drzew Zakazanego Lasu. Jedynie Wierzba Bijąca zdawała się właśnie budzić ze snu, jako że momentalnie zareagowała na bliskość intruza, gdy ten przeleciał w szaleńczym tempie obok jej gałęzi, zręcznie unikając trafienia przez ruchome witki, śmiejąc się przy tym szaleńczo.
James Potter mógł spokojnie założyć się o to, że w tej chwili jest najszczęśliwszym facetem w promieniu przynajmniej sześćdziesięciu mil. W ramach wypróbowania możliwości nowej zdobyczy, najpierw postanowił polecieć nad jezioro. Szybował tak nisko, że palcami mógł dosięgnąć tafli wody, jakby znajdował się na bardzo szybkiej łódce. Gwałtownie zawrócił i aż stanął z wrażenia – jego poprzednia miotła, choć bardzo dobra, nigdy nie wykonałaby tego manewru z taką precyzją. Uśmiech na jego twarzy z każdą chwilą stawał się większy.
Skierował się na boisko, gdzie zatoczył pętle dookoła każdej z bramek. Na koniec trasy zostawił sobie zamek, czasami niezbyt rozważnie przelatując zbyt blisko okien kwater nauczycieli. Już miał wracać do dormitorium, aby pochwalić się prezentem przed przyjaciółmi, ale jego uwagę przyciągnęła głośna muzyka, która postawiła już na nogi prawię połowę Gryfonów.
Raptownie zatrzymał się przy oknie dormitorium, skąd dobiegały szaleńcze dźwięki. Już z daleka dało się dostrzec, że panuje w nim małe zamieszanie. Dobrze wiedział do kogo należy ten pokój, jako że kilka razy zdarzyło mu się już stosować podobne sztuczki. Podleciał bliżej, żałując że nie zabrał ze sobą peleryny niewidki, przekonany, że teraz bardzo by mu się ona przydała. Wziął głęboki oddech i podleciał bliżej, niezmiernie ciekawy, co działo się w środku. Zanim zdążył zajrzeć przez okno, dobiegł go głos Evans. Wywołała na nim takie wrażenie, że niemalże spadł z miotły. Po barwie jej głosu nigdy by się nie spodziewał tak unikalnego śpiewu; trzymała niską tonację, a jej głos zdawał się być lekko chropowaty, bez problemu radziła sobie również i z czystymi, wysokimi dźwiękami. Nie mógł wyjść z podziwu, że nigdy wcześniej nie słyszał, jak śpiewa. Jednego był pewien – właśnie pokochał ją jeszcze mocniej.
– Quivers down my backbone, I got the shakes in my thigh bone – dobiegł go wers piosenki. Podleciał bliżej, aby wreszcie zajrzeć do pomieszczenia.
Skyler szalała wkoło Lily, gdy ta robiła małe porządki. W przeciwieństwie do przyjaciółki, Evans nie tańczyła, jedynie śpiewała i potakiwała w rytm muzyki. Chenal nie bardzo go interesowała, natomiast Evans… stanowiła dla niego prawdziwą ucztę dla oczu.
Zupełnie nie spodziewała się zagrożenia z powietrza, dlatego też na jej stój składała się luźna podkoszulka, ledwo zakrywająca bokserki.
Przez moment przebiegło mu przez myśl, że to właśnie ten widok stanowił wspaniały prezent sam w sobie. Chcąc się ponaprawiać sceną, pochylił się do przodu, opierając się na drążku miotły. Zapomniał jednak, że jest o wiele czulsza od jego poprzedniego Zmiatacza, dlatego zaczął szybko lecieć w dół. Udało mu się wymanewrować tak, by nie uderzyć w kamienny mur, ale zatrzymał się dopiero kilka pięter niżej, gdzie pomachał niezmiernie zaskoczonej trzecioklasistce. Dziewczyna stała jeszcze dłuższą chwilę bez ruchu, z lekko rozchylonymi ustami. James powrócił na wcześniejszą pozycję, głośno się śmiejąc. Zwróciło to uwagę dziewcząt siedzących właśnie na podłodze, przeglądających pudełko z winylami.
– Potter! – Evans wstała gwałtownie, oburzona zachowaniem chłopaka. W tej samej sekundzie, gdy się spionizowała, zdała sobie sprawę ze swojego skąpego stroju, co przywołało na jej policzki lekki rumieniec. Niezdarnie starała się naciągnąć koszulkę, tak, aby zakrywała większą część nóg, aczkolwiek jej wysiłki nie zdawały się na wiele. Sądziła, że intruz odleci, gdy zostanie zauważony, lecz chłopak najwyraźniej niewiele sobie z tego robił, wciąż patrząc na nią maślanymi oczyma. Spojrzała na przyjaciółkę, wzywając pomocy, ta natomiast wpatrywała się w miotłę Jamesa z błogim nabożeństwem.
Tak jakby kawałek drewna był ważniejszy od mojego honoru, prychnęła w myślach Lily, postanawiając, że z przyjaciółką rozliczy się później.
– Potter, won! – powtórzyła, licząc, że może tym razem przywoła go do rozsądku.
James pokręcił głową, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że żadna z nich niewiele może mu zrobić; znajdował się zdecydowanie poza ich zasięgiem.
Gdy się złościła, stawała się jeszcze bardziej urocza niż zazwyczaj. Oczywiście tyczyło się to tylko przypadków, gdy nie zaczynała go okładać pięściami lub jakimś przedmiotem porwanym w pośpiechu. Wydawało mu się, że ostatecznie z tego etapu już wyrośli.
– Merlinie, daj mi siłę – mruknęła pod nosem, nerwowo rozglądając się po pokoju. Szukała jakiegoś sposobu na przegonienie intruza, bo najwyraźniej prośby i roszczenia nie działały w tym przypadku. Gdy jej wzrok padł na tom Historii Hogwartu, zdecydowanie najcięższą książkę, jaką posiadała, w głowie zaświtał właśnie diabelski plan. – Wszystkiego najlepszego – dodała słodkim głosikiem, równocześnie ciskając w niego woluminem. Chłopak nie tylko uchylił się przed ciosem, ale również udało mu się złapać amunicję. Jednak wymagało to od niego znacznego oddalenie się od okna. Ku radości dziewczyny, Potter już się nie pojawił w zasięgu wzroku.
Lily spojrzała karcąco na Skyler, wciąż siedzącą nieruchomo na posadzce z płytą Buddy’ego Holly w dłoniach.
– Czemu mi nie pomogłaś? – spytała z wyrzutem, nerwowo przeczesując palcami rude kosmyki. – Ciebie może by posłuchał… – westchnęła ciężko, żałując, że to akurat jej musiało przypaść użeranie się z Potterem.
Chenal wymamrotała jedynie coś o nowym Nimbusie, niesamowitym i jak na razie trudnym do zdobycia, jako że jeszcze nie wszedł do ogólnodostępnej sprzedaży. Wciąż nie mogąc się otrząsnąć, z miną zruganego dziecka powlokła się do łazienki.
Kilka minut później w dormitorium rozległo się pukanie. Lily niechętnie podeszła do drzwi, myśląc, że to jakieś dziewczyny zamierzające ją zwymyślać za taką pobudkę, jaką zaserwowała tego poranka. Jakież było jej zdziwienie, gdy w szparze pojawiła się napuszona głowa intruza.
– Chyba ci coś… wypadło – stwierdził James jak gdyby nigdy nic, uśmiechając się przy tym szelmowsko. Zaśmiał się, widząc jej zdezorientowaną minę. Wyciągnął w jej stronę egzemplarz książki, w tym samym stanie, w jakim się znajdował, zanim wyrzuciła tom przez okno.
Dopiero teraz dotarło do niej, że absolutnie nie przemyślała wcześniejszego zachowania. Gdyby nie Potter, musiałaby wyjść na błonia i szukać zguby. Już miała mu podziękować, gdy jej uwagę przykuła pewna zagadka.
Schody do damskich dormitoriów zostały zaczarowane tak, że gdy stanęła na nich męska stopa, zlewały się w gładką taflę, skutecznie uniemożliwiająca wejście na wyższe kondygnację.
– Jak tutaj wszedłeś? – spytała, rozglądając się wkoło za jego miotłą. Nigdzie jej nie dostrzegła, co sprawiło, że zaczęła się zastanawiać jakim sposobem pokonał pułapkę. Pośpiesznie wzięła od niego książkę, przyciskając ją mocno do piersi, tak jakby stanowiła jej połączenie z otaczającą rzeczywistością. Czuła, jak serce przyspiesza swój bieg. Absolutnie nie podobała jej się wizja Pottera mogącego w każdej chwili dostać się damskiego dormitorium.
– Ma się swoje tajemne sposoby – Wzruszył ramionami i puścił jej oczko, co tylko przyprawiło dziewczynę o większe mdłości.
Spodziewała się, że chłopak nie zdradzi swojej tajemnicy, ale i tak denerwowało ją to, że nadal nie wiedziała, jakim sposobem Huncwoci dostają się na górę.
James odwrócił się i już miał schodzić do pokoju wspólnego, gdy przypomniało mu się jeszcze coś, co bardzo chciał przekazać dziewczynie. Zatrzymał się w pół kroku, z ręką na poręczy.
– Wiesz, masz naprawdę niesamowity głos… – powiedział w sposób, który zdecydowanie odbiegał od jego zwyczajnego zachowania. Chociaż jeszcze przed momentem była zdenerwowana, nagle opanowało ją zupełnie inne uczucie, którego nie potrafiła nawet nazwać. W brązowych oczach chłopaka kryło się bowiem coś, czego nigdy wcześniej nie dostrzegła; coś, co na krótki moment sprawiło, że zapomniała o poprzedniej sytuacji.
– Dziękuję – odparła cicho, rumieniąc się lekko. Z nieznanych jej przyczyn, miała poczucie, że wypowiedziane przez niego zdanie jest skrajnie prawdziwe, choć wahałaby się z takim osądem w przypadku każdego innego, które wypłynęłoby z jego ust. Nigdy wcześniej żaden inny komplement nie wywołał na niej takiego wrażenia.
James, zadowolony wywołanym efektem, z gracją zjechał po śliskiej tafli, w jaką zlały się schody, pogwizdując melodię, którą wcześniej śpiewała Lily swoim niesamowitym głosem, zostawiając dziewczynę tam, gdzie stała – zdezorientowaną i uroczo zarumienioną.

Aktualizacja: 5 grudnia 2015.

16 komentarzy:

  1. Boskie <3
    WSZYSTO TU GRA I ŚPIEWA RAZEM Z LILY ! :D Nie przejmuj się :*
    Urodziny Jamesa ... Jeszcze pamiętam ten rozdział w poprzedniej wersji i pamiętam, że bardzo mi się podobało. A teraz to już będzie tylko lepsze !
    Jak James się dostał do dormitorium dziewczyn... Mam moje małe teorie, ale chyba lepiej będzie jak się nie podzielę tą kopalnią bezsensu ;d

    Pozdrawiam i czekam na następny !
    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi miło :) I strasznie się cieszę, że się podoba i ż jest odczuwalna poprawa :)
    To jeszcze wytłumaczę, spokojnie ;P Chociaż przyznam się, że chętnie posłuchałabym akie inni mają na to pomysły.

    Pozdrawiam gorąco,
    summer-sky

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział uroczy, to chyba najlepsze słowo ;) Malutko fabuły, ale mimo wszystko warto uwiecznić ten przełom w relacjach Lily/James. Trochę rozczarował mnie prezent Potterów, spodziewałam się już czegoś niespotykanego, a tu oczywiście miotła, ale za to spodobało mi się to, co było potem, czyli James cieszący się swą zdobyczą w samotności urodzinowego poranka, to mi do niego pasuje :) Dobry pomysł z płytami winylowymi, zawsze dobrze jest pamiętać, co to za czasy. Liczę jeszcze na dalsze rozwijanie postaci Skyler, bo spodobała mi się wcześniej, a tu wyszła na taką głupiutką. Ale skoro wymyśliłaś jej taki życiorys, to na pewno masz wobec niej inne plany, co mnie cieszy :) Rozdział przyjemny, słoneczny, co można więcej powiedzieć. Czekam na kontynuację, bo spodziewam się, że sielanka nie potrwa długo (chociaż sielanki między Lily a Jamesem to coś, co uwielbiam!)
    Pozdrawiam - Nianiokat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś w tych nowych rozdziałach wychodzi mi mało fabuły, mimo ich znacznego wydłużenia... Ale niby co niespotykanego miałby dostać od rodziców? przecież jest już w posiadaniu peleryny niewidki ;P Skyler - tak, jak najbardziej będzie rozwijana. ta jak z resztą wszyscy bohaterowie. Co do sielanki, to tak w zasadzie nie jestem pewna, czy to co mamy w tym rozdziale można by tak nazwać ;P ale spokojnie, zanim się zejdą to jeszcze przed nami tyyyle rozdziałów :p

      Pozdrawaim gorąco i dziękuję za komentarz,
      summer-sky

      Usuń
  4. Rozdział bardzo fajny mimo Chciałabym widzieć Lily na miotle. I mam nadzieję, że trochę zakręcisz w życiu i Jamesa i Lily, żeby nie było nudno. Sielanka jest oczywiście fajna, ale czasem przyda się coś innego.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiam się, skąd pomysł Lily na miotle? :p

      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam cieplutko,
      summer-sky

      Usuń
    2. Sama nie wiem, czytając ten rozdział po prostu do głowy przeszła mi myśl, że nigdy Rowling nie wspominała nigdzie, że Lily lubi w ogóle latać. A to by było ciekawe. Może Harry odziedziczył umiejętności po obu rodzicach?
      Ja również pozdrawiam ;D
      I czekam na kolejny rozdział.

      Usuń
    3. Oj to obawiam się, że nie zaspokoję Twojej ciekawości :(

      Pozdrawiam cieplutko :)

      Usuń
  5. Kocham to opowiadanie i jeśli przestaniesz je pisać, to namierzę Ci przez IP i osobiście zabiję :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe jak to zrobisz ;) jakoś inni bardziej poczytni ode mnie blogerzy porzucają swoje opowiadania, a ja jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby ktoś stracił przez to życie ;P

      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  6. Ten blog to taka wisienka na torcie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. condawiramurs19 marca 2014 07:25

    Wspaniała sytuacja. Wydobylas ze zwyczJnego poranka wiele magii i az...śpiewać sie chciało. Lily nawet nie ma pojęcia, ze przez sposob zemsty, jaki wybrała (a nie powinna przypadkiem współczuć przyjaciółce, ze ma te koszmary??;)), James jeszcze bardziej sie nianzauroczyl. Nie rozumiem, czemu nie zrobił na niej żadnego wrażenia, ze złapał te książkę.... Ze juz odniósł, to tak. Ok, to drugie moze było milsze, ale pierwsze tez niczego sobie... Tyle ze na Lily nie działają takie rzeczy, a przynajmniej nie tylko .... Licze, ze bedzie miła dla po

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ttera przez całe ujęto urodziny :) no i czekam na opis imprezy,mysle, ze bedzie wspaniała.... A, imciekawi mnie tez, jak sobie uczniowie poradzą z teleportacja, jakos urwałas ten watek. Notki sa coraz ciekawsze, a i styl lepszy, choc od początki mi sie podobał. Niedoceniony.blogspot.com

      Usuń
    2. Jak zawsze miło mi czytać takie ciepłe słowa :) Współczucie oczywiście jest, co innego wywołuje jednak poranna pobudka. Z resztą, pisałam wcześniej, że koszmary Skyler są dość częste, stąd też takie, a nie inne zachowanie Lily. Co do wywołania wrażenia - jest o tym później; Lily w momencie rzutu nie pomyślała o tym, że książkę trzeba będzie później znaleźć i przynieść z powrotem do wieży ;P Dodatkowo, dziewczyna nie należy do tych, które jakoś bardzo zachwycają się wyczynami na miotle.

      Impreza już w następnym rozdziale, a o teleportacji też jeszcze będzie mowa :)

      Pozdrawiam gorąco,
      summer-sky

      Usuń
  8. Aż sobie włączyłam piosenkę, którą podałaś na początku rozdziału ^^ A melodia jest idealnie dopasowana do akcji rozdziału. Dzięki temu jeszcze lepiej poczułam ten radosny klimat. Wyobraziłam sobie rozespanych uczniów, radosnego Jamesa, który właśnie otrzymał wymarzony prezent, a także śpiewającą Lily i tańczącą Skyler. Ech, aż chciałoby się zamieszkać w Hogwarcie ^^ Nasze szkoły nie są nawet w połowie tak świetne jak Hogwart!
    Takie grupowe urodziny spędzone w gronie przyjaciół są zawsze przyjemnym i radosnym wydarzeniem. A w dodatku najnowszy model Nimbusa okazał się wspaniałym prezentem. I jeszcze usłyszenie i zobaczenie Lily :D James miał niesamowity poranek, pełen pozytywnych niespodzianek.
    Pobudka u dziewczyn była równie ciekawa. Aż mi się przypomniało, jak podczas różnych wyjazdów w pokoju zawsze rozbrzmiewają wszystkie odgłosy budzików o tej samej godzinie i tworzy się taki piękny chaos ^^
    Rozdział bardzo udany, utrzymany w pozytywnej i ciepłej atmosferze :) Aż się uśmiechnęłam mimowolnie :)
    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że muzyka i rozdział się spodobały :)
      To, że Hogwart jest o wiele lepszy od normalnych szkół nie ma co kryć...

      Pozdrawiam gorąco,
      summer-sky

      Usuń

Obserwatorzy