W Hogwarcie zapanowała atmosfera przyjemnego podekscytowania
związanego z przerwą świąteczną. W dormitoriach przeważał niemały rozgardiasz,
jako że większość uczniów wracała na ten okres do domów. W takich ciężkich
czasach wszystkie chwile spędzone z bliskimi stawały się cenniejsze od
największych skarbów świata.
Dzień, kiedy pociąg Hogwart-Londyn opuszczał stację
Hogsmeade, należał do słonecznych, ale ze względu na wiejący wiatr odczuwalna
temperatura zdawała się o wiele niższa. Część uczniów zbierała się już przed
szkołą, aby wsiąść do powozów ciągniętych przez testrale, stworzenia widoczne
jedynie dla kogoś, kto był świadkiem czyjejś śmierci. Z tego też powodu dla
znaczącej większości studentów powozy sprawiały wrażenie jeżdżących
samodzielnie.
Tymczasem w męskim dormitorium nadal trwała zażarta walka z
pakowaniem. Peter jak zwykle spakował się zawczasu i chwilę wcześniej wyszedł
przed zamek z Remusem, wciąż osłabionym po niedawnej pełni, pozostającym na
święta w szkole. Syriusz właśnie toczył bitwę z zamkiem bagażu, uparcie nie
chcącym się domknąć. Gdy usiadł na klapie, udało mu się ją zatrzasnąć i już
myślał, że został zwycięzcą, lecz niecałe pół minuty później zaczep odskoczył z
głośnym kliknięciem, a wieko ponownie się uniosło.
– Na skarbiec goblina! – Łapa kopnął kufer, po czym zaczął
skakać po dormitorium, rozmasowując sobie przy tym duży palec prawej stopy i
przeklinając pod nosem. Tak bardzo nie lubił sprzątania i pakowania, a ta
niechęć jedynie sprawiała, że te czynności zajmowały mu więcej czasu.
– Syriuszu, wydaje mi się, że twoje aktualne problemy
związane są z faktem, że z każdym semestrem zabierasz do domu coraz
pokaźniejszą kolekcję ubrań. Tylko że to ja muszę się potem tłumaczyć mojej
mamie, dlaczego znajduje cudze staniki w domu, w którym jest jedyną kobietą –
stwierdził James, patrząc z politowaniem na przyjaciela. Wkładał właśnie miotłę
w ochronny pokrowiec, aby przypadkiem nie uszkodziła się podczas podróży.
– To twoja mama musi myśleć, że jesteś niezłym ogierem,
bracie – zaśmiał się Syriusz, opadając na niezasłane łóżko, zbierając siły
przed kolejnym atakiem na skrzynię.
– Skąd – prychnął Potter, przeczesując włosy palcami. – Wie,
że ty nim jesteś – dodał, wyszczerzając zęby w szerokim uśmiechu.
Black spojrzał na przyjaciela z miną przedstawiającą różne emocje,
najbardziej widoczną był jednak obezwładniający strach. James nie wytrzymał i
parsknął głośnym śmiechem, robiąc przy tym krok do tyłu, niespodziewanie
wylądował zacnymi czterema literami we wnętrzu kufra. Zaskoczony, przez moment
nie wiedział, co się właśnie stało i rozglądał się po dormitorium,
zafascynowany nową perspektywą.
– Mówisz, że twoja mama uważa mnie za psa na baby? –
powiedział Syriusz, gdy wyrwał się z otępienia.
Potter mruknął twierdząco, wygrzebując się z bagażu i
rozmasowując sobie dolne partie ciała.
Black ponownie naparł na pokrywę skrzyni i nawet udało mu
się ją zatrząsnąć i zamknąć. Miał jedynie nadzieję, że tym razem nie odskoczy.
Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie pewnej krukonki, z jaką miał zamiar
umówić się zaraz po powrocie z przerwy świątecznej. Odwrócił się, żeby narzucić
na siebie skórzaną kurtkę.
– Ty, dżolero… Uważaj, bo coś ci ucieka… – stwierdził
zniesmaczony okularnik, wpatrując się w czekoladową żabę, której nóżka ugrzęzła
pod wiekiem kufra. Zanim Syriusz zdążył zareagować, James podniósł klapę,
pomagając zwierzątku w ucieczce.
– James! – krzyknął zrozpaczony Black, załamując przy tym
ręce. – Czyś ty nie widział ile czasu próbowałem zamknąć to cholerstwo? –
spytał oburzony, zaklęciem podnosząc bagaż przyjaciela i odwracając go do góry
nogami.
– Normalnie jak dziecko… – mruknął James, wprawnym zaklęciem
ponownie go pakując. – Miłego sprzątania! – krzyknął jeszcze na odchodne,
śmiejąc się głośno, po czym zamknął za sobą drzwi. Dobrze wiedział, że Łapa nie
jest najlepszy w zaklęciach domowych.
Syriusz chyba po raz
pierwszy w życiu wypomniał sobie, ze nie przyłożył się bardziej do czarów i nie
potrafił spakować i zamknąć tego cholerstwa kilkoma ruchami różdżki.
♠
Gdy z głośnym trzaskiem aportowali się wraz z panem Potterem
w Dolinie Godryka, tuż przez furtką posesji, Syriusz poczuł ogromne szczęście,
że trafił mu się taki przyjaciel. Gdyby nie James, Black na pewno nie miałby
gdzie się podziać na święta, tym samym będąc zmuszonym do pozostania w
Hogwarcie, gdzie Remus na pewno napierałby do odrabiania prac domowych i
chodzenia do biblioteki.
Budynek okalał zadbany, wyplewiony ogródek z równo przeciętą
trawą. Dom nie był ogromny ani urządzony z przepychem, choć niezaprzeczalnie
właściciele mogliby pozwolić sobie na taki luksus. Zamiast tego wybrali
skromny, acz bardzo elegancki wystrój. Zamiłowanie pani domu do roślin rzucało
się w oczy już od pierwszej chwili z powodu, że każde okno zdobiła przynajmniej
jedna donica.
Od kiedy dom Potterów stał się stał się również schronieniem
Blacka, powroty ze szkoły zmieniły się nie do poznania. Walburga Black zupełnie
nie okazywała ciepłych uczyć, nawet gdy był dzieckiem, czym tak bardzo różniła
się od Euphemii Potter. Dla niej fakt, że nie łączą ich więzy krwi, to
jedynie drobnostka – naprawdę traktowała go jak syna. Dała mu nie tylko
schronienie i dach nad głową, ale również miłość i poczucie bezpieczeństwa –
coś, czego nie doświadczył nigdy wcześniej.
James od razu podbiegł do matki, mocno ją obejmując. Syriusz
przyglądał się tej scenie, czekając na swoją kolej. Kobieta uszczypnęła Jamesa
w policzki, po czym przyciągnęła go bliżej siebie. Ta drobna kobieta mieściła w
sobie tyle serca i tyle miłości, że to aż niemożliwe. James z szerokim
uśmiechem, lewitując kufer, ruszył za ojcem do domu, co pozwoliło Syriuszowi
przywitać się z osobą, której zawdzięczał szczęście powrotu do miejsca, które
mógł nazwać domem.
Syriusza Blacka w istocie traktowano niczym członka rodziny
jeszcze przed tą deszczową nocą, kiedy zjawił się na ganku z workiem żeglarskim
mieszczącym cały jego dobytek. Euphemia bez mrugnięcia okiem zagarnęła wtedy
chłopka do środka, natychmiast zmuszając go do wzięcia ciepłego prysznica, żeby
przypadkiem się nie przeziębił. Gdy chłopiec spełnił jej polecenie i wyszedł z
łazienki w nieco przydługich spodniach przyjaciela, w kuchni już czekał na
niego gorący posiłek oraz parujący kubek herbaty, a piętro wyżej pokój gościny,
który tego dnia stał się jego własnością.
Prawda była taka, że państwo Potter od zawsze marzyli o
gromadce dzieci. Niestety fantazja ta nigdy się nie ziściła. Gdy już stracili
nadzieję, los dał im szansę przelania całej swojej miłości i wdzięczności na
pierworodnego syna. Szesnaście lat później ponownie przybliżył im nieba,
zsyłając na ganek kolejnego syna.
Syriusz przyozdobił pokój gościnny symbolami Gryffindoru,
choć tym razem nie musiał używać zaklęcia Trwałego Przylepca. Tutaj nikt nie
szykanował go za to, że ma inne poglądy niż reszta rodziny. Black posiadał
absolutną pewność, że Potterom nie robiło wielkiej różnicy, do jakiego domu
dołączyłby ich syn, kiedy pierwszy raz pojechał do Hogwartu.
Zdarzały się takie momenty, że przez krótki moment tęsknił
za prawdziwym domem, choć nigdy w życiu by się do tego nie przyznał, nawet
przed samym sobą. To najczęściej te chwile na pograniczu snu i jawy, gdy
wydawało się, że do sypialni wpadnie kilkuletni Regulus z dwoma kubkami kakao
przygotowanymi przez Stworka.
♠
Meredith zbiegła po schodach. W kuchni mama smażyła właśnie
naleśniki, jedną ręką trzymając patelnię, drugą gładząc się po wypukłym
brzuchu. Dziewczyna oparła się o framugę, próbując nie wydawać z siebie żadnego
dźwięku. Podobieństwa między nimi dwiema wprost nie dało się ukryć. Zdawało
się, że są jak dwie krople wody, obie miały drobną posturę i takie same ciemne
włosy. Najbardziej różniły się ich oczy – w przeciwieństwie do ciemnych
tęczówek Branwen, te należące do córki zdawały się aż nieprzyzwoicie
niebieskie. Odziedziczone po ojcu, zawsze przywodziły na myśl – podobnie jak on
sam – ocean podczas słonecznego dnia. Dziewczyna lubiła patrzeć na mamę, w
szczególności taką szczęśliwą jak tego dnia, kiedy zdawała się aż
promienieć. W końcu spodziewała się potomka mężczyzny, którego kochała nad
życie. Po chwili zaczęła nucić piosenkę; Meredith pamiętała ją jeszcze z
czasów, kiedy sama była dzieckiem. Choć na początku zaskoczenie wzięło górę,
coraz bardziej cieszyła się z powodu nowego rodzeństwa. Wiedziała, że to
jeszcze bardziej scali ich rodzinę, stanie się ogniwem łączącym ich wszystkich
prawdziwymi więzami krwi.
Wystrój domu utrzymano w marynarskim stylu, w odcieniach
bieli, błękitu i granatu. W kuchni panowały podobne barwy – białe blaty, stół,
krzesła i szafki, błękitne ściany, a wszystkie inne detale w kolorze
granatowym. Na połaci przeciwległej do wejścia znajdował się ogromny, drewniany
zegar w kształcie koła sterowego, w jakiś sposób magicznie dopełniając wygląd
pomieszczenia.
Mimo wczesnej godziny, zapachy roznoszące się po domu
przyciągnęły również Antona, zaglądającego właśnie siostrze przez ramię i delektującego
się cudowną wonią. Podszedł do macochy, po czym pocałował ją w policzek.
Odebrał jej rączkę patelni i odsunął dla niej krzesło. Zaskoczona usiadła,
uśmiechając się ciepło. Spojrzała na swoje pociechy, już tak wyrośnięte.
Jeszcze tylko chwila, a wylecą z gniazda. Ta świadomość ją przerażała, ale
zarazem cieszyła się, że nosiła w sobie nowe życie. Pogłaskała się po brzuchu,
szczęśliwa, że nie zostaną z mężem sami. W tym dużym domu zawsze brakowało jej
dziecięcego śmiechu i bliskości potomstwa, podczas długich dziesięciu miesięcy.
W chwili, gdy Anton skończył rozlewać na patelni ostatnią
porcję ciasta, do kuchni wszedł Abraham Paxton, wysoki mężczyzna w średnim
wieku, o gęstych, szpakowatych włosach. Zajął miejsce przy stole, szybko
znikając za stronami porannego Proroka. Gorące naleśniki wydawały
obezwładniający zapach, sprawiający, że aż ciekła ślinka. Bananowe nadzienie
miało idealną konsystencję, a smak potrawy dopełniała gorąca czekolada,
pokrywająca każdy z nich wymyślnym wzorem. Meredith aż poczuła żal, że musiała
zniszczyć to małe kulinarne dzieło sztuki.
– Jedz – zaśmiał się Anton. – To tylko jedzenie; ma
smakować, nie wyglądać.
Meredith delektowała się potrawą, rzucając ukradkowe
spojrzenia na pozostałych członków rodziny. Miały straszliwe szczęście, że
mamie udało się ponownie zakochać. Choć jak każde dziecko początkowo nie pałała
entuzjazmem w związku pojawieniem się kogoś mającego zastąpić tatę, szybko
zrozumiała, że tak będzie dla wszystkich najlepiej. Pan Paxton okazał się
przemiłym człowiekiem i na każdym kroku pokazywał, jak bardzo kochał żonę.
Dawał jej ciepło i miłość, a także poczucie bezpieczeństwa, którego wcześniej
tak wysoce jej brakowało.
Dziewczyna pożartowała jeszcze chwilę i posłuchała opowieści
ojca o tym, co ostatnio przydarzyło mu się w ministerstwie. Całym sercem
tęskniła za wodą. Przepiękna pogoda kusiła, aby wyjść na powietrze, a tutejsze
jezioro już na starcie oferowało wyższą temperaturę, niż to znajdujące się w
Hogwarcie. Zgodnie z prośbą rodzicielki odczekała pół godziny po jedzeniu, a w
tym czasie aż przebierała nogami ze zniecierpliwienia. Gdy tylko nastawiony
budzik zadzwonił, jak strzała wybiegła z domu, zostawiając za sobą granatowe
drzwi.
Tafla jeziora pozostawała niewzruszona, gładka niczym
lustro. Promienie wiosennego słońca muskały jego powierzchnię, dodając uroku
temu pejzażowi. Wprowadzenie się do domu nieopodal wody stanowiło jeden z
warunków mamy Meredith. Podobnie jak córka przez te wszystkie lata pokochała
morze i bliskość wody.
Meredith zdjęła pantofelki, równocześnie wystawiając twarz w
stronę kwietniowego słońca. Zanurzyła palce w wodzie, momentalnie je wyciągając
– była zdecydowanie zimniejsza, niż się tego spodziewała. Nic dziwnego,
skoro jezioro miało znośną temperaturę jedynie podczas upalnych dni, kiedy
stawało się idealnym schronieniem przed żarem lejącym się z nieba. Jednak długi
pobyt daleko od domu sprawia, że zapominamy o takich drobiazgach.
Przeszła boso pod rosnącą nieopodal wierzbę, gdzie rozebrała
się do kostiumu kąpielowego, a ubrania złożyła przy pniu drzewa. Powiał zimny
wiatr, gwałtownie poruszając gałęziami. Dziewczynę przeszył dreszcz, a skóra
pokryła się gęsią skórka. W myślach policzyła do trzech i szybko zaczęła
wchodzić do zimnej wody, tak aby przypadkiem nie zawrócić. Wiedziała, że ciało
za chwilę się przyzwyczai, ale pierwszy moment zdawał się prawdziwą katorgą.
Gdy woda sięgała jej już do pasa, przyszedł czas na najgorsze. Meredith wzięła
głęboki oddech i ugięła kolana, zanurzając klatkę piersiową. Miliony lodowych
szpileczek wbiły jej się w płuca, z których uleciał cały tlen. Ciało zaczynało
walczyć z temperaturą, powoli się do niej przyzwyczajając.
Tak bardzo żałowała, że jeszcze nie może używać czarów.
Wystarczyłoby tylko jedno zaklęcie rozgrzewające i w ogóle nie doskwierałoby
jej zimno, a dodatkowo już nie mogła się doczekać, kiedy przetestuje zaklęcie Bąblogłowy.
Polegało ono na tym, że dookoła głowy wytwarzał się bąbel powietrza,
umożliwiający ograniczone czasowo oddychanie pod wodą.
Ponownie policzyła do trzech, wzięła głęboki oddech i
zanurkowała. Od niskiej temperatury aż zakręciło jej się w głowie. Wypłynęła na
powierzchnię, drżąc z zimna. Dotarło do niej, że dzisiejsza wyprawa to chyba
nie najmądrzejszy pomysł. Wypłynęła na tyle daleko, że nie dosięgała dna. Pozwoliła
sobie opaść pod wodę. Wiedziała, że nie miała zbyt wiele czasu – w takiej
temperaturze ciało o wiele szybciej się męczy, ale też nie zdołała sobie
całkowicie odmówić choć kilku chwil tego, co każdorazowo sprawiało jej ogromną
przyjemność.
Zanurkowała, płynąc w kierunku dna, gdzie panowała wyższa
temperatura. Niestety nie potrafiła przebywać tam zbyt długo, ze względu na
kurczący się zapas powietrza. Czasami żałowała, że nie urodziła się jako wodne
stworzenie, wtedy mogłaby spędzać cały czas pod wodą. Choć w takiej sytuacji
prawie na pewno marzyłaby o tym, aby móc stąpać po ziemi. Wypłynęła, w celu
zaczerpnięcia powietrza, po czym ponownie zanurkowała, kierując się w stronę
środka jeziora. Po kilku takich zabiegach, gdy znajdowała się głęboko pod powierzchnią
wody, wszystko spowiła intensywna zieleń. Przez ułamek sekundy patrzyła, jak
kolor cudownie rozpraszał się w cząsteczkach wody, a potem dotarło do niej,
jakie było możliwe znaczenie tej barwy. Niechcący wypuściła resztki powietrza z
płuc, niezmiernie przerażona i zaskoczona. Chyba każdy czarodziej myślał, że
tak naprawdę nigdy nie zobaczy nad swoim domem Mrocznego Znaku.
Płynęła ku powierzchni, najszybciej jak tylko potrafiła.
Wynurzyła się gwałtownie, kaszląc i parskając, przez to trochę nieudolnie
kierując się w stronę brzegu. Niewiele myśląc, wybiegła z wody i pędem rzuciła
się w kierunku domu. Nie zwracała uwagi na to, że kamyki raniły jej bose stopy
ani na przenikające zimno, doskwierające jeszcze bardziej, niż gdy skrywała się
pod wodą. Adrenalina napędzała każdy jej ruch, gdyby nie ona na pewno nie
potrafiłaby osiągnąć takiej prędkości. Tak bardzo bała się tego, co mogła
zastać w domu. Mroczny Znak wisiał wysoko na niebie, oznajmiając, że mord
został dokonany. Równocześnie dawało pewność, że śmierciożercy już opuścili to
miejsce.
Biegła jak szalona, pęd rozmywał jej łzy na policzkach. Co
chwila przechodziły ją dreszcze, nie miała już pewności, czy to z zimna, czy
przerażenia. Potknęła się. Upadając, poraniła sobie dłonie i kolana. Szybko
wstała i kontynuowała bieg.
Jak burza wpadła do domu. Wszystko wyglądało dokładnie tak,
jak w momencie, gdy go opuściła.
Chciała krzyknąć, ale zdawało się, że płuca były kompletnie
pozbawione tlenu. Brak głosu rekompensowało serce, walące tak głośno, że na pewno
nie zdołałaby się nigdzie ukryć, gdyby zaszła taka potrzeba.
Drżącą ręką pchnęła kuchenne drzwi. W pomieszczeniu
dostrzegła całą rodzinę przepełnioną smutkiem i trzymającą się za ręce. Gdy
podbiegła do swojej matki, wpadała jej w ramiona i obie zapłakały. Kolana
ugięły się pod Meredith, osunęła się na podłogę obok krzesła. Adrenalina
opadła. Ciałem targnął szloch. Kobieta pogłaskała ją po mokrych włosach. Po
chwili dziewczyna poczuła, jak otuliło ją coś ciepłego, a stopy, dłonie i
kolana zaczynały niemiłosiernie boleć i szczypać. W tej chwili nie liczyło się
to – najważniejsze, że wszyscy jej bliscy są cali i zdrowi.
♠
W Hogwarcie już dawno nie panowała taka cisza. W większości
dormitoriów prawie nikt nie mieszkał, co poniektóre stały całkiem puste. Trwała
kolacja, ale osób w Wielkiej Sali znajdowało się tak niewiele, że spokojnie
wszyscy zmieściliby się przy jednym stole. W tym roku na okres przerwy
wiosennej do domów powróciło o wiele więcej uczniów niż zazwyczaj. Trwała
wojna, więc każdy chciał spędzić ze swoimi bliskimi jak najwięcej czasu, gdyż
nikt nie wiedział, ile wspólnych chwil będzie im dane.
Skyler zdecydowała się zostać, ponieważ dziadek dostał
wezwanie na sędziowanie w odległej Hiszpanii, a babcia postanowiła mu
towarzyszyć. Raz, że dziewczyna nie chciała ściągać ich do domu, bo wreszcie
postanowili wziąć urlop, z którego nie korzystali od tylu lat. Dwa, Chenal była
święcie przekonana, że w Hiszpanii jest o niebo bezpieczniej niż w niespokojnej
Anglii.
Remus do ostatniej chwili myślał, że wróci do rodziny, ale
dostał list od matki, która nalegała, aby pozostał w szkole. Doskonale
wiedziała, że syn w murach szkoły jest o wiele bezpieczniejszy niż przy jej
boku, ponieważ jako mugolka, nawet nie potrafiłaby go obronić.
Podczas dostarczania Veritaserum, atmosfera gęstniała do
tego stopnia, iż zdawało się, że można by kroić ją nożem. Lunatyk poprosił
Syriusza i Jamesa, aby nie odcinali go od informacji, więc co wieczór wysyłali
mu egzemplarz pisma. Dochodziły słuchy, jakoby Minister Magii znajdowała się
pod wpływem zaklęcia Imperius, z powodu podpisywania dziwnych dekretów, co
absolutnie nie pasowało do jej wcześniejszej polityki.
Remus odetchnął z ulgą, nie dostrzegając w gazecie niczego
dotyczącego jego najbliższych. Chciał już złożyć magazyn, ale Skyler
przytrzymała jedną ze stron.
– Czekaj – mruknęła cicho. Na jej twarzy malowało się
przerażenie. Oczy poruszały się niespokojnie, biegnąc przez kolejne linijki. Po
chwili wskazała czytany fragment. – Tam mieszka Meredith – dodała już
spokojniejszym tonem, mimo wszystko w jej oczach nadal błąkał się strach.
Morderstwo czteroosobowej
rodziny, sprawca nieznany głosił nagłówek. Po wgłębieniu się w tekst
okazywało się, że to mugole, a zabójcy to najprawdopodobniej nie śmierciożercy.
Dziewczynę przeszedł dreszcz. Przerażało ją, że gdzieś tam znajdują się ludzie,
dążący do tego, by być jak poplecznicy Sami-Wiecie-Kogo, nie mający ostatecznie
na tyle odwagi, by stać się jednymi z nich.
♠
Lily szybkim krokiem przemierzała ruchliwe ulice Londynu.
Patrząc na wszystkich mijanych mugoli, mogłoby się zdawać, że nie było żadnej
wojny. Każdy gdzieś pędził, nikt nie chował się po domach w panice o
życie. Przynajmniej na razie. Dziewczyna miała pewność, że któregoś
dnia sytuacja stanie się tak krytyczna, że i ludzie niemagiczni zostaną w jakiś
sposób poinformowani. Wtedy nigdzie nie będzie bezpiecznie. Bała się, że ten
dzień zbliżał się nieubłaganie i zdecydowanie zbyt szybko. Gdzieś w głębi serca
skrywała nadzieję, że zanim do tego dojdzie, całą tę wojnę uda się powstrzymać.
Pokonanie Sami-Wiecie-Kogo z każdym dniem coraz bardziej przypominało senną
mrzonkę.
Niepewnie obejrzała się przez ramię. Miała wrażenie, że ktoś
ją śledził. Niemniej jednak w tym tłumie zajmującym się własnymi sprawami, nie
zauważyła niczego podejrzanego. Przez myśl przemknęło jej, że to właśnie w tym
zbiorowisku może okazać się najbardziej zagrożona. Ile czasu zajęłoby komuś
sprawienie, że zniknie? Sekundę? Ci wszyscy ludzie byli tak zajęci sobą, że na
pewno nie zauważyliby, jak rozpływa się w powietrzu. Rozglądała się z coraz
większym niepokojem, wypatrując niebezpieczeństwa. Na szczęście cel podróży
znajdował się już blisko. Teraz żałowała, że nie przystała na propozycję ojca,
że potowarzyszy jej w wyprawie. Lily nie chciała go kłopotać i niepotrzebnie
zajmować cennego czasu.
Z szybko bijącym sercem wpadła do ulubionego sklepu
muzycznego. Sprzedawca posłał jej standardowy już uśmiech, kiwając przy tym
głową. Czas zamarł – wszystko wyglądało tak samo jak dawniej. Wnętrze nie
zmieniło się ani trochę od jej pierwszej wizyty w tym przybytku. Mogłoby się
zdawać, że świat w ogóle nie ewoluował. Natomiast on pędził do przodu, paląc za
sobą mosty.
Nic już nigdy nie
będzie takie jak dawniej.
♠
Czerń nocnego nieba przeciął błysk. Księżyc znajdujący się w
trzeciej kwadrze, schował się za gęstymi chmurami, nie przepuszczającymi
światła gwiazd. Dzisiejszej nocy królowały błyskawice, które stały się jedynym
źródłem światła. Fale deszczu rytmicznie uderzały w szyby. Skyler miotała się
na łóżku, co chwila gwałtownie obracając się z boku na bok. Ramionami
przyciskała poduszkę do siebie, lecz nogi miała niespokojne, raz po raz kopiąc
i wierzgając. Błękitny płomyk drżał w słoiku, jakby i on się bał piorunów.
Ciszę pozostawioną przez grzmot przeciął krótki krzyk. Chenal
usiadła gwałtownie na łóżku, serce waliło jak młot. Ciałem wstrząsnął dreszcz i
szloch. Nie chciała zamykać oczu, bo wtedy powracały obrazy z koszmaru.
Wiedziała, że jej zachowanie nie należało do normalnych i już dawno powinna z
tego wyrosnąć, jednak te koszmary stanowiły jedną z niewielu pozostałości po
więzi łączącej ją z rodzicami. Podświadomie nie chciała ich stracić, jakby bała
się, że gdy wreszcie to zrobi, zacznie zapominać szczegóły tego przeszłego
życia.
Zerwała się z łóżka, gdy rozległ się kolejny grzmot. Ciałem
ponownie targnął zimny dreszcz; nie wiedziała, co ze sobą zrobić, jako że nadal
obawiała się zamknąć oczy. Dookoła nie znajdował się nikt, do kogo mogłaby się
zwrócić, szalejąca za oknem ulewa tylko bardziej ją przerażała. Każdy błysk tworzył
na ścianach niepokojące cienie.
Chwyciła słoik z niebieskim płomykiem, przytulając go do
piersi. Gdy huknęło po raz kolejny, a ogień zadrżał i zgasł, otaczająca
ciemność stała się przytłaczająca. Czuła, jakby ktoś usiadł jej na klatce
piersiowej, znacząco utrudniając oddychanie. Rozdygotaną dłonią sięgnęła po
różdżkę, dokładnie w momencie eksplozji kolejnego grzmotu. Podskoczyła lekko, w
efekcie strącając ją z szafki nocnej, umożliwiając jej potoczenie się w mrok.
Wiedziała, że w tych egipskich ciemnościach, szukanie różdżki było bezcelowe.
Wzięła głęboki oddech, po czym wybiegła z dormitorium, licząc, że może w pokoju
wspólnym jest choć odrobinę jaśniej.
Powoli zeszła po schodach, mocno zaciskając dłonie, wbijając
przy tym paznokcie w skórę. Głośno zaczerpnęła powietrza, bo w pomieszczeniu
wcale nie znalazła więcej światła, tkwiło w ciemnościach równie mocno, jak
dormitorium. Wszystkie pochodnie zostały zdmuchnięte, a na dywanie rosła mokra
kałuża – jedno z okien zostało niedomknięte i przy mocnym powiewie otworzyło
się na oścież, teraz poruszane przez porywy wiatru. Podskoczyła w przestrachu,
gdy usłyszała złowieszczy zgrzyt, a następnie głuche uderzenie. Rzuciła się
biegiem do pierwszego i jedynego miejsca przychodzącego do głowy. W oczach
zaszkliły jej się łzy, ale nawet nie zdała sobie z tego sprawy. Wiedziała, że
to, co zrobi może być nie na miejscu, ale tak bardzo potrzebowała świadomości
czyjeś obecności, że zaczęła walić pięściami do drzwi sypialni, nie przejmując
się faktem, że jest środek nocy.
– Mynd ar goll – dobiegło z środka.
Po raz kolejny błysnęło, rzucając na ściany przerażające
cienie. Serce ścisnęło się ze strachu, a oddech spłycił. Stare zamczysko
podczas burzy daje efekt jak z najznamienitszego horroru. Przełykając łzy,
ponownie zapukała głośno w drzwi dormitorium Huncwotów.
Aktualizacja: 5 grudnia 2015.
Nowy rozdział jak zwykle napisany starannie i ładnie, ale znowu taki ubogi w fabułę, aż prosi się o jakieś ważne wydarzenie, jakiś zwrot akcji :( Oczywiście, wątki przybliżające nam osobowość i przeszłość bohaterów są ważne, ale potrzeba czegoś więcej. Najbardziej podobał mi się fragment o Meredith, świetny pomysł na takie nieoczywiste zauważenie Mrocznego Znaku, chociaż niejako szkoda, że to najwyraźniej dotyczyło sąsiadów (nie życzę źle naszej bohaterce, ale gdyby było inaczej, nie mogłabym się czepiać akcji ;p). Wątek Syriuszowo-Jamesowy niewątpliwie potrzebny, chociaż niezbyt ciekawy, w końcu większość tego już wiedzieliśmy. Szkoda mi Skyler, przekonująco opisałaś jej strach i nastrój, a gościnność Huncwotów wzruszyła mnie dogłębnie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - Nianiokat
Jakoś w tej nowej wersji zdecydowanie bardziej skupiam się na opisach i nawet nagłe zwroty akcji się robią jakiś takie rozlazłe... Niestety, zmartwię Cię, bo w kolejny rozdział tez będzie raczej ubogi w akcję.
UsuńNiestety, jak nauczyłam się na błędach, nawet to co jest ogólnie znane z HP, należy w ff opisać :p
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam gorąco,
maximilienne
Rozdział jest super! Tylko jakoś mało się w nim dzieje :/ Już niemogę doczekać się następnego :)
OdpowiedzUsuńCiesze się, że się podobało :)
UsuńWitam;D
OdpowiedzUsuńNa początek cieszę się że wróciłaś!
Rozdział naprawdę świetny i nie uważam, żeby był jakoś nudny. Czasem dobrze jest pokazać, bohaterów od " kuchni " dzięki temu czytelnik lepiej ich poznaje. A opisy są ważne i to bardzo! A na akcję jeszcze przyjdzie czas ;D
Pozdrawiam ;D
Przecież nigdzie sobie nie poszłam, cały czas tu byłam ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za komentarz, w te wersji chciałam się skupić właśnie na bohaterach, dlatego też akcji może być trochę mniej niż w poprzedniej.
Pozdrawiam gorąco,
maximilienne
rozkręcasz się, dziewczyno. Posty są coraz lepsze, opisy dłuzsze i głębsze, a i humor pozostaje, jak na przykład podczas tej rozmowy Jamesa i Syriusza podczas pakowania xD Jednocześnie wprowadzasz nas w niebezpieczne czasy wojny, co chyba najbardziej przerażające było w przypadku Meredith...DobrzE, że nic się nei stało jej rodzinie, choć nie wiem, jak nieŚmiercioźercy mogli wyczarować ten znak...W każdym arzie bardzo wymowny był ten kontrast między pięknem, jakie początkowo czuyła dziewczyna bedąc pod wodą i obserwując zielone światło, a następnie strachem, który poczuła, gdy uzmysłowiła sobie, skąd prawdopodobnie to światło pochodzi... Równie mocno podobała mi się konkluzja tego opisu o Syriuszu z małym Regulusem,. taki sentyment :) no i ostatnia scena, bardzo dobrze napisana, czuć było ten strach, mrok Zamku... Brdzo dobry opis, choć to WON trochę nie pasowałoxD zaprasazm na mój nowy blog odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com
OdpowiedzUsuńWyczarowanie Mrocznego Znaku, to zwykłe zaklęcie, nigdy nie uważałam, że trzeba by być Śmierciożercą, aby go wyczarować. Gdyby tak było, sądzę, że nikt nie podejrzewałby Pottera o wyczarowanie czaszki po Turnieju Quidditcha.
UsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam gorąco :))
maximilienne
Całość świetnie napisana (jak zwykle zresztą :D)
OdpowiedzUsuńZ trzy razy czytałam fragment z Meredith, głównie dlatego, że nie mogłam skojarzyć o co chodzi. Zdecydowanie bardziej podoba mi się ta nowa wersja końcówki rozdziału i... i.... i już nie wiem co napisać ;p
Pozdrawiam Charlotte <3
Dziękuję za miły komentarz :)
Usuńkiedy kolejny rozdział? już nie mogę się doczekać
OdpowiedzUsuńJak tylko znajdę chwilę, aby go dokończyć... Co obawiam się, szybko nie nastąpi...
UsuńPozdrawiam,
zrezygnowana maximilienne
Byłam pewna, że przeczytałam ten rozdział... jakoś mi umknęło niestety XD
OdpowiedzUsuńTa notka była utrzymana w dość mrocznym klimacie. Nie ukrywam - bardzo mi się to podobało. Szczególnie końcówka... może nie była przerażająca, ale niesamowicie nastrojowa. Biedna Sky... z pewnością musi przechodzić przez prawdziwy koszmar. Na jej miejscu zachowałabym się podobnie, zaczęłabym histeryzować i krzyczeć, byle tylko zobaczyć jakiegoś człowieka i znaleźć u niego pocieszenie.
Cieszę się, że Syriusz pojechał na święta do Harrego. Zawsze lepiej jest spędzać ten czas w miłej, rodzinnej atmosferze, a nie ogromnym, prawie pustym budynku. Może pani Potter nie zastąpi mu prawdziwych rodziców, ale będzie przynajmniej namiastką normalności.
Jejku, przeraziłam się, że coś stało się z rodziną Meredith. To poniekąd szczęście w nieszczęściu. Oni przeżyli, ale zginął ktoś inny. Widać, że wojna z Voldemortem staje się problemem nie tylko ludzi z magicznego świata, lecz także mugoli.
P.S. Pytałaś w jednym z komentarzy, czy jestem z Zabrza lub okolic. Tak, mieszkam w okolicy, chodziłam tam do gimnazjum i szkoły muzycznej :)
Pozdrawiam ciepło!
Ja mam w swoich zakładkach folder Zaległości, bo zazwyczaj mi się wszytko kumuluje i później już nie wiem co przeczytałam, a czego jeszcze nie :p (tak, u Ciebie też mam zaległości, nadrobię, jak tylko trochę mi się uspokoi z sesją)
UsuńSyriusz raczej nie mógłby pojechać w odwiedziny do Harry'ego, biorąc pod uwagę, że ten się jeszcze nie urodził ;P
Ten rozdział miał być mroczniejszy, jego zadaniem było pokazać, że bohaterowie nie żyją w ciągłe sielance, a Voldemort nie jest tylko rewelacją gazet, tylko, że rzeczywiście gdzieś tam jest i nie zna się dnia ani godziny.
Wychodzi na to, że właściwie mieszkamy po sąsiedzku ;) A gdzie się wybierasz do liceum? Też do Zabrza? :P
A tak z innej beczki, bo mnie to zastanawia - skąd zmiana nicku? :)
Pozdrawiam gorąco,
maximilienne
Hah XD No fakt, miałam na myśli Jamesa xD
UsuńOo, miło! :) Chodzę do Gliwic do liceum.
Sama nie wiem, tak jakoś stary nick mi się znudził. A ten znaczy dokładnie to samo, tylko, że po łacinie wszystko mądrzej brzmi xd
Naprawdę? Pozwolisz, że spytam do którego? :))
UsuńDwa lata łaciny wystarczą mi w zupełności, dziękuję :p ale o ile za to ze mnie światlejszy człowiek? ;p
Do jedynki :) A w Zabrzu chodziłam do trójki.
UsuńPrzez pewien czas był taki plan, że miałam tam iść do klasy z IB, ale w końcu się nie zdecydowałam :p A w okolicy jestem praktycznie codziennie. Taki zbieg okoliczności, że aż się nie chce wierzyć :p
UsuńPozdrawiam :))
Ja jestem na biol-chemie. O IB myślałam, ale ostatecznie stwierdziłam, że i tak nie chcę wyjeżdżać za granicę, a teraz chyba trochę żałuję.
UsuńŚwiat jest taki mały :))
Również pozdrawiam :D
Też miałam taki końcowy wniosek ;P Ale jakoś nie żałuję, że jednak się nie zdecydowałam.
UsuńRzeczywiście, zaskakująco mały ;P
Pozdrawiam gorąco,
maximilienne
cieszę się że Syriusz znalazl prawdziwą rodzinie z Jamesie i jego rodzicach :) Sytuacja z Meredith pokazała że Voldemort zbiera siły i zaczyna być niebezpiecznie. Szkoda mi Chenal bo to miła dziewczyna :)
OdpowiedzUsuńJa też bardzo lubię wątek James-Syriusz i to w jaki sposób Rowling to sobie obmyśliła :)
UsuńPozdrawiam,
maximilienne