środa, 15 kwietnia 2015

20. I fall in love too terribly hard



Syriusz zaiste uwielbiał wakacyjne poranki, kiedy mógł spać jak długo, jak tyko chciał, budząc się w pokoju gościnnym Potterów ze świadomością, że to miejsce należy wyłącznie do niego i z poczuciem, że wreszcie udało mu się odnaleźć prawdziwą, kochającą rodzinę.
Dzisiejszy świt należał do jednych z tych, gdy przez głowę przemykały Blackowi nieplanowane myśli. Tym razem dotyczyły one jego wujka Alpharda, starego dziwaka mieszkającego w Szkocji. Poprzedniego dnia od strony zachodzącego słońca nadleciała płomykówka z listem od krewnego, zapraszającym go do wiejskiej posiadłości z powodu, jak to określił wuj, ważnej sprawy. Teraz Łapa miał spory dylemat, nie wiedząc, o co mogło chodzić. Nie był przekonany do wyprawy, skoro starał się unikać całej swojej rodziny, lecz wuj znacząco odstawał od rodzinnego szablonu. Zawsze trzymał się na uboczu, nigdy nie brał udziału w centrum wydarzeń organizowanych przez ród Blacków.
James, co zupełnie do niego nie podobne, odmówił udzielenia porady. Syriuszowi wydawało się, że został z tą decyzją całkiem sam, jednak bardzo się mylił. Gdy poprzedniego wieczoru sprzątał po kolacji, Fleamont Potter, czytający przy stole wieczorne wydanie Proroka, nagle ściągnął okulary w cienkich oprawkach, złożył je i wraz z gazetą położył na blacie. Spojrzał na swojego przybranego syna i powiedział:
– Wiesz, Syriuszu, myślę, że powinieneś pojechać. W końcu nie masz nic do stracenia. I pamiętaj, zawsze możesz do nas uciec. – Uśmiechnął się lekko, po czym wstał i poklepawszy młodego Blacka po ramieniu, wyszedł z pomieszczenia.
Cień rzucany na tarczę zegara słonecznego stojącego w ogrodzie dotarł już do godziny dwunastej. Felix, psidwak, rasa psów wyhodowana przez czarodziejów, bardzo podobna do teriera odmiany russell, poruszył się niespokojnie, strząsając z siebie resztki kolejnej dawki snu. Stanął na nogi, jeszcze raz się otrząsnął, ziewnął przeciągle, rozejrzał się po pokoju, po czym ruszył w stronę wezgłowia. Pochylił głowę, wsuwając ją pod ramię nadal śpiącej właścicielki. Sky zachichotała, gdy polizał ją potwarzy, domagając się pieszczot.
Pogłaskała go i podrapała po brzuchu, dziękując za to, że po raz kolejny obecność Felixa pozwoliła jej spokojnie przespać noc. Przeciągnęła się, po czym wstała i z psiakiem plączącym się między nogami zaczęła wyciągać z szafy letnie ubrania. Uwielbiała tę porę roku; tak bardzo przypominała jej dzieciństwo, szczególnie w pogodne dni, do jakich zaliczał się i dzisiejszy. Uśmiechnęła się lekko, gdy kątem oka dostrzegła list leżący na szafce nocnej. Wypielęgnowany puchacz dostarczył go niecały tydzień po zakończeniu roku szkolnego. Znaczną większość jego treści zajmował opis przeuroczego noworodka, Xaviera, z którym Meredith najchętniej spędzałaby całe dnie, mimo że głównie spał, jadł i brudził pieluszki.
Gdy Chenal się przebrała, wyszła z pokoju, kierując się do kuchni. Dom dziadków utrzymano w starym, typowo wiejskim stylu, co nadawało mu swoisty klimat. Belkowane stropy i bielone ściany zdawały się charakteryzować to domostwo. Całość otaczał ogród, wypełniony różnorodnymi ziołami, a także drzewami owocowymi i grządkami warzywnymi. Babcia dbała jak tylko mogła, aby wszystko było schludne i uporządkowane, gdyż uważała, że zewnętrzna harmonia znacząco wpływa na nasze wnętrze.
Wszystkie okna otwarto na oścież, pozwalając lekkim powiewom wiatru wraz z wonią świeżo skoszonej trawy dostawać się do wnętrza. Felix przemknął nieopodal Skyler korytarzem i już przechodząc obok następnego okna, mogła go dostrzec, jak psidwak wybiegł na podwórko i w podskokach kierował się w stronę Rodericka Plumptona.
Od strony kuchni dobiegło wołanie babci. Gdy Skyler weszła do pomieszczenia, staruszka posłała jej ciepły uśmiech, ruchem podbródka wskazując na świeże, słodkie bułki znajdujące się w koszyku na środku stołu.
– Jeszcze ciepłe. Z rodzynkami, twoje ulubione – powiedziała Matilda, biorąc i jedną dla siebie. Uśmiechnęła się ponownie i na chwilę opuściła wnętrze, wychodząc frontowymi drzwiami, wpuszczając tym samym do środka więcej światła.
Kuchnia zawsze zdawała się odrobinę ciemniejsza niż reszta domu, ale zdecydowanie należała do ulubionych przestrzeni Skyler. Wszystko doskonale w niej współgrało; począwszy od grubych pęków czosnku zawieszonych pod sufitem, aż do miedzianych garnków wiszących w długim rzędzie nad staromodnym piecem. Na środku pokoju znajdował się duży, solidny, drewniany stół wraz z okalającymi go krzesłami ze zdobionymi oparciami.
– Pomożesz mi, jak zjesz? – spytała kobieta, przechodząc przez drzwi. W dłoniach trzymała koszyk wypełniony śliwkami.
Sky kiwnęła głową z entuzjazmem, szybko kończąc posiłek. Otarła dłonie o spodenki, po czym podeszła do kranu, aby umyć ręce przed pieczeniem. Gdy spłukiwała mydliny, podniosła wzrok z zamiarem wyjrzenia przez okno, lecz jej wzrok mimowolnie skierował się w bok, na kalendarz z wyraźnie rozpisanym księżycowym cyklem.
Podeszła do stolnicy i wyuczonymi ruchami zaczęła przygotowywać ciasto na placek, jednak jej myśli krążyły wokół Remusa. Ogarnął ją jakiś dziwny smutek, nie miała pewności, czym dokładnie spowodowany. Tęsknotą czy raczej impasem, w jakim się znajdowała?
Nie mogła żywić do niego urazy, przecież wszystko stało się tak szybko. Sęk w tym, że Chenal nie sądziła, że Remus zacznie udawać, jak gdyby nic się nie stało. A tym bardziej nie sądziła, że aż tak ją to obejdzie. A teraz… Zamiast przejść nad tym do porządku dziennego, czuła się, jak gdyby straciła coś niepowtarzalnego.
Matilda siedziała przy stole, przepoławiając i drylując śliwki węgierki. Znała swoja wnuczkę tak dobrze, jak każda matka swoje dziecko; doskonale wiedziała, kiedy coś dręczyło Skyler.
– Słońce? – spytała. Gdyby tylko potrafiła, najchętniej przybliżyłaby dziewczynie nieba. Uważała, że Skyler wystarczająco się już nacierpiała jak na swój młody wiek. Gdy Chenal tylko skończyła rozbijać jajka, spojrzała przez ramię, reagując na wołanie. – Masz smutne oczy – skomentowała staruszka.
Skyler jedynie westchnęła i odwróciła się do stolnicy, po czym wróciła do zagniatania ciasta.
– W ostateczności wszystko się układa, dziecko. Pamiętaj, że zawsze… – powiedziała, podkreślając ostatnie słowo. – …ale to absolutnie zawsze będziemy cię kochać. Niezależnie od wszystkiego.
Rodzina Paxtonów w powiększonym, teraz już pięcioosobowym gronie, spędzała kolejne, niezwykle szczęśliwe popołudnie. Od chwili pojawienia się na świecie Xaviera, wszelkie zewnętrze kłopoty zdawały się nie istnieć. Zupełnie jakby stworzyli swój własny wszechświat zamknięty w czterech ścianach.
Meredith zakochała się bez reszty w braciszku i każdą chwilę chciała spędzać w domu. Choć starała się to ukryć nawet przed sobą, wciąż towarzyszył jej nieopisany lęk, jakoby coś mogło się stać maluchowi, gdy tylko spuści się go na moment z oka.
Czekało na nią jeszcze jedno towarzyskie wydarzenie, którego nie potrafiła przepuścić. Bal u Gallagerów zbliżał się wielkimi krokami. Ku radości panny Paxton odpowiednia kreacja już czekała w szafie, dlatego nie musiała poświęcać dodatkowego czasu na wyprawę na zakupy.
Meredith wkładała właśnie suknię w odcieniu pastelowego błękitu, uszytą przez matkę na długo przed powrotem z Hogwartu. Zapinała właśnie rząd perłowych guzików, ciągnących się gęsto przez całą długość pleców. Sfrustrowana, szybko wyszła z pokoju i bez pardonu wtargnęła do tego należącego do Antona.
– Zapnij, proszę – powiedziała, odwracając się do brata plecami.
Oderwał się od czytanej właśnie książki i zagwizdał.
 – No, no, no… Charles jak nic będzie zadowolony – stwierdził Anton z delikatnym uśmiechem, sięgając po różdżkę, po czym zręcznie zapiął pozostałe guziki.
Meredith tylko wywróciła oczyma, żałując, że jeszcze nie wolno jej używać czarów poza szkołą. Kochała brata, ale jak każde rodzeństwo, chwilami działał jej na nerwy. W duszy dziękowała Antonowi za komplement i miała nadzieję, że nie mijał się z prawdą.
Posłała mu ciepłe spojrzenie, rzucając szybkie dziękuję, po czym uciekła z powrotem do swojego pokoju, by dokończyć dzieła. Nałożyła stonowany makijaż, podkreślający kolor błękitnych oczu.
Ostatecznie postanowiła pozostawić włosy rozpuszczone, zamiast splatać je w wymyślną fryzurę. Rozczesywała właśnie krnąbrne fale, gdy całym domu dało się słyszeć dzwonek do drzwi.
– Gotowa? – spytał Anton, wsuwając głowę przez otwarte drzwi.
– Kończę – odparła niewyraźnie, trzymając w ustach wsuwki.
– Zajmę go na chwilę – dodał, uśmiechając się, po czym z głośnym stukotem zbiegł po schodach, by przywitać przyjaciela.
Meredith podpięła spinkami wciąż wysuwające się zza ucha kosmyki, założyła szpilki, a następnie wstała sprzed toaletki. Odsunęła się kilka kroków do tyłu, tak by przejrzeć się w lustrze. Wzięła głęboki oddech i rzuciła sobie krytyczne spojrzenie. Stwierdziwszy, że nie prezentuje się najgorzej, chwyciła kopertówkę i zeszła po schodach.
Jeszcze chwilę wcześniej wydawało jej się, że nie wygląda źle, lecz w chwili, gdy zobaczyła Charlesa w jego wyjściowej szacie, emanującego pewnością siebie, zdała sobie sprawę, że i tak skryje ją cień Gallagera. Jednak tego wieczora postanowiła się tym nie przejmować. W końcu ten wieczór należał do niego. Dzień, w którym ostatecznie miał wkroczyć w dorosłość.
Abraham Paxton opierał się o framugę salonu, przyglądając się młodym z wyraźną dumą. Sam chciałby wrócić do czasów młodości. Wtedy wszystko wydawało się piękniejsze i łatwiejsze.
Charles i Meredith już mieli wychodzić, gdy z dziecinnego pokoju dobiegło ich głośne:
– Czekajcie! – Po chwili na schodach pojawiła się Branwen oraz najmłodszy członek rodziny, Xavier. – Naprawdę, mógłbyś mi troszeczkę pomóc! Przecież wiesz, że bardzo chciałam zobaczyć ich razem – rzuciła w stronę męża. – Pięknie wyglądacie – dodała rozczulonym głosem w stronę Meredith, schodząc po schodach. Zręcznie wyminęła poręcz, po czym delikatnie ułożyła Xaviera w ramionach ojca.
– Przecież nic nie mówiłaś… – odparł niepewnie Abraham, kołysząc syna, zastanawiając się, czy na pewno miał rację.
– Po tylu latach… Mógłbyś się domyślić – dodała pani Paxton z westchnieniem. Momentalnie odwróciła się do dzieci, przykładając wizjer aparatu do oka. – Uśmiech! – krzyknęła. Merlin jeden wiedział, jak wielka radość ją rozpierała, że córka znalazła odpowiedniego kawalera, przy którym czuła się bezpiecznie i kochana. I co najważniejsze – przy którym była szczęśliwa.
Kilka chwil później, Gallager zakręcił się wokół własnej osi, z dłonią Meredith na ramieniu, teleportując ich na teren rodzinnej posiadłości. Wieczór należał do ciepłych, dlatego zdecydowano się wyprawić przyjęcie w ogrodzie. Już z daleka dało się dostrzec wielki namiot, lśniący rozświetlającym go od wnętrza światłem.
– Podoba ci się? – spytał Charles, podając jej ramię.
Meredith pokiwała głową, zauważając lampiony wiszące na każdym z okolicznych drzew. Pomyślała, że po zmierzchu ogród będzie wyglądał niesamowicie.
Gallager zerknął na zegarek, stwierdzając, że najwyższa pora, by udać się do namiotu, gdzie za niedługo powinno odbyć się oficjalne rozpoczęcie przyjęcia. A skoro to on stanowił powód tego całego zamieszania, uważał za stosowne przywitać się z najważniejszymi gośćmi. Z tego, co mówił ojciec, a od jutra również szef, na dzisiejszy wieczór została zaproszona cała śmietanka towarzyska czarodziejskiego świata.
Podczas gdy Charles witał kolejnych gości, Meredith stała w wyuczonej pozie, zademonstrowanej przez Skyler, zachowując się tak, jakby tu przynależała. Nie chciała zawieść Gallagera lub przynieść mu wstyd dlatego, że jej rodzina nie była aż tak wysoko postawiona. Grzecznie skłoniła głowę państwu Plumpton, zręcznie lawirującym między gośćmi.
Wszystko to wydawało się bajką o księżniczce dążącej do przynależnego jej szczęśliwego zakończenia. Niestety, jak każda bajka, nie mogło obyć się bez strasznej części.
Kiedy Gallager prowadził elegancką rozmowę z dziedzicem rodu czystej krwi – Lucjuszem Malfoyem, młodym mężczyzną o długich blond włosach, na przyjęcie przybyłym w towarzystwie nowo poślubionej żony z rodu Black – Malfoy obrzucił Meredith nieprzychylnym spojrzeniem, a kiedy unosił kieliszek do ust, rąbek rękawa jego odświętnej szaty minimalnie zsunął się wzdłuż nadgarstka, Paxton opanowało przekonanie, że dostrzegła fragment wyblakłego Mrocznego Znaku, miniatury podpisu figurującego nad każdym miejscem zbrodni, otulając je szmaragdową poświatą.
Meredith już chciała wziąć Charlesa na bok i zapytać, czy on też to dostrzegł, czy raczej tylko jej się przywidziało, lecz zamiast tego Chuck pociągnął ją w stronę przygotowanego podwyższenia, gdzie właśnie pojawił się Gallager Senior. Kiedy zobaczył syna obok siebie, uroczyście rozpoczął przyjęcie, wygłaszając krótką mowę o tym, jak bardzo się cieszy, że już wkrótce będzie mógł oddać klucze do miotlarskiego królestwa jedynemu potomkowi.
W tym czasie Paxton stała u podnóża stopni prowadzących na podest, splótłszy ręce na podołku, z niecierpliwością oczekując powrotu Charlesa. Choć bardzo starała się sprawiać wrażenie, że pasuje do otoczenia, w głębi duszy odnosiła wrażenie, że odstaje od tych wysoko postawionych czarodziejów. Błękitna tafta drażniła plecy, a skóra zdawała się mrowić. Od czasu wiosennego incydentu w sąsiedztwie nie lubiła zostawać sama, a w obecnej chwili, choć pozornie otoczona tłumem, czuła się bardziej odosobniona niż kiedykolwiek.
– …chciałem również, korzystając z okazji, przedstawić zebranym moją narzeczoną. Meredith, pozwól tutaj – dobiegł ją radosny, tryskający dumą głos Charlesa.
Nie tak, nie tak, nie tak!, krzyczała w głębi, a na twarzy malował jej się wyraz kolosalnego zaskoczenia. Wkoło dało się słyszeć zaskoczone pomruki. Nie mogę teraz go zawieść. Nie tak, nie tak, nie tak! Nogi wydawały się wrośnięte w ziemię i Paxton poważnie zaczynała zastanawiać się nad ucieczką, ale przecież nie mogła mu tego zrobić. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Poczuła, jak pot skraplał jej się na karku.
– Meredith? – Dobiegło jej po raz kolejny.
Wzięła ostatni głęboki wdech i jak na prawdziwą damę przystało, ująwszy materiał sukni w dłonie, powoli zaczęła wchodzić na podwyższenie. Na usta, jakby trochę wbrew swojej woli, wciągnęła delikatny uśmiech i pozwoliła, by ją zademonstrowano, zupełnie niczym zwierzę na wybiegu. Jak przedmiot, a nie kogoś posiadającego wolną wolę.
To nie tak, że nie chciała zostać z Gallagerem na zawsze, bo przecież pragnęła tego całym sercem. Nie sądziła tylko, że decyzja zostanie podjęta niejako bez jej udziału. Nie tak, nie tak, nie tak. Nie tak to sobie wyobrażała.
Słowa Gallagerów przepływały gdzieś obok niej i błagała Merlina, by zyskać możliwość ucieczki z tej sceny, co zrobiła od razu, gdy nadarzyła się ku temu okazja. Starała się trzymać nerwy na wodzy i z uśmiechem wciąż przyklejonym do ust przeprosiła przyszłego teścia, po czym pośpiesznym krokiem wyszła z namiotu. Kierowała się prosto przed siebie, nie bacząc na pytające miny mijanych po drodze czarodziejów.
Zatrzymała się dopiero przy drzewach, gdzie nie dalej jak godzinę temu aportowała się jako szczęśliwa dziewczyna w ramionach ukochanego. Dłonią wsparła się o chropowatą korę drzewa, w poszukiwaniu odrobiny samotności. Próbowała wmówić sobie, że przecież nic takiego się stało, że i tak marzyła o tym, by zostać żoną Charlesa.
– Kochanie? – Usłyszała za sobą. Zamknęła oczy i wzięła głębszy oddech. Zostaw mnie, odejdź, proszę. Proszę. – Czemu tak uciekłaś? – spytał zatroskany Chuck, podchodząc krok bliżej i delikatnie kładąc dłoń na ramieniu Meredith, tak by odwrócić ją w swoją stronę.
Paxton odniosła wrażenie, jakby kolejna decyzja, choć tym razem zupełnie błaha, została podjęta za nią i wypełniła ją irracjonalna złość. Strąciła dłoń Gallagera i obróciła się powoli w jego kierunku.
– Domyśl się… – prychnęła, zaplatając ręce na piersi.
– Naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi… – odparł po chwili, kręcąc głową.
– I to wyłącznie potwierdza moje obawy – stwierdziła, wzdychając. – Cały problem leży w tym, że nie widzisz nic złego w decydowaniu za mnie o tak fundamentalnej sprawie jak małżeństwo! A co by było, gdybym nie chciała za ciebie wyjść?!
– A nie chcesz? – spytał Charles, patrząc na Meredith niepewnie.
– Tego nie powiedziałam, ale…
– Skoro ja tego chcę i ty tego chcesz, to w czym problem? Bo chyba coś mi umyka? – Podenerwowany, podniósł lekko głos, lecz jego twarz nie wyrażała żadnych negatywnych ani pozytywnych emocji, jedynie wyczekiwanie. Tak jakby to, czy ostatecznie się pobiorą, nie stanowiło niczego więcej niż politycznej decyzji.
– Czy ty mnie w ogóle kochasz, Charles? – spytała cicho Paxton, patrząc na niego ze smutkiem w oczach.
– Oczywiście – odparł takim tonem, jakby rzeczywiście nie istniała bardziej oczywista rzecz pod słońcem.
– W takim razie powinieneś wiedzieć, że warto byłoby spytać mnie o zdanie, zanim przedstawiłeś mnie całej gromadzie wysoko postawionych czarodziei jako swoją narzeczoną! – fuknęła, potrząsając głową.
Gdy teraz myślała o tym, jak bardzo ucierpiałaby duma Charlesa, gdyby nie planowała wyjść za niego i automatycznie dowiedzieliby się o tym wszyscy, których wcześniej poznała, nagle przypomniało jej się, co wcześniej chciała powiedzieć Gallagerowi.
– Czy wiesz, że na twoim przyjęciu prawdopodobnie przebywają śmierciożercy? – spytała cicho z lekką obawą.
– I co z tego? – odparł, wzruszając ramionami. – Myślisz, że dało się tego uniknąć? Oni znajdują się wszędzie. A lepiej dla nas, żeby nie narażać ich na ostracyzm, nawet jeśli dobrze wiesz, że stoją po stronie Sama-Wiesz-Kogo. Bezpieczniej udawać, że przebywasz po ich stronie.
– Bezpieczniej?! A co z tym, co właściwe? Czy naprawdę nie widzisz w tym nic złego? Czy w ogóle nie widzisz w tym wieczorze nic złego?! – krzyknęła, odnosząc się ponownie do domniemanych zaręczyn. – Czy naprawdę uważasz, że bezpieczeństwo jest ważniejsze od tego, żeby ten świat wrócił do normalności?! Przecież musisz sobie zdawać sprawę z tego, że jeśli doszedłby do władzy, wszyscy, którzy kiedykolwiek mu się przeciwstawili i wszyscy, którzy nie mają wystarczająco czystej krwi, zostaliby straceni albo, co gorsza, zamknięci na zawsze w Azkabanie?! Przecież musisz to pojmować! – krzyczała, niedowierzając w to, co Charles przed chwilą powiedział. Wydawało jej się niepojęte, że przez cały ten czas, kiedy byli ze sobą, nie odważył się powiedzieć, że bezpieczeństwo miało dla niego większą wartość niż zajęcie stanowiska w nadchodzącej wojnie. Dla Meredith odpowiedź zawsze była oczywista, niczym niezmącona i nie sądziła, że ktoś tak jej bliski może mieć inne zdanie na ten temat. – Naprawdę tak uważasz?
– Tak! A ty myślisz inaczej? Chyba nie chcesz się poświęcić dla sprawy!?
– Sam fakt, że uważasz to za absurdalny pomysł, nie świadczy o tobie najlepiej – wycedziła, odsuwając się od Charlesa o krok i zaciskając dłonie w pięści. – Wiesz, myślałam, że jesteśmy sobie przeznaczeni, ale najwyraźniej twoje tchórzostwo właśnie przekreśliło możliwość naszej wspólnej ścieżki.
– Meredith… – zaczął Gallager, najwyraźniej próbujący powiedzieć coś na swoją obronę, ale Paxton momentalnie mu przerwała.
– Zostawię cię teraz samego, bo najwyraźniej masz trochę bałaganu do posprzątania – powiedziała w końcu z ciężkim sercem pękającym z rozpaczy, ponieważ naprawdę sądziła, że spędzi z Charlesem resztę życia. Nie przewidziała tylko, że ich wizje przyszłego świata mogą aż tak się różnić.
Rzuciła mu ostatnie spojrzenie, po czym szybko odwróciła się i stawiając wszystko na jedną kartę, mimo braku posiadania odpowiednich uprawnień, teleportowała się do domu, by tam wypłakać się w objęciach matki i brata.

Aktualizacja: 5 grudnia 2015.

18 komentarzy:

  1. Pięknie, pięknie, ale co tak krótko? Chyba musisz popracować nad długością rozdziałów ;)
    A gdzie reszta naszej wesołej gromadki? Ja już chcę Mistrzostwa Świata i cały team razem ^^ będzie ciekawie :D
    Buźka~ Mała Mi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat ten wcale nie był taki krótki!
      W kolejnym rozdziale trochę Syriusza i Jamesa. A na Mistrzostwa trzeba będzie jeszcze chwilę poczekać ;)
      Pozdrawiam cieplutko,
      maxie

      Usuń
  2. Coś miała, takie wrażenie, ze Charles nie jest do rym kandydatem dla Meredith. Najwyraźniej nie znalj sie zbyt dobrz,e skoro dopiero teraz wyszło takie szydło z worka. Nie dosc, ze chłopak najwyraźniej wychodzi z założenia, ze wiele mu się naleY ot tak, to kest jeszcze tchórzem, wybierającym to, Co najłatwiejsze, najdogodniejsze... Nie daiwię się meredith, ze dała sobie z nim spokój. Swoją drogą coekawe, co teraz zrobi. Jak przyzna sie całemu czarodziejskiego światu, ze "narzeczona" go wystawiła. Mam nadzieje, ze nie wymyśli jakiejś historii oczerniającej dziewczyny... Co do reszty wątków były teochę za krotkie, sCzegolnie ten o syriuszu, liczyłam na opis spotkania z wujem. Ale moze będzie to w przyszły, rozdziale? Skyler nadal wspolczuje, błagam, niech remus się ogranie... Z niecierpliwoscia czekam na Mistrzostwa Swiata w Quidditchu, bo czuję, ze będzie sie działo :)
    Zapiski-condawiramurs :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie będę tu opisywać, jak sobie poradził. Powiedzmy tylko, że sam na siebie sprowadził ten sromotny wstyd ;)
      Do wątku Syriusza jeszcze wrócimy, spokojnie! I w związku z tym odrobinę jeszcze trzeba poczekać na Mistrzostwa.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
  3. O :) Jaki dobry rozdział.
    Dużo wątpliwości, dużo punktów przełomu, czyli tak, jak lubię.
    Jedyny zgrzyt stanowiło otoczenie Skyler. Brzmiało to tak sielankowo, zupełnie, jakbyś wzięła do ręki pocztówkę reklamującą agroturystykę i ją opisała. Nie było w tym nic autentycznego, życiowego, i dlatego wyglądało jak plastikowe tło dla mimo wszystko ciekawych przemyśleń bohaterki.
    Reszta rozdziału nie poruszała zbyt oryginalnych treści (wymuszone zaręczyny i konflikt fundamentalnych poglądów), ale opisałaś ją zgrabnie i wyszło całkiem ciekawie. Nawet banalny fragment o Mroczny Znaku był interesujący, bo tak żywo opisany. Łatwo można było sobie wyobrazić każdy szczegół, a to ważne.

    Pozdrawiam - Huncwotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę mnie dziwi, że równocześnie piszesz, że rozdział dobry i że nieoryginalny i banalny. Mimo wszystko cieszę się, że trafiłam w gusta.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam cieplutko,
      maxie

      Usuń
    2. To całkiem proste ;) Treści zawarte w rozdziale nie były specjalnie odkrywcze w stosunku do innych fanficków, ale zawsze to jakaś akcja zamiast ciekawych, choć monotonnych trosk natury duchowej.

      Usuń
  4. Potterowie to mają szczęście mając takich fajnych synów :P Super odcinek, chociaż co prawda spodziewałam się wątków o wszystkich bohaterach :) Przy opisie domu dziadków Skyler (a raczej atmosfery domu jaką opisałaś) poczułam się jakbym była w powieści "Pan Tadeusz" conajmniej :P Ciekawi mnie skąd Skyler wiedziała jaką pozę przybiera arystokracja skoro mieszka na wsi, ale pewnie mi coś umknęło- ah, ta pamięć ;)
    Co do wątków Meridith no to powiem Ci, że to był szybki zwrot akcji. Na początku wszystko super, sielankowo, za chwilę trochę strsu, trochę nerwów... A to wszystko uwińczone kłótnią, i to poważną.
    Rozdział świetny, tylko, jak już wcześniej wspomniałam, spodziewałam się wszystkich bohaterów :) Mimo wszystko nie zawiodłam się, notka bardzo przypadła mi do gustu! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zawsze można rozpisać się o wszystkich. Ale spokojnie, przed rozpoczęciem Mistrzostw na pewno zahaczymy o wszystkich. Tyle tylko, że osobno.
      Dziadek Skyler jest ważnym i znanym trenerem (kiedyś zawodnikiem) quidditcha i nawet był z żoną na tym przyjęciu Gallagerów. Założyłam, że czasami musieli się pojawić na jakimś ważnym wydarzeniu towarzyskim wraz ze Skyler, stąd jej znajomość odpowiedniego zachowania.
      Dziękuję gorąco za komentarz i pozdrawiam,
      maxie

      Usuń
  5. Duh, mam duże zaległości, znowu, ale przeczytałam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Szczerze mówiąc nie bardzo wiem od czego zacząć. Wszystko było opisane absolutnie cudownie. Tylko jakoś nie mogę się na tym skupić. Trochę denerwuje mnie ostatni fragment. Choć może "denerwuje " to nie jest najlepsze słowo. Chodzi o to, że wszystko jest pięknie, uczucia Meredith są świetnie przedstawione, wszystko jest realistyczne, nie ma się do czego przyczepić. Do czasu, aż nasi świeżutcy narzeczeni zaczynają się kłóci. Powód do kłótni jest dobry, wszystko się świetnie rozwija. Tylko wydaje mi się, że taki rozpad dość długiego i poważnego związku jest jakiś nie przekonujący. Chociaż to oczywiście tylko moja prywatna opinia. No ale ten moment wydał mi się jakiś dziwny.
    Okay, a teraz o całej reszcie. Rozdział wspaniały, choć jakoś trudno mi się go komentuje. Nie wiem dlaczego, nie ważne. Podoba mi się pomysł zaproszenia Syriusza do wujka. Ciekawi mnie jak się to dalej rozwinie. Jeśli chodzi o Skyler to wszystko wydało mi się trochę przesłodzone, ale jednocześnie wywołało wspomnienia moich wakacji u babci. Tak więc nie czepiam się :) Malutki Xavier taaaaaaaaki uroczy :) Choć właściwie wiele o nim nie było, to w jakiś sposób wzbudził moją sympatię. Okay, kończę i czekam na kolejny rozdział :)

    Całusy
    Vanila Malfoy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To znaczy Vanila Charms. Głupia zmiana nazwy -,-

      Usuń
    2. Rzeczywiście może się to wydawać dziwne, ale takie fundamentalne poglądy, to nie coś, co można zmienić ot tak, dla drugiej osoby... Znaczy ja wiem, że się da, literatura nie raz to udowodniła, ale nie sądzę, aby na tym etapie ich znajomości było to możliwe. Tu na nic by się nie zdało stawianie ultimatów, czy tym podobne zabiegi, a poza tym Meredith stwierdziła, że nie jest w stanie dzielić życia z kimś takim. Dlatego tez postanowiła zerwać plaster. Bo tutaj nie ma się z czym kokosić. I również, nazwanie ich świeżutkimi narzeczonymi jest nie do końca poprawne, skoro Charles zasadniczo wcale nie spytał dziewczyny o zgodę.
      Dziękuję gorąco za komentarz i pozdrawiam cieplutko,
      maxie

      Usuń
  7. Nareszcie :) Cóż bym tu mogła napisać... notka jak zwykle fajnie napisana, dobrze się ją czytało. Szkoda, że tak mało tu Syriusza, no ale rozumiem ;) Co do Meredith to strasznie się to wszystko szybko potoczyło i jakoś mnie to uwiera - wielka miłość, a tu takie dziwne zachowanie z ogłaszaniem zaręczyn i zaraz bach koniec. No ale przynajmniej powód nie był błahy :P

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Syriusza będzie dużo w kolejnym rozdziale ;)
      Dziękuję gorąco za komentarz i pozdrawiam cieplutko,
      maxie

      Usuń
  8. Nominiwałam Cię do Liebster Award!
    Więcej informacji tutaj: http://harrypotter-zaklecie-zycia.blogspot.com/2015/05/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  9. Babcia Skyler wydaje się taka kochana <3 Babcie to na ogół takie miłe, dobre istoty. Zawsze sobie myślę, że są takimi łącznikami pomiędzy teraźniejszością i przeszłością, wiele przeżyły i wiele można się od nich nauczyć. To wspaniałe, że Chenal znalazła w niej swoją powierniczkę po śmierci rodziców. Mam nadzieję, że podejmie słuszną decyzję co do jej relacji z Remusem. I że Remus nie będzie chciał jej w tym przeszkodzić. Może i zmienia się w nieobliczalne zwierzę, ale zwierzęta też mają uczucia. Rozwiniętą korę mózgową i te sprawy (rzygam biologią i teraz wszystko mi się z nią kojarzy :///)
    Ten dzień dla Meredith musiał być chyba najgorszym w jej życiu. Nie dość, że niedawno widziała człowieka zamordowanego przez śmierciożerców, to teraz jeszcze jej "narzeczony" uważa, że bycie po ich stronie dla bezpieczeństwa jest dobre. Niestety, jakby na to nie patrzeć: mężczyzna poniekąd zachowuje się racjonalnie, choć cholernie niehonorowo. Tak jest najłatwiej - nie narażać się. Ale czy słusznie? Zdecydowanie nie. Tylko do przyznania się do prawdy trzeba mieć niezwykłą odwagę, jaką niewątpliwie posiada Meredith.
    To naprawdę przykre, że ten wieczór zakończył się w taki, a nie inny sposób. Zwłaszcza, że oboje tak na niego czekali. A już mieli zostać narzeczonymi... nie dziwię się reakcji dziewczyny na tę wiadomość. Ja najprawdopodobniej zareagowałabym podobnie - jestem typem człowieka, który lubi mieć pewność co do wszystkiego, lubi niezależność, więc chyba wyszłabym z siebie, gdyby ktoś zadecydował za mnie, jeszcze w tak ważnej kwestii. W końcu małżeństwo to relacja na całe życie. Trzeba znaleźć tę jedyną osobę i zrozumieć, że nie zwariuje się przy niej po pewnym czasie xD
    Przepraszam Cię za tak kosmiczne zaległości. Ostatnio wciągnęłam się w simsy, nie mogę się od tego oderwać haha xD I przez to niestety zaniedbuję blogi ;(
    Rozdział podobał mi się, szczególnie fragment o Meredith. Był niesamowicie smutny, ale przy tym prawdziwy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mathilda miała być typową, kochaną bunią i cieszę się, że udało się to osiągnąć (choć moja beta uważa, że przesadziłam z jej kreacją).
      Skyler podjęła decyzję, pozwalając wybrać Remusowi. Tak więc w tej chwili, już niewiele ma w tej sprawie do powiedzenia. To znaczy, oczywiście, mogłaby zacząć mu się narzucać, ale jeszcze na to za wcześnie (o ile w ogóle do tego dojdzie).
      Charles miał być przedstawiony właśnie jako taki racjonalny człowiek, wolący poświęcić honor, ale przynajmniej żyć normalnie, nie musząc obawiać się każdej nadchodzącej winy i nie mając pewności, co z nim będzie, jeśli stanie po złej stronie, kiedy wojna dobiegnie końca. Co do samej odwagi – Meredith jest Gryfonką, więc wypadałoby się nią wykazać, ale na Charlesie Puchonie nie ciąży ten obowiązek ;P
      Rozumiem, simsy potrafią wciągnąć :p
      Dziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń

Obserwatorzy